Usługi religijne?

Obrazek użytkownika Zygmunt Zieliński
Kraj

Długi żywot, będący moim udziałem sprawia, że wiele się widziało, o czym wielu możę tylko przeczytać lub posłuchać. Pamiętam zatem także wiele pochówków w latach powojennych. Wtedy niemal w każdym przypadku chodziło o pogrzeb kościelny. Nieważne kim był nieboszczyk. Bywało, że był lub uchodził za komunistę. Sporo było z tym ambarasu, bo wtedy Kościół bardzo restrykcyjnie rzecz traktował. Kto za życia się z nim nie identyfikował, temu katolickiego pogrzebu odmawiano. Bardzo często w takich przypadkach posługiwano się kapelanami wojskowymi, którzy chowali zmarłego na rozkaz dowódcy.

Ten proceder skończył się dość radykalnie po Październiku ’56. Wtedy zaczęto wprowadzać tzw. obyczajowość laicką, obejmującą śluby, chrzty i pochówki. Ze ślubami i chrztami radzono sobie dość dobrze, bowiem narzeczeni lub ze chrztem udawano się potajemnie do odległego kościoła, a choć później wyszło to na jaw, to już konsekwencje ze strony partyjnej nie były tak zdecydowane. Gorzej było z pogrzebem, którego ukryć się nie dało. Pamiętam przypadek, kiedy stosunkowo luźno z PZPR związanego urzędnika chowano po katolicku, ale naciski komitetu powiatowego partii, by pogrzeb był świecki były tak zdecydowane, że w zamian oferowano wdowie kilkadziesiąt tysięcy złotych i nagrobek.

Oczywiście pogrzeb katolicki nie zależał od decyzji rodziny zmarłego. O tym decydował Kościół. I jeśli ksiądz chował zmarłego, to tylko w przypadku, kiedy ten swoim postępowaniem potwierdzał swą przynależność do Kościoła. Mogły to być nawet praktyki religijne w ukryciu i nieregularne, ale to one decydowały. Na ten temat powstawało wiele legend, m. in. że wystarczyło sypnąć groszem, a wszystko można było załatwić. Być może to się zdarzało, ale regułą nie było. Znam przypadek, kiedy kobieta zmarła w czasie dokonywanej aborcji, a to zagrożone było ekskomuniką ipso facto, czyli bez konieczności jej nałożenia. Rodzina kładła przed księdzem kwotę, za którą można było kupić dobry samochód, bez powodzenia.

W czasie PRL, od Gomułki począwszy, Kościół nie miał problemów z chowaniem ludzi z nim nie związanych. Pogrzeb katolicki był też uważany za swego rodzaju przywilej przynależny tylko wiernym Kościoła. I to było w pełni zrozumiale.

Po roku 1989 r. bezbożność i zrywanie związków z Kościołem nie było już znakiem rozpoznawczym szczerego komunisty. Sprawy na tym odcinku życia skomplikowały się już w czasie ujawnienia się opozycji, mniej więcej po Czerwcu 1976 r. czyli po wydarzeniach w Radomiu. Dla wielu opozycjonistów Kościół był odskocznią dla ich działalności politycznej. Toteż w przypadku śmierci działacza nie zważano na jego faktyczne, sakramentalne związki z Kościołem, ale pogrzeb traktowano zarazem jako manifestację sprzeciwu wobec reżimu. Można powiedzieć, że negatywne zweryfikowanie pod tym względem nieboszczyka i odmowa pogrzebu katolickiego były praktycznie niemożliwe, gdyż kontestowałby to szeroko pojęty vox populi. Inaczej mówiąc, pogrzeb katolicki mógł mieć wówczas niemal każdy kto chciał. W niektórych przypadkach, kiedy otoczenie biorące udział w pochówku nie było w stanie dostosować się do zwyczaju obowiązującego w czasie obrzędu z powodu analfabetyzmu w sprawach religijnych, kapłan pojawiał się w na poły świeckim stroju z kropidłem, jakąś spiesznie odmówioną modlitwą, niekiedy budząc nawet swego rodzaju sensację.

Trudno powiedzieć, jaki związek miały te pochowki z dyscypliną kościelną, o liturgii nawet nie wspominając. Kiedy kapłan zabierał głos, mówił często o czysto świeckich walorach zmarłego, uwypuklając jego „laickie” cnoty, które jakoby także go zaprowadzą do raju. Innymi słowy były to często parodie pochówku religijnego, który przecież nie jest sakramentem, a tylko pożegnaniem i modlitwą za zmarłego, ale niemniej jest to akt powagi nie tylko w wymiarze religijnym, lecz także cywilizacyjnym.

Te laickie z domieszką obrzędowości religijnej pogrzeby – dodam, że najsmutniejsze doświadczenia miałem pod tym względem w Niemczech, gdzie Kościół funkcjonuje już jako swoisty zakład pogrzebowy – mnożą się i zaczynają dla Kościoła stanowić coraz większy problem. Pamiętać bowiem musimy, że wierzący cenią sobie obrzęd religijnego pogrzebu jako należne im wyróżnienie ze strony Kościoła. Przestaje ono być takowym, kiedy Kościół zaczyna traktować pochowek jako usługę. Tymczasem oddanie ziemi zwłok ludzkich jest zawsze aktem wymagającym pietyzmu i szacunku. Człowiek nie związany z Kościołem ma do tego takie samo prawo, jak człowiek religijny, ale w zgoła innym obrzędzie. Kapłan może w takim obrzędzie uczestniczyć jako osoba prywatna. Sam byłem na kilku takich pogrzebach i choć wydawały mi się one wyjątkowo zasmucające, bo znikał z nich znak nadziei, to jednak odpowiadały one zarówno przekonaniom zmarłej osoby jak i jej bliskich.

Jestem przekonany, że w żadnym przypadku kapłan, jeśli zdecyduje się na towarzyszenie zmarłemu na miejsce wiecznego spoczynku, nie powinien naginać treści religijnych do sytuacji, kiedy wartości wyznawane przez zmarłego były po stronie przeciwnej.

Odniosłem takie wrażenie kiedy przeczytałem doniesienia o pogrzebie aktora, którego ceniłem za jego aktorstwo i zawsze uważałem za ciekawego człowieka. W związku z tym padły następujące słowa:

„Duszpasterz środowisk twórczych archidiecezji gdańskiej ks. Krzysztof Niedałtowski, który prowadził pożegnanie, zwrócił uwagę, że "Krzysztof Kowalewski nie był zdeklarowany ideowo, on był po prostu człowiekiem dobrego serca". "I pan Bóg nas będzie sądził właśnie z tego. Jeśli tak to będzie wyglądać, to jedyne pytanie będzie o dobre człowiecze serce, czyli o miłosierdzie. To będzie pytanie o to, czy byłeś na tyle mądry i dojrzały, żeby żyć dla innych, czy na tyle głupi i egoistyczny, żeby żyć tylko dla siebie". .

Nie wiadomo, czym żył Zmarły, czy miłosierdzie pojmował tak, jak o nie modlimy się w Koronce, ale wystarczy przeczytać uważnie ewangelię o wskrzeszeniu Łazarza, by się przekonać, że Chrystus ujmuje te sprawy całkowicie odmiennie niż to zabrzmiało w ustach cytowanego kapłana. Inna rzecz, to sąd Boży. Wymyka się on całkowicie naszym spekulacjom. Dlatego też w żadnym przypadku, ani in plus ani in minus nie powinniśmy odgadywać wyroków Bożych.

Pozostaje na koniec pytanie, czy zmarłych „nie zdeklarowanych ideowo”, jak to ujął ksiądz, nie można zachować w takiej pamięci, jaką po sobie pozostawili, bez przyklejania im etykietki, której może za życie bardzo by nie chcieli? Wydaje się, że stara praktyka kościelna, także ta pogrzebowa, to był owoc wielowiekowych doświadczeń i znak naszej kultury chrześcijańskiej, którego nie warto rozmieniać na drobne, nic nie znaczące gesty nikomu zresztą nie potrzebne. Pozostańmy więc przy praktyce, która przez wieki dobrze służyła Kościołowi i jego wiernym.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)