Do „pytań przedwyborczych” kilka dopowiedzeń

Obrazek użytkownika Zygmunt Zieliński
Kraj

Pytania przedwyborcze do zadawania kandydatom na rektorów.  Tak, bodajże, nawet dosłownie, jest zatytułowany jeden a tekstów na blogu Niepoprawni.pl 3 II 2016 r. Oczywiście i sprawa ważna i pytania nie od rzeczy, choć czytając niektóre dotyczące rzekomych czy prawdziwych obietnic  kandydatów rektorskich setnie się  ubawiłem.

Ja bym pytań nie zadawał, ale raczej poddał pod dyskusję sam sposób powoływania rektorów, nie wszędzie taki sam, a co za tym idzie i poziom rektorów nie w każdej uczelni podobny. Ale na ogół wybór rektora, to jakaś ustawka. Do ut des. Dacie mi wy, ja dam wam. Taki mechanizm działa  i nie zaprzeczy temu nikt, kto przez pewien choćby czas na uczelni działał. Zakładam, że rektor winien być człowiekiem kompromisu, wszak z dużą ilością różnych osobowości i osobistości się zderza. Ale kompromis, to wcale nie jest konieczność kupowania każdego bubla i usynowiania go. Kompromis nie może też zakładać dopuszczania korzyści niezgodnych z zasadami uczciwości i etyki zawodowej i osobistej. I to ani korzyści własnych, ani na rzecz innych. Taka jest teoria.

Tymczasem: przy pewnych systemach powoływania rektorów działają następujące zjawiska.  Mam tu na myśli wybór dokonywany przez wąskie grono, n. p. senat.

Przy pierwszym wyborze

1. Kandydat dba o zapewnienie sobie możliwie największej ilości głosów, najczęściej przy pomocy odpowiednio dobranych naganiaczy. Ci, oczywiście, mogą liczyć na lukratywne stanowiska bez względu na to, czy się na nie nadają czy nie.

2. Tam, gdzie uczelnia jest zależna od innych instytucji szuka poparcia u odpowiednich osób, co, oczywiście, pociąga za sobą określone zobowiązania.

W sumie rektor staje się od razu zakładnikiem swoich „kibiców”, albo lepiej nazwijmy ich sponsorami. Nie jest on wolny w działaniu, gdyż przeważnie od pierwszego dnia swej kadencji już musi myśleć o ewentualnej reelekcji. Zatem być wrażliwym na potrzeby bliźnich, na których kreskę może liczyć.

W rezultacie na autonomiczne i zgodne z elementarną uczciwością działanie rektora, nawet przy najlepszej jego woli i godnej szacunku  osobowości, nie można liczyć.

Zatem: w istniejącym na wielu uczelniach systemie powoływania rektora, rektorem nie musi być i często nie bywa jednostka najbardziej się na to stanowisko nadająca, ale najczęściej zostaje nim tzw. człowiek spolegliwy, oczywiście dla lobby dysponującego wpływami.

Pytanie: Czy władzy zwierzchniej – w przypadku uczelni publicznych będzie to ministerstwo – zależy na silnym i inicjatywnym rektorze? Moim zdaniem: nie, gdyż taki sprawia kłopoty. Zatem taki system wyborów, jak wyżej opisany, ma poparcie „na górze”.

Reelekcja. To zmora trapiąca każdego rektora w pierwszej kadencji. Jeśli chce być po raz drugi wybrany, nie może zrazić sobie żadnego z elektorów, zatem w praktyce ma ręce związane tym właśnie względem. O rządzeniu nie może być mowy, raczej o przetrwaniu i ponownym usadowieniu się na stołku.

Jak wybierać rektora?

Dokonanie właściwego wyboru jest zawsze trudne. Powierzanie  go wąskiemu gronu ludzi zainteresowanych własną karierą, n. p. dziekani w senacie, jest świadomym działaniem w celu wyboru rektora  w taki czy inny sposób „ustawionego”. Rezultaty tego widoczne są gołym okiem, jeśli śledzimy dziś stan większości uczelni.

Jedynie sensowne są wybory dokonywane przez całe gremium uczelniane. Nie są wykluczone wybory bezpośrednie, choć wymagają sporego nakładu pracy. Ewentualnie mogą je zastąpić wybory przez elektorów. Problemem będzie z kolei ich dobór. To może, choć, nie musi, doprowadzić do wyboru rektora, który nie będzie się musiał wypłacać, powołując na odpowiedzialne stanowiska ludzi nieodpowiedzialnych, którym on z kolei swój awans zawdzięcza, w tym także ewentualną reelekcję.

Wszystko, co tu piszę  jest pieśnią bezgłośną, gdyż nikomu, prócz może tym nic nie znaczącym masom uniwersyteckim,  nie zależy ani na odpowiednim rektorze, ani na obiektywnym działaniu i porządku na uczelni. Przeciwnie wybierającym rektora zależy na tym, by to był ich rektor, by na nim mogli budować swą karierę, nie martwiąc się to, czy on uczelni służy czy jest przysłowiowym gwoździem do jej trumny.

I jeszcze o rektorze „z teczki”. Kiedyś to była reguła, bo partia znała ludzi najlepiej. A w III RP? Trudno powiedzieć, ale wykluczyć nie można.

Addendum

Mówią niektórzy, że przed samowolnymi lub podpowiadanymi nominacjami na stanowiska bronią tzw. konkursy. Nie ma większej bujdy jak to obłudne zapewnienie. Konkursy w 90 procentach są z góry ustawione, a jeśli czyjś ulubieniec zamanifestuje swą głupotę ponad wszelką miarę, to i tak rektor może – mam tu na myśli wyższe uczelnie – unieważnić zwycięstwo lepszego i, dla racji sobie wiadomych, mianować, powiedzmy delikatnie, mniej dobrego.

Tyle dopowiedzenia. A  w sumie warto o tych sprawach mówić, bo żeby naprawiać, co naprawy wymaga, od czegoś zacząć wypada.  Najlepiej, by dach nie przeciekał.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (4 głosy)

Komentarze

Byłem specjalistą d/s aparatury. Na to stanowisko zatwierdzał minister. Pamiętam, że na początku lat osiemdziesiątych, tak "zdemokratyzowano" politechnikę, że 30% głosów przy wyborach na stanowiska, wyjazdach na zachodnie uczelnie, mieli przedstawiciele STUDENTÓW  ;-))) . To dopiero było cudo !  Jako przedstawiciel prac. inzynieryjno-technicznych, oświadczyłem, że będę wstrzymywał się od głosu w sprawie wyjazdów naukowców i innych ich spraw. Uchroniło mnie to przed podchodami kibiców i sponsorów. Napatrzyłem się jednak na wyrastanie "działaczy studenckich". Wyrastanie na politykierów.

Vote up!
2
Vote down!
0

#1506393