Bitwa o Francję 1933-1938 cz. I

Obrazek użytkownika Przemysław Mandela
Historia

W powszechnym mniemaniu o upadku Trzeciej Republiki Francuskiej zaważyła klęska jaką poniosły jej wojska w toku błyskawicznej kampanii rozpoczętej 10 maja 1940 roku, niemieckim atakiem na Belgię, Holandię i Luksemburg. Historycy wojskowości od wielu lat prześcigają się w wymienianiu czynników, które zaważyły na tym szokującym wówczas rozstrzygnięciu. Mówi się oraz pisze m.in. o słabości alianckiego planu wojny, przestarzałej doktrynie użycia wojsk szybkich, ograniczeniach mentalnych francuskiej generalicji czy też wadach konstrukcyjnych czołgów będących na wyposażeniu tej potężnej z pozoru armii. To wszystko prawda. Każdy z tych aspektów jest niczym pojedynczy element wielkiej układanki, na którą składają się tragiczne wydarzenia maja i czerwca 1940 roku.

Jednak o pewnych elementach nie mówi się dziś wcale, ulegając złudzeniu, iż ramy czasowe wspomnianej układanki wyznacza data bądź to 3 września 1939 albo 10 maja 1940 roku. Nic bardziej mylnego, Szanowny Czytelniku. W rzeczywistości owa Bitwa o Francję, o której wspomniał później Churchill zaczęła się dużo wcześniej.

"Politycy korygują siebie nie poprzez słowa, lecz poprzez swoje postępowanie, poprzez swoje czyny. Ja ‘Mein Kampf’ w odniesieniu do Francji skoryguję najlepiej przez to, że z całą mocą będę występował na rzecz niemiecko-francuskiego porozumienia".

Autorem powyższych słów jest oczywiście Adolf Hitler – jedyna osoba mogąca korygować tezy zawarte w Mein Kampf w jakikolwiek sposób. Padły one 23 listopada 1933 roku podczas pierwszego wywiadu jaki nowy Kanclerz udzielił przedstawicielowi francuskiej prasy. Jego słuchacz, redaktor naczelny znanej agencji prasowej Information, hrabia de Brinon natychmiast uległ czarowi jaki przed nim roztoczył. W Paryżu niemal powszechnie uważano, że dojście Hitlera do władzy w Niemczech jest jednoznaczne z rychłym wybuchem nowego konfliktu. Nastroje jakie wyniosły go do tego stanowiska, hasła jakie głosiło jego ugrupowanie, do tego tezy zawarte w kontrowersyjnej Mein Kampf – wszystko to zwiastowało możliwość podważenia wersalskiego porządku. Jednakże postać Hitlera jaka wyłaniała się po lekturze wywiadu była zupełnie inna niż ta z filmowych kronik, w których niekiedy w szokująco ekspresyjny sposób wypowiadał się o konieczności przywrócenia Niemcom należnego im miejsca w Europie.

Nowy niemiecki kanclerz doskonale orientował się w nastrojach jakie panowały w społeczeństwach jego potencjalnych przeciwników i zamierzał je bezwzględnie wykorzystać. Jeszcze w lutym 1933 roku, na kilka miesięcy przed udzieleniem wywiadu hrabiemu de Brinon w Wielkiej Brytanii Komitet Doradczy Labour Party do Spraw Międzynarodowych wysunął projekt rozbrojenia do poziomu Niemiec. W tym samym czasie jedna ze studenckich organizacji na Oxfordzie przyjęła rezolucję, głoszącą, że uczelnia ta w żadnym wypadku nie będzie walczyć za króla i ojczyznę. Nawet fiasko konferencji rozbrojeniowej w Genewie czy wyjście Niemiec z Ligi Narodów nie zmusiło brytyjskiej lewicy do skorygowania przyjętego programu, zgodnie z którym to rozbrojenie i dyskredytacja wojny są jedynymi czynnikami mogącymi zapewnić pokój w Europie.

Jak bardzo naiwne i życzeniowe jest to myślenie Hitler rozumiał doskonale. Dla niego propagandowa pokojowa ofensywa była wybiegiem, pozwalającym nie tylko zyskać czas na przygotowanie kraju do nowej wojny, lecz przede wszystkim maksymalnego osłabienia zachodnich demokracji. Na początku 1934 roku zastępca Führera – Rudolf Hess, podczas swojego przemówienia w Köningsbergu – stolicy Prus Wschodnich, oddzielonych od reszty Niemiec "polskim korytarzem" zwrócił się do wszystkich weteranów frontowych poprzedniej wojny z apelem, by wspólnie służyli pokojowi. Na dalsze gesty pojednania Niemcy nie pozwalali długo czekać –już 2 sierpnia tego samego roku, w 20 rocznicę wybuchu Wielkiej Wojny w Baden-Baden doszło do spotkania przedstawicieli francuskich oraz niemieckich weteranów frontowych. W niemal braterskiej atmosferze ich przywódcy wspólnie zdecydowali o konieczności organizowania regularnych spotkań i wizytacji, by – jak sami stwierdzili – "aktywnie oddziaływać na opinię publiczną swoich krajów w duchu odtruwania atmosfery".

W targanej kolejnymi kryzysami politycznymi Francji, która w dalszym ciągu nie mogła pozbierać się po katastrofalnych stratach ludzkich i materiałowych, poniesionych w ostatniej wojnie, organizacje weteranów takie jak Union Fédérale de Anciens Combattants et Victimes de la Guerre czy Union Nationale des Ansiens Combattants oraz kilka pomniejszych, zrzeszały wówczas blisko 3,5 miliona członków. W warunkach demokracji była to siła, z którą zarówno krajowe siły polityczne jak również media musiały się liczyć.

Bez odpowiedzi , Szanowny Czytelniku, pozostaje pytanie na ile faktycznie francuscy weterani wierzyli w dobrą wolę swoich niemieckich towarzyszy w kwestii pojednania skoro niemalże w tym samym czasie na płonących stosach wylądowały niemal wszystkie przetłumaczonych na język Goethego wydania światowego bestsellera antywojennego Ericha Marii Remarque’a "Na zachodzie bez zmian". Być może zwyczajnie zignorowali ten marginalny, lecz niezwykle wymowny fakt? Podobnych symptomów, karzących wątpić w szczerość niemieckiej polityki pokojowej lub przynajmniej zmuszających, by się nad nią zastanowić było z biegiem lat coraz więcej, lecz umykały one byłym francuskim frontowcom, których naziści celowo utwierdzali w przekonaniu, że są forpocztą długo wyczekiwanego francusko-niemieckiego pojednania. Naprawdę trudno jest znaleźć autorowi niniejszego bloga inny przykład w historii na równie wyrafinowaną i cyniczną rozgrywkę polityczną jak ta o której tutaj pisze.

Cztery miesiące po spotkaniu w Baden-Baden, 2 listopada 1934 roku na specjalne zaproszenie samego Hitlera do Berlina przybyła delegacja francuskich weteranów z Union Nationale des Ansiens Combattants z Jeanem Goy’em jako wiceprzewodniczącym związku na czele. Kanclerz Niemiec ponownie przybrał pozę głównego orędownika pokoju w Europie. Jak wspomina Otto Abetz – tłumacz podczas tego spotkania oraz jeden z głównych architektów wykonawczych tej psychologicznej wojny z ramienia von Ribbentropa:

"Oświadczenia przywódców francuskich frontowców przyjmował z widoczną uwagą i zainteresowaniem, sam z kolei w rzeczowych, dobrze sformułowanych zdaniach przedstawiał argumenty przemawiające za pokojowym i trwałym kompromisem w sferze interesów narodowych obu krajów".

Nie bez znaczenia była także sama data wizyty weteranów znad Sekwany. Dzień Zaduszny nadawał całemu spotkaniu cech doniosłości i sentymentalnej zadumy. Był symbolicznym dniem pamięci o milionach poległych podczas poprzedniej wojny, którzy – jak wyraził się Hitler – "są obecni podczas tego spotkania za pośrednictwem swych pozostałych przy życiu kolegów".

We Francji wciąż żyjącej koszmarem okopów i strachem przed nową wojną takie gesty ze strony Niemców są odbierane z wielką uwagą. 15 listopada zachwycony Führerem Jean Goy opublikował w jednej z paryskich gazet obszerną relację z tej wizyty, która wywołała niemałe poruszenie nad Sekwaną. Jeszcze przed końcem pod jej wpływem Hitlera odwiedzili także weterani zrzeszeni w Union Fédérale de Anciens Combattants et Victimes de la Guerre, którym przewodził Henri Pichot.

Nie trzeba dodawać, że odczucia samego Pichota podobnie jak wcześniej Goy’a były jednoznacznie pozytywne, zdradzające niemal zafascynowanie magnetyczną osobowością niemieckiego kanclerza. Obaj działacze środowisk byłych frontowców błyskawicznie podchwycili ideę wieloaspektowego francusko-niemieckiego pojednania i stali się jej głównymi orędownikami. O tym jak bardzo te nastroje udzieliły się społeczeństwu może zaświadczać fakt, że jeszcze w 1934 roku, znany i powszechnie szanowany powieściopisarz Jules Romains ochoczo włączył się do walki w interesie pokoju oraz pojednania zamieszczając w L’Euvre – poczytnym paryskim czasopiśmie wyjątkowo naiwny tekst, który kończy słowami:

"Istnieje mafia wrogów pokoju. Ma ona wprawdzie niewielu członków, lecz jest bardzo potężna. Wie ona dobrze, że rozsądny modus vivendi zapewniłby po wsze czasy pokój między Niemcami a Francją".

Hitler miał więc powody do zadowolenia. Z pozoru błahe i nic nie znaczące z wyjątkiem aspektu propagandowego działania przynosiły nadspodziewanie wielkie rezultaty. On także, podobnie jak niegdyś Lenin zyskał na zachodzie rzeszę pożytecznych idiotów, którzy mieli w przyszłości stać się dużo cenniejszą piątą kolumną aniżeli najlepiej wyposażeni czy wyszkoleni dywersanci.

Brak głosów