Aliyah. Sowieci.
Most, czyli jedna z największych operacji tajnych służb w historii świata
Mazowiecki, Petelicki, Dziewulski, Arabowie i Mosad. I jeszcze tysiące Żydów przewalających się przez betonową płytę Okęcia. Oblężony kurnik z czającymi się za płotem terrorystami. Tak wyglądała polska Operacja Most.
Jerzy Dziewulski otrzymał medal za odwagę. Jest chętnie zapraszany przez liczne stacje telewizyjne, by wypowiedzieć się nt. bezpieczeństwa, terroryzmu lub posnuć barwne wspominki. Ze swadą opowiada o tym, jak OWP miała swoje oficjalne przedstawicielstwo w PRL-u. Oraz o tym, że w latach 70. i 80. tzw. bliskowschodnie organizacje wolnościowe w komunistycznej Polsce działały, jak chciały, z łagodnym przyzwoleniem władz. Ten sam Dziewulski był po cichu wysłany na szkolenie przez władze Polski Ludowej do Izraela. Do fachowców z Mosadu. Bo w kraju – przede wszystkim – miał być spokój. A na początku lat 90. ten spokój był zagrożony.
Związek Radziecki był złym miejscem dla każdego” – mówi Anatolij Borysowicz Szczaranskij. Spędził w sumie ponad 10 lat w radzieckich więzieniach, z czego aż 9 w Perm 36. Do Perm 36 trafiali głównie „polityczni” i Szczaranskij był jednym z nich. Miał 25 lat, gdy chciał wyjechać z ZSRR do Izraela. Władza radziecka zaś nie widziała powodu, by dawać komukolwiek okazję do opuszczania Kraju Rad. Co by było, gdyby tak każdy chciał wyjechać? W 1986 jednak zirytowani naciskami opinii publicznej decydenci z Kremla wyrazili zgodę, by Szczaranskiego wymienić na moskiewskiego agenta, nieszczęśliwie złapanego przez Zachód. Szczaranskij wyjechał do Izraela. Tam, w swoim prawdziwym domu, zmienił oficjalnie imię na to, jakie naprawdę dano mu po urodzeniu – Natan. Natan Sharansky, obecnie doświadczony, znany na całym świecie polityk izraelski, w 2005 umieszczony przez TIME na liście 100 najbardziej wpływowych naukowców i filozofów.
w dolnym rzędzie po środku Sharansky
„Żydzi nie tylko byli pozbawiani wolności, ale też prawa do posiadania tożsamości. Nie mogłeś wiedzieć ani uczyć się o czymkolwiek, o swoim języku, kulturze, historii, religii. Nie przetrwalibyśmy w Związku Radzieckim” – mówi Sharansky. O Żydów z ZSRR upominało się państwo Izrael, gotowe przyjąć każdego Żyda, który chciałby wrócić do domu. Władza radziecka nie była zainteresowana negocjacjami w tej sprawie, nie można też zapominać, że oficjalnie Sowieci i Izraelczycy nie mieli żadnych oficjalnych relacji i nie był to przejściowy kryzys. Poza tym w Związku Radzieckim bez prawa do praktyk religijnych czy kultywowania zwyczajów narodowych przebywało więcej narodów, w tym również Polacy. Jakby to wyglądało, gdyby tak każdy chciał zostawić mlekiem i miodem płynący Kraj Rad? Kto by wtedy pracował?
Prawo powrotu
Prawo Powrotu stanowi, że Żydzi z dowolnego krańca świata mają prawo po prostu pojawić się i poprosić o możliwość zamieszkania w Izraelu. Wg prawa wszyscy Żydzi są obywatelami Izraela. Odmówić tego prawa można tylko niebezpiecznym przestępcom, którzy mogliby stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Od 1970 r. Izrael przyznaje automatyczne obywatelstwo nie tylko Żydom, ale także ich dzieciom, wnukom i żydowskim bądź nieżydowskim małżonkom oraz nieżydowskim małżonkom ich dzieci i wnuków. Tak sformułowane prawo chroni rodziny Żydów przed ewentualnym rozbiciem i przymusowym rozstaniem.
Kierując się Prawem Powrotu, władze Izraela wysłały agentów specjalnych do Sudanu, by zorganizować przerzut członków starego rodu żydowskiego z Etiopii. W trakcie trwających wiele lat operacji Bracia, Mojżesz, Jozue i Salomon przerzucono w około 25 tysięcy osób. Rząd zachęcał też w ten sposób do przybycia Żydów z Ameryki Łacińskiej, z Francji, a nawet z USA, wskazując, że w ziemi ojców zawsze znajdzie się dom dla każdego.
Pod koniec lat 80. nieprzejednane do tej pory stanowisko Sowietów uległo pewnym zmianom. Kraj Rad się walił i widział to każdy. Nie chodziło o klęskę ideologii, a o poważne problemy gospodarcze. Cieszący się popularnością na Zachodzie Gorbaczow był bardzo źle postrzegany we własnym kraju. Tzw. pierestrojka, która miała częściowo urynkowić gospodarkę ZSRR, była początkiem końca. Związek Radziecki nie miał pieniędzy ani możliwości, by zarządzać terytorium, w którym głowy zaczęły podnosić kolejne grupy etniczne. Na co komu w tym momencie byli wiecznie problematyczni Żydzi?
Więc bierzcie swoje zezwolenia na wyjazd i wynocha.
Dokąd?
Z raportu, który wylądował na biurku premiera Szamira w 1988 roku, jasno wynikało, że w rozpadającym się Związku Radzieckim rosną nastroje antysemickie. Za kłopotami Sowietów mieli – w opinii społecznej – stać Żydzi. Icchak Szamir doprowadził więc do ugody z Gorbaczowem: ten wyrazi zgodę na emigrację Żydów do Izraela, a w zamian zostaną wobec ZSRR złagodzone sankcje gospodarcze i udzielone kredyty dewizowe. I sekretarz postawił dodatkowy warunek: emigranci pozostawią w Kraju Rad swoje majątki bez prawa roszczeń do ich odzyskania.
W 1988 Żydzi opuszczali ZSRR, wyjeżdżając do Rumunii (Rumunia jako jedyny z krajów komunistycznych utrzymywała stosunki z Izraelem) oraz do Wiednia i władze Izraela cieszyły się, że oto wracają kolejni obywatele – często doskonale wykształceni w Sowietach inżynierowie, fachowcy, naukowcy. Ale szybko się okazało, że jeśli nie zostanie uruchomiona bezpośrednia linia Moskwa-Izrael lub nie zostanie wdrożone inne rozwiązanie, to do Izraela nie trafi w końcu nikt. Dzięki nakładom finansowym i wielkim staraniom Izraela sowieccy Żydzi wyjadą po prostu do Ameryki, tam gdzie silna diaspora żydowska, wspierana przez administrację Reagana, pracowała nad żydowską wersją american dream.
Na bezpośrednie transporty do Izraela Moskwa nie miała zamiaru wyrażać zgody. Takie rozwiązanie niosło ze sobą liczne niebezpieczeństwa, tak wewnętrzne, jak i zewnętrzne. ZSRR wciąż było supermocarstwem, wrogo ustosunkowanym do USA oraz Izraela, aktywnie wspierającym tzw. ruchy wyzwoleńcze i wolnościowe na Bliskim Wschodzie. Nikomu nie były potrzebne problemy z sojusznikami ani wrogami, nie można było ryzykować przecieków od własnych bezpieczników będących w znakomitych stosunkach z Arabami, a już na pewno nie były też potrzebne pytania od coraz bardziej sfrustrowanych obywateli Kraju Rad, dlaczego właściwie Żydom wolno lecieć do ojczyzny, a nikomu innemu nie?
Pierwsze transporty przygotowano na Węgry – dalej węgierskie linie lotnicze miały przewozić żydowskich emigrantów do Izraela. Tyle że Węgrzy zrezygnowali. Organizacje „narodowo-wyzwoleńcze”, które latami wspierały kraje bloku komunistycznego, były doskonale zorganizowane, a działalność prowadziły między innymi dzięki radzieckim pieniądzom. Groźby z ich strony należało brać bardzo poważnie pod uwagę. Węgrzy tak właśnie je potraktowali i odmówili współpracy przy tym przedsięwzięciu. Nic dziwnego – takiego np. Szakala na Węgrzech widziano zupełnie oficjalnie w 1985 roku. I nie był tam ani jedynym, ani ostatnim gościem.
„Polska nie uchyli się od humanitarnej pomocy”
Tadeusz Mazowiecki, pierwszy polski premier po transformacji ustrojowej, twierdził, że w ogóle nie było żadnych rozmów z władzami Izraela. W 1990, gdy przebywał z wizytą w USA, był podejmowany przez amerykański Kongres Żydów i to tam oczekiwano od niego zajęcia stanowiska w sprawie pomocy dla uchodźców z ZSRR. Premier zdawał sobie sprawę, że podjęcie się roli, którą odrzucili Węgrzy, może oznaczać dla Polski niebezpieczeństwo. Wiedział jednak, że zorganizowanie tranzytu jest konieczne, bo formalnie sowieccy Żydzi nie wyjeżdżali do Izraela, tylko wyjeżdżali w ogóle ze Związku Radzieckiego. Gdyby nie zorganizowano tranzytu, cała akcja by się nie odbyła. „Uważałem, że naszym moralnym obowiązkiem jest wyrazić zgodę” – powiedział premier po latach. „Polska nie uchyli się od humanitarnej pomocy emigrantom ze Związku Radzieckiego” – zadeklarował w USA. To miał być również gest pokazujący dobrą wolę polskiej strony po wznowieniu stosunków dyplomatycznych z Izraelem po 23-letniej przerwie.
Ministrem Spraw Wewnętrznych, odpowiedzialnym za organizację tranzytu, był wtedy Krzysztof Kozłowski. To on był odpowiedzialny w tym samym czasie za weryfikację oficerów Służby Bezpieczeństwa, szefował też UOP-owi. Człowiek zupełnie z zewnątrz, mimo to doskonale odnalazł się w nowej roli. Od początku zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które miało towarzyszyć operacji: „Okęcie nie było żadnym portem lotniczym, to był kurnik. Czekaliśmy na nieszczęście. Wydawało się nam, że zmierzamy nieuchronnie do dramatycznego wydarzenia”.
Jednocześnie Kozłowski w związku z weryfikacją służb, zdawał sobie sprawę z dodatkowych niebezpieczeństw. Wrogami operacji byli wciąż aktywnie i w zasadzie oficjalnie działający w Polsce Arabowie z ruchów wyzwoleńczych. Taki np. Abu Nidal jeszcze 3 lata wcześniej miał oficjalnie zarejestrowaną firmę w Polsce (handlującą bronią), mieszkał w Warszawie przy ul. Bagno 3/24, zapisał swoje dzieci do szkoły rejonowej. W PRL na stałe mieszkało wielu Arabów, bardzo wielu przebywało na wizach studenckich, a co roku ok. 25 tysięcy przyjeżdżało w celach turystycznych. Wspomnianego Szakala, który bywał widziany na Węgrzech, widywano także na Okęciu. Pod koniec lat 80. placówka OWP w Warszawie otwarcie handlowała bronią np. z Libanem. Na kontrakcie Przedsiębiorstwa Handlu Zagranicznego „Polservice” w Libii przebywali do 1990 r. polscy inżynierowie, starając się nie dać uwikłać w wojnę amerykańskiego wywiadu z libijskim. W PRL-u władze poprzez spec-służby prowadziły niebezpieczny romans z terrorystami z Bliskiego Wschodu, a w tych służbach znajdowali się też oficerowie, których podczas weryfikacji wykluczył z pracy minister Kozłowski.
I teraz przerzucajcie tajne transporty, panowie.
Organizacja obrony kurnika
W marcu 1990 roku zagraniczne media poinformowały, że przed hotelem Bristol w zachodnim Bejrucie miała miejsce strzelanina, w której ucierpiał polski dyplomata Bogdan Serkis z żoną. Parkowali, gdy napastnik otworzył ogień. Oboje szybko zostali przewiezieni do szpitala, oboje w stanie krytycznym. Atak miał miejsce – ta wiadomość została podana oficjalnie przez stacje telewizyjne – gdy Polska zaoferowała przelot sowieckim Żydom do Izraela.
Ale decyzja została podjęta, a polscy dyplomaci wysyłani do Bejrutu zdawali sobie sprawę z tego, że miejsce jest niebezpieczne, a ich praca trudna. Polski wywiad ustalił, że za zamachem stał nieznany do tej pory odłam Hamasu, Organizacja Akcji Rewolucyjnej. Teraz chodziło o to, by nie było zamachów w Warszawie.
Za bezpieczeństwo Okęcia odpowiadała wtedy brygada antyterrorystyczna pod dowództwem Jerzego Dziewulskiego.
Brylujący dziś na salonach pan od końca lat 70. udawał naiwnego birbanta, który nie miał gdzie trenować pływania (a służbom kazano trenować), więc załatwił sobie karnet na basen w Victorii i tam rozmawiał sobie swobodnie z cudzoziemcami. Dziewulski do dziś trzyma się tego, że nie miał pojęcia, że w hotelowej saunie wygrzewał się z Abu Daubem. I choć o Operacji Most opowiada chętnie i dużo, to w rzeczywistości nie zdradza żadnych istotnych szczegółów operacji.
Informacje o operacji miały być wyciszone od samego początku. Na zachodnie telewizje premier Mazowiecki nie miał wpływu, ale na polskie media – owszem. W polskich mediach miała zapaść cisza w sprawie wszystkiego, co wiązało się z Operacją Most. Kozłowski zlecił kontrolę środowisk, które podejrzewano o kontakty z organizacjami terrorystycznymi, rozpoczęto też sprawdzanie polskich środowisk nacjonalistycznych, anarchistycznych, antysemickich. W kwietniu 1990 powołano Zespół Koordynacji Działań Antyterrorystycznych. Szefował mu dowódca Służby Wywiadu i Kontrwywiadu gen. Zdzisław Sarewicz, zastępcą został wicedyrektor wywiadu płk Bronisław Zych. Członkami zespołu byli przedstawiciele wywiadu, kontrwywiadu, milicji, zwiadu Wojsk Ochrony Pogranicza. Wśród nich był również Gromosław Czempiński. Z zespołem operacyjnym skontaktowali się wkrótce agenci Mosadu, proponując pomoc w zakresie identyfikacji terrorystów oraz wymianę informacji o zagrożeniach. Mosad proponował szkolenie dla polskich antyterrorystów i zobowiązał się dostarczyć sprzęt do kontroli pirotechnicznej. Ważnym wydarzeniem była też wizyta służb amerykańskich. Amerykanie spotkali się z naczelnikiem Wydziału Ochrony Polskich Placówek za Granicą, omawiając możliwość pomocy przy formowaniu specjalnych sił antyterrorystycznych. Tym naczelnikiem był wtedy Sławomir Petelicki.
Finansowanie obrony kurnika
PLL LOT starały się wyczarterować na zachodzie 3 dodatkowe samoloty. Załogi podobno bardzo się niepokoiły, a piloci wprost buntowali. Wcale nieoczywistą kwestią okazały się ceny paliwa lotniczego. A rok 1990 był dla państwa polskiego złym rokiem, jeśli chodzi o stabilność gospodarki, kursów walut i cen ropy. Gospodarka, niedawno uwolniona z planów, była jednym wielkim bazarem na placu Defilad. Waluty nie było, a rynek dewiz kształtowali szarlatani w rodzaju Lecha G., twórcy Bezpiecznej Kasy Oszczędności, zaś ceny ropy dyktował ten, kto ropę miał. A mieli ją – Arabowie.
„Ministerstwo Obrony Narodowej poprosiło nas (o pomoc)” – mówi skromnie Andrzej Gąsiorowski. „To była niesamowita operacja nasza, w kontekście kraju, który był bardzo słaby ekonomicznie. Niskie ukłony do premiera Mazowieckiego i oficerów (…). Polska nigdy nie wystawiła nikomu rachunku za to” – dodaje Bagsik. „Państwo Izrael z reguły nie dziękuje za takie rzeczy oprócz powiedzenia – dziękuję. Po prostu otworzył się Izrael na Polskę, a Polska na Izrael” – dodaje Andrzej Gąsiorowski. Bagsika i Gąsiorowskiego wszyscy znają, choć przez lata ich wizerunek bardzo się zmieniał.
W 1989 roku, korzystając – jak zapewniali całe życie w licznych wywiadach – z przyjacielskich kontaktów ze wspólnot protestanckich, w których byli aktywni jako muzycy i animatorzy, założyli spółkę ART-B. Pogodny młody lekarz i troszkę chmurny kompozytor korzystali z licznych znajomości w kraju i zagranicą, by rozwinąć swoją firmę. „Każdy miał swoją szansę, jeśli z niej nie korzystał, to ja nie będę razem z nim w kącie siedział i płakał” – mówił potem Bagsik. W niesamowity sposób spółeczka warta w 1989 r. 100 tysięcy złotych (wysokość jednej nędznej pensji w budżetówce, później po denominacji odpowiednik 10 zł) stała się rekinem rynku, importując, eksportując, inwestując w produkcję, zatrudniając (poprzez firmy zależne) 140 tysięcy osób i obracając miliardami dolarów. Firma miała m.in. 7% udziałów w BRE Banku, w 1991 wykupiła roczną produkcję Ursusa (20 mld dolarów), ratując jeden z największych ówczesnych zakładów pracy w Polsce od bankructwa, założyła montownię telewizorów Goldstar, odkupiła od PZU Laktopol, handlowała – oficjalnie – złotem oraz bronią. Obroty ART-B były porównywalne z budżetem biednego państwa polskiego.
Kto za co płaci
ART-B zdobyło kapitał na początkową działalność dzięki mechanizmowi oscylatora ekonomicznego i przez oscylator padło. Dziś twórcy przedsięwzięcia, wspierani przez prawników i media, twierdzą, że w oscylatorze nie było niczego nielegalnego. Działało to tak, że firma deponowała w banku X kwotę, następnie pobierała z tego banku czek potwierdzony i z nim udawała się się do kolejnego banku, Y, by tam go złożyć jako depozyt i powtórzyć całą operację. Procedurę powtórzono 620 razy. Zanim jednak organy ścigania postanowiły dobrać się do właścicieli spółki, stała się rzecz całkiem inna – do Bagsika i Gąsiorowskiego odezwało się Ministerstwo Obrony Narodowej. Nikt wtedy nie miał najmniejszych wątpliwości, że pieniądze ART-B (z oscylatora, z handlu bronią czy z jakiejkolwiek innej działalności) można użyć do finansowania Operacji Most. Ani też nikt w Ministerstwie, ani jakikolwiek inny funkcjonariusz państwowy nie miał zamiaru wymuszać na właścicielach ART-B udziału w przedsięwzięciu. „Poproszono nas” – podkreśla skromnie Gąsiorowski.
Bagsik: „To że byliśmy sprawniejsi od rządu – to przykro nam bardzo”. Rządowi Mazowieckiego nie było przykro. Oto znaleziono rozwiązanie, by sfinansować czartery, zakup paliwa, opłacenie załóg i zapewnienie wynagrodzeń dla służb, które zabezpieczały akcję. Kwestia honorariów dla ludzi była ważna – nikt naiwnie nie spodziewał się, że sama przysięga służbowa uchroni bezpieczników przed pokusą wzięcia łapówek od Arabów. Dziewulski: „Jeden z moich funkcjonariuszy, który między innymi zabezpieczał pomieszczenie arabskich linii lotniczych, otrzymał propozycję (…) propozycję finansową za udzielenie informacji o czasie i miejscu lądowania samolotu izraelskiego. Otrzymał jak na owe czasy propozycję naprawdę bardzo dobrą, kilku tysięcy dolarów, za przekazanie tego typu informacji.”
PLL LOT, przedsiębiorstwo państwowe, nie miały zamiaru latać charytatywnie. LOT szacował wartość jednego rejsu na 45 tysięcy dolarów. Lotów w tygodniu miał obsługiwać 6. Całą operację szacował na 20 milionów dolarów. Zysk dla przedsiębiorstwa miał wynosić 10%. Do opłacenia były jeszcze koszty El Al – ta linia miała obsłużyć 11 lotów w tygodniu.
Jednak od początku organizatorzy tranzytu wiedzieli, że owe szacunki były patykiem na wodzie pisane. W wywiadach Krzysztof Kozłowski podkreślał, że nikt nie liczył, ilu uchodźców przeszło przez Most i podawał orientacyjną liczbę 20-40 tysięcy osób. Na początku akcji Jewish Agency For Israel wspominała o potrzebie przewiezienia 850 tysięcy osób. Ambasada mówiła o 250, no może 300 tysiącach osób. Wg innych źródeł było to 100 tysięcy osób. A Bogusław Bagsik 27 lat po akcji mówi o prawie 2 milionach Żydów. Czyli trzeba było zaangażować ogromne środki. „Art-B pomogło finansowo, logistycznie oraz bezpośrednio podczas tej operacji (…). Potem mieliśmy dobrych znajomych w Mosadzie czy Szabaku, izraelskich służbach odpowiedzialnych za kontrwywiad” – mówił Gąsiorowski*.
Kurnik
I wreszcie na Okęciu zaczęli pojawiać się uchodźcy. Do Warszawy trafiali z reguły transportami kolejowymi, czasami drogą lotniczą. Wg wspomnień wielu osób, zarówno organizatorów akcji, jak i emigrantów, wyglądało to tak: prawie bez uprzedzenia lądował samolot z ZSRR i na płytę wysadzano kilkaset osób z wielkimi worami w charakterze bagażu. Intelektualiści, inżynierowie, prości robotnicy, emeryci, dzieci, ludzie z wielkich miast i zapomnianych przez władzę radziecką zakamarków Kraju Rad – wszyscy tak samo zagubieni, tulący do siebie calutki majątek, jaki mogli zabrać. Olim – po hebrajsku emigrant – dzierżył w bagażu kosztowności lub to, co za nie uważał, pamiątki rodzinne, ubrania i żywność. Jeśli się kto wybiera w daleką drogę, musi mieć jedzenie i to takie, które długo przetrwa i da energię do wędrowania – sało. Całe słoje sała, czyli słoniny zawędzonej lub zasolonej, stanowiły bazę bagażu olimów. Słoje brzęczały w bagażach na lotnisku, w autobusach, na korytarzach hotelu, do którego trafiali między przesiadkami, w samolotach. Aby tylko głód nie zajrzał w oczy, nieważne, że wszystko śmierdzi.
Lotnisko zamykano na moment przerzutu olimów. Służby odpowiedzialne za akcję koordynowały przejęcie emigrantów z dworca kolejowego lub/i przewiezienie ich do/z hotelu Legii na Bemowie (specjalnie przeznaczono go dla celów Operacji Most), lub/i przechowanie pasażerów z lądującego samolotu i przesadzenie ich do startującego. To nie było łatwe, zawsze były jakieś zmienne.
Samoloty do Izraela kołowały specjalnie na bok płyty lotniska, transporty z ludźmi podwożono jak najbliżej w eskorcie radiowozów policyjnych oraz transporterów antyterrorystów. Dziewulski zarządził, by akcja odbywała się zawsze w osłonie innych maszyn – choćby autobusów – tak by spoza lotniska nie można było ich dobrze dostrzec. W gotowości czaili się polscy strzelcy wyborowi, non stop obserwując teren. Podczas startu do lotu wznosił się też śmigłowiec wojskowy. Podobno wtedy chodziło już tylko o to, by w razie ataku przyjął na siebie uderzenie pocisku. Antyterroryści znajdowali się na wieży kontrolnej w trakcie lądowań i startów samolotów specjalnych. Terenu wokół lotniska pilnowali zwykli policjanci, ale również oni doskonale wiedzieli na co zwracać uwagę i jak reagować.
Na co albo na kogo. Pod lotnisko bowiem podjeżdżały samochody na dyplomatycznych rejestracjach i starały się zaparkować w taki sposób, by mieć jak najlepszą możliwość obserwacji terenu. Póki pasażerowie nie wysiadali, nie można było nic zrobić – immunitet. Auta wielokrotnie zmieniały pozycję, by ustawiona w nich kamera mogła filmować płytę „kurnika”. Wkrótce przed samochodem z oznaczeniem CD ustawiał się od niechcenia radiowóz lub – już na terenie Okęcia – jakiś pojazd techniczny. Wszyscy rozumieli, że za widoczną kamerą może być broń.
Operacja trwała do 1992 roku. Wszystkie osoby związane z jej organizacją i koordynacją podkreślały zawsze, że akcja nie była dla Polski dochodowa ani nie wiązała się ze specjalnymi korzyściami dla kraju ani finansowymi, ani politycznymi. Takie stanowisko prezentowali zmarli już premier Mazowiecki, minister Kozłowski i generał Petelicki oraz jak najbardziej żywi i zaprzyjaźnieni do dziś Andrzej Gąsiorowski, Bogusław Bagsik i Jerzy Dziewulski. Bagsik i Gąsiorowski mają obywatelstwo izraelskie, ale twierdzą, że nie ma to związku z ich udziałem w Operacji Most.
https://zaufanatrzeciastrona.pl/post/most-czyli-jedna-z-najwiekszych-ope...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 941 odsłon