Czy poznamy prawdę o katastrofie smoleńskiej?

Obrazek użytkownika walter
Kraj

Od ponad dwóch lat, czy tego chcemy czy nie, żyjemy w cieniu tragedii pod Smoleńskiem. Właściwie, choć z pewnością przedstawiciele mainstreamu zaoponują, jesteśmy w traumie której końca wciąż nie widać. Wydarzenia zeszłego tygodnia są tego najlepszym dowodem.
Sprawę, przynajmniej w wymiarze formalno-prawnym, zamknęłoby rzetelne, międzynarodowe śledztwo obiektywnych – bo niezależnych – naukowych autorytetów.
Czy w ogóle jest to możliwe? Czy istnieje coś takiego jak naukowych obiektywizm?
Słowem szczególnie powtarzanym, od czasu publikacji „Rzepy” odnośnie śladów trotylu na szczątkach Tu-144 nr boczny 101, jest: wiara. Odmieniają je, i tutaj pełne zaskoczenie, dogmatyczni ateiści lub przynajmniej „powątpiewający” w życie inne niż to którego jesteśmy uczestnikami. Okazuje się, że kwestia śladów materiałów wysokoenergetycznych, a co za tym idzie możliwość zamachu bombowego na Tupolewa RP, 10.04.2010 roku po d Smoleńskiem, to nie zagadnienie empiryczne - był czy nie? - tylko kwestia transcendencji! Rzecz sprowadza się do wiary, lub nie, w zamach.
Patrząc z tego punktu widzenia raport J. Millera jest JAK NABARDZIEJ ŻETELNY. Członkowie rządowej komisji ds. badania wypadków lotniczych, zgodnie ze swoją wiarą, orzekli, że nie było zamachu. Przedstawiciele tej świeckiej „nowej wiary” zaślepieni swoim wyznaniem neofity ( im wiara młodsza tym bardziej radykalna), nie mogą przyjąć do swojej racjonalnej części nic co kolidowałoby z tym wyznaniem. Następuje u nich zjawisko wyparcia a w konsekwencji imputują oni swoim przeciwnikom postępowanie, któremu sami ulegają.
Można powiedzieć, że obowiązujący na salonach Warszawy „racjonalizm praktyczny”, w kwestii najistotniejszej, najżywotniejszej, stanowiącej o imponderabiliach naszego państwa (a może właśnie dlatego?), ustępuje miejsca wierze.
Tak. Ci krytykujący Kościół za propagowanie czegoś w rodzaju współczesnego zabobonu, sami w sytuacjach trudnych sięgają po swój ostateczny argument: „Nie wierzę”.
A w co nie wierzą? W to, że na szczątkach wraku Tupolewa w którym zginęło 96 osób, mogły być ślady trotylu i lub nitrogliceryny. Ustami swoich największych demagogów idą dalej. Już nie kryją, się ze swoimi poglądami, i nie widzą forum, które skutecznie wyjaśniłoby tajemnice katastrofy pod Smoleńskiem. Żadne argumenty - nawet konkluzja konferencji naukowej na której ponad 100 naukowców uznała wybuch za najbardziej prawdopodobną przyczynę katastrofy smoleńskiej – nie są w stanie przebić tego muru „ateistycznej wiary”. Próby racjonalnej dyskusji z reprezentantami tej swoistej szkoły teologicznej nie mają sensu. Przykładem był wczorajszy program TVN24 z udziałem Andrzeja Zybertowicza. Jego merytoryczne argumenty odbijały się od szklanej ściany nienawistnej fiksacji pro „pewoskiego” naukowego guru.
Swoją drogą profesor Zybertowicz nie powinien przyjmować zaproszeń do tego typu audycji. Szczególnie, że komentarz nie ze studia w Warszawie , gdzie był prowadzący i drugi rozmówca, ale z Torunia via satelita, można zawsze zakrzyczeć. Co skutecznie wykorzystano i tym razem.
Drugim słowem , które robi obecnie karierę w kontekście badania katastrofy smoleńskiej, to falsyfikacja. O dziwo, powtarzają je z lubością różnego autoramentu dziennikarze. Pewnie bez zrozumienia. Jak zwykle.
Zasada falsyfikacji to Popperowski postulat naukowego procesu badawczego – metodologii. Sprowadza się on do zasady uznania prawdziwości jakiejś tezy, twierdzenia wtedy, gdy skutecznie oprze się krytyce – odeprze przykłady ją podważające. To jednak tylko część prawdy. Popper idzie dalej, i bez tego całość idei falsyfikacji nie ma sensu, nasze etapowe twierdzenia obowiązują, owszem, tak długo jak długo nie znajdziemy jakiegoś istotnego dowodu podważającego naszą obecną tezę. Musimy wtedy sformułować nową, wyjaśniającą ten istotny podważający poprzednią teorię przypadek. Gdy nie zastosujemy się do tej zasady przechodzimy od wiedzy, nauki do wiary. Okopujemy się na swoich pozycjach i przekształcamy wiedzę w ideologię.
Raport Millera podważyły nowe fakty, badania, dowody. Zgodnie z postulatem falsyfikacji należy stworzyć nowy - taki, który uwzględniłby ślady trotylu i nitrogliceryny na szczątkach Tupolewa. Problem w tym, że zarówno rząd, członkowie komisji Millera i cały postępowy, czytaj światły , establishment musiałby zweryfikować swoje przekonania. Swoją nową świecką wiarę w to, że pijany generał, wespół z z nieodpowiedzialnym, przeżartym przez manię wielkości Lechem Kaczyńskim, zmusili niedoszkolonych pilotów do lądowania na smoleńskim lotnisku...
Ksiądz Tischner, cytując góralskie mądrości, mawiał:”jest prawda, też prawda i gó..o prawda”.
Zgadzam się.
Dlatego na postawione tytułowe pytanie odpowiem nowym pytaniem: którą prawdę?

„Społeczeństwo zniewolone”.

Brak głosów