Hurra!!! Złapaliśmy ruskich szpiegów!!!
No i mamy sensację. Po 25 latach istnienia III RP złapano w końcu rosyjskiego szpiega. Co ja mówię szpiega skoro hurtem zatrzymano od razu dwóch. Jeden to oficer w stopniu pułkownika, a drugi cywil i z zawodu prawnik. Sytuacja jest bezprecedensowa, bo za czasów istnienia i działalności WSI wydawać by się mogło, że w Polsce rosyjskich szpiegów po prostu nie ma i ze strachu przed gen. Dukaczewskim omijają oni nasz kraj szerokim łukiem, choć w takiej maleńkiej Litwie liczono ich w tysiące.
Bez większego echa przeszedł nad Wisłą artykuł wieloletniego szefa litewskich służb specjalnych Mečysa Laurinkusa zamieszczony 1 marca 2010 roku we wpływowym dzienniku „Lietuvos Rytas”. Według niego na Litwie działało w tym czasie około 3000 rosyjskich agentów, a głównym ich celem było przejęcie poszczególnych fragmentów infrastruktury energetycznej. Dużym zainteresowaniem rosyjskiej agentury miały cieszyć się również media oraz drobny i średni biznes.
W Czechach również łapie się rosyjskich szpiegów i chyba jest to zasługa przeprowadzonej tam dekomunizacji oraz stworzenia nowych służb specjalnych z zastosowanej tak zwanej „opcji zero”.
No ale złapanie szpiega nie jest nigdy największym sukcesem służb kontrwywiadowczych. Takim prawdziwym sukcesem jest jego wykrycie i przewerbowanie go na swoją stronę. No cóż skoro szpiegów pracujących dla GRU zatrzymano to znaczy, że nie dali się oni przewerbować, albo nie było na to czasu, gdyż należało w trybie pilnym w obliczu rosyjskiego zagrożenia odegrać propagandową akcję. Rząd oraz środowiska skupione wokół Bronisława Komorowskiego, a także Czerska doszli do wniosku, że trzeba zrobić coś, co pozwoli odwrócić uwagę opinii publicznej od ich nieskrywanej do niedawna miłości do kremlowskiego zaborczego kochanka. Włodarze III RP mają też inny kłopot. Okazało się, że firma należąca do rosyjskiego konsula informatyzowała Służbę Wywiadu Wojskowego, departament zaopatrzenie sił zbrojnych w MON, jednostkę „GROM”, a także Państwową Komisje Wyborczą, której przedstawiciele wyjeżdżali do Rosji na szkolenia. W normalnym państwie nastąpiłoby trzęsienie ziemi, a winni stanęliby przed sądem. Mamy więc złapane dwie płotki albo szprotki a władza może odtrąbić wielki sukces.
Wrodzona nieufność do tej czerwono-różowej ferajny każe mi podchodzić do sensacji ze schwytaniem szpiegów bardzo ostrożnie, zwłaszcza jeżeli o komentarz media natychmiast proszą kursanta GRU i byłego szefa WSI, gen. Marka Dukaczewskiego, który wsławił się tym, że żadnego ruskiego agenta nigdy nie złapał i nie wsadził za kratki. Trzeba być posiadaczem wyjątkowo miedzianego czoła by pokazywać się w takim momencie na ekranach telewizorów w charakterze speca od służb no, chyba że ktoś wydał mu rozkaz, a jak wiemy służba nie drużba nawet dla generała WSI w stanie spoczynku.
W tym samym czasie prawicowe media przypomniały nam, że Andrzej Towpik, dyplomata oraz były główny negocjator podczas wprowadzaniu Polski do NATO to tajny współpracownik komunistycznej bezpieki o pseudonimie „Zel”. Jeżeli zestawimy to z zapomnianą już postacią głównego negocjatora podczas naszej akcesji do UE, Jana Truszczyńskiego, który sam przyznał, że był tajnym i świadomym współpracownikiem SB to otrzymujemy niezły pasztet. Okazuje się bowiem, ze w zachodnie struktury w sensie dosłownym wprowadzała Polskę komunistyczna agentura, a nie „solidarnościowe elity”, jak wbija się dzisiaj w głowy rodakom. Teoria spiskowa mówiąca o tym, że okrągły stół to była sterowana z Kremla zmowa komuchów z ich agentami zalegendowanymi na opozycjonistów przestaje być już spiskowa. Jak widzimy zamiłowanie do kolaboracji i szabrowania polskiego majątku żydokomuna wyssała z mlekiem matek, a w 1989 roku doszło jedynie do zamiany zubożałego wschodniego pasera na zamożniejszego zachodniego. Problem w tym, że ten wschodni odzyskał wigor i upomina się dziś o swoją dolę.
Wygląda na to, że staliśmy się polem walki prowadzonej między dwoma, a nawet trzema paserami, a sprawa z zatrzymanymi szpiegami GRU to moim zdaniem tylko mało istotny i głównie propagandowy odprysk. Ja wolałbym jednak dowiedzieć się w końcu kim byli „Olin”, „Minim” i „Kat” oraz co tak naprawdę stało się z szyfrantem wojskowego kontrwywiadu st. chor. Stefanem Zielonką. Ale kto o tych sprawach jeszcze dzisiaj pamięta? Ci, którzy uważają, że miłość obecnej ekipy i wspierających ją mediów do kremlowskiego kochanka dobiegła końca są bardzo naiwni.
Jedyne co się skończyło to gorszące publiczne paradowanie z kochankiem po mieście. Uprawianie miłości przeniesie się teraz do garsonier, a na zewnątrz demonstrowana będzie wierność Polsce po grób.
Artykuł opublikowany w ogólnopolskim tygodniku Warszawska Gazeta
Nowy numer od jutra w kioskach
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1398 odsłon
Komentarze
łapanka
30 Października, 2014 - 10:45
łapanka
gdy on sam w Polsce
dobytku kacapa pilnuje
to żaden szpieg ruski
WSIoka nie zdenerwuje
PS Żeby mógł się zdarzyć ten cud, to nasz nieutulony w bulu prezydent wszystkich WSIoków musiał codziennie przez ostatnie ćwierć wieku zanosić wyjątkowo żarliwe modlitwy do Opatrzności!
jan patmo