Rząd od kuchni
Wczujmy się w sytuację Donalda Tuska, bo ostatnie dni i tygodnie wiele nam mówią o nim samym i o jego rządzie. Stoi więc w Sejmie premier, sitka wyciągnięte, prawie wbijają mu się w wygładzoną twarz, obiektywy kamer jak zwykle żądne szefa rządu, bo one też są na służbie i w służbie, jak szukający całą dobę prawdy, dziennikarze. I nagle pada pytanie o to nic nie znaczące memorandum. Załóżmy, że Donald Tusk nic nie wiedział na ten temat. To znaczy może i wiedział, że coś tam kombinują z tym Jamałem II, ale przecież to jakiś duperel, więc o co chodzi? Chwila, może ułamek sekundy lekkiej konsternacji i dzięki ćwiczeniom z Panią psycholog błyskawiczna reakcja, znana od lat. Że sprawdzi, że się dowie, że na razie jeszcze nic pewnego, a w ogóle to mamy wszystko, jak zwykle, pod kontrolą.
Kiedy już premier jest sam na sam ze sobą, dopiero wtedy bierze go wściekłość. Najchętniej udusiłby tego Budzanowskiego, co nie byłoby trudne, ale wydaje się, że do omdlenia ministra skarbu wystarczyłoby walnięcie pięścią w stół. Tu należy się ministrowi skarbu lekka obrona. Wytyka mu się, że jest archeologiem, szerząc w ten sposób nienawiść zawodową, jakąś archeofobię i czyni to mainstream! Jako archeolog Mikołaj Budzanowski miał niepowtarzalną szansę udowodnić, że człowiek szukający skarbów, może też znakomicie pilnować skarbów, albo sprzedawać je za dobrą cenę. Wcale nie jest powiedziane, czy nie miał takich predyspozycji, ponieważ trudno jest stwierdzić, czy w ogóle miał w tym swoim ministerstwie na cokolwiek wpływ. Szkoda jedynie, że człowiek z takimi wspaniałymi tradycjami rodzinnymi dał się wpuścić w takie bagno.
Ale wróćmy do premiera, gdy już wie, że został ośmieszony. Musiał sobie pomyśleć, dlaczego media ciągną ten temat? Przecież są po jego stronie, a jednak ciągną i to coraz mocniej. Wtedy, po raz kolejny, Donald Tusk oswaja się z faktem, znanym mu tak na marginesie od dawna, że jest dla salonu kimś obcym, jest tylko pracownikiem sezonowym na śmieciowej umowie o pracę. Oswaja się też po raz kolejny z tym, że jego władza kończy się właśnie na odwołaniu Budzanowskiego, który z racji delikatnej aparycji w ogóle wygląda tak, jakby czekał tylko na swoje odwołanie. I na tym koniec. Dalej to już jest prawdziwa władza, a takiej premier z PO nie ma w Polsce. Wyobraźmy sobie, jak podle musiał w tych dniach czuć się Donald Tusk. A przecież chwilę wcześniej, sam Putin mówił o nowym gazociągu. Nie zadzwonił wcześniej, tylko od razu sam z siebie zakomunikował, że ma fajny biznes dla Polski. Co prawda, nie taki, jak pierwotnie zakładano, wyraźnie skierowany przeciwko Ukrainie, ale Ukrainą w PO to może zajmują się jedynie Ukraińcy z PO, nikt więcej. Premier powołał komisję do duperelnej sprawy gazociągu, każda twarz rządu minimalizuje wartość i znaczenie podpisanego memorandum, do tego stopnia, że można dojść do wniosku, że chodzi o kuchenkę gazową, a nie o gazociąg. A wszyscy i tak widzą, że Donald Tusk został ośmieszony, że tak naprawdę nic nie może zrobić, Pokazano mu bowiem, że w sprawach o strategicznym znaczeniu dla naszego państwa, nie ma nic do powiedzenia.
Resztę kadencji może naprawdę spędzić w Dolomitach. Nikomu nie jest potrzebny w Warszawie, bo w Warszawie jest, tak czy inaczej, intruzem. Może siedem lat temu miał naprawdę jakąś nadzieję, że go zaakceptują, przyjmą do swojego grona. Nic bardziej mylnego. Jak się nie ma właściwych korzeni, to wypad z powrotem na prowincję. A poza tym, może warto przypomnieć, kogo wygryzał w Unii Wolności, z kim walczył. Smutny jest los premiera Tuska. Ale jeszcze smutniejszy jest los Jarosława Gowina. To znaczy dla niego jest smutniejszy, bo dla części prawicy, przebierającej nogami do władzy, krakowski konserwatysta jest jak szczęśliwy los na loterii. W polityce, jak wiadomo, czasami gra się w cudzej skórze, robi się uniki, podaje się wrogom rękę, a nawet zawiera się z nimi taktyczne sojusze. Minister Gowin wychodzi przed rządowy peleton, czuje wiatr w żaglach, bo ktoś mu szepnął na ucho, że jakby co, to on może być tym premierem. Duża odpowiedzialność. Ale co - po latach siedzenia w bagnie - Jarosław Gowin myśli o sobie, jako o polityku, jak się z tym wszystkim czuje? Może myśli, że jest kimś świętym na prawicy?
Niektórzy działacze PiS, a także prawicowi dziennikarze muszą być bardzo zdeterminowani w pędzie do różnych stołków, skoro widzą w nim prawie swojego zbawiciela. Jedyny prawy w PO. Już mu się robi nawet taką otoczkę, że on zawsze sercem był z nami. Jest to żenująca sprawa, ale ona się dzieje naprawdę i nabiera tempa. Wydaje się, że minister Jarosław Gowin to świetny kandydat salonu na prawicowego premiera, że oni będą mu nawet kibicować, jak już pozbędą się Tuska. Może nawet Jacek Żakowski napisze: Gowinie, musisz! I Gowin powie coś bardzo ciepłego, swoim bardzo ciepłym głosem, TVN i inne stacje powtórzą to dziesiątki razy przez dziesiątki dni, komentatorzy polityczni bąkną może nawet coś o przełomie i rządzie zgody narodowej, przy okazji MO i Kolenda – Zaleska ukażą jakim mężem stanu jest minister z Krakowa na tle Jarosława Kaczyńskiego, a Polacy, jak to Polacy, nawet ci prorządowi powiedzą: no dobrze, niech już będzie, niech prawica przyłączy się do nas, do jakże ciężkiego zadania sprawowania władzy. Pokażemy prawicy, od kuchni, jak my się o tę Polskę codziennie staramy.
Pan Gowin jest jak ulał. Spokojny, opanowany, złote serce jednym słowem. Nowy premier zużyje się szybciej niż myśli, bo to nie jest rok 2007 i nie ma już do rozegrania tak wielkiej puli kasy krajowej i unijnej oraz tysięcy stanowisk. Trzeba jedynie dokonać liftingu obozu władzy, a minister z Krakowa świetnie się do tego nadaje. Będzie więc pompowany medialnie (zresztą już jest głaskany), by osiągnąć w końcu stan pełnej gotowości bojowej. Pozostaje tylko to ciche, skromne pytanie, dość ważne, co sam Jarosław Gowin myśli o sobie, skoro zamierza pociągnąć za sobą część środowiska związanego z prawicą? Może się o to nie martwi, może uważa, że trzeba przełknąć to wszystko, zapomnieć swoje głosowania i swoje wypowiedzi, choćby o Katastrofie Smoleńskiej.
Tymczasem, „realiści” mówią o nim, że to człowiek prawy. No cóż, jeśli mam zasady, to stosuję je na co dzień, całymi latami i nie zmieniam ich, to jest prawe zachowanie. Jeśli czuję duchową i programową więź z prawicą, to nie siedzę w bagnie politycznym, w kartelu, tylko występuję przeciwko niemu. Zawsze. Ale gra w Gowina już się zaczęła. Jak to się mówi w języku informatyków, właśnie trwa pozycjonowanie ministra sprawiedliwości. Tworzy się dla niego przyjazne linki, wzmacnia przekaz, żeby pojawił się na samej górze „politycznego Googla”. Jak go odpowiednio wykreują, to wtedy na podium stanie Gowin zwycięzca. A z tyłu Giertych z Sikorskim, no i może para prezydencka. Nic, tylko pakować się na stare lata i wyjechać daleko, daleko, gdziekolwiek. TVN przyprawi to wszystko smacznie jak nigdy, a potem, jak trzaśnie, będziemy mieli pyszne danie z Gowina. Prędzej czy później.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1138 odsłon