Odgrzewana skisła zupa w dziurawym rondlu
Młody, niewiele ponad 40 lat życia liczący belgijski uczony, Dawid Engels, znany ze swej krytycznej oceny zjawisk kulturowych mających dzisiaj charakter globalistyczny, a zarazem charakteryzujących się agresywną nietolerancją w narzucaniu poglądów ogółowi przez określone gremia uznające wyłącznie własną poprawność[1]. Narzędziem walki o wizję świata rugującą cały dorobek ludzkości, akceptowany jeszcze kilka dziesiątków lat wstecz są media, szeroko pojęta edukacja, a zwłaszcza uniwersytety dysponujące, póki co, autorytetem mogącym wesprzeć każdą fantasmagorię. Krytykowany przez Engelsa system indoktrynacji posługujący się agresją i przemocą jest swoistą przeróbką marksistowsko-leninowskiej walki klasowej. Przeróbka ta polega głównie na wprowadzeniu nowego słownictwa oraz na zastąpieniu proletariatu w znaczeniu marksowskim nowymi celami walki, jakimi są mniejszości różnego rodzaju. W pierwszym rzędzie seksualne, na którymś tam miejscu także kulturowe, światopoglądowe, religijne, etniczne. Proletariatu broniono przed kapitalizmem, owych mniejszości przed kolonializmem, białą supremacją, względnie męską (feministki) przed zagrożeniami, rzekomymi, wyimaginowanymi, stwarzającymi pretekst do atakowania przeciwników. Tych przeciwników zresztą mnoży się w zależności od tego jaki kolejny paroksyzm ogarnie nawiedzonych i zwróci ich przeciwko wyimaginowanym wrogom. W istocie chodzi o tępienie po prostu osób mających swój własny pogląd na rzeczywistość, różny od narzucanej „poprawności”.
Prof. Engels, znawca starożytności, nie głosi rewelacji w odniesieniu do współczesności. Ale właśnie rozumienie świata rzymskiego, jego wielkości i upadku pozwala mu na wyważoną diagnozę Europy będącej w sytuacji człowieka na łożu śmierci[2]. Jeśli tego nie widzą europejskie czynniki miarodajne, to dlatego, że rzeczywistość przysłoniła im ideologia będąca mieszanką lewicowości wypracowanej w krajach totalitarnych i zniekształconego liberalizmu. Niebezpieczne w tym wszystkim jest to, że uniwersytet przestaje być sobą, jak pisze Engels. A to, co „przez dziesięciolecia, a w niektórych przedmiotach przez wieki, uważano za klasyczny materiał dydaktyczny, potępia się teraz i odrzuca jako mizoginistyczne i rasistowskie idee >>starych białych mężczyzn<<". I dalej spostrzega Engels: „W to miejsce na pierwszy plan wysunięto trzeciorzędnych autorów i anachroniczne zagadnienia badawcze, które choć nie oferują zbyt wielu nowych spostrzeżeń i nie są na tyle ważne, by zachodnie dziedzictwo naukowe uczynić pożytecznym dla kolejnego pokolenia, cieszą się najwyższą polityczną ochroną i pozwalają niektórym badaczom udowodnić, jak bardzo znajdują się po (rzekomo) właściwej stronie" historii”. Oddając atmosferę panującą na wielu uniwersytetach pisze Engels: „Uniwersytety deklarują się jako "bezpieczne przestrzenie", gdzie każdy, kto udaje, że czuje się "urażony" poglądem odbiegającym od poprawności politycznej, jest automatycznie uznawany za "ofiarę agresji", publikowane jest tylko to, co zostało zaklasyfikowane jako nienaganne przez wysoce upolitycznione procesy recenzowania, a fundusze na projekty są zatwierdzane tylko wtedy, gdy zawierają odpowiednie hasła, takie jak "różnorodność", "migracja", "tolerancja", "przywilej", "płeć", "klimat" lub "inkluzyjność” .
Trudno byłoby jaśniej i w tak niewielu słowach wyjaśnić już nie tyle zapaść, ale potworną degradację zadań, jakie od zawsze związane były z uniwersytetem, tzn. wolnością badań i otwartością dysputy, która jedynie prowadzi do twórczych i obiektywnych konkluzji. W rezultacie uniwersytet nie jest już miejscem swobodnego poszukiwania prawdy w badanych dziedzinach, ale ma zajmować się ad hoc wymyślanymi „problemami” przeważnie jawiącymi się wskutek chorobliwych dywagacji znajdujących odpowiednich sponsorów, gdyż w istocie każdy dysponujący odpowiednimi środkami może wprowadzić w obieg największą nawet głupotę, jak to widać w przypadku gender. Co więcej krytyka tej głupoty rodzi już nie polemikę, ale sankcje karne. Podobnie jest z lesbogejostwem i jego pochodnymi. To jest dziś nowe wyznanie wiary, obowiązujące pod sankcjami, jak w starożytnym Rzymie kult Jowisza Kapitolińskiego.
Nie od rzeczy będzie przypomnieć, o czym już sporo napisano, że nauce nałożono kancelaryjny kaganiec w postaci niszczącej tak ważną dla nauki suwerenność badawczą profesora, który zyska uznanie, jeśli spłodzi w określonym czasie jakąś ilość artykułów i zdoła je umieścić w tzw. periodykach punktowanych w dodatku za granicą, przy czym owo „punktowanie” jest czysto subiektywną selekcją. Pomijamy już fakt, że orzeł urodzony w chlewie nie jest świnią. A studium naprawdę wartościowe może się ukazać gdziekolwiek, podczas gdy bubel będzie zawsze bublem nawet jeśli opublikuje go Harward.
I pomyśleć, że do takiej głupoty doprowadzili nasi reformatorzy uniwersytety, czyniąc go je tym samym warsztatem produkującym badziewie, o jakim pisze profesor Dawid Engels.
Czy w takiej sytuacji można się dziwić, że połowa Rosjan pozytywnie odnosi się do postawienia Józefowi Stalinowi pomnika. A jest tak, bo w ciągu ostatniego dziesięciolecia dwukrotnie wzrosła liczba osób projekt taki popierających. O czym to świadczy? O polityce historycznej Putina, który odbudowując imperializm rosyjski, musi skądś czerpać inspiracje. Ale faktem jest też, że część Rosjan ulega amnezji. Już nie pamiętają o zbrodniach Stalina. Albo według opisanej wyżej metody naukowej uznają je za dobro wyświadczone narodowi. I jedno i drugie świadczy o niedowładzie umysłowym. Współczesny uniwersytet temu nie zaradzi, bo sam jest w takim stanie.
przyjemniej jest ubolewać nad cudzymi bolączkami, ale i własnych nam nie brak. Przed powrotem Donalda Tuska i po jego powrocie wielu pyta, poco przyjechał? Może powód ten sam, co pomnik dla Stalina: amnezja pewnej części narodu, która już nie pamięta jaki śmietnik pozostawił on pani Kopacz, jadąc po hajs do Brukseli. Ale wrócił i co zamierza? Po dawnemu: „Odsunąć PiS od władzy”. Tyle i nic więcej, bo co dalej robić tego sam nie wie. Dziwić się trzeba jego zwolennikom. Przecież nigdy mu o nic innego nie chodziło. Dlatego nie było na nic „piniędzy”, każda inwestycja była za droga, po co lotnisko w centrum Polski, skoro jest w Berlinie. To ostatnie bym rozumiał bo w Tusku tkwi ta podskórna nostalgia za deutsche Ordnung. To reminiscencje do czasu, kiedy obywatelstwo polskie było tyle warte co niemieckie Lebensmittelmarken (kartki żywnościowe). Niemcy nie mogą znieść obecnej polnische Ordnung (polski ład), bo to dla nich utrudnienie na drodze do Europareich – Rzeszy Europy. Jeśli Tusk przyjechał po to, by zamącić i sprowadzić Polskę do państwa wasalnego, to wszystko jasne. Robi to dla deutsche Ordnung, więc musi zwalczać polski ład.
Tusk dość bezceremonialnie wypowiada się o Kościele. Mówi, że chce "chodzić do kościoła, w którym nie chcę słuchać powtórki z przemówienia (Jarosława) Kaczyńskiego". Twierdzi że jest katolikiem i w czasach PRL-u znajdował w Kościele oparcie dla wolnościowego myślenia. „Myśmy się uczyli w jakimś sensie w Kościele, można powiedzieć, jeśli to słowo nie brzmi zbyt strasznie, liberalizmu, szacunku dla innej osoby, tolerancji, wolności. Ja to dokładnie pamiętam, księża mnie tego uczyli. Gdzie to wyparowało?” Nie wiadomo do jakiego kościoła Tusk chodził.
Jacek Merkel zdradził, dlaczego po 27 latach od ślubu cywilnego Tusk zdecydował się na ślub kościelny. Bo chciał zostać premierem. Co na to duchowni? Właśnie takie operowanie sakramentem małżeństwa jest ewidentnym dowodem lekceważenia Kościoła, religii, nie chcę twierdzić, że i Boga. Aby wziąć ślub kościelny trzeba mieć szczere intencje, gdyż małżeństwo zawarte np. dla celów politycznych może być nieważne. To komentarz ks. – Dariusza Oko. Ale także każdy prawdziwy katolik nie powie inaczej.
Tusk mówi o upolitycznieniu Kościoła, oczywiście krytycznie, kiedy widzi Kościół po stronie Kaczyńskiego, ale sam: „Bardzo bym chciał znaleźć partnerów też po stronie kościelnej, bo uważam - i to mówię z przekonaniem - że PiS w jakimś sensie tak angażując Kościół po jednej stornie barykady politycznej, tak bardzo upolityczniając Kościół, robi wielką krzywdę wszystkim wiernym”. Oczywiście nie byłoby krzywdy, gdyby Kościół stanął po stronie Tuska dopomógł mu do niszczenia kraju, jak to było przed 2015 r. i opowiedział się za aborcją. Bo zdaniem Tuska: „skoro kompromisu aborcyjnego nie ma, trzeba dać prawo kobietom do rozstrzygającego głosu”. Swoje przydługie i zawiłe rozwałkowywanie tematu aborcji zakończył stwierdzeniem: że "trzeba przede wszystkim zdemitologizować to ciągle dość powszechne wyobrażenie, że aborcja to jakieś jedyne i najważniejsze kryterium bycia chrześcijaninem". "To jest raczej taka dość wyraźna obsesja polskiego Kościoła, aby uczynić z tego najważniejszy test na chrześcijaństwo czy na bycie katolikiem, ale prawie nigdzie na świecie tak nie jest" - przekonywał i podawał m.in. przykład Irlandii czy Wielkiej Brytanii.” Pomijając kłamliwość zawartą w ostatnim zdaniu, wypowiedź Tuska sytuuje go poza Kościołem, nie dlatego, że ktoś tak sądzi, ale sąd wydał on sam, może bezwiednie, gdyż można zakładać, że księża, którzy go kiedyś uczyli, o ile to w ogóle miało miejsce, za bardzo się nie przykładali.
Obok poruszanych tu niewątpliwie ważnych spraw mających przełożenie na losy kraju mało zauważane bywają newsy, drążące często część opinii publicznej i wykorzystywane jako amunicja do ataku na rządzących dziś Polską. Jedna, to sprawa ustawy o mediach. Niedawno doniesiono o zmianie właściciela TVNu. Nabył tę stację potężny amerykański koncern Discovery Communications. Wprawdzie przedmiotem transakcji był Scripps Networks Interactive, ale z kolei on był właścicielem TVN. Niby transakcja jak każda, a wiadomo, że większość mediów społecznościowych jest w obcych rękach. Ale co ciekawe, to wystąpienie części amerykańskich senatorów partii demokratycznej. „Grupa amerykańskich senatorów we wspólnym oświadczeniu, opublikowanym w środę, ostrzegła polski rząd przed przyjęciem zmian w ustawie medialnej, które według nich dyskryminują amerykańskich właścicieli stacji TVN. Jak stwierdzili, przyjęcie tego prawa może negatywnie odbić się na relacjach handlowych i obronnych”. Można sobie tylko wyobrazić, do czego ma służyć w Polsce „polska” stacja tvn. Ciekawe jak potraktowanoby podobną interwencję polską w sprawy mediów amerykańskich? Skąd świat niejednokrotnie się dowiadywał, że Polska urządzała u siebie obozy koncentracyjne lub tworzyła getta żydowskie.
Jako deser do tych rewelacji dodajmy wypowiedź jednego a aktywnych bojowników o Polskę, ale pod rządami obecnej opozycji, aktora Andrzeja Seweryna. Oto jego wypowiedź (za Niezależna. pl): „Mamy do czynienia z mechanizmami, które ja osobiście znam z okresu tzw. komuny. Mechanizmy podporządkowania sobie mediów, np. poprzez działania Orlenu, opanowanie przez jedną partię telewizji publicznej, próby kontrolowania TVN-u. To są oczywistości”. Dla Seweryna była to „tzw. komuna”, bo to był jego ustrój, walterowca, od dziecka trenowanego w drylu sowieckich pionierów. Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Bolszewikiem nie przestaje się być. Pan S. oczywiście woli, by media w Polsce były podporządkowane obcym, antypolskim dysponentom. Podobnie myślą lewacy amerykańscy. Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Dzisiaj na Niezależna.pl wyczytałem co następuje: „Trudno o większe zakłamanie. Andrzej Olechowski i Dariusz Rosati - zarejestrowani jako współpracownicy komunistycznych służb i związani z PRL-owskim aparatem państwowym - podpisali list "byłych szefów MSZ i MON", w którym wzywa się rząd Zjednoczonej Prawicy do zaprzestania wrogich działań wobec amerykańskich inwestorów. Aby było zabawniej, chodzi o telewizję TVN, która założona została przez ludzi powiązanych z systemem komunistycznym”.
sumie nic nowego pod słońcem. Bo wszystko już mutantis mutandis było. Były sufrażystki, tyle że nie tak bezwstydne jak dzisiaj apostołki obecnego leseferyzmu (róbta co chceta). Były lipne nawrócenia w stylu: „Paryż wart jest jednej mszy” No, powiedzmy, nie Paryż, a jakiś stołek przy pełnym korycie. Były gadzinówki, bo tak chciał okupant i płacił. Dziś nazywa się go przyjacielem i można u niego jeszcze lepiej zarobić, byle robić to co wtedy: paskudzić do własnego gniazda, nadawać na Polskę. Szpicle i sługusy za takie czy inne rzucane im ochłapy, to też nawet niedawna przeszłość, żeby choć wspomnieć eingedeutschtów, volksdeutschów, lizusów cmokających łapy mordercy z Katynie. Była, jak to mówią nasi sąsiedzi, „wsia swołocz”. A my mówimy: była i jest nadal w dodatku lepiej uposażona, bo przez lewactwo kupczące przy pomocy Euro. Jedno w tym wszystkim jest głupie i niepojęte: to część Polaków mających gdzieś etos Narodu i tym wewnętrznym, nieprzejednanym wrogom wszystkiego co polskie daje mandat, by się tak panoszyli. Biblijne: domestici tui, inimici tui (domownicy twoi wrogami twoimi) (Zob. Z. Zieliński, Polityka jest domeną ludzi świeckich. Owszem, ale z głową. Niepoprawni 21 IV 2021). To widać nawet w Zjednoczonej Prawicy.
W sumie więc, serwuje się nam już dobrze skisłą, przygrzaną zupę. Rondel, w którym ona się waży jest na szczęście dziurawy, W tym jedyna nadzieja, bo w końcu pozostanie po niej tylko przykro pachnący osad. Do wyrzucenia.
[1] Belgijski profesor o Zachodzie: Absurdalna lewicowa ... https://wiadomosci.dziennik.pl ›
[2] David Engels, Le déclin. La crise de l’Union européenne et la chute de la République romaine. Quelques analogies, Éditions du Toucan, Paris, 2013. (Upadek. Kryzys Unii Europejskiej i upadek Republiki rzymskiej. Pewne analogie)
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 20 odsłon