peneLopa wedle Horsta Bienka

Obrazek użytkownika Andrzej Pańta
Kultura

Horst Bienek

 

Cnota Penelopy

 

Spoczywała na miękkich, aksamitnych poduszkach w cieniu dzikiego bzu i śniła o młodym i pięknym faunie, gdy weszła Eurykleja i brutalnie zbudziła swoją panią. „Przed domem stoi ktoś, kto utrzymuje, że przynosi dobrą wiadomość”, powiedziała sędziwa służebna głosem sękatym, po czym oddaliła się powłócząc nogami. Ziewając podniosła się z posłania, przygładziła suknię, szybkim ruchem głowy zaś zarzuciła włosy do tyłu. Zamyślona przejechała językiem wzdłuż zębów, czując przy tym słonawy posmak gniewu na wargach. Pomyślała, że dziś już po raz trzeci śniła o faunie, za każdym razem jednak była z niego budzona w raptowny sposób. Wściekając się pokuśtykała na bosaka, następnie bez litości porozrzucała wszystkie poduszki na różne strony. Postanowiła wnieść skargę na służebną Eurykleję, której nieokrzesana i surowa istota nie raz już budziła jej sprzeciw. Stąpała po trawie wygrzanej słońcem, wyciągając przy tym raz lewą rękę, potem prawe ramię, raz lewą nogę, potem natomiast napinała prawą nogę, aby tak swoje członki uwolnić ze snu. Poszukam sobie jakiejś młodej służebnej, pomyślała; miłymi śpiewkami powinna mi uprzyjemnić czas. Zastanawiając się nad tym problemem, śledziła lot albatrosa, który krążąc trzepotał skrzydłami. Na jakie zdano mnie obrzydliwe towarzystwo, pomyślała zaciskając wargi; ciągle mam tylko czekać i wysłuchiwać posłańców, którzy są bardziej niż wątpliwi, potem zaś z płaczem muszę znowu stać przy ognisku domowym tylko dlatego, żeby inni mogli mówić o cnotliwej babce. Widziała, jak albatros znika w przestworzach, tęsknota tedy przyciemniała jej oczy. Gdy przechodziła obok rzygacza, zatrzymała się zamyślona i obdarzyła go długim spojrzeniem. Utyję, pomyślała, zestarzeję się. Złapała się za szyję i nie skrywając obrzydzenia poczuła między palcami skórę pomarszczoną i pofałdowaną. Będzie lepiej, jeśli położę się w chłodnym domu, zastanawiała się, rozleniwia mnie to ciepło na dworze. Wiedziała jednak dokładnie, czemu położyła się w ogrodzie za ogromnym krzakiem dzikiego bzu; tam w jej snach pojawiał się młody faun o pięknym obliczu pasterza.

Wciąż jeszcze była pochylona nad lustrem wody i niezmiennie postrzegała tam w srebrzystej czerni oblicze pięknej kobiety (wydawało jej się niezbyt opasłe), zdawało się, że było uczynione na wieczność. Nagle więc pojawiła się w niej przemożna potrzeba unicestwienia tej wieczności, tego wizerunku. Trzepnęła dłonią w gładką, migoczącą powierzchnię; następnie już tylko bezkształtny cień zawirował na powierzchni, z zadowoleniem zanurzyła w nim białe dłonie i kroplami przenikniętymi słońcem zwilżyła twarz. Potem podskakując przemierzyła ogród aż do hali wejściowej. Podniosła tam glinianą szczerbinę i nakreśliła nią krechę na surowej ścianie, która już całkowicie była pokryta takimi znakami. „Szesnaście lat”, powiedziała głośno, potem zaś palcami policzyła szeregi cyfr. „Zatem sto pięćdziesiąt sześć dni”, powiedziała, odrzucając glinianą szczerbinę ponownie na podłogę. „Zatem wciąż jeszcze samotna”, rzekła. Następnie wszakże pomyślała: Zaraz go odeślę. Wślizgnęła się w wyplatane z trzciny sandały i wstąpiła do hali. Tam ogarnął ją zaduch butwiejących wspomnień, lecz odczuwała wyłącznie cienisty chłód teraźniejszości. Usiadła w głębokim fotelu obok wystygłego ogniska domowego i palcami energicznie pocierała oczy, aż zrobiły się czerwone. „Euryklejo”, zawołała głosem mglistym od bólu, „wpuść go!”

Nie trwało długo, gdy piękny młodzieniec wstąpił do hali. Zataczał się po pierwszych krokach, gdyż nic nie widział, jego oczy były bowiem przyzwyczajone do ostrego światła słońca, przeto otumanił go łagodny pomrok hali. Widziała go, jak wchodzi, napawała się tedy tym, jak osamotniony czuje się w tej ogromnej pustce. W jakie wszelako wpadła przerażenie, gdy zwrócił do niej twarz, bo skonstatowała w niej pewne podobieństwo do fauna ze swoich snów. Opanowała się szybko, wołając do cudzoziemca: „Przybliżcie się przeto, jesteście mi przyjacielem, przynosicie mi bowiem wiadomość od mego męża, od Odyseusza”.

Młodzieniec w międzyczasie przyzwyczaił się do półmrocza. Podszedł do niej bliżej, wołał zaś jeszcze idąc: „Jestem Euromeos, syn króla Minora; przybyłem po to, aby ujrzeć ową kobietę, o której mówi się z podziwem, że już siedemnaście lat czeka na małżonka, nigdy nie łamiąc zasad wierności. Następnie przyklęknął przed nią i ujrzał ją piękną. Pomyślał, iż nie jest dobrze, że płacze, gdyż postarzają ją zaczerwienione oczy; następnie opuścił wzrok na marmurowe stopnie. Penelopa spojrzała na niego i pomyślała: jest piękny; następnie zaś pomyślała, iż jest młodszy niż Odyseusz, przeraziła się przeto. Jakie ma blade usta, jakie do tego melancholijne oczy; drgnęła przy tej myśli. Odeślę go, odeślę go od razu, pomyślała pospiesznie. Drżącym głosem zaś zapytała: „Co masz mi do powiedzenia?”

Wargi cudzoziemca pobladły jeszcze bardziej. Poczuł, że spoczęły na nim duże oczy pod długimi rzęsami, co zmieszało go jeszcze bardziej. W każdym razie zachowywał się tak, jak zbity z tropu. Spojrzał na posadzkę, zabawiając się skrajem jej sukni, która opadała aż na najniższy stopień, po jakiejś chwili wybełkotał więc: „…ach, nic… no… właściwie nie dużo…” Penelopa uśmiechnęła się, wiedziała bowiem, że tego nie widzi. Dała mu niewielką chwilkę na zastanowienie się, następnie zapytała: „Powiedzcie, Euromeosie, gdzie macie swój orszak?” Była nader rada, gdy swój głos posłyszała tak surowy i chłodny.

Młodzieniec znowu spojrzał na nią. „Przybyłem zupełnie sam, u nabrzeża znajdziecie jeszcze moją łódkę z wiosłami”. Wciąż jeszcze bawił się jej suknią, teraz jednak już nie tylko ze skraja. Penelopa widziała to, lecz nic nie powiedziała. A gdy znowu wdzierała się w nią myśl: muszę go odesłać, szybko usunęła ją tedy ze świadomości, dlatego odpowiedziała ciut przyjaźniej: „Jesteście odważni, młody bohaterze; a zatem musicie mi powiedzieć, jakie posłanie macie dla mnie?” Gdy zaś cudzoziemiec znowu zamilkł, pociągnęła: „odpowiedzcie mi tedy, kiedy widzieliście Odyseusza?”

Euromeos usiadł na stopniu, wypuścił z rąk suknię i z dołu zauważył, jaka jest wielka. „Chyba już dość dawno”, zaczął opowiadać. „Odyseusz przed wielką bitwą pod Troją jeszcze raz pociągnął przez nasz kraj; byłem wtenczas chłopięciem i zgotowałem mu owację, gdy konno przejeżdżał przez nasze miasto”. Potem zaś poinformował o czynach Odyseusza tak, jak już od lat głosiły o tym legendy wymyślane przez wieszczów różnych plemion. Penelopa spoglądała na niego zawsze w tych chwilach, gdy spojrzeniem błądził wzdłuż posadzki albo po ścianach, dziwiąc się więc jedynie, z jaką cierpliwością i sympatią przysłuchiwała się opowiadaniom tego mężczyzny, który niezmordowanie mieszał przeszłość i teraźniejszość, prawdę i iluzję, tak że już po pierwszych zdaniach nikt mu już nie dawał wiary. Zamyślona przejechała językiem wzdłuż zębów, myśląc przy tym o faunie i o dzikim bzie, nagle uświadomiła sobie jednak, iż opowiadający nie mówił już o Odyseuszu, lecz o niej, odrzuciła senne widziadło i zupełnie wyraźnie dotarły do niej jego słowa: „…przybyłem tutaj, gdyż nie wierzę, że taka piękna kobieta jak pani przez siedemnaście lat umartwia się w łzach i zmartwieniach…”

Penelopa powstała. Rozgniewała się. Muszę go odesłać, pomyślała; czuła wszakże, że jej gniew był jak stado rozproszonych dzikich kaczek, wyparował zatem wnet. Przywołała Eurykleję i poleciła jej wysłać gońców, którzy powinni sprawdzić, czy cudzoziemiec faktycznie przybył sam łodzią wiosłową. Spojrzała na marmurowe stopnie i oczami śledziła jakąś mrówkę. Euromeos powstał także i przystąpił do niej bliżej. Nadrabiał miną, powiedział tedy cicho (wtedy poczuła jego gorący oddech za uchem): „Dlaczego czekasz na niego? Jesteś głupią babą, nie wiesz, że Odyseusz zhańbił w Troi pokonane kobiety, nie wiesz, że spędził długie lata z Kirke, nie wiesz, że w każdym mieście śpi ze sprzedajnymi dziewczynami, gdy ty kąpiesz twarz w popiele i dotrzymujesz mu wierności? Jesteś piękna, Penelopo, dzisiaj jeszcze jesteś piękna, cnotliwa, gdy on jest stary i obrzydliwy; powiada się tedy o nim, że jest sparaliżowany i cwałuje na nędznej szkapie, którą z litości lepiej należałoby zabić. Nadaje się jedynie do figlowania z przekupkami”. Językiem dotknął jej ucha.

Penelopa przysłuchiwała mu się z zamkniętymi oczyma. Przy jego słowach czuła, jak w jej wnętrzu podnosi się zwierzę. Raz już cicho krzyknęła. W tej chwili szeroko rozwarła oczy, jej twarz pokryła się czerwonymi plamami, podniosła dłoń… gdy ujrzała wszakże twarz młodzieńca podobną faunowi, opuściła ją. Rzekła tylko: „Przestań! Skończ!” — Zabrzmiało to jednak bardzo nieprzekonywująco. Gdzieś tedy rozlegało się w niej pytanie: być może ma rację? gdyby zatem miał rację? Dłońmi nakryła twarz, lecz między rozstawionymi palcami ujrzała melancholijny uśmiech młodzieńca. Od długich lat znowu po raz pierwszy odczuła potrzebę płaczu. Lecz nie zapłakała. Mimo że przecież wszystko było w niej płaczem. Jeszcze raz podniosła dłoń (czuła bowiem, jak wpełza w nią zwierzę) i powoli głaskała nią Euromeosa po twarzy.

Gdy na świecie zapadał zmierzch, w hali zaś zamieszkała noc, nadszedł goniec, który zameldował znalezienie łodzi z wiosłami. Penelopa wysłuchiwała wiadomości, podczas gdy jej dłonie bawiły się lokami cudzoziemca. Gdy goniec odszedł, Euromeos uśmiechnął się i w ciemności pocałował Penelopę w błyszczącą biało dłoń. Wciąż jeszcze myślała: muszę go odesłać, wiedziała jednak, że jest za późno. Podczas gdy czuła tedy jego język, przez sekundę pomyślała o Odyseuszu, przez sekundę pomyślała zatem o Kirke, przez sekundę pomyślała przeto o zhańbionych dziewczynach z Troi, przez sekundę wreszcie o przekupkach, przez sekundę pomyślała i o Telemachu, który szukał swego ojca; przez sekundę czuła wszakże między palcami skórę szyi: była pomarszczona i pofałdowana, wypełniało ją tedy nieskrywane obrzydzenie. Następnie zaś pocałowała Euromeosa i pomyślała: muszę go odesłać. Pomyślała: dokąd? Pomyślała: daleko! Pomyślała: jeszcze dalej! Pomyślała: jeszcze o wiele dalej! Powiedziała: „Pozostań!”

Penelopa przeraziła się, gdy obudziła się o poranku; obok niej bowiem, okryty tylko rękami, leżał Euromeos; oddychał pogrążony w głębokim śnie. Penelopa przeraziła się tak mocno, iż jej ciało jęło gwałtownie drżeć; odsunęła się od Euromeosa, gdyż obawiała się go obudzić. Potem podniosła się ze swego leża, odziała się i odeszła na palcach. Muszę go odesłać, pomyślała. Powróciła po jakiejś minucie. W dłoni niosła topór. To było znowu owo zwierzę. Penelopa skręcała się z bólu. Jeszcze raz spojrzała Euromeosowi w śpiącą twarz, którą widziała tak podobną faunowi swoich snów, następnie zaś uderzyła z wszystkich sił. Uderzała trzy razy, Euromeos jednak w ogóle nie zmienił pozycji. Nogi jedynie podciągnął do ciała, lecz do tego doszło już po pierwszym ciosie. Odrzuciła topór, spostrzegając przy tym, że jej dłonie były zakrwawione. Krzyknęła cicho i uciekła. Czuła, jak owo zwierzę grzebie się w jej wnętrznościach. Nabrała mocnego przekonania, że zabiła samą siebie.

Powróciła później z Eurykleją, która przyjrzała się nieboszczykowi, jednak nic nie zmieniło się w wyrazie jej twarzy. Wspólnie zawinęły nieboszczyka w jakieś pobrudzone szmaty i jeszcze o szarym świcie zagrzebały go w ogrodzie za dzikim bzem. Penelopa natomiast nałożyła nowe szaty, wykąpała twarz w szarym popiele, legła obok ogniska domowego i zapłakała. Płakała bardzo długo. Gdy odeszli zalotnicy, jej oczy wciąż jeszcze były wypełnione łzami; odtąd więc rozpowszechniała się pogłoska, że Penelopa, cnotliwa babka, czekała wiernie na swego małżonka Odyseusza, który wyruszył na wojnę z Ilionem i miał powrócić dopiero po dwudziestu latach osławionych błędnych podróży.

Za zgodą Autora

Przełożył Andrzej Pańta

Twoja ocena: Brak Średnia: 4.7 (3 głosy)