W szalupie czy na tratwie, byle do brzegu

Obrazek użytkownika Zygmunt Zieliński
Kraj

Żyję już dostatecznie długo, by mieć prawo do zadawania pytań fundamentalnych. Należy do nich pytanie o mechanizm sprawiający, że ten świat, w jakim żyjemy stale jeszcze funkcjonuje, choć wiele wskazuje na to, że jakieś globalne bankructwo jest tuż, tuż. Nie chodzi o bankructwo w sensie ekonomicznym. Do tego jest daleko i wystarczyłoby położyć kres permanentnej kradzieży, tej dosłownej i tej o wiele rozleglejszej, a polegającej na wzajemnym obdzielaniu się klik nazywanych skromnie biznesem, a będących faktycznie globalną grupa przestępczą, dla której żadne prawo nie jest groźne, bo ona dba o to, by ono właśnie takie było.

Prawdziwie niebezpieczna staje się ta gra pozorów, za którymi kryją się nietykalni ludzi i konsorcja, kiedy sięgają one z powodzeniem po władzę w takich gigantach jak n. p. Stany Zjednoczone. Różne są przewidywania w związku z wynikiem ostatnich wyborów. Jedno zdaje się być pewne. Hasło amerykańskiej egzystencji: In God we trust może, o ile w ogóle się ostoi, stać się tolerowanym zabytkiem. Zresztą chyba tylko na banknocie dolarowym. Ale to nie wszystko. Ameryką będzie rządził osiemdziesięciolatek, sprawiający wrażenie podrasowanego motocykla, który nawet brawurowo przejedzie trasę prezentacji, ale to wszystko. Pamiętać trzeba, że ten człowiek będzie miał kluczyk do walizki z przyciskami zwalniającymi pociski nuklearne. To, że wielu Amerykanom naleje się wrzątku w pewne wrażliwe miejsce do czasu nikogo nie obchodzi. W polityce nie jest homo novus, ale czy w nim wszystko jest tak prawdziwe jak katolicyzm, do którego się przyznaje, mając zapewne świadomość, że opowiadanie się za aborcją, jako permanentne trwanie w grzechu ciężkim oznacza ekskomunikę ipso facto. Takie opcje to nie tylko problem Ameryki. Podobnie, mało kogo obchodzi co nagarnęła „warszafka” warszawiakom, wybierając sobie – bo nie miastu – pana T. prezydentem. W końcu: cierp ciało, bo ci się chciało. Ale z polityką przez wielkie ”P” to już inna sprawa. Tu już nie chodzi o wygłupy podkopujące autorytet władzy, jak osławiony „strajk kobiet”, bo jak każda taka efemeryda to minie. Ale o to, kto do władzy pretenduje i jakie ma atuty do jej sprawowania? Polska to małe podwórko w porównaniu z USA. Ale małe, to nie znaczy, że należy je spisać na starty. Nas spisywano wielokrotnie na straty. Uczynił tak Napoleon, uczyniłaby tak Ententa gdyby wojna przybrała inny przebieg i rezultat. A potem Säsonstaat, to było pojęcie wypowiadane głośno w Niemczech, ale tak myślało wielu na Zachodzie, nie mówiąc o Związku Sowieckim. Postawienie krzyżyka na Polsce przez sojuszników w 1939 r. miało zatem swoją genezę. Nie ostatnie to wszakże było frymarczenie Polską, gdyż to najgorsze przyszło w 1944/45 r., kiedy kolejny brudny targ wokół Polski zostawił ją na pastwę komunistycznego molocha.

Głupi człowiek żyjący w Polsce, obojętnie czy chce siebie nazwać politykiem czy jest nawiedzonym rozrabiaczem, a który o tym wszystkim zapomina i pcha się do władzy po to, by on i jego ferajna miała wolny dostęp do dóbr narodowych. A poza tym, by mogła w świetle bezprawia mordować nienarodzone dzieci, by mogła urządzać życie społeczne według jakiejś ideologii skleconej ad hoc, po to, by wywrócić porządek moralny i utorować drogę dotąd nieznanemu leseferyzmowi. Ideologia LWPG z pewnością takie ma zadanie. A głupota polega na tym, że się tego nie zauważa, że obojętne jest jak będą deprawowane dzieci, jak głęboko upadnie rodzina. Głupota sprawia, ze puszczają hamulce, które Stwórca, czy jeśli kto chce, natura zainstalowała człowiekowi wraz z człowieczeństwem. Cóż jednak pomoże, taka, skądinąd oczywista konstatacja, jeśli ta, najgroźniejsza z głupot nie jest objęta obowiązkowym leczeniem.

Schodząc w dół po schodach, już nie historii – tę warto było choćby przypomnieć – ale naszego dnia powszedniego, szukajmy alternatywy dla obecnie nami rządzącej władzy. Takie rozważania nie mają w sobie nic z agitacji politycznej. Po prostu każdy rozumny człowiek powinien być zatroskany tym co organizuje mu życie.

Konkurentem dotąd jedynie liczącym się dla Zjednoczonej Prawicy (nazwa umowna) była Platforma Obywatelska. Wprawdzie w ostatnim czasie, zwłaszcza w okresie wyborów, wessała ona różne odpady z partii uśmierconych śmiercią naturalną, n. p. z tzw. Nowoczesnej, weszła też w koalicję z różnymi kanapówkami. Ale jak by nie było, w sondażach była druga po Zjednoczonej Prawicy. Ostatnio spadła na miejsce trzecie po ugrupowaniu noszącym profetyczną nazwę Polska 2050. To dość dziwne oznakowanie, gdyż życząc panu Hołowni sto lat i więcej, wcale nie można mieć pewności, a nawet mieć się jej nie powinno, że za lat 30 w ogóle ktoś przypomni sobie kim ten pan był. A nawet jeśli, to czy pójdzie śladem jego idei? Myślę, że zdumiewające wprost powodzenie pana Hołowni na scenie politycznej wynika w głównej mierze z tego, że sporo osób nie załapało się kiedyś na PiS, kiedy ten cienko prządł, a o Platformie mają wystarczającą wiedzę, żeby wątpić czy to ugrupowanie kiedykolwiek dojdzie do władzy, zatem pan H. im odpowiada, bo to taka tabula rasa – nie zapisana tablica, na której jest szansa nagryzmolenia czegoś. Inaczej być nie może, gdyż pan Hołownia poza pewną tromtaradancją niczego dotąd nie pokazał. No, i wisi nad nim brzydkie podejrzenie, że nie on jest tym właściwym kierowcą, ale podprowadza samochód, jak przed hotelem, i ktoś siądzie na kierownicą. Relata refero. Sam nie lubię gdybać.

Jednak ta dziwna przewaga ruchu pana Hołowni nabiera jakichś rumieńców. Chodzi o przeskok z PO do niego takich osób, jak pan Bury i pani Mucha. Ona przynajmniej zasłynęła produkcją wokalną w sejmie czasu ciamajdanu. On? To wyższa szkoła jazdy. Od Światło-Życie, poprzez Nowoczesną do Platformy Obywatelskiej (wprawdzie tylko z poparciem jako extraneus). Ale jak by nie było, to wspaniały trójskok, w którym łatwo było złamać nie tylko nogę, a tu masz ci los, przeskoczył jeszcze przez czwartą deskę do Hołowni. Borusewicz nie bez racji optymistycznie stwierdza, że odskok Burego „nie zmieni układu sił”. Można się z tym o tyle zgodzić, że pojazd wielokrotnie przemalowywany niewiele jest wart. A jak to było z tą woltą ideologiczną? To trudno sobie wprost wyobrazić, ale w końcu sztandarowy katolik pan Giertych też odbijając się od Ligi Polskich Rodzin, ląduje wciąż na jakimś mniej stabilnym gruncie.

Prawdopodobnie ruch pana Hołowni będzie takim refugium fugitivorum (schronienie ucieczkowiczów). Ten neologizm tu się snadnie nadaje, bo oznacza takich, którzy widząc dziurę w dnie statku czym prędzej się ewakuują. Taka dziura daje o sobie znać w wielu statkach – o ile tak nazwać partie polityczne, te z ambicjami, bo kanapowych jest ponoć ponad 80. Hołownię wspiera zbieranina: każdy pies z innej wsi. Z lewicy przyszła pani Hanna Gill-Piątek.

Gdy chodzi o PO, dzieją się rzeczy co najmniej dziwne. Tomczyk, jak zawsze gardzi myśleniem i rzuca hasła. Jedno z nich „gdy dojdziemy do władzy”. A tym czasem spadek w kolejce „totalnej” i to na rzecz nowicjusza nie tylko dominikańskiego, ale i politycznego. Budka mu wtóruje powtarzając zapowiedź zniszczenia PiSu. Grabiec nie podnosi słuchawki, co chyba jest dla PO najmniej szkodliwe. Senator Rybicki stwierdza, że „jako największa partia opozycyjna (już nie – ZZ) musi zaproponować (PO – ZZ) pozostałym partiom opozycyjnym mądry plan współdziałania, aby wygrać wybory i odsunąć PiS od władzy. Aby tak się stało, PO musi zaproponować – aby jak w 2007 roku – taki program, taką wizję która przekona i pociągnie za sobą większość społeczeństwa”. Czysta fantazja. Senator zapomina, że PO dwa razy przegrała wybory właśnie dlatego, że program z 2007 roku, jeśli w ogóle takowy był, streszczał się do obietnic werbalnych. A jak to widzi weteran i współzałożyciel PO: „Jeśli po stronie opozycji nic się nie zmieni, PiS wygra kolejne wybory” Tak sadzi Andrzej Olechowski pytany przez „Rzeczpospolitą”. Sądzi on, że partia nie ma pomysłu, jak te wybory wygrać, „gdzie i jak pociągnąć Polskę do przodu, nie ma pomysłu na Polskę”.

A jak twierdzi jeden z komentatorów, Hołownia nadal poluje. W sieci wpadła mu, jak dotąd, Mucha, ale nie wykluczone, że złowi też coś grubszego, bo geniusze dziś rządzący opozycją zbyt skwapliwie chodzą po radę, zwłaszcza do Niemiec. Ich emisariusze w PE nie krępują się w napaściach na Polskę, bo ta rządzona przez prawicę, takową nie jest, jaką by ją mieć chcieli. Ciężko się w tym wszystkim wyznać. Bo w końcu kto ma patent, by ta Polska była Polską? Nie może go mieć formacja, która ma tylko jedno słowo, jako swój program. Tym słowem jest „nie”. I ono co raz to wygania przezorniejszych kompanów z ich szeregów. Pozostaną tylko tacy, którym za jedno jest: w szalupie czy na tratwie, byle do brzegu. Bo statek dziurawy.

Na koniec, jak zwykle, pytanie: czy to wszystko naprawdę jest polityką? O ile mamy na myśli stwarzane pozorów i robienie uników, to zdaje się, iż tak jest. Z tym, że taka polityka służy tylko uprawiającym ten proceder. Gdybyż to istniała demokracja w realiach a nie tylko w wirtualnie!? I tak możemy sobie gdybać, a czym jest polityka i tak się nie dowiemy. Podobnie, jak nie zrozumiemy nigdy dlaczego niektóre osoby uporczywie nazywają siebie politykami. Mało tego, tak się ich nazywa w mediach, opisuje w nekrologach …

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)