Sekret Zbaraża
Rok 1649. Połączone armie tatarsko-kozackie obległy siły koronne w obozie pod Zbarażem. Zaczęło się oblężenie…
A wraz z oblężeniem powszechne pijaństwo, sprośne rozmowy, przejawy tchórzostwa (dezerterów nie było – bo gdzież tu uciekać?), profanowanie obrazów, wulgarne wyzwiska. Straszne rzeczy! I tego w szkołach uczą?
Prolog
Pan Zagłoba skoczył tuż przed nich i machając szablą, świecąc nią w oczy przerażonemu chłopstwu, począł wrzeszczeć:
- Ha! skurczybyki, psie chwosty, rebelizanty! Do buntu wam się zachciało, łajdaki? na przeszpiegi jeździcie? drogę wojsku tamujecie? na szlachtę ręce podnosicie? Dam ja wam, pieskie dusze bezecne! W dyby pokuć każę, na pal powbijać, o szelmy! o poganie! Teraz za wszystkie zbrodnie zapłacicie!
Stary drużba zbliżył się do szlachcica i chwyciwszy go pokornie za strzemię począł kłaniać się w pas a błagać:
- Zmiłujcie się, jasny panie, my nikomu zła nie czynimy. Ot, bijem czołem pokornie: wypijcie z nami na szczęście uwieńczonym... Wypijcie, wasza miłość, na radość prostym ludziom...
- Jeno nie myślcie, bym wam folgował, gdy wypiję! - rzekł ostro pan Zagłoba.
Pan Zagłoba nie rozchmurzył się od razu - nawet gdy mu dano kwartę miodu. Nawet gdy już wąsy zanurzył w ciemnej powierzchni napitku, brwi jego nie rozmarszczyły się jeszcze; podniósł głowę i mrużąc oczy, mlaskając wargami, począł smakować trunek - następnie zdziwienie, ale i oburzenie odbiło się na jego twarzy.
- Co to za czasy! - mruknął. - Chamy taki miód piją ! Boże, Ty to widzisz i nie brzmisz?
To rzekłszy przechylił kwartę i wypróżnił ją do dna.
I już niemal całkiem był rozczulony, gotów z każdym ściskać się i bratać.
Wesele było szumne. I popili się wszyscy mocno, a pan Zagłoba tak się rozochocił, że do wszystkiego był pierwszy. Tańczył pan Zagłoba, tym tylko zacność swego urodzenia dystyngwując, że nie kwartą, ale półgarncówką pił przed drzwiami. Czerwony, spocony, chwiejący się na nogach, zapomniał, co się z nim dzieje. Dwa pacierze później zalał się łzami i potknął się idąc do beczki - i potykał się coraz więcej, bo na ziemi jakby na pobojowisku leżało mnóstwo ciał nieruchomych. Oczy ku niebu podniósł i wtem postrzegł, że ciała niebieskie nie tkwią już spokojnie na kształt złotych gwoździ w firmamencie, ale jedne trzęsą się, jakoby chciały z oprawy wyskoczyć, drugie zataczają koła, trzecie tańczą naprzeciw siebie kozaka - więc zdumiał się okrutnie pan Zagłoba i rzekł do swej duszy zdumionej.
- Zali ja jeden tylko nie pijany in universo?
Ale nagle ziemia, tak samo jak gwiazdy, zatrzęsła się szalonym wirem i pan Zagłoba runął jak długi na ziemię.
Dzień II
Skrzetuski, pan Longinus i Zagłoba siedząc w namiocie spożywali polewkę piwną i rozmawiali o trudach minionej nocy. Po chwili skrzydło namiotu uchyliło się i wszedł raźno pan Michał, wesoły jak szczygieł w pogodny ranek.
- No! tośmy w kupie! - zawołał pan Zagłoba. - Dajcież mu piwa!
- Żebyście waćpaństwo wiedzieli, ilu z tałałajstwa leży na majdanie z zapaskudzonymi szatami w intymnym miejscu, to przechodzi imainację! Nie przejdziesz, żebyś nosa nieprzyjemnymi zapachami nie pokręciło.
- Widziałem i ja to - odrzekł Zagłoba - bom też wstawszy przeszedł się po obozie. Przez dwa lata kury w całym powiecie lwowskim tyle guana nie nanoszą. Ej, żeby to tak były jaja, dopiero byśmy używali na jajecznicy! Zjem chętnie co dobrego, byle dużo. No i napić się wypada po dobrym jedzeniu. A że kozacze syny w hajdawery historię swojego śniadania ze strachu zapisały, to nie dziwota, pewnie o suchym pysku szturmować nasze wały im kazano. Polej, panie Longinusie, na odwagę!
Dzień IV
Książę dojrzał mokrego pana Zagłobę.
- Waść się prosiłeś na wycieczkę - ruszajże teraz! - rzekł.
- Masz, diable kubrak! - mruknął pan Zagłoba. - Tego jeszcze brakowało!
W pół godziny potem dwa oddziały rycerzy, brodząc po pas w wodzie, biegły z szablami w ręku ku owym straszliwym hulaj-horodynom kozackim, stojącym o pół staja od okopu. Między nimi nadążał sapiąc pan Zagłoba i mruczał z nieukontentowaniem, przedrzeźniając słowa książęce:
- „Chciało ci się wycieczki - ruszaj teraz!" Psu by się nie chciało iść na wesele przez taką wodę. Jeżelim doradzał wycieczkę w taki czas, to niech nigdy w życiu nic prócz wody nie piję! Ja nie kaczka, a mój brzuch nie czółno.
- Cicho waść! -rzekł pan Michał.
- Nie myśl waćpan, że ja się boję - szeptał dalej Zagłoba - ale mam krótki oddech i nie lubię tłoku, bo gorąco, a jak gorąco, to już nic po mnie. Tu nic i po fortelach. Nie głowa, jeno ręce wygrywają.. Tfu! tfu! nie lubię ja tych wielkich bitew! Niech je zaraza tłucze!
- Nic waści nie będzie. Nabierz ducha – rzekł Skrzetuski.
- Ducha? Tego ja się tylko przecie boję, że męstwo roztropność we mnie zwycięży!
- Czemużeś nie został przy taborach?
- Myślałem, że przy wojsku bezpieczniej.
Dzień XIII
Tegoż dnia wydano żołnierzom po pół racji, na co mruczał mocno pan Zagłoba. Wieczór przyniósł nowe szturmy. Nastała noc pełna hałasów i krzyków. Strzelanie nie ustawało ani na chwilę. Wyzywano się wzajemnie; bito się kupami i pojedynczo. Wychodził na harc pan Longinus, pan Stępowski i pan Wołodyjowski.
Wychodził i pan Zagłoba, ale tyko na szermierkę językową. W walce na języki nie znalazł równego sobie między kozactwem - i do desperacji ich przyprowadzał, gdy wołał jakoby spod ziemi stentorowym głosem:
- Siedźcie tu, chamy, pod Zbarażem, a tam wojsko litewskie idzie w dół Dnieprem. Żonom waszym i mołodyciom się pokłonią. Na przyszłą wiosnę siła małych boćwinków po chałupach znajdziecie, jeśli chałupy znajdziecie.
W odpowiedzi posyłali panu Zagłobie grad kul, jakoby kto gruszki sypał. Ale pan Zagłoba pilnował dobrze głowy za darniną i krzyczał znowu:
- Chybiliście, pieskie dusze. Na tu, na! chamy, strzelajcie, póki macie folgę, bo na jesień będziecie Tatarzęta w Krymie iskać albo groble na Dnieprze sypać. Bywajcie! bywajcie! Grosz za głowę waszego Chmiela! Daj mu który ode mnie w pysk - od Zagłoby! słyszycie? A co, gnojki? mało to już waszego ścierwa na polu leży? Zdechłymi psami was czuć! Kazała wam się zaraza kłaniać! A do wideł, do pługów, łajdaki, do dumbasów! Wiśnie i sól pod wodę wozić, nie nam tu wstręty czynić!
Epilog. 6 lat później.
- Panie sąsiedzie Pakoszu, cóżeście to od Domaszewiczów słyszeli? - że to wszystko ludzie bezecni, przeciw którym infamie są i kondemnaty, i protesta, i inkwizycje. Katowskie to syny! Ciężcy byli nieprzyjacielowi, ale i obywatelstwu ciężcy. Palili, rabowali, gwałty czynili! ot, co jest! Żeby to tam kogo usiekli albo zajechali, to się i zacnym zdarza, ale oni podobnoć zgoła tatarskim procederem. A teraz tu przyjechali i już wszystkim wiadomo, co zacz są. Toż pierwszego dnia w Lubiczu z bandoletów palili - i do kogo? - do wizerunków nieboszczyków Billewiczów, na co pan Kmicic nie powinien był pozwolić, bo to jego dobrodzieje. Dobrodziei pozwolił postrzelać, z którymi w pokrewieństwo miał wejść! A potem dziewki dworskie powciągali do izby dla rozpusty!... Tfu! obraza boska! Tego u nas nie bywało!... Pierwszego dnia zaczęli od strzelania i rozpusty!... A to wojsko pana Kmicicowe, które w Upicie zostało, to lepsze? Jacy oficyjerowie, takie i wojsko! Panu Sołłohubowi bydło zrabowali jacyś ludzie, mówią, że pana Kmicica; chłopów mejszagolskich, którzy smołę wieźli, na gościńcu pobili. Kto? Też oni. Pan Sołłohub pojechał do pana Hlebowicza po sprawiedliwość, a teraz znów w Upicie gwałt! Wszystko to przeciw Bogu! Spokojnie tu bywało jak nigdzie, a teraz choć rusznicę na noc nabijaj i strażuj - a czemu? bo pan Kmicic z kompanią przyjechał!
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 696 odsłon