Spójnik prawa i sprawiedliwości

Obrazek użytkownika miarka
Idee

Miłość to nie powołanie człowieka, nie żaden cel sam w sobie, a tylko spójnik prawa i sprawiedliwości, relacja międzyludzka, relacja służby na rzecz sprawiedliwości, dobra i człowieczeństwa.

 

Nie zgadzam z tytułową tezą Autorki postu ]]>http://alfa.com.hel.neon24.pl/post/128030,milosc-do-wszystkich-powolaniem-czlowieka]]>

Przedstawiam swoje inne na tą sprawę spojrzenie bez wnikania w samą treść jej postu, choć wyraża popularny raczej sposób rozumienia tych kwestii w naszym społeczeństwie, co oznacza że i mój wpis zapewne będzie oceniony jako kontrowersyjny. Ale trudno – sprawa ważna.

 

 

Rz 13,8-10:

"Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo. Albowiem przykazania: Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie pożądaj, i wszystkie inne - streszczają się w tym nakazie: Miłuj bliźniego swego jak siebie samego. Miłość nie wyrządza zła bliźniemu. Przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa".

 

Sprawiedliwość to więcej jak prawo, to i więcej jak miłość, bo ona dopiero wypełnia prawo (jest podstawą ludzkiej normalności, gdy sprawiedliwość to już normalność).

 

Miłość to kwestia bycia sprawiedliwym, a więc i kwestia ludzkiej inicjatywy, a nie nakazu, czy czyjegoś oczekiwania. Przecież zaraz by za tym poszły i ideologiczne uzurpacje do “prawa bycia kochanym”.

 

Tymczasem żadne przykazanie, nawet Boże nie oznacza zakazu, czy nakazu, żadne nie nadaje nikomu praw do czegokolwiek (poza samym przykazaniem, jako duchowym darem mądrości np. “przykazanie wam daję, abyście się nawzajem miłowali”). To tylko zalecenie, podanie kierunku, czy hierarchii wartości. Przykazania są z definicji czymś dobrym dla nas.

 

Nikt nie może nas naszymi przykazaniami Bożymi nas do czegokolwiek przymuszać, bo to by oznaczało i jego władzę absolutną, i że wie lepiej od nas, co jest dla nas dobre, a więc i łamanie wolność naszej woli, woli z definicji wolnej, czyli gwałt.

Owszem, są sytuacje, kiedy ktoś ma nad nami władzę – ale to on wydając polecenia bierze na siebie odpowiedzialność za wszelkie możliwe skutki jego realizacji – nie Bóg, którego przykazaniami wobec nas chciałby tu manipulować dla swojej korzyści (a więc z motywów ideologicznych).  To np. sytuacja władzy rodzicielskiej, a więc już oparta o powołanie Boże i autentyczną miłość leążąca u jego podstaw.

W kwestii miłości mamy jeszcze inne przykazanie: “Nic nie bądźcie nikomu nic winni prócz miłości wzajemnej” – które oznacza, że  nic tu nie musimy, że mamy pełną wolność w odwzajemnianiu miłości.

 

Nawet miłość inspirowana wzajemnością pozostaje NASZĄ, W PEŁNI SUWERENNĄ ŁASKĄ, którą nie tylko możemy udzielać komu, kiedy i jak chcemy, ale też wycofywać lub zastępować inną łaską, albo darem.

Kochając zawsze traktujemy daną osobę wyjątkowo, wyróżniając ją spośród innych. Nie istnieje więc jakaś "miłość do wszystkich", bo za tym by szła jakaś motywowana ideologicznie równość pretendentów do naszej miłości – koszmar jakiegoś socjalu w miłości.

Miłość to tylko jedna z cnót leżących u podstaw sprawiedliwości, a dopiero sprawiedliwość oznacza normalność naszego człowieczeństwa. Miłość nigdy nie może być wbrew sprawiedliwości – składa się na nią, a nie zakłóca jej.

 

Można nawet powiedzieć, że miłość Boża leży u źródeł naszych ludzkich powołań przez Boga, ale nigdy że jest naszym ludzkim powołaniem. Przecież to by ją stawiało na pozycji czegoś dobrego, a to, co by było wbrew niej, by było automatycznie uważane za coś złego.

 

Nienawiść by była wtedy uważana za coś złego, a to już by zupełnie zburzyło fundamenty naszej moralności, dałoby podstawy dla wielkiej liczby ideologii – już nie działania by były ważne, a relacje; już nie uczucia, a emocje; już nie duch, a pożądanie, nie przyszłość a stan sztuczny, chwilowy, magia i iluzja. Zupełnie by zanikła trzeźwość patrzenia na naszą rzeczywistość w kategoriach dobra i zła, a nawet prawdy i fałszu, czy piękna i brzydoty - nic by już nie było obiektywne - jak w oczach Bożych, a wszystko relacyjne i subiektywne, a nadto z uprzywilejowaniem i wybiórczością... - razem koszmar.

 

Ci, co by mieli mandat na orzekanie co jest miłością a co nienawiścią mieliby nad nami władzę totalną, już nie tylko polityczną – i nie mielibyśmy nad nimi kontroli, bo żeby im zarzucić że błądzą… musielibyśmy się odwoływać do nich samych.

Taką sytuację mamy  ostatnio z Trybunałem Konstytucyjnym. Ona wyraźnie oznacza, że nasza miłość to sprawa wyłącznie nasza, sprawa tak podstawowa, że aż konstytucyjna tak dla naszej sprawiedliwości i naszego czlowieczeństwa.

To byłby matrix. Beznadzieja. Koszmar.

Penalizacja “mowy nienawiści” to już jakaś próba, jakiś zaczątek tego matrixowego koszmaru. Kwestią naszego “być albo nie być” jest pilne uwolnienie się od tego gwałtu na prawodawstwie państwowym, tej ingerencji w samą istotę sprawiedliwości.

 

Druga sprawa to relacja miłości i prawdy w kwestii dobra i człowieczeństwa osoby której udzielamy łaski swojej miłości - bo nie wystarczy tu czyjaś maska, atrapa, czy skóra, a trzeba rzeczywiście zobaczyć tą choćby iskierkę dobra, widzieć w nim prawdziwie ludzką godność tej osoby, której ludzkiego dobrego ducha chcemy swoją miłością wspierać.

 

Sytuacja, kiedy miłość uznawalibyśmy za powołanie wpychałaby nas w matrix, w którym o dobru lub złu decydują ideologie…

Miłość bliźniego jako powołanie czyniłaby nas niewolnikami ideologii – i już czyni.

Np. kiedy jesteśmy motywowani miłością bliźniego (jako “miłością do wszystkich”) nie jako przykazaniem, a jako powołaniem – to gdzieś ginie element przykazania miłości: “jak siebie samego” – czyli siebie zaniedbujemy, potrzeby konieczne ledwo zaspokajamy, rezerw nie posiadamy (a i to dobrze, że bez długów ponad możliwości spłaty), wszystko co mieliśmy zostało rozdarowane, zostały naskładane deklaracje co do przyszłych wpływów, zwłaszcza z intensywnej pracy na miarę sił (dobrze, że nie nad siły, ale to i tak oznacza już zniewolenia, a przynajmniej bycie na granicy zniewolenia).

W tym stanie normalnym jest, by na sytuację spotkania kolejnego bliźniego w potrzebie już mówić “nie”. I to nawet jak można się na to konto zadłużyć, albo podjąć dodatkową pracę.

W tym przypadku bardzo ważna jest też sytuacja wcześniejszych zobowiązań – choćby zwykłych obietnic. To już dług, choćby dotyczył obiecanego darowania czegoś.

Niedotrzymanie obietnicy nawet w sytuacji, gdy sprawa dotyczy przeniesienia środków pomocowych na udzielenie pomocy nawet bardziej potrzebującemu, jest kradzieżą. Bywa że nawet nie ma dosłownej obietnicy, ale są znane potrzeby członka rodziny – w takiej sytuacji normalnemu już nie wolno pomagać innym.

SOLIDNOŚĆ JEST WAŻNIEJSZA JAK SOLIDARNOŚĆ. Zresztą sama solidarność też jest formą miłości, która ma swoje ograniczenia poza którymi traci sens, zaburza odpowiedzialność i jej hierarchię.

 

Z tego, co słyszymy to Szwecja na potrzeby przyjmowania muzułmańskich imigrantów zadłuża swoje państwo – to już głupota, nieodpowiedzialność i okradanie tych co będą kiedyś te długi spłacali - i to zapewne jeszcze wchodząc sami w nędzę i zniewolenie. To nie tylko nieprawość i niesprawiedliwość, ale i niemoralność.

To stawianie ideologii ponad ludzkie motywacje. Znowu gwałt, przemoc, terror.

Do tego Unia uchwala ogromne fundusze na wspieranie imigrantów również z polskiej kieszeni.

To wszystko nie jest “kochać jak siebie samego”, to jest wbrew sobie, to nie miłość, tylko nienawiść siebie, by się chwalić później “poprawną” miłością, pozorem miłości, literą miłości, “miłością” bez sprawiedliwości, a za tym skrywać faktyczne, z miłością nie mające nic wspólnego motywacje.

Powtórzę – miłość nie jest ponad sprawiedliwością.

Na tym niesprawiedliwym wywyższaniu miłości tylko żerują ideologie, a więc i egoizmy, które dla miłości są przeciwstawieniem.

 

 

Nie dopuszczanie do matrixu i wychodzenie z matrixu już zagnieżdżonego wymaga usunięciu z życia publicznego wszelkich ideologii. A dopiero wtedy miłość bliźniego prawdziwie zabłyśnie.

Twoja ocena: Brak Średnia: 3.3 (5 głosów)

Komentarze

Źle oceniony komentarz

Komentarz użytkownika Verita nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.

...niestety, nie podzielam treści zawartych ani w jednym ani w drugim "wykładzie", a konkretnie interpretacji różnych fragmentów Pisma św.
W obu wpisach miłość utożsamiana jest z uczuciem. A Katechizm KK(763-1775) określa to zgoła inaczej.
Miłość to pragnienie dobra dla drugiego człowieka....i to nas, katolików, obowiązuje. Owo pragnienie i działanie może być zabarwione różnymi uczuciami i o różnym natężeniu. Dla samej miłości, tzn. czynienia dobra drugiemu, nie ma istotnego znaczenia. Bo nie z uczuć będziemy kiedyś rozliczani, które nie zależą od naszej woli ale z czynów, które swiadomie i dobrowolnie zostały wykonane. Pozdrawiam

Vote up!
1
Vote down!
-2

Verita

#1501878

Pięknie, wszystko się zgadza... oprócz tego, iżbym twierdził coś innego, jak to, iż "Miłość to pragnienie dobra dla drugiego człowieka...". 

Nazywam ją nawet "służbą na rzecz dobra", wciąż podkreślam związek z dobrem.

O co więc chodzi?

 

miarka

Vote up!
2
Vote down!
0
#1501880

Źle oceniony komentarz

Komentarz użytkownika Verita nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.

Chodzi o to, że utożsamiasz uczucia i miłość. A to nie to samo.

Vote up!
1
Vote down!
-2

Verita

#1501882

Owszem, ale odróżniam uczucia przychodzące od decyzji uczuciowych, a w szczególności uczucia od emocji - tak tych zwykle towarzyszących uczuciom, jak i bytow wyizolowanych, obiektów pożądań, prowadzących do nademocjonalizmu, czy uzależnień.

W czym wiec problem?

 

miarka

Vote up!
2
Vote down!
0
#1501884