Dobry symbol wart więcej niż 300 czołgów

Obrazek użytkownika jazgdyni
Kraj

 

 

Raz na jakiś czas, staram się by było to raz, dwa razy w tygodniu, przeglądanie zagranicznych czasopism. Oczywiście tylko tych miarodajnych.

Niestety, nadal przeważają kłamstwa i fałszywy obraz Rzeczpospolitej, akcja sterowana z Warszawy przez takich propagandzistów lewackich, jak żona Sikorskiego, umoczonego po uszy w sprzedaż Polski kacapom; pani Appelbaum, oraz niewydarzonego ambasadora USA Brzezińskiego, ślepo zakochanego w GieWu i w całej tęczowej i 'woke' ideologii (Często tak bywa, że mądry ojciec ma głupiego syna. Lecz kocha łajzę, więc załatwia mu robotę, która go przerasta).

 

 

Kropelkami – kapu, kap – zaczynają się przesączać doniesienia nawet pewnego podziwu o działaniach RP. Oczywiście, nasza gościnność i serdeczność do miliona uciekających z Ukrainy, spod kul, pocisków i rakiet bestii Putina, była wprost szokiem, dla tych indywidualistycznych i egocentrycznych społeczności. Wydaje mi się, że to było za dużo – oni po prostu nie mogli tego zrozumieć. Więc szybko "zapomnieli" tak, jak Niemcy zapomnieli, że naziści byli Niemcami.

 

Także nasz wysilek wojenny, choćby dostarczenie wojującym Ukraińcom tych 300 czołgów i masę innej broni, również nie znajduje należytego rezonansu w światowych mediach i w rządach demokratycznych państw.

Najczęściej to się interpretuje, że Polska jest takim miejscem składowania i przeładunku płynącej pomocy militarnej i gospodarczej, głównie z USA i Wielkiej Brytanii. Co najwyżej jesteśmy jakimś pośrednikiem i magazynierem w tej wojnie.

W pewnym stopniu jest w tym również sporo naszej winy. Narodowa duma i godność nie dopuszcza "chwalenia się sobą", więc raczej milczymy, a inni życzliwym okiem mają ten nasz ogromny wysiłek zauważyć i podziwiać.

Nigdy nie potrafiliśmy "się dobrze sprzedać".

 

Całkiem odwrotnie niż takie Niemcy. Wysyłając dziurawe hełmy i kilkanaście czołgów (wobec naszych 300, gdy my jesteśmy parokrotnie od nich biedniejsi) ich kanclerska bezmyślna i kłamiąca papuga, Olof Scholtz, już parokrotnie oświadczył wszem i wobec, poprzez zgromadzonych reporterów z całego świata, że Niemcy dokonuję niespotykanego wysiłku pomagając Ukrainie i są na drugim, no... może na trzecim miejscu, uwzględniając Wlk. Brytanię. Tacy są wspaniali, solidarni i ... bo oni "faktycznie zainwestowali" w Ukrainę bodajże 200 mld. Euro - tylko że ... oni tyle obiecali, a nic nie dali. I o tym trąbią jako o fakcie dokonanym. Taka typowa szkopska zagrywka, nam dobrze znana.

A czy jeszcze pamiętacie tę zagrywkę, jak te szkopskie, bezczelne cwaniaczki, ci niemal święci, bo podobno już się wyspowiadali z I i II WŚ, ci "germańscy superludzie" chciały nam ukraść nasze poświęcenie i cała chlubną reakcję na pomoc naszym, napadniętym przez wściekłe bydło, sąsiadom? Zdarzenia następują tak szybko, jedno po drugim, że faktycznie można zapomnieć.

To było wówczas jak Niemcy, oczywiście głośno i z przytupem, zaproponowały przesłanie do Polski dwóch zestawów Patriot. Wtedy to postawili warunek, że dostarczą tak potrzebny sprzęt, ale będzie on – tutaj w Polsce, na wschodniej granicy, dowodzony i obsługiwany przez niemieckich oficerów. Pojmujecie, jak by to wyglądało i jaki przekaz poszedłby w świat?

Te polskie niezdary, ten cały polnische Wortschaft, nie daje sobie rady jak zwykle, z prostymi sprawami i trzeba tam dostarczyć prawdziwych żołnierzy. Takich, jak są tylko w Szkopii. Polacy niech dadzą tylko personel do sprzątania i do kuchni polowej, a my – Deutschland – jak zwykle zapanujemy nad całością i zapewnimy ład i porządek. Niech te wschodnie tumany czegoś od mądrzejszych się uczą.

 

Może kiedyś wreszcie nauczymy się też grać w te klocki.

 

 

Tymczasem odnalazłem w światowej prasie coś, co nasze media szybko zdjęły z czołówek i przestały o tym mówić. Nawet tego specjalnie nie utrwalono w pamięci Polaków.

 

Jesteśmy po przejściach niemieckiej okupacji i bolszewickiego zniewolenia, może nie całkiem pozbawieni, lecz z bardzo uszkodzoną narodową dumą i osobistą godnością. W pewnym najtragiczniejszym i wstydliwym obszarze – w świecie nędzy udało się już sporo godności odzyskać. Te wyśmiewane przez opozycję '500+' praktycznie wyrwało najbiedniejszych z codziennych trosk walki o przeżycie, pozwoliło podnieść głowę i zacząć patrzeć w przyszłość.

 

Te niematerialne rudymenty człowieka, który kiedyś się wyprostował i przestał myśleć wyłącznie o przeżyciu kolejnego dnia, zdobyciu żywności i schronieniu się przed drapieżnikami, ta godność i duma, spowodowały, że nagle w tych malutkich, plemiennych społecznościach wymyślono symbole.

 

Czym są symbole? Usiłowałem podejść do tego "nieco naukowo". I wymyśliłem sobie, że symbole, coś co wszyscy posiadamy, to nie tylko zwykłe wspomnienia i skojarzenia. To coś znacznie ważniejszego. To słowo, albo kilka słów, wizerunek, postać, zdarzenie, które przywołane z pamięci powodują silny stan emocjonalny i demonstrują duży, wyrazisty obraz, dynamiczny przekaz i ciąg zdarzeń; często skomplikowany, a nawet zagmatwany, tak, że długo by to tłumaczyć. Tymczasem wystarczy jedno słowo, albo jedno krótkie zdanie i wszyscy wspólnie wiemy o co chodzi.

Każdy z nas ma sporą bibliotekę takich symboli. To stały element naszego człowieczeństwa. Mimo, że jak najbardziej interesuję się psychologią, w tym jej najważniejszym nurtem – psychologią społeczną, zarówno tą Le Bona, jak i Maslowa, to w dziedzinie antropologii jestem dosyć powierzchowny. Mimo tego mam bardzo silne przekonanie, że szczytem rozwoju człowieka myślącego, jak również jego socjalizacja, czyli stanie się istotą społeczną, było "wymyślenie" symboli. Zarówno pierwsze rysunki naskalne, jak też charakterystyczne rytmy muzyczne, a niedługo potem odkrycie religii, gdzie zaczęto tworzyć wyraźne symbole, jak totemy, charakterystyczne rzeźby kultu, a wieki potem krzyż, półksiężyc, a jeszcze dalej święte książki, jak Biblia ( w tym Tora), Talmud i Koran.

 

Symbolizm towarzyszy nam stale na wielu poziomach. Od podstawowych tych rodzinnych przyswajanych już w pierwszych latach dziecinnych, poprzez symbole narodowe, aż do symboli uniwersalnych, szanowanych i rozumianych na całej Ziemi.

Sądzę, że przywołanie symbolu, nie jest tym samym, co przywołanie wspomnienia. Proces myślowy związany z jakimkolwiek symbolem jest znacznie głębszy i uruchamia o wiele bogatszy i obszerny kontekst.

I co najważniejsze – symbol przywołany nie jest intymny, nie jest osobisty i zazwyczaj jest natychmiast i bez rozmyślań rozumiany przez wszystkich, należących do konkretnej cywilizacji.

Symbole w nas wszystkich utrwalają się na zawsze. Chyba, że sami zmieniamy swój prywatny światopogląd i "stare" symbole zamieniamy "nowymi".

 

[...]

 

Skoncentrujmy się na historii najnowszej i na tym, jakim symbolem była określana Polska w oczach światowej opinii publicznej. Nie ekspertów, analityków, czy naukowców, tylko przeciętnego, niezbyt rozgarniętego obywatela świata.

 

Po II WŚ nie wywoływaliśmy jakiegoś symbolicznego skojarzenia określającego, wówczas PRL – Polską Rzeczpospolitą Ludową. Byliśmy na długie lata wrzuceni do jednego worka, wraz z sąsiadami, który dźwigał Józef Stalin.

Mieliśmy wówczas tylko jeden wspólny symbol, który nas opisywał. Było to: - Tam, gdzie na ulicach chodzą białe niedźwiedzie.

Gdyby starać się to semantycznie rozebrać, oznacza to jakieś zimne, nieprzyjazne zadupie, po drugiej stronie żelaznej kurtyny, o którym nie ma sensu rozprawiać i rozmyślać.

 

Pod koniec PRLowskiej komuny, pod śmierdzącą onucą bolszewików, konkretnie od 1980 roku, za sprawą dwójki jak najbardziej symbolicznych postaci, ten pejoratywny symbol określający Polskę, wreszcie zaczął się zmieniać, a kraj nasz powoli odzyskiwał swoją indywidualną osobowość.

Ci ludzie, dzięki którym Polska zaczynała na świecie istnieć jako istotny, odrębny twór – jedno państwo i polski naród, to papież, święty Jan Paweł II i trybun ludowy Lech Wałęsa, który dzięki lewackiej propagandzie, bo tak im wówczas na świecie pasowało, zawłaszczył i reprezentował pierwszy wielki za żelazną kurtyną, narodowy protest, jakim była 10 milionowa Solidarność.

 

Poruszając się po całym świecie przekonałem się, że jak tylko powiem: - Jestem z Polski, albo: - Jestem Polakiem, to na obszarze całej Ameryki Południowej, a właściwie od Meksyku aż do przylądka Horn, jak również w wielu państwach Europy, Afryki, a nawet Azji i Australii, zobaczę uśmiech na twarzy pytającego skąd pochodzę i usłyszę serdeczne: - Aaa – papież Jan Paweł II.

Częściowo nawet w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie spotykam się również z taką reakcją. Chociaż w tak zwanych państwach zachodu, jak również w tych nadal pozostających pod wpływem ZSRS raczej symbolem Polski i odpowiedzią na typowe pytanie o kraj mojego pochodzenia, częściej usłyszę: - Aaa – Lech Wałęsa. Zdradzę, że wtedy też byłem dumny z tego, a dzisiaj raczej jestem mocno zniesmaczony, że tak dałem się, wraz z milionami rodaków, wpuścić w maliny.

 

[...]

 

Wiek XXI, a nawet wejście do NATO, czy w 2004 roku do Unii Europejskiej, czyli już dwadzieścia parę lat, Rzeczpospolita jest pozbawiona pozytywnego, jednoznacznie kojarzącego nas symbolu.

Niestety – wprost przeciwnie. Wiele państw europejskich plus euro-azjatycka satrapia, w natężeniu niespotykanym w dziejach RP, buduje jak najbardziej negatywny wizerunek naszej ojczyzny. Tu jak zwykle prym wiodą odwieczni wrogowie – Niemcy i Rosja. Także w dużym stopniu również wpływowe środowiska żydowskie, które – raz - chcą od nas, jak to oni zazwyczaj robią, wyciągnąć ile się da, forsy, a po drugie starają się by martyrologia Polski w czasie drugiej wojny, nie umniejszyła ich najświętszego symbolu, jakim jest Shoah/Holocaust.

Tak więc z przykrością widzę, że przyklejono nam dosyć skutecznie, mimo tragicznego Zamachu Smoleńskiego, czy obecnej pomocy w wojnie Ukrainie, dosyć nieładny wizerunek odwiecznych, krnąbrnych, prymitywnych i nie za mądrych warchołów.

 

Toteż z dużą satysfakcją – na początku tylko zauważyłem - lecz szybko zacząłem przeszukiwać światowe media, poważnie analizujące obecną geopolityczną sytuację. I mimo tego, że u nas w kraju, czego nie za bardzo rozumiem i podciągam pod niestety dominującą indolencję władzy (w kontrze do ludowego przysłowia – kuj żelazo póki gorace), jest niemalże cicho o tej ważnej decyzji.

Więc przypominam: uchwalono, że z naszego obszaru językowego, wyklucza się nazwę zagrabionego przez Stalina miasta Kaliningrad i przywraca się oryginalną nazwę Królewiec. Nazwa "Kaliningrad" to typowa bolszewicka bezczelna złośliwość, bo nazwać staropolskie miasto "Miastem Kalinina", który to krwawy bolszewik "... był współodpowiedzialny za masowe zbrodnie komunistyczne. Jego podpis, jak i innych członków politbiura, widnieje na decyzji o zamordowaniu polskich oficerów w Katyniu w 1940. " (Wikipedia).

 

Te zachodnie media, długo odurzone przez ZSRS i późniejszą Rosję, a nawet, już wiadomo, sowicie przez nią opłacane, gdy teraz po napaści na Ukrainę wreszcie spadły im łuski z oczu, z dużym podziwem zachwycają się tą "odważną decyzją Polaków", którzy przecież mogą sobie wyobrazić wściekłość Putina i jego przydupców, a później atak, jaki ich za ten ruch spotka niewątpliwie. Takich poczynań Rosja nie daruje. To dla nich naplucie w twarz przez garbatego inwalidę.

Ten podziw dla Polski i analiza tego faktu powtarza się o wiele częściej i bardziej pozytywnie, niż ruch lotniczy w Jasionce, czy półtora miliona Ukraińców, którzy już są w trakcie zmiany obywatelstwa na polskie (co po prawdzie jest tak ważne dla naszej kulejącej demografii).

Dlatego jestem przekonany, że przez pewien czas słowo "Królewiec" będzie nowym symbolem Rzeczpospolitej, budzącym natychmiastowe skojarzenia z odważnym narodem i państwem. A to, jak wiedzą socjologowie, ma dużo głębsze implikacje. Szala odbioru obrazu RP może wreszcie po tylu latach niszczenia wizerunku, przechylać się na pozytywną stronę. Co – to ważne – nie jest żadną fikcją, czy oszustwem, tylko uczciwą oceną rzeczywistości.

 

[...]

 

Jestem święcie przekonany, że w pewnym momencie rozedrze gębę antypolski Berlin.

  • Nein, nein! - będą wrzeszczeć – nie żaden Królewiec! To Königsberg ! Nasze miasto! My je wybudowaliśmy! Te polacken kradli samochody, a teraz chcą ukraść nasze miasto!

  •  

To takie samo pitolenie i szczeniackie zachowanie, bo gdybyśmy chcieli im odpowiedzieć w ich stylu, to też, nie mijając się z prawdą, możemy krzyczeć, że to my wybudowaliśmy Berlin, Lipsk, czy Drezno.

 

Królewiec jak najbardziej, historycznie uczciwie, jest byłym miastem polskim, jak, powiedzmy Lwów. Faktycznie losy Królewca były burzliwe i faktycznie można stwierdzić, że miasto to stworzyli Krzyżacy. Lecz czy dziedzicami Krzyżaków są dzisiejsze Niemcy? A z czyjego zapotrzebowania Krzyżacy znaleźli się w tym miejscu? Czy później te terytoria, jako Prusy Książęce, nie były lennem Rzeczypospolitej? Aż wreszcie gdy ten brandenburski wróg Polski, Fryc I, zaczął tworzyć Prusaków, co skończyło się Hitlerem, a obecnie panią Merkel i tym infantylnie śmiesznym Scholtzem, jest powodem do chwały i roszczeń.

Więc, jak dobrze znamy naszych zachodnich sąsiadów, będą wrzeszczeć, będą obrażać, ale już nas swoją karykaturalną armijką nie najadą, a i gospodarczo nie podskoczą, bo to oni mają więcej do stracenia, gdyby zaistniał konflikt gospodarczych interesów. Więc możecie sobie pinczerki dalej warczeć i gryźć nogawki.

 

[...]

 

Na koniec, może nie całkiem a propos, zacytuję pośrednio wybitnego polityka II RP, Romana Dmowskiego. Pośrednio, bo cytuję za rafałem Ziemkiewiczem, wielkim miłośnikiem tego polityka (musi Pan redaktorze, z tego powodu nienawidzić Piłsudskiego? Pewnie to Panu przejdzie, jak wystygną po 70-tce złe emocje)

 

Bierność gubi nas nie tylko jako naród, ale i jako jednostki.

Jej to przede wszystkim zawdzięczamy, że wśród nas

tak częstym zjawiskiem jest pesymizm, beznadziejność,

brak wiary w siebie i w możność życia na lepszy sposób.

Trzeba świat znać i rozumieć, a życie samemu urabiać

według własnych wymagań. Świat wtedy nie będzie

tak brzydki, a życie na nim tak złe, jak to się nam często

zdaje. Jest ono tylko twarde dla zniewieściałych próżniaków

i bezlitosne dla nie rozumiejących ducha czasu.

 

 

.

 

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (7 głosów)