Głupota jako destrukcja sterowana. Casus polski
Pewnych rzeczy nie można przewidzieć. Kiedyś nigdy bym nie sądził, że takim jak wyżej tytułem swój opatrzę felieton. A jednak! Bardzo mi przykro, że muszę nawiązać w takim kontekście do artykułu w „Gazecie Wyborczej” podpisanego przez konkretną osobę – Annę Kublik – ponieważ obce mi jest takie ilustrowanie mej tezy. Chodzi o opublikowany w tym piśmie 28 XII 2020 r. artykuł pod tytułem: Nowy eurosceptycyzm Polaków. To efekt rozczarowania Unią. Ja rozumiem, że w tytule mogą się pojawić treści hasłowe, zatem prowokujące, czy zawierające skróty myślowe, ale źle się dzieje, kiedy używa się pojęć z góry zakładających zamiar wprowadzenia czytelników w błąd. Takim pojęciem jest „eurosceptycyzm” – słowo mające wmówić człowiekowi, że jest sceptycznie nastawiony do Europy, Unii Europejskiej jako istniejącej rzeczywistości, podczas gdy sceptycyzm może istnieć i jest niczym innym jak przejawem rozumnego traktowania rzeczywistości, ale w odniesieniu do pewnych jej zjawisk, a nie do globalnie pojmowanej instytucji, n. p. Unii Europejskiej. Jeszcze czymś gorszym niż to uproszczenie jest aplikowanie owego „eurosceptycyzmu” Polakom, co należy rozumieć znowu w znaczeniu globalnym. Tymczasem autorce chodzi o zniesmaczenie pewnej części Polaków, daleko nie wszystkich, Europą, względnie Unią Europejską ponieważ Polsce i Węgrom udało się, wprawdzie tylko częściowo, obronić swą suwerenność, co m. in. w retoryce GW (28 ZII 2020) powoduje, że „kierownictwo UE rozczarowuje uległością wobec niepraworządnych Polski i Węgier – twierdzą politologowie Radosław Markowski i Piotr Zagórski z Centrum Studiów nad Demokracją Uniwersytetu SWPS”. W cytowanym miejscu znajdujemy wyjaśnienie powyższej tezy: „Zespół pod kierunkiem prof. Markowskiego od kwietnia regularnie bada nastroje Polaków podczas epidemii. Sondaże robi Pracownia Badań Społecznych. Ostatnie, już 11. badanie, zostało przeprowadzone w połowie grudnia”. Tylko ktoś żyjący poza marginesem naszego życia publicznego może mieć wątpliwości, jacy respondenci odpowiadali profesorom Uniwersytetowi SWPS (Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, wśród której założycieli znajduje się były członek Biura Politycznego KC PZPR). Swoją drogą i bez tego wiadomo, jacy to Polacy zabiegają w kierownictwie UE o napiętnowanie Polski jako kraju niepraworządnego. Mają o tyle rację, że gdyby była ona rzeczywiście praworządna, to przede wszystkim oczyściłaby swą scenę polityczną z elementów skompromitowanych w PRL w polityce, gospodarce, kulturze, a zwłaszcza w wymiarze sprawiedliwości. Niestety tak się nie stało, co zrodziło paradoks, że właśnie ci ludzie paskudzą teraz obraz Polski w świecie, rzekomo w obronie praworządności.
Agnieszka Kublik jednak zbytnio pośpieszyła się z przyganą dla Unii Europejskiej, pomawiając ją o zbytnie kunktatorstwo z Morawieckim i Orbanem, ponieważ już znana z „umiłowania praworządności” à la Unia Europejska Viera Jourowa w wywiadzie dla „Tagesspiegel” stwierdziła: „Komisja Europejska zajmie się Polską i Węgrami". Chodzi oczywiście o tzw. mechanizm praworządności”. Jourova przyznała wprawdzie, że ten mechanizm nie jest cudowną bronią, ale zapomniała dodać, że tu wcale nie chodzi o praworządność w ścisłym tego słowa znaczeniu, gdyż gdyby tak było, trzeba by zająć się innymi państwami, n. p. Francją ale, jak czytamy w GW: „nie dziwi więc, że 40 proc. zgadza się, iż "dogadywanie się" szefostwa UE z politykami PiS to policzek wymierzony protestującym polskim kobietom, osobom LGBT+, mniejszościom etnicznym i kulturowym, ofiarom pedofilii". Ściślej byłoby napisać miast „polskim kobietom”, „kobietom z Polski”, gdyż przypisywanie Polkom wyczynów strajkujących, to wręcz zniewaga.
Marek Suski skomentował to w sposób doskonale ilustrujący myśl przewodnią mego felietonu, mówiąc, że „opozycja ma prawo krytykować rząd, ale organ opozycji „Gazeta Wyborcza” robi to w taki sposób, jak umie. Wychodzi to nie najlepiej, więc te wszystkie mądrości, które tam królują wywołują czasem zdumienie, a czasem śmiech. Czasem warto byłoby zapłakać nad głupstwami, które oni wypowiadają”.
Jest to interesujące stwierdzenie, ale okazuje się, że nie wszystko można wytłumaczyć głupotą. Bywają sprawy wymagające kwalifikacji przewyższającej skalę głupoty. Można je zrozumieć tylko biorąc pod uwagę czyjąś rację bytu. Komu zatem zawdzięcza swój byt dzisiaj „Gazeta Wyborcza”? Komu zależy, by na każdym kroku wyładowywać swą nienawiść do Polski, rzekomo winnej za Holokaust, za wybuch i wynik II wojny światowej, a obecnie za to, że sprzeciwia się deprawacji własnego narodu, że właściwie ocenia panowanie LGBT? Kto i kogo podjudza się do robienia destabilizacji w Polsce? Rzecz jasna element najgłupszy, ktoś odpowie. Owszem, ale lekkomyślnością jest uznanie za głupców tych, którzy ładują energię w niewyżyte małolaty i takież kobiety, przyklejające przy okazji ogółowi uczciwych kobiet naklejkę rozpasania i chamstwa. Bo te strajkujące osoby, trudno je nazwać kobietami, wołają w karczemnym języku o władzę w państwie. Jakiej głupoty potrzeba by za tym gardłować, co wielu przecież czyni? Bo cóż by z tą władzą zrobiły owe strajkujące? Co by z nią zrobiła w ogóle opozycja taka jaka ona dziś jest? Nawet Bronisław Komorowski stwierdza, iż do sprawowania władzy się ona nie nadaje. Czy znowu naród cały miałby płacić za niedowarzone wygłupy, owoc frustracji? Pytanie jednak: kto tym dyryguje? I tu kończy się zaplecze głupoty, a zaczyna przemyślany atak na Polskę. Tak więc głupota niektórych – zbyt wielu – Polaków napędza mechanizm ich wrogów. Na to państwo praworządne winno reagować z całą surowością.
Jest zatem coś, co przewyższa głupotę, bo czyni z niej narzędzie w rękach świadomych tego co czynią. W tym przypadku krajowi, który głupcom zapewnia bezpieczeństwo. Jest w tym coś diabelskiego, a może nawet istotą tego działania jest sam diabeł? Wystarczy tylko uwierzyć, że go nie ma.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 12 odsłon