Passent górą (jeszcze o Kapuścińskim...)
Przeczytałem (doczytuję) „Kapuścińskiego non-fiction” i nie żałuję... Jeszcze przed wydaniem książki wtajemniczeni donosili, że pokaże ona Kapuścińskiego jako tzw. "prawdziwego człowieka" z czego można było wnosić, że Domosławski opisał sytuacje w których jego bohater zachowuje się jak świnia. I faktycznie - Domosławski takie sytuacje opisał, w związku z czym nie dziwmy się wdowie, że chciała wydanie książki zablokować. Ale nie dziwmy się też - na przykład - Danielowi Passentowi, który Domosławskiego i jego dzieło wyniósł pod niebiosa. Bo rację ma Bronisław Wildstein twierdząc, że "Kapuściński non-fiction" rehabilituje PRL. Dodajmy, że Domosławski poszedł tu dalej niż ktokolwiek inny (przynajmniej z kręgu "Gazety Wyborczej") skoro z jego książki dowiadujemy się, że nawet moczaryzm miał oświecone skrzydło, jeśli zaś chodzi o PRL-owskie pisma i ich stosunek do strasznego "marca", to w miejsce stosowanego dotąd podziału na pisma, które się nie umoczyły ("Polityka", "Tygodnik Powszechny") i pisma "umoczone" (cała reszta?) pojawia się podział nowy z kategorią pośrednią, obejmującą takie gazety, które "nie skurwiły się do końca". I właśnie "Kultura", w której pracował Kapuściński miała być takim pismem - co poświadcza Maciej Wierzyński, też niegdyś w "Kulturze" pracujący (a dziś - zdaje się - objaśniający widzom TVN24 sprawy wielkiego świata...).
Nie trzeba być wybitnym znawcą ludzkiej natury i historii "realnego socjalizmu", by odgadnąć, że takie postawienie sprawy to miód na serce tych wszystkich, którzy za "Polski Ludowej" palili diabłu świeczkę. Teraz każdy ówczesny ślizgacz - z królem ślizgaczy Danielem Passentem na czele - będzie mógł wołać: "Chcecie prawdy o mnie? Czytajcie Domosławskiego!". Ale to, co podoba się passentopodobnym nie musi podobać się komu innemu i nie mam tu na myśli antykomunistów i "lustratorów", na których wyrzeka Domosławski, jeno - "lewicę laicką". To ona ma z ujęciem Domosławskiego kłopot, czy raczej - miałaby go, gdyby w tym kółku toczyły się debaty inne poza rytualnymi. Dotąd bowiem przekaz tego środowiska był taki: złudzenia co do możliwości urządzenia "socjalizmu z ludzką twarzą" skonały ostatecznie w 1968 roku. Lewicowi idealiści przestają wtedy uważać PRL za "swoje państwo" (a przynajmniej są ku temu na dobrej drodze), partia komunistyczna zaś faktycznie okazuje się dziedziczką ONR (jak wieszczył Miłosz). Domosławski tymczasem wnosi tu daleko idącą korektę, która "lewicy laickiej" nie musi być w smak. Bo skoro - jak to wygląda u Domosławskiego - "Polska Ludowa" była lewicowym projektem mogącym uwodzić idealistę (czyli - Kapuścińskiego) przynajmniej do lat 80-tych ubiegłego wieku, to jak w tym świetle wyglądają lewicowi kontestatorzy PRL? Teza, że Kapuściński miał inną perspektywę, jako że dla niego punktem odniesienia był mało przyjemny kapitalizm w krajach Ameryki Łacińskiej jest ryzykowna, bo wynika z niej, że "lewica laicka" kontestowała PRL z powodu swojej zaściankowości. Gdyby Kuroń więcej pojeździł po świecie (zwłaszcza tym "trzecim"), to - kto wie? - może też zmieniłby zdanie o "Polsce Ludowej"? (przywołuję nazwisko Kuronia bo w książce Domosławskiego Kapuściński jest z nim zestawiany w kontekście "wrażliwości społecznej").
Wszystko to sprawia, że "lewica laicka" powinna zakwestionować albo spostrzegawczość Kapuścińskiego, albo jego idealizm. O to drugie zresztą nietrudno, bo Domosławski dostarcza nam całej masy faktów pozwalających ocenić Kapuścińskiego jako - w najlepszym razie - "idealistę eksportowego": w Ameryce Łacińskiej entuzjazmował się różnymi rewolucjami, a w PRL trzymał z władzą. Z każdą władzą, bo gdy nadeszła "transformacja ustrojowa" Kapuściński przestaje poznawać część dawnych znajomych, entuzjazmuje się Mazowieckim, chwali Balcerowicza, głosuje na Unię Demokratyczną i wyrzuca ze słownika terminy w rodzaju "imperializm"... W zamian dostaje to, co zawsze to jest: status gwiazdy i autorytetu. I - oczywiście - brak pytań o przeszłość. Swoją drogą, ciekawe ile zostałoby z tego statutu Kapuścińskiego, gdyby choć raz w życiu postanowił nie płynąć z prądem i począł - z pozycji "lewicowego idealisty" - piętnować "transformację ustrojową". A miał do tego pewien potencjał. Weźmy taki kawałek analizy Kapuścińskiego napisanej niegdyś dla Biuletynu PAP: "Istota problemów w Ekwadorze (jak i całej Ameryce Łacińskiej) polega na tym, że historycznie biorąc, najpierw istniała w tych krajach oligarchia, a dopiero potem powstały niepodległe (czy tzw. niepodległe państwa). Oligarchia więc mogła budować model i strukturę władzy wedle własnych potrzeb i interesów. W tej dziedzinie szczególną wagę miało stworzenie mechanizmów, które trzymałyby to państwo na usługach oligarchi..." (Artur Domosławski, Kapuściński non-fiction, s.309). Opis wydaje się dziwnie znajomy. Wystarczy wsadzić Polskę w miejsce Ekwadoru, a "oligarchię" zmienić w "monopartię" czy "oligarchię partyjną"... No tak, ale w PRL i III RP oligarchami byli kumple... Nawiasem mówiąc, dzięki książce Domosławskiego raz jeszcze możemy się przekonać jak małym światkiem była (jest?) Warszawa. Wszyscy się tam znali z uniwersytetu (jeśli nie z przedszkola...), ZMP, partii, redakcji paru pism i z knajp, a gdyby dokładniej zrekonstruować sieć kochanek i kochanków to też pewnie dostalibyśmy ciekawy obrazek. Efekt tego był - na przykład taki - że o Kapuścińskim nie można było przeczytać złego słowa, bo znał on wszystkich "ważniejszych recenzentów". Rzecz jasna owe sitwy i kliki przeszły tanecznym krokiem z "Polski Ludowej" do III RP i mają się po dziś dzień jak pączki w maśle, ale o tym już - niestety - Domosławski nie pisze.
Wracajmy jednak do "lewicy laickiej" i jej - ewentualnych - kłopotów z przekazem Domosławskiego. Otóż, nie wydaje się, żeby chciało się z Domosławskim pokłócić o PRL. Od wydania książki minęło już ze dwa tygodnie, mamy – jak raz – rocznicę strasznego „marca” a głosów kwestionujących (pół)rehabilitację intelektualną moczaryzmu nie słychać. A jeśli nawet (niektórzy) moczarowcy mogą być zbawieni, to kto nie może? Chyba teraz przyjdzie pora na jakąś – odważniejszą – formę rehabilitacji „stalinizmu” i (co pewniejsze) KPP. Usłyszmy, że „stalinizm” miał pewne przegięcia, ale przecież jakoś modernizował te ciemne masy, a członkowie KPP to byli idealiści... Rzecz przeprowadzi jakiś młody autor – może z kręgu „Krytyki Politycznej” – Daniel Passent się ucieszy, a „lewica laicka” nie zaprotestuje...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1386 odsłon
Komentarze
tat9, Passent/ Kapuściński W dzieciństwie mawialiśmy świnia, świ
14 Marca, 2010 - 12:54
świni ogon ...ślini!/ wersja łagodniejsza!!/
Masz rację! Recenzję napisze jakaś...Gdula/ syn zbrodniarza zza biurka, gen sb, z-cy Kiszczaka/ i będzie dobrze!
Mimo wszystko wolałbym Ekwador a nie III RP- prl bis i nie tylko z powodu bliskości równika!
pzdr
p.s.
Co tez zrobią teraz Bartoszewski czy abp Życimski, skoro książka, której nie czytali a skrytykowali wcale dla salonu nie jest taka be!?
antysalon