Taniec na "Titaniku"

Obrazek użytkownika Zygmunt Zieliński
Kraj

Przemijają ludzie, przemijają słowa, tracą znaczenie treści ongiś dobrze zadomowione. Nic w tym dziwnego, bo i świat przemija. Świat, jaki znaliśmy przed kilkudziesięciu laty też przeminął. Chrystus powiedział: „ale słowa moje nie przeminą” (Łk 21.33). To zostało powiedziane w kontekście zapowiedzi końca świata. Poza tą zapowiedzią – można ją ignorować, nawet wyszydzać, nie brać jej poważnie – ale to niczego nie zmienia, bo wszystko ma swój początek i koniec. Natomiast nie można takiej zapowiedzi, jak ta chrystusowa, zastosować do niczego, co człowiek stworzył. Dotyczy to także, a może nawet w pierwszym rzędzie, systemów, jakie by one nie były, politycznych, społecznych, światopoglądowych, bo one kruszeją najbardziej ze wszystkiego, a próba ożywiania ich, kurczowe podtrzymywanie ich żywotności jest anachronizmem, co tak trudno zaakceptować.

Ilustracją tego, co wyżej wspomniane są dzieje najnowsze, będące świadkiem upadku systemów określających siebie jako nieprzemijające: tysiącletnia Rzesza – trwała 12 lat – rzekomo ostateczna faza dziejów ludzkości – komunizm. W klasycznej postaci leninowskiej przetrwał około 70 lat. Jako anachroniczny śmietnik trwa w kilku zapóźnionych państwowościach. Jako trucizna podtruwająca ludzkość trwa do dziś. Jest jednak sam w sobie destrukcją, zatem rozpłynie się w kolejnych mutacjach.

Ten sam los spotyka na naszych oczach dwa systemy wartości dzielące ludzkość na przeciwstawne sobie światy: lewicę i prawicę. Nikt nie jest w stanie nakreślić nieprzekraczalnej linii dzielącej je, gdyż zawodzą wszelkie definicje. Te, do pewnego stopnia sprawdzalne od lat się zdezaktualizowały. Prawica zawsze miała jeden symptom rozpoznawczy – była nim i jest tradycja, innymi słowy zachowanie istniejącego porządku opartego na wartościach transcendentnych. Ale i tu dokonano wyłomów, a taranem okazywał się tu zawsze kompromis. Dopuszczenie go z jakiejkolwiek przyczyny, gdy w grę wchodzą zasady sprawia, że pojęcie prawica zostaje już tylko szyldem, za którym widnieje sklep pusty lub zapełniony zupełnie innym towarem. Najbardziej taka degrengolada uwidacznia się w postawie osób, u których przetrwał szyld, a postępowanie ich wdeptuje w ziemię wszelkie zasady kiedyś rzekomo, czy może nawet rzeczywiście, im bliskie.

O wiele bardziej rażąca jest transformacja lewicy kojarzonej kiedyś z radykalnym programem społecznym. Jej ówczesna wrogość wobec systemów politycznych i społecznych, a także wobec religii, uważanej za czynnik wspierający je, była wyrazem walki o środowiska upośledzone – dziś powiedzielibyśmy walki o prawa człowieka. W dobie rodzenia się społeczeństw obywatelskich, zwłaszcza w XIX wieku, był to cel szczytny. Do dyfamacji lewicy przyczynił się najbardziej komunizm państwowy. Kult państwa autorytarnego odebrał człowiekowi podmiotowość i uczynił go bezosobowym kółkiem w machinie państwowej. W pewnym sensie lewicą okazały się siły kontestujące samodzierżawie państwa. Odtąd zaczął się też proces prowadzący do transformacji lewicy w zakresie jej racji bytu. W dobie obecnej, kiedy zabrakło lewicy nominalnej w postaci komunizmu państwowego i lewicy o programie społecznym typu dziewiętnastowiecznego, pozostał jeszcze szyld lewicy, a program pod nim widniejący zachował dwie wartości, czy antywartości: antyreligijność i leseferyzm reglamentowany, gdyż wolność przyznaje się tylko według własnych kryteriów. Obie ściśle ze sobą złączone, gdyż w sumie wrogie wobec fundamentu, na jakim wyrosła cywilizacja w tej chwili rugowana wszelkimi siłami z obecnej rzeczywistości.

W Europie jest to o tyle bardziej widoczne niż w krajach niegdyś określanych mianem Trzeci Świat, że wyrywa się tu korzeń, na którym ona wyrosła, w zamian promując idee z natury swej przemijające. To, m. in. przyciąga do Europy masy imigranckie, które w przeciwieństwie do niej, do swych wartości są na ogół przywiązane. Nie potrzeba specjalnych studiów, by dojść do wniosku, że Europie grozi nie tylko zmiana pokoleń, co raczej jej konsystencji cywilizacyjno-kulturowej. A to oznacza problem samej egzystencji.

Polska stała się dziś polem walki o przetrwanie wartości fundamentalnych opartych na chrześcijaństwie. Lewica o różnych odcieniach, jest jednolita pod dwoma względami: światopoglądowym i proeuropejskim, czyli gotowa oddać suwerenność w zamian za uzyskanie swobody w przebudowie ideologiczno-moralnej społeczeństwa. Wymaga to pełnej laickości i pozbycia się tego, co niektórzy nazywają bagażem historycznym, a co w rzeczywistości jest tożsamością, bez której naród żyć nie może. Toteż ta lewica, kocioł, w którym stapiają się w jedno ci z szyldem lewicowości, z nazywającymi siebie liberałami, pod warunkiem, że wolność tylko sami zawłaszczą, a także z wszelkiego rodzaju noworodkami na arenie politycznej, mającymi często krótką żywotność i to tylko dzięki zdumiewającej wprost niedojrzałości wyborców (exemplum awans takich wielkości, jak przykładowo: Hołownia, Jachira, Spurek, Biedroń, nie mówiąc już o Lempart czy minionych, jak Palikot, Kijowski, Petru). Zresztą pierwszych dwóch umysłowo o niebo wyżej stojących od poprzednio wymienionych, a mimo to dziś na aucie.

Pewne sytuacje powodują odkrycie kart przez ową lewicę wprost żenujące. Tusk, człowiek, który najlepiej by uczynił zaszywając się w domowe pielesze, uważa, że rząd broniąc się przed szalbierczym szantażem w postaci warunku praworządności przy konstruowaniu budżetu unijnego, co ewidentnie ma na celu pobawienie Polski suwerenności, prowadzi politykę antypolską, a u „europejczyków” budzi podejrzenie, że ogół Polaków nie pasuje do Europy. Co Lis miał na myśli, stwierdzając, że „Świat Donalda Tuska, w którym on formułował swoje odpowiedzi na rzeczywistość, właśnie odszedł do lamusa”? Trudno zgadywać. W wPolityce czytamy: „Tygodnik „Newsweek” kierowany przez Tomasza Lisa nie ma jednak szczęścia do okładek z Donaldem Tuskiem. Był już biały koń, teraz słowa „Zdrada albo głupota”… „Pasuje idealnie” - czytamy w komentarzach”. Chodziło Lisowi oczywiście o zdradę PiSu i głupotę z powodu zamierzonego weta, a zrozumiano to jako odniesienie do Tuska, co spotkało się z dużym zrozumieniem. Trafione mimo woli.

Tusk znalazł obrońców. Na wypowiedź Lisa zareagował Marcin Bosacki zasiadający w senacie z ramienia PO: „Liczy się tylko Polska. Dla Polski lata Tuska to wobec lat PiS są jak Hawaje wobec Syberii. Kto tego nie rozumie, zwłaszcza z PO, nic nie rozumie. Żałość". Owszem żałość, że mówi to ktoś będący senatorem zobowiązanym do działania na rzecz Polski, a przede wszystkim zobowiązany do kierowania się rozumem w ocenach istniejącej rzeczywistości. Widocznie nie był ani na Hawajach ani na Syberii. Natomiast o wiele gorzej, że przespał erę „sukcesów” Tuska w Polsce, z którymi PiS boryka się do dziś.

Ale nasza obecna lewica ma więcej problemów. Nie kto inny, jak właśnie Lis zachwycał się skandalami ulicznymi aborcjonistów, nie wyłączając heroiny tych ekscesów, Marty Lempart. Ale co trzeba mu przyznać, przeczuł sezonowość jej występów i zdał sobie sprawę, co się stanie w czasie wyborów, kiedy ten prostacki i słownie plugawy protest dojdzie do świadomości wyborców. Oczywiście Lis uznał to za dryfowanie na lewo bez steru. A tego większość Polaków nie lubi. Nie lubi też, kiedy lewica sprowadza swą aktywność do takich manifestacji. Toteż Lis okazał się arbiter elegantiarum, stwierdzając, że „Ogólnopolski Strajk Kobiet” (już to samo jest oszustwem i zaserwowaną przyzwoitym polskim kobietom obrazą) początkowo stwarzał nadzieję na „dołożenie” PiSowi, ale „bardzo szybko okazało się, że wulgarne hasła, niszczenie pomników, atakowanie kościołów i tradycji polskich wartości jest dla ogromnej większości obywateli zbyt radykalne i odstręczające”. Użył więc na końcu eufemizmu, gdyż te orgie właściwe są wyrzutkom społeczeństwa. Ale Lis jest za a nawet przeciw. Chciałby dokopać władzy, ale nie w zagnojonych buciorach, a w lakierkach. Nie odważył się powiedzieć, że język ekipy pani L. nadaje się do wiadomych przybytków płatnych uciech, a nie na polskie ulice. Nie odważył się powiedzieć, że łajdactwem jest domaganie się mordu dzieci i wołanie o niczym nie hamowne rozpasanie i nierząd. Nie odważył się powiedzieć, że obok zaprawionych do takich występów heter, na ulicy znalazły się małolaty „biezprizorne”, bo kim i gdzie byli ich rodzice? Nie powiedział też tego, co wiedzą dziś wszyscy, że ten cały strajk to opłacone z zewnątrz uderzenie w państwo polskie, dywersja, piąta kolumna. A uderzenie w kościoły to program szeroko zakrojonej dechrystianizacji, do czego najlepiej użyć elementów wykolejonych, gotowych na wszystko. Nie powiedział, że do tego streszcza się dziś cały program lewicy. Właściwie jest on dla niej jedyną deską ratunku, zakładając, że społeczeństwo to kupi, mimo, że przez lewicę od 1944 roku tylekroć było oszukiwane. Należy więc liczyć na instynkt samozachowawczy.

Co warta jest „cywilizowana” odzywka Lisa, niech zilustrują jego wynurzenia, kiedy wyrażał on swe poparcie dla „strajku kobiet” i Lempart, usprawiedliwiając jej publicznie wypowiadane kłamstwa i atakowanie dziennikarzy Strefy Wolnego Słowa i mediów publicznych. Oto, co miał w tej materii do powiedzenia: „Nie widzę żadnego racjonalnego powodu, dla którego miałbym jej (ją – ZZ) za to potępiać, jednocześnie solidaryzując się z kłamcami, oszczercami i sługusami zamordystycznej władzy”.

Cynizm uderzający w tych słowach jest porażający, ale w sumie bardzo prymitywne lawirowanie Lisa odsłania degradację lewicy, która zdecydowana jest niszczyć Polskę na forum międzynarodowym i wewnętrznym, bojąc się zarazem wprost przyznać do lewactwa, bo czuje że zagraża to spełnieniu jedynego marzenia, jakie ma – dopchania się do władzy, by z tego państwa, jak kiedyś wyssać dla siebie wszystko, co się da. Bo dziś, kiedy ktoś mówi „lewica” ma na myśli zbitkę sloganów mających zwabić naiwnych. Takich, jak „otwarta Europa, nowoczesna nauka, wolność, rozwój społeczny, eliminacja dominacji Kościoła katolickiego, praworządność. Taką retorykę ma całą „totalna” opozycja, a Newsweek Polska ma obowiązek takiego pisania o Polsce, gdyż niemiecki właściciel nie płaci za nic, a tradycja Wernera Lorenza, generała – Gruppenführera SS udekorowanego emblematami, jakie „strajkujące kobiety” uznały za swoje godło, dopowiada reszty. Wszystko to dziś są podwaliny lewicy, która rządziła już nie tylko w Polsce, ale nigdzie nie zrealizowała swych sztandarowych haseł poza jednym: bezpardonową walką z religią i niszczeniem Kościoła. Wszystko inne było atrapą, tak jak miasta pokazowe w ZSRR, Korei Północnej i w wielu krajach komunistycznych. Natomiast prawica, taka jaką dziś mamy, o ile to słowo w ogóle coś znaczy, przejmuje przy otwartej kurtynie program społeczny, jaki był kiedyś własnością lewicy i dlatego jest tak groźna dla lewactwa, a jedyne argumenty przeciwko niej są artykułowane słownictwem Lempart i jej oddziałów szturmowych.

Przywoływany tu, może zbyt obficie, Lis stara się podpowiadać opozycji w sposób cywilizowany, natomiast lewica, ta koncesjonowana, której nie po drodze z chamstwem artykułowanym przez „wyzwolone” kobiety, ma inne pomysły.

(używam tego określenia jako nazwy własnej, a nie jako wartości ideowej) chce koniecznie zaistnieć z jakimś nośnym programem, po prostu deliberuje jak obalić PiS. Jej posłanka Anna Maria Żukowska sugeruje jednak wspólne działanie tzw. totalnej opozycji, zarzucając wszakże innym partiom w jej szeregach „forsowanie ciepłych kluch”. Co miała na myśli wypowiadając tak malowniczą, choć enigmatyczną przenośnię? Nic, co w przypadku lewicy nie byłoby przewidywalne, bo legalną aborcję, tzw. „równość małżeńską”, czyli dwa żelazne i jedyne punkty programowe lewicy: mordowanie dzieci i degradację małżeństwa i rodziny, innymi słowa wszystko co można uczynić na zgubę Polski. Myślę, że taki program znajdzie zrozumienie u naszych odwiecznych wrogów, dlatego o subwencje z zewnątrz lewica nie musi się martwić.

Żukowska pozwoliła dalej kręcić się dość zdartej już płycie. Chodzi oczywiście o jednoczenie opozycji, czyli o pozyskanie do walki z Polską PO i PSL, co wszakże może nastąpić, jej zdaniem, kiedy te partie przestaną pitrasić owe „ciepłe kluchy” i podejmą „bezkompromisową walkę o prawa człowieka”. Dla Żukowskiej i jej kumpli są to tylko: legalna aborcja, (mówiąc otwartym tekstem: mord usankcjonowany prawem) i równość małżeńska, czyli chłop z chłopem, bada z babą, a pośrodku zbłąkane psychicznie dziecko.

I co tu dużo mówić, należą się tow. Żukowskiej szczere podziękowania, bo wreszcie w sposób zrozumiały przedstawiła program lewicy. Można do niego to i owo dodawać w miarę, jak rosnąć będą potrzeby.

Świeckie państwo we Francji n. p. preferuje zabiegi, w stylu zakazu przez stację radiową France Inter używania słowa chrześcijaństwo. Jak podano, zakaz jest w celu przestrzegania neutralności religijnej, oczywiście walcząc zarazem o prawa człowieka, których chrześcijanom się już nie przyznaje.

Nie wiadomo, co jest bardziej perfidne, ten zakaz czy wynurzenia niejakiej Jachiry na facebooku, gdzie pisze ona, że „dzisiaj Polska po przejęciu prasy lokalnej przez PiS jest jak Niemcy w momencie dojścia do władzy Hitlera”. Jest to tyleż perfidne, co głupie, czego nie trzeba dowodzić nikomu, kto zna wydarzenia 1933 r. w Niemczech. Ta samaż Jachira oświadczyła, ze wstydzi się tego, że jest Polką. Przede wszystkim słowo Polka ma skojarzenia nie przystające do wyczynów tej osoby, więc lepiej niech napisze „z Polski”. A poza tym może przecież Polskę opuścić i nie przyznawać się do kraju pochodzenia. Z pewnością wielu by jej za to podziękowało.

Można na podstawie tak wyrywkowego przeglądu materiału stanowiącego amunicję, jaką bez ustanku ostrzeliwany jest rządzący układ, bynajmniej nie prawicowy, podobnie jak strzela nie lewica, ale niepoprawni marzyciele o fotelach władzy wylewający kubeł pomyjów na wszystko, co dobrego dzieje się w Polsce, fundując jej zarazem program śmierci i uwiądu. Bo mordowanie dzieci i wprowadzanie porządku homoseksualnego mającego regulować całe życie społeczne, w dodatku z zastosowaniem terroru psychicznego, prowadzi do uwiądu tego, co najbardziej twórcze – rodziny. Należy zatem pytać nie kogo innego, ale wyborców, a więc także ojców, matki, małżonków. Kogo wybraliście? Czego oczekujcie? „warszafka” lubi smród, więc go ma a przy okazji i szmat Polski, a reszta? Chcecie być kolonią pod taką czy inną okupacją? Co z tego, że tym razem nie będzie to jakiś Frank czy Greiser, ale może być Tusk, a nawet jakiś Śmiszek, Biedroń, Budka. Wymieniam same sławy, ale mimo wszystko, czy tego chcecie, Polacy? Czy wam uwiera suwerenność, że cuchnie wam weto w słusznej sprawie? Podobno na Titanicu do końca tańczono. Więc pozwólcie tańczyć tym, którym już tylko szyld pozostał. Niech się wytańczą, a cała reszta do roboty.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)