Ciszej nad tym Stefanem
Stefan Niesiołowski: Dla mnie Jarosław Kaczyński nie istnieje. Gdyby podłość i nikczemność miały twarz, to byłaby to twarz Jarosława Kaczyńskiego. Ja go nie chcę oglądać. On w podły i nikczemny sposób kłamie. Przekroczył wszelkie granice. Niech on przepadnie. Niech zniknie z polityki.
Niesiołowski szaleje. Nakręcany licznymi wyrazami poparcia, przyjmującymi momentami formę naprawdę groteskową, jak choćby zabawna uchwała prezydium Sejmu, ani myśli przestać epatować publiczność swoją krzywdą. Niech mu będzie, chce w tym grzebać to grzebmy. Może to Niesiołowski ma rację a Kaczyński nakłamał?
Fragmenty zeznań Stefana Niesiołowskiego (29 czerwca 1970): Pragnę jeszcze wyjaśnić, że pozyskałem, wiosną 1969 roku, jako członka naszej nielegalnej organizacji również Elżbietę Nagrodzką , zam. w Łodzi przy ul. Bydgoskiej 30 m 39. Nagrodzką zorientowałem kto jest członkiem organizacji na terenie Łodzi oraz poznałem z Andrzejem Czumą z Warszawy. Wiadomym mi jest, że Nagrodzka miała wziąć udział w akcji podpalenia Muzeum Lenina w Poroninie . (...) Andrzej Czuma był aktywnym członkiem naszego ruchu i inicjatorem różnych akcji.
Fragment zeznań Elżbiety Nagrodzkiej (30 czerwca 1970): Przez cały okres trwania znajomości Stefan Niesiołowski nigdy nie
proponował mi wstąpienia do tajnej organizacji. Nigdy też nie
informował mnie, że taka organizacja istnieje . Od pozostałych osób
których nazwiska występują w moich protokołach przesłuchania również
ani nie informowały mnie o istnieniu tajnej organizacji, ani też nie
żądały ode mnie środków finansowych na cele takiej organizacji.
Rzeczpospolita: Z dokumentów, które opublikował również portal niezależna. pl,
wynika, że Niesiołowski, jeden z przywódców „Ruchu”, zaczął udzielać
informacji już podczas pierwszego śledztwa. Wówczas Służba
Bezpieczeństwa miała jeszcze bardzo małą wiedzę na temat organizacji . Niesiołowski
w kolejnych zeznaniach ujawnił, kto krył się za poszczególnymi
pseudonimami. 9 września 1970 roku zobowiązał się udzielić wszystkich
informacji w zamian za nadzwyczajne złagodzenie kary. Ale chociaż
powiedział wszystko, SB z umowy się nie wywiązała i Niesiołowski dostał
wysoki wyrok – siedem lat pozbawienia wolności . (...) Obecny wicemarszałek PO w 1989 r. w swojej książce „Wysoki brzeg” sam
przyznał, że załamał się w śledztwie. „Musiałem się zdecydować – albo
zaprzeczać wszystkiemu i odmówić zeznań, albo zeznawać wykrętnie. Nie
miałem odwagi ani siły odmówić zeznań i to był mój największy błąd.
Potem nie rozumiałem dlaczego. Nic mnie właściwie nie usprawiedliwiało,
poza strachem” – napisał. Z czasem jednak Niesiołowski zaczął oskarżać innych członków „Ruchu” o
to, że się załamali. W 1992 r. musiał zawrzeć ugodę ze swoją byłą
narzeczoną Elżbietą Lukasiewicz-Nagrodzką, o której miał powiedzieć, że
przez nią skazano go na siedem lat więzienia .
Oświadczenie Stefana Niesiołowskiego (9 listopada 1992): Oświadczam, że cofam słowa wypowiedziane w dniu 1 stycznia 1992 r.
w Muzeum Kinematografii w Łodzi m.in. wobec małż. Teresy i Bogusława
Kobierskich a dotyczące p. Elżbiety Królikowskiej którą przepraszam. Mając
powyższe na uwadze zobowiązuję się równocześnie do usunięcia z mojej
książki p.t. "Wysoki brzeg" fragmentów odnoszących się do "Agnieszki"
które mogą być kojarzone z osobą p. Elżbiety Królikowskiej a nadto w
przyszłości powstrzymywać się od wypowiedzi na temat p. El.
Królikowskiej w kontekście wspomnianej sprawy. Tytułem dania
moralnej satysfakcji zobowiązuję się wpłacić kwotę dwa i pół mil. zł.
na Dom Samotnej Matki w okresie dwóch miesięcy od daty podpisania
niniejszego oświadczenia"
Stefan Niesiołowski dla Ozonu (rok 2006): Zarówno w śledztwie, jak i na procesach, znakomita większość
oskarżonych zachowała się z godnością . (...) Tylko w kilku przypadkach
doszło do załamania w śledztwie i złożenia zeznań obciążających
kolegów. Fałszywy, absurdalny i świadczący o nielojalności "manifest"
napisała do prokuratora i sądu Elżbieta Nagrodzka .
Elżbieta Nagrodzka (Królikowska) odpowiada w liście do Ozonu: Kiedy po wielu dniach przesłuchań /30.VI/ kolejny raz zaprzeczyłam, że
istnieje "Ruch", śledczy pokazał mi protokół z 20.VI. podpisany ręką
Niesiołowskiego, w którym podaje szczegóły mojej działalności . Dostałam
wtedy parę innych protokołów zeznań kolegów, z których wynikało, że
Wojciech Mantaj zaczął zeznawać już 22.VI, Marek Niesiołowski 25.VI, a
Benedykt Czuma - 28.VI. Dla pikanterii dodam, że na podobną okoliczność
"Ruch" zalecał bezwarunkowe milczenie i ja miałam odwagę się do tego
zalecenia zastosować. Załamanie Stefana i paru innych kolegów przeżyłam
boleśnie. Wyobrażałam sobie idealistycznie, a może naiwnie, że jeśli
wszyscy będą milczeli SB będzie musiała nas wypuścić. Przecież jeszcze
wtedy nie wiedziałam, że miała wtyczki i sporo informacji o grupie. W
tym samym czasie otrzymywałam od Stefana listy z propozycją "ślubu w więziennej kaplicy" : Co za hipokryzja. W furii napisałam list, w którym nazwalam Niesiołowskiego i tych którzy sypali tchórzami i zdrajcami.
Po artykule w Ozonie pytany o komentarz Andrzej Czuma bronił Nagrodzkiej w wywiadzie dla Gazety Wyborczej.
Andrzej Czuma: Ona nie sypnęła, załamała się w śledztwie. To była uczciwa dziewczyna. Jest rozgoryczona, bo Stefan w wywiadzie dla "Ozonu" źle się o niej
wyraził; sugerował, że jest odpowiedzialna za wpadkę. W tamtych czasach
była jego narzeczoną . Potem się między nimi popsuło i uważam, że to
jest faktyczny powód tej kłótni.
Szybko jednak zrozumiał, że w sporze między swoim partyjnym kolegą a jakąś bliżej nieznaną Nagrodzką lepiej jednak trzymać stronę kolegi i gdy w 2008 roku temat wylewnych zeznań Niesiołowskiego wrócił za sprawą artykułu w Naszym Dzienniku Czuma wypowiadał się o Nagrodzkiej zupełnie inaczej. A samo zachowanie Niesiołowskiego w śledztwie opisywał nie do końca tak, jak wygląda ono w świetle dokumentów.
Andrzej Czuma: Niesiołowski, jak większość naszych
koleżanek i kolegów, tylko potwierdzał lub nie cytowane fragmenty.
Nazwanie takiego działania "sypaniem" jest nieuczciwym i krzywdzącym
nadużyciem.
(...) W związku z tym czuję się zmuszony przypomnieć, że po kilkunastu dniach
śledztwa Elżbieta Nagrodzka napisała tekst znieważający nie tylko
Stefana Niesiołowskiego i innych
uczestników Ruchu, w tym również mnie i mojego brata ks. Huberta Czumę,
choć prawie jej nie znaliśmy. Atakowała program, idee, działania Ruchu,
atakowała Kościół. (...) Nie słyszałem, żeby komukolwiek z tych znieważonych osób Elżbieta Nagrodzka powiedziała kiedykolwiek "przepraszam".
***
Nie znam oczywiście tamtych realiów ale bez względu na to jakie były, trudno chyba będzie bez gwałtu na logice obronić tezę o tym, że Niesiołowski nie sypał. Bo chyba jednak sypał. A jak się będzie upierał, że tylko potwierdzał to co przesłuchujący i tak wiedzieli, ktoś pracowity może zechcieć porównać protokoły wszystkich przesłuchań i sprawdzić, które informacje wypłynęły właśnie w zeznaniach Niesiołowskiego. Myślę, że prawnicy z którymi się teraz naradza w sprawie pozwu przeciwko Kaczyńskiemu uświadomią mu ryzyko związane z ewentualnym procesem, zeznaniami świadków. W tej całej historii to zresztą wcale nie sypanie w śledztwie jest najważniejsze ale to co Niesiołowski już w wolnej Polsce z tym robił. I jak potraktował Elżbietę Nagrodzką. Damski bokser używający rzekomej podłości swojej byłej narzeczonej jako tła do odmalowania własnego heroizmu. Jeśli Kaczyński jest podły przytaczając prawdziwe informacje z napisanej na podstawie dokumentów publikacji, to jaki jest Niesiołowski wykorzystujący fakt bycia znanym politykiem do publicznego rozliczania się ze swoją byłą narzeczoną, gdy wiadomo, że jej możliwości przebicia się do opinii publicznej z odpowiedzią na oskarżenia są nieporównanie mniejsze? Dlaczego ten wrażliwiec opisał ją w książce, potem w artykule dla Ozonu? Dla prawdy historycznej? Jeśli tak, to niech się dzisiaj nie burzy na szukanie prawdy o nim samym. To mnie najbardziej brzydzi w tej całej historii - człowiek, który w śledztwie zachował się tak jak się zachował, wykorzystuje fakt, że jego historia nie jest jeszcze powszechnie znana do publicznego oskarżania innych, no i oczywiście do budowania swojego wizerunku niezłomnego bohatera. A tymczasem z tą niezłomnością to różnie było, co zresztą jest moim zdaniem najmniejszym problemem w tej całej sprawie.
I tu wracamy do awantury Niesiołowski-Kaczyński, sprowokowanej zresztą przez samego Niesiołowskiego bo jeśli prawdą jest, że jako argumentu w debacie nad Komorowskim używał okrzyków "A ty ile siedziałeś", to przyznajmy, trochę sam się prosił. Tylko o co właściwie jest ta awantura? Bo chyba nie o to, że Kaczyński skłamał skoro raczej nie skłamał. Może więc o to, że znacząco zaniżył poziom debaty publicznej? Bądźmy poważni, w kraju w którym można nazwać prezydenta "skurwysynem" (Wałęsa), "chamem" (Sikorski), "alkoholikiem" (Palikot) i nadal uchodzić za poważnego, rozumnego i przyzwoitego polityka debaty publicznej nie można już chyba zaniżyć. W każdym razie na pewno nie przytaczaniem faktów opisanych w książce historycznej. Może więc ta cała histeria to o to, że Kaczyński nie ma prawa nikomu nic wypominać bo sam nie siedział? Taki pogląd wyznaje część moich gości i może byłabym skłonna się do niego przychylić gdyby nie to, że dokładnie takie same reakcje obserwuję gdy Walentynowicz, Gwiazdowie, czy Wyszkowski wypominają agenturalny epizod Wałęsie choć na odwagę i przyzwoitość w czasach próby spokojnie mogliby się z Wałęsą zmierzyć. Słowo daję, nie mam pojęcia jakie granice tym razem zostały przekroczone bo moim zdaniem nie stało się nic co nie działoby się codziennie w polskiej polityce, ba, dzieje się nawet w komentarzach do tej sprawy, by wspomnieć choćby Palikota bawiącego publikę tanią psychoanalizą Kaczyńskiego i doszukiwaniem się erotycznych podtekstów w jego ataku na Niesiołowskiego. Jakąż więc magiczną granicę przekroczył Kaczyński?
No więc moim zdaniem w tej awanturze nie chodzi o żadne pryncypia. Po prostu jeden polityk wytknął drugiemu politykowi niewygodne dla niego fakty z przeszłości wywołując furię u tych, którzy od trzech lat używają tego, któremu wytknięto do najbardziej brudnej politycznej roboty, gdy trzeba opluć przeciwnika tak, żeby mu w pięty poszło a wstydzą się to zrobić ci co jeszcze mają hamulce. Wtedy się wypuszcza nabuzowanego Stefana, Stefan daje czadu, rozchichotani dziennikarze mają co cytować i jakoś się kręci. Usadzenie Stefana byłoby więc z ogromną szkodą dla politycznego spektaklu, bardzo nie na rękę tym, którzy ze Stefana żyją bo musieliby znaleźć Palikotowi innego zmiennika a wielu takich frajerów nie ma. Dlatego mając większość w prezydium Sejmu i komisji etyki mogą sobie uchwalić, że Stefan git gościu jest a Kaczyńskiego ukarać w sposób dowolny. Kto powiedział, że prawdy nie ustala się w głosowaniu? Ale my chyba tak nie musimy i znajdzie się ktoś kto mi rzeczowo wyjaśni gdzie Kaczyński skłamał.
Protokoły przesłuchać Niesiołowskiego
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 896 odsłon