Sen o Warszawie

Obrazek użytkownika xiazeluka
Kraj

Mam, tak samo jak ty,
Miasto moje a w nim:
Najpiękniejszy mój świat
Najpiękniejsze dni
Zostawiłem tam, kolorowe sny
[…]
Gdybyś ujrzeć chciał nadwiślański świt
Już dziś wyruszaj ze mną tam
Zobaczysz jak, przywita pięknie nas
Warszawski dzień

/Czesław Niemen, Sen o Warszawie/

10 września 2014 roku, środa.

Podwarszawski dzień pięknie przywitał Zenonefę Postęp-Rabską już o 4.30 rano: na wschodzie niebo słabo jaśniało różanopalcą jutrzenką. Przeciągnęła się i poczłapała do kuchni zaparzyć sobie kawę. Dzieci spały, mąż także. Maluchy niech jeszcze złapią z pół godziny snu, starego trzeba postawić na nogi, żeby nie było tak jak wczoraj – marudzili z wyjściem i wszyscy się spóźnili: do przedszkola, do szkoły, do pracy. Sulejówek nie leży na końcu świata, ba, nawet ma się niedługo znaleźć w granicach administracyjnych Warszawy, lecz czas dojazdu się od tego nie skróci…

Zenonefa nastawiła radio. Akurat trafiła na informacje dla kierowców: taaak, nie będzie łatwo, na skrzyżowaniu Marsa z Płowiecką stłuczka, cała okolica zablokowana. Alternatywnej trasy nadal nie było, chociaż pani prezydent Warszawy  Anna Paciorkowiec-Tango złożyła niedawno swoje tradycyjne, coroczne zapewnienie, że nowa obwodnica powstanie już w przyszłym roku. Trzeba małżonka pogonić, muszą wcześniej wyruszyć.

Nawet się udało – już o 5.45 siedzieli wszyscy w samochodzie, cała rodzinka: rodzice z przodu, dzieci z tyłu, między nimi ich plecaczki oraz sakwojaż małżonka, swoją torebkę Zenonefa rzuciła pod nogi. Na wylocie z ich osiedla stał jak zwykle radiowóz – co i rusz któryś z mieszkańców wyjeżdżających ze swojego garażu na uliczkę nie zapalał świateł. Nie było zmiłuj – panowie policjanci zatrzymywali delikwenta i wręczali pięciusetzłotowe mandaty. A recydywistom – dwutysięczne. Naprawdę nie było zmiłuj – łapówek nie przyjmowali, obok stała bowiem kamera sieci miejskiego monitoringu, poza tym ranem przelatywał akurat antykorupcyjny satelita Urzędu Miasta. Pan Postęp-Rabski wykazał się, pomimo zaspania, refleksem i światła włączył jeszcze przed uruchomieniem silnika. Rozważaniom o konieczności zakupu nowego akumulatora małżonkowie postanowili się nie przejmować, przynajmniej z rana – po co od razu psuć sobie humor?

Przy policjantach na chwilę przystanęli, aby ustąpić pierwszeństwa; Zenonefa złapała pełne potępienia spojrzenie jednego z funkcjonariuszy: jadą sobie z jednym wolnym miejscem, zamiast zabrać kogoś do kompletu, spalając w ten sposób bez sensu benzynę, co ma wszak tragiczny wpływ na globalny klimat. Pani Postęp-Rabska ze wstydem odwróciła głowę – nie chciało się jej wczoraj dogadać z sąsiadką, wrócili późno, była zmęczona, poszła samolubnie spać, lekceważąc obywatelski obowiązek dbania o matkę Gaję. Dobrze, że na razie mandat za to nie groził – stosowna nowelizacja kodeksu drogowego utknęła w jednej z komisji, posłowie jakoś nie potrafią od kilku miesięcy sklecić treści nowego nakazu. Z drugiej strony – były wakacje, posłowie wypoczywali na Mauritiusach, Komorach i innych Jamajkach, odprężając się przed wyczerpującą harówką w sejmie.

Ruch na wlotówce do miasta był niewielki – w kwadrans pokonali całe 6 kilometrów. Równo o szóstej mijali zieloną tablicę z napisem „Warszawa”, białą z oznaczeniem terenu zabudowanego oraz niebieską strefy płatnego parkowania. Kiedyś pan Postęp-Rabski dziwił się, dlaczego tutaj, na drodze przecinającej las, wprowadzono płatne parkowanie, jednak Zenonefa wytłumaczyła ślubnemu (przydają się jednak pogadanki uświadamiające przeprowadzane w zakładach pracy przez urzędników Ratusza!), że to w trosce o środowisko naturalne – jak każdy by chciał parkować na poboczu przy lesie, to katastrofę ekologiczną mielibyśmy jak w banku. Zresztą strefa płatnego parkowania obejmuje całe miasto, dlaczego radni mieliby robić wyjątki?

Zwolnili do 30 km/h – za najbliższym zakrętem stał fotoradar, pierwszy z kilkudziesięciu ustawionych kaskadowo. Niby dopuszczalna prędkość w mieście wynosiła aż 40 km/h, lecz w zeszłym tygodniu komendant policji drogowej ostrzegał, że urządzenia zostaną wyregulowane na plus/minus 5 km/h. Pana postep-Rabskiego zaniepokoił ten „minus”, a ponieważ miał już cztery punkty karne wolał nie ryzykować kolejnych – jeszcze pięć i zabiorą mu prawo jazdy. Jak wtedy będą dojeżdżać do szkół i pracy? Pociąg, owszem, był, lecz cztery kilometry dalej, trudno maluchy ciągnąć skoro świt przez zimowe zaspy, wiosenne roztopy i letnie upały… Pozostawał autobus, jednak często przyjeżdżał tak zapchany, że trudno było się do niego wbić, szczególnie od czasu, kiedy wprowadzono opłaty za wjazd do centrum Warszawy. Poza tym i tak musieliby się trzy razy przesiadać. W przyszłym roku do Sulejówka dociągną linię metra, tak przynajmniej obiecywała pani prezydent Paciorkowska-Tango, lecz Zenonefa, pomimo całego zaufania do naczelnej urzędniczki i kobiety (ziomalki znaczy), miała niejasne wątpliwości: wszak żadnych robót jeszcze nie rozpoczęto…

Pan Postęp-Rabski zaczynał się irytować. Co chwila wyprzedzały ich wypasione fury nowobogackich, z dyndającymi antenami CB-radyj, popiskujące antyradarami i błyszczące farbą typu stealth, oszukującymi satelity szpiegowskie policji drogowej. Z cała pewnością wszyscy gnający na złamanie karku wyposażyli się też w bardzo popularny chiński gadżet – obracalną tablicę rejestracyjną. Postęp-Rabskich nie było stać na takie oszukańcze zabawki, no a pan komendant policji wielokrotnie powtarzał, że ci, co przekraczają bezpieczną szybkość 80 km/h (oczywiście na autostradzie), to w zasadzie sami proszą się o tragiczną śmierć. Pan komendant prosił, jako że chwilowo nie mógł niczego nakazać – parlament zawalony był projektami, poprawkami, nowymi ustawami i tak dalej, zakazu posiadania CB-radyj i chińskich gadżetów nie udało się jeszcze wprowadzić, chociaż rządząca od roku partia Lewo i Sprawiedliwość Społeczna obiecywała zrobić to bezzwłocznie po odzyskaniu władzy (Postęp-Rabscy solidarnie zagłosowali na LiSS, stąd ich szczególny żal).

O godzinie siódmej byli już na Trasie Siekierkowskiej, niecodziennie szybko, zwykle podróż zajmowała im ze 30 minut więcej. Czyżby zadziałała wreszcie wczorajsza podwyżka opłat za parkowanie, do 10 PLN za pierwszą i 20 PLN za każdą kolejną godzinę? Rodzinki nie było naturalnie stać, aby płacić za tak wysokie stawki, na szczęście pan Postęp-Rabski miał znajomego mechanika, prowadzącego blisko centrum warsztat samochodowy – za niewielką opłatą (Zenonefa przestała się przejmować nielegalnością tego procederu, kiedy wyliczyła sobie na kalkulatorze ile kosztowałaby ich praworządność i poczucie wymusztrowanego legalizmu) pozwalał zostawiać auto u siebie. Dzięki tej oszczędności stać ich było na mostowe, czyli opłatę za przekraczanie warszawskich mostów. Jeszcze tylko trzeba odstać swoje w korkach na Trasie, na Czerniakowskiej, na Gagarina, w Alejach Ujazdowskich, na Koszykowej i na Hożej („wszystko przez te bus pasy”, narzekał pan Postęp-Rabski, „wszędzie je wytyczają, nawet na jednopasmowych ulicach”; „Ależ, kochanie”, mitygowała go Zenonefa, „powinieneś być bardziej prospołeczny, wiesz przecież, że transport masowy jest zgodny z europejskimi wartościami”).

Hoża. Trzeba teraz znaleźć wolne miejsce do zaparkowania, takie, przy którym nie czatuje kontroler parkingowy z aparatem fotograficznym. Jeśli ktoś zajął takie miejsce, lecz nie zdążył wrócić od parkometru z wykupionym biletem – ryzykował mandat. Kontrolerzy to przeważnie młodzi, szybcy i sprawni mężczyźni, trudno było ich wyprzedzić; dopadali dopiero co zaparkowanego samochodu, robili zdjęcie i już mieli podkładkę do wystawienia mandatu (tym zajmowały się ich partnerki). 800 PLN piechotą nie chodzi. Oczywiście im mniej wolnych miejsc, tym większe prawdopodobieństwo czatowania przy nim kanarów… Jest! Jest miejsce! Cholera… Jest i kontroler. Postep-Rabscy mieli i na to sposób, zanim zgadali się z mechanikiem od warsztatu (Zenonefa wysiadała i szła wykupić bilet, małżonek tymczasem symulował awarię auta, blokując jednocześnie wjazd na znalezione miejsce), jednak dzisiaj nie było już takiej konieczności, wysiąść przecież można i na środku ulicy. A że korek powstanie… Trudno, przecież tylko do końca grudnia Warszawa będzie nieprzejezdna – pani prezydent Paciorkowiec-tango wszak zapowiedziała, że już w przyszłym roku miasto będzie przejezdne: na wlotówkach  do stolicy powstaną automatyczne rogatki, pobierające opłatę za wjazd. Program miał ruszyć już w te wakacje, jednak okazało się, że sieć punktów poboru jest nieszczelna – zdemoralizowani kierowcy włamywali się do miasta bocznymi drogami, leśnymi duktami, przez łąki i pola. Nie wszystkie te trasy znajdowały się na mapach – tak mściły się wieloletnie zaniechania we wprowadzeniu katastru. A ile budżet państwa na tym stracił…

Zenonefa wygramoliła się z pojazdu wraz z dziećmi. Teraz pozostało tylko dostarczyć młodsze dziecko do pobliskiego przedszkola, starsze zawieść tramwajem do szkoły i już będzie wolna, może iść do pracy. Spojrzała na zegarek – dzisiaj się chyba wyrobi na dziewiątą. I spokój do siedemnastej. A potem powtórka z ranka, tyle że w drugą stronę. Zakupy zrobią po drodze. Jeśli pójdzie tam dobrze jak dziś, to może wszyscy będą w domu już o 22. Umyją się, przygotują na następny dzień, pobawią z dziećmi – i przed nimi całe pięć godzin snu. Nawet pięć i pół.

Pani prezydent Warszawy tudzież kilkuset radnym i tłumom urzędasów serdecznie dziękuję za podwyżkę opłat za parkowanie, za zapowiedź sparaliżowania ruchu w mieście wprowadzeniem kolejnych bus pasów oraz obietnicę obłożenia haraczem przejazdu mostami; szczególnie jestem wdzięczny za niewybudowanie mostu Północnego.

Brak głosów