Szczuka w szarym sosie (o sukcesie pewnej inżynierii społecznej)
W dniu narodowego święta wypada serwować dania szczególne proponuję zatem – Szczukę w szarym sosie (tu uwaga: szczuka, to tyle co szczupak stąd te kulinarne figury). Nie będzie to, niestety, „ryba” pierwszej świeżości. Jakiś czas temu przestałem śledzić przygody Kazimiery Szczuki w związku z czym większość przedstawionych poniżej anegdot ma już swoje lata. Ale może nikt się nie zatruje. Ruszajmy zatem. Na początku postawmy pytanie podstawowe: skąd wzięła się Kazimiera Szczuka? Stąd, skąd i wszyscy inni - odpowie mi jakiś świntuch, ale chodzi mi o sposób zaistnienia Szczuki jako osoby publicznej. Osobą publiczną zostaje się, jak wiadomo, na wiele sposobów. Czasem wystarczy mieć znanego ojca (to przypadek - chociażby - Agaty Passent, czy red. Mazowieckiego juniora), a czasami wystarczy ojciec wyjątkowo nieznany (to casus córki Anety Krawczyk, która, dzięki wyjątkowo nieznanemu ojcu osobą publiczną została już w wieku mocno dziecięcym ). Można też wyrobić sobie status osoby publicznej siłą talentu, lub - przez przypadek. Ścieżka kariery Kazimiery Szczuki przebiegła jednak zupełnie inaczej... Ojca miała Kazimiera, owszem dość znanego, ale pozbawionego chyba potencjału gwiazdotwórczego względem swoich dzieci. Jeśli chodzi o talent - będzie jeszcze o tym mowa. A co do przypadku - nie, kariera Kazimiery nie była przypadkowa...
Zanim jednak zajmiemy się mechanizmem, który uczynił z Kazimiery osobę publiczną uściślijmy o jaką odmianę osoby publicznej chodzi. Otóż, Kazimierę można nazwać publiczną intelektualistką. Pan Godzic, medioznawca, uważa że Szczuka to wręcz prawdziwy fenomen: intelektualistka, która odnalazła się w świecie kultury popularnej. Obawiam się jednak, że jest akurat odwrotnie. Kazimiera Szczuka nie jest intelektualistką, która znalazła sposób na kulturę pop, lecz intelektualistką szytą na miarę tej kultury. Tak, jak Doda Elektroda jest M. Monroe na miarę "drugiej Irlandii", a Lech Wałęsa mędrcem na miarę UE, tak Kazimiera Szczuka jest intelektualistką na miarę epoki "talk show" i "reality show". Nie przypuszczam bowiem, by ktokolwiek mógł podać przykład znaczącej intelektualnie wypowiedzi Kazimiery Szczuki. Ale to dawniej bywało tak, że intelektualistą zostawało się za intelektualny wkład. Dziś jest odwrotnie - najpierw media mianują kogoś intelektualistą, a później, to już z górki: cokolwiek taki osobnik palnie jest liczone jako opinia intelektualisty. Mamy już więc przynajmniej część odpowiedzi na zagadkę w jaki sposób Kazimiera Szczuka została osobą publiczną: swoją łapę przyłożyły do tego media.
A co robi Kazimiera jako publiczna intelektualistka? Sławomir Sierakowski widzi to tak (cytat z „Rz”): „Kazia jedzie po bandzie, ryzykuje. Przekracza granice, których nie uznaje. Tak było na przykład gdy kilka lat temu publicznie pocałowała w rękę ówczesnego szefa telewizyjnej jedynki Sławomira Zielińskiego. Odwróciła konwencjonalny gest męskiej galanterii”. Faktycznie ucałowanie dłoni Zielińskiego nieźle oddaje typ aktywności Szczuki: Szczuka urządza pop manifestacje. Jakiś czas temu dowiedzieliśmy się na przykład, że Kazimiera lubi przebierać się za muzułmankę i krążyć w tym stroju po stolicy. Po co? Otóż, by zrobić na złość afgańskim talibom. Co prawda na warszawskim Nowym Świecie, gdzie ponoć można było spotkać Kazimierę w burce, talibowie pojawiają się, oględnie mówiąc, nieczęsto, ale - gdyby się akurat pojawili - to by się na pewno zawstydzili. A co nosi Kazimiera gdy nie wojuje z talibami? Otóż, nosi fioletową czapkę - tym razem na znak solidarności z lesbijkami (a więc to taki przekaz niesie fioletowa czapka! Wierzcie lub nie, widziałem niedawno babcię w jadowicie fioletowym berecie sunącą raźno w stronę kruchty. Kto by pomyślał?). Poza tego rodzaju manifestacjami urządza Kazimiera inne hece. A to rzuci kubkiem w red. Beresia (chyba w niego i chyba kubkiem), a to Mellera juniora obleje piwem, to znów pobije się na ulicy z jakimś kamerzystą. Słowem - robi to, czego wypada się spodziewać po telewizyjnej celebrytce. Kazimiera bierze też udział w akcjach zbiorowych, typu „Tiszert dla wolności”. Przypomnijmy: chodziło o to, że mniej lub bardziej znane osoby pozowały do zdjęć odziane w koszulki ozdobione przeróżnymi hasłami. Piotr Najsztub pozował w koszulce z napisem „Jestem gejem”, a Agnieszka Holland pokazała się z hasłem „Nie chodzę do kościoła”. Co do Kazimiery Szczuki – ta wybrała napis „Mam okres”. Istotę akcji wyjaśniła przywołana wyżej Agnieszka Holland, która powiedziała, że nie chodzi o ekshibicjonizm, ale o „walnięcie w skorupę konformizmu, która jest bardzo twarda”. Cóż, o walnięcie w skorupę może i chodziło, tyle, że w skorupę cudzą, bo ostatecznie całe to wesołe towarzystwo obnosiło się z przekazem standardowym dla swojego środowiska. Agnieszka Holland w koszulce z napisem „Nie chodzę do kościoła” jest mniej więcej tak nonkonformistyczna, co – powiedzmy – Roman Giertych z transparentem: „Mam mnóstwo zastrzeżeń do Unii Europejskiej”. Kiedyś nonkonformizm oznaczał dystans wobec własnego otoczenia, dziś polega na świeceniu środowiskowym konformizmem w oczy innym środowiskom. Można i tak (oddajmy jednak Szczuce, że zdarza się jej kłóć różnych salonowych świętych a to za „antysemityzm”, a to za „mizoginię”).
Jaki jest stosunek Kazimiery do środowisk w których skorupy chce walnąć? Coś na ten temat Szczuka powiedziała w wywiadzie dla „Przeglądu” (315), opisując słuchaczki „Radia Maryja”. Szczuka: „Wiadomo, że taka baba dewotka to osoba nudna i śmieszna, jej mentalność jest uformowana przez patriarchat, przez tyranię symboliczną i bardzo często realną – ojca, męża, dzieci”. Cóż, skorośmy zeszli na te dewotki zajmijmy się duchowością Kazimiery Szczuki. Więcej nawet – weźmiemy na cel duchowość feministek. Ten szkic ma ambicje socjologiczne i antropologiczne. Chcę zarysować Szczukę na tle jej środowiska i chcę dać publiczności rys tego środowiska. A więc – kwestie okołoreligijne. Wiemy już, że feministki nie lubią katolickich dewotek. Jaka więc duchowość je pociąga? Otóż, w wydrukowanym niegdyś przez „Politykę” artykule "Trzecie oko Fridy" stało, że wśród polskich feministek rośnie zainteresowanie "wzrasta zainteresowanie obrzędowością szamańską o charakterze dość pogańskim". Mówiła o tym sama Beata Kozak, szefowa feministycznej "Zadry", więc chyba osoba kompetentna. Spróbujmy zatem spenetrować świat wierzeń i obrzędów feministek. Posłużymy się w tym celu wydrukowanym w "Zadrze" artykułem pióra Tanny Jakubowicz-Mount. W artykule autorka opisuje swoje przygody z Kobiecymi Kręgami, doświadczeniami transowymi, oraz z szamańskimi inicjacjami. Pomińmy epizod mentalnego przedzierzgnięcia się pani Jakubowicz - Mount w "potężną niedźwiedzicę"(a doszło do tego już podczas jej pierwszej ceremonii Powitania Słońca, rzecz prosta w czasie szamańskiego tańca). Przejdźmy do inicjacji. Cytuję: "Sama inicjacja odbyła się podczas burzy z piorunami. Zaproszeni specjalnie na tę okazję "nasi" mężczyźni przygotowali ogień. Tańczyły ze mną wszystkie żywioły - woda, ogień, błyskawice i pioruny. Moja nieposkromiona natura ujawniła się w pięknym imieniu "Kobieta - Niedźwiedzica Piorun". Niedźwiedź w mitologii indiańskiej jest symbolem pierwiastka żeńskiego - przemiany zachodzącej w łonie ziemi. Jest to wejście w ciszę, bezruch i ciemność w poszukiwaniu swojej najgłębszej prawdy. Piorun to symbol męski, strzała światła, która zapładnia łono ziemi. Od przyjaciela dostałam wielką miotłę i odtańczyłam wokół ogniska dziki taniec Czarownicy. Potrząsałam ku niebu wielkim kijem na powitanie piorunów." (Tanna Jakubowicz-Mount). Wszystko to jest oczywiście znacznie mądrzejsze, niż ludowa pobożność słuchaczek Radia Maryja. Czy Kazimiera Szczuka też wywija szamańskie tańce potrząsając przy tym wielkim kijem? Nie mam pojęcia. Jej życie duchowe – w świetle medialnych wypowiedzi – wydaje się dość pogmatwane. W czasie jednej z rozmów (w "Plusie") deklarowała się co prawda jako ateistka, ale kilka lat wcześniej mogliśmy przeczytać w (właśnie w "Polityce"), że nie obcy jest Szczuce buddyzm i joga, a ponadto "wierzy w Boginię, która zasila świat dobrą energią". Od tej dobrej bogini blisko już do szamańskich tańców, ale nie przesądzajmy sprawy odnotowując tylko, że duchowym przygodom Kazimiery Szczuki dziwnie blisko do popu w stylu new age...
Wreszcie działalność intelektualna. Jako intelektualistce, zdarzało się Kazimierze prowadzić telewizyjne programy o literaturze i teleturniej. Telewizyjny występ, który przyniósł Szczuce największy rozgłos wyglądał tak: czas akcji - 20 marca 2003. Miejsce akcji - studio "Pegaza". Kazimiera Szczuka rozmawia z Manuelą Gretkowską. Temat: najnowsza książka Gretkowskiej pt. "Sceny z życia pozamałżeńskiego". Rozmowa:
Szczuka - można powiedzieć pieprzyć, można powiedzieć pierdolić, można powiedzieć ruchać ...
Gretkowska - ...można powiedzieć wszystko ....
Szczuka - można powiedzieć wagina, można powiedzieć pizda, można powiedzieć cipka.
Gretkowska - ale wiesz dlaczego opis erotyczny jest taki duży, bo używam tylu słów, żeby nie powiedzieć bzykam. Bo tam są różne odmiany zapachów, ciepła, czułości. Nie chciałam napisać leżą, pierdolą się i bzykają. No problem. Ale właśnie tego nie robię, żeby nie powiedzieć ...
Po tej rozmowie Szczuka wyleciała co prawda z "Pegaza", ale za to zyskała nieśmiertelną sławę. Później (wcześniej?) narobiła szumu ekshibicjonistycznym wywiadem dla "Wysokich Obcasów", w którym zdemaskowała swojego ojca jako mizogina i antysemitę. Były to wyznania w stylu: "Przykro mi kalać własne gniazdo, ale byłam wychowana w dość piekielnym domu. Mama, lekarka, pracowała na dwa etaty. Była bardzo dzielna, ale jako kobieta upodlona. Mój ojciec często wygłaszał opinię na temat tego, jakie kobiety powinny być. Wyznaczał nam niedościgłe wzory, utrzymywał mnie i siostry w poczuciu gorszości, mamą pomiatał". Z takiego domu Kazimiera wyszła psychicznie pokręcona, ale zmieniła sposób myślenia o sobie dzięki psychoanalizie i seminarium u Marii Janion. A ponieważ Maria Janion to ważna postać i w życiu Kazimiery Szczuki i dla rodzimego feminizmu - poświęćmy chwilę uwagi jej osobie. Otóż, Maria Janion ma tę właściwość, że z małpią zręcznością chwyta każdą intelektualną modę, wchodzącą akurat na salony i z miejsca staje się owej mody prominentnym rezonatorem. Zaczynała od stalinizmu (orzeźwienie przyszło, jak łatwo zgadnąć około roku 1956), skończyła na feminizmie zaliczając po drodze różne francuskie ciekawostki i ojczyźniany patos w epoce salonowej chłopomanii (kilka sezonów w dekadzie lat 80-tych ubiegłego wieku). Sądząc po strukturze jej tekstów metodę pani profesor ma taką: siedzi w mieszkaniu i czyta, co się jej nawinie. A potem referuje różnych autorów pod aktualnie modną na salonach tezę. I nawet zręcznie jej to wychodzi. Gdy więc na salonach zaczęto nosić feminizm - Maria Janion, rzecz prosta, została matriarchinią polskich feministek. Krążą teraz głuche wieści o chorej atmosferze wokół jej postaci. "Tam jest niezwykła rywalizacja o względy Profesor" - mówił Ewie Winnickiej z "Polityki" ktoś wtajemniczony - "Osoby rywalizujące pozostają w permanentnym napięciu". Szczuka – póki co – odnosi w tej rywalizacji sukcesy i wchodzi w skład zgromadzonej wokół Janion "loży". A Maria Janion, poza innymi zaletami, ma też mocną pozycję w środowisku IBL, co – być może – ma pewne znaczenie dla naukowej Kazimiery...
No właśnie, a co z karierą naukową naszej bohaterki? No cóż, tu dorobek Szczuki jest dość mizerny. W wieku lat około czterdziestu (czterdziestka przekroczona) ma na koncie dwie książki, ileś tam artykułów i ciągle jest magistrem. Ktoś powie: być magistrem to nie grzech, a jakości pisarstwa zaś nie mierzy się ilością opublikowanych książek. Byłbym skłonny się z tym zgodzić, ale przecież niedawno w "GW" drukowali krytyczne uwagi pewnego profesora, a szło o dorobek naukowy Marka Migalskiego. Wspomniany profesor podważał ów dorobek stosując właśnie kryterium ilościowe - jego zdaniem Migalski za mało napisał. No więc Szczuka też mało napisała, poza tym - nie zrobiła nawet doktoratu (chyba, że coś się tu ostatnio zmieniło...). A ostatecznie, gdy ktoś poświęca się pracy akademickiej (Szczuka pracuje w IBL) magistrowanie po czterdziestce jest jednak trochę dziwne. Przynajmniej w przypadku kogoś, kto kreowany jest na publicznego intelektualistkę. Tymczasem cytowane w „Rz” opinie pracowników IBL są dla Szczuki druzgocące. Docent Borkowska: „Delikatnie mówiąc, jako pracownik naukowy Szczuka jest kompletną pomyłką. Kazia potrafi być dowcipną, miłą, uroczą koleżanką, jednak w życiu naukowym instytutu jest nieobecna. Blokuje etat i nie bardzo wiemy, do czego jej to potrzebne”. Anonim: „Przynosi mierne referaty, które sprawiają wrażenie wypracowań pisanych na kolanie i nie spełniają kryteriów naukowości”. Jeśli zaś chodzi o książki ... Były, jako się rzekło dwie. Jedna, o aborcji ("Milczenie owieczek")to publicystyka. Nie wnosząca zresztą niczego nowego, tyle, że może to nie Szczuki wina. O aborcji już dawno powiedziano wszystko i trudno wymagać, by akurat Szczuka wpadła na jakiś nowy koncept w tej materii. Za to książka druga (właściwie - pierwsza, gdyby brać pod uwagę kolejność pisania), to już rzecz bliższa akademickim pasjom Szczuki.
Ma intrygujący tytuł: "Kopciuszek, Frankenstein i inne". Jest to pisana topornym językiem (na szczęście dość krótka) piła, w której jednak da się znaleźć prawdziwe perełki. Weźmy na przykład odkrycie homoseksualnego podłoża przyjaźni Wokulskiego z Rzeczckim w "Lalce" Bolesława Prusa. Oto stosowny cytat:
"W Lacanowskim ujęciu struktura męskiego pożądania ma w istocie charakter homoseksualny. Mężczyzna nie pożąda Innego jako Innej, lecz tylko zapośredniczenia własnego pożądania transcendencji. Znajduje to pewne odzwierciedlenie w Lalce Prusa - być może powieść doczeka się jeszcze analizy obecnych tu wątków homoerotycznych. Największym (oprócz doktora Szumana) mizoginem w powieści jest poczciwy Rzecki. Niewątpliwie zakochany w Stachu, sypiał z nim kiedyś w jednym łóżku, wyczekuje go tęsknie, przytula się do niego, obejmuje i - być może - umiera z rozpaczy po jego odejściu. Dla Rzeckiego Wielkim Innym jest Napoleon, a Stach, mający spełnić rolę wybawiciela kraju, jest niewątpliwie jego namiastką. Ale Rzecki ma prócz tego swoje żołnierskie wspomnienia ("pamiętasz Katz, stary druhu"), w których tak wiele łączy go z kolegami wojakami. Co prawda Rzecki zakochuje się w pani Helenie, ale natychmiast zaczyna aranżować jej małżeństwo z Wokulskim, co może spełnić funkcję uwspólnienia obiektu erotycznego."
No cóż, nie wykluczam, że w lacanowskim ujęciu struktura męskiego pożądania ma faktycznie charakter w istocie homoseksualny, ale z tego jeszcze nie wynika, że w owo ujęcie da się sensownie wtłoczyć każdy tekst. "Lalki" - jak widać - raczej się nie da. Kazimiera - odważnie - spróbowała, i jeszcze z niejednym autorem spróbuje, bo cóż innego jej pozostaje? Jest wszak feministką, a intelektualne zajęcie feministki mają zaś jedno - wszystko co mogą przepuszczają przez tryby feministycznych i okołofeministycznych schematów interpretacyjnych. W skutek tej operacji bodaj każdy kulturowy artefakt okazuje się materializacją patriarchatu (wyjątkiem są pozostałości po epoce matriarchatu, w której istnienie część feministek wierzy, oraz twórczość niektórych kobiet, pederastów i - rzecz jasna - samych feministek). Raz przyswojona teoria feministyczna tłumaczy więc wszystko, co wybitnie ułatwia analizę dzieł literackich (i nie tylko). Nie jest to, oczywiście, zjawisko wyjątkowe. Już lata temu Leszek Kołakowski pisząc o freudyzmie posłużył się terminem "totalitaryzm filozoficzny". Chciał przy jego pomocy oddać osobliwą zaborczość tej doktryny, oferującej uniwersalny klucz, do wyjaśnienia wszystkiego. Termin „totalitaryzm filozoficzny” pasuje i do teorii feministycznych, do feministek można też odnieść cytowaną przez Kołakowskiego uwagę Dalbieza, który zauważył, że psychoanalitycy, stosując swoje schematy interpretacyjne nie są w stanie uchwycić tego, co jest filozoficzne w filozofii, artystyczne w sztuce, religijne w religii i naukowe w nauce. Freudyści wszędzie odnajdywali ślady kompleksu Edypa, feministki natykają się na struktury opresji kobiet, „homonormatywność” wykluczającą „innego”, logocentryzm tłumiący intuicję, itd., itp. Zbliżony efekt daje zastosowanie schematów marksistowskich. Jan Kott patrząc na "Lalkę" okiem marksisty odkrył, że jest to opowieść o wyrastaniu spółki handlowej z małego sklepu (w tle zaś mamy wzrost i rozkład stosunków kapitalistycznych na ziemiach polskich), a Kazimiera Szczuka doszukała się w "Lalce" wątków homoerotycznych. Nieboszczyk Prus byłby pewnie zdumiony, ale - cóż - nie był świadom, że jest tylko narzędziem, przy pomocy którego przemawiają do nas różne dyskursy.
Ktoś powie, że tak doktrynalny punkt widzenia ogranicza pole badań literackich, tyle, że Szczuka jest – przede wszystkim – właśnie feministką. Literatura to dla niej tylko narzędzie walki ideologicznej. Zajmijmy się więc feministkami. Niestety - jest to światek dość hermetyczny i kwasy, które się w nim warzą rzadko wyciekają na zewnątrz. Czasem jednak coś wycieknie. Bo, jak pisze w jednej z lepszych polskich encyklopedii Benedykt Chmielowski: "Szczuka, Szczupak, inaczej Lupus Fluviatilis, (...) i swemu nie przepuszcza rodzajowi, takiej jest żarłoczności". Otóż, zdarzyło się, że i Kazimiera Szczuka "nie przepuściła swemu rodzajowi", to jest - feministkom, i rzecz stała się publiczna... A było to tak: Kazimiera udzielając wywiadu pismu "Lampa" skrytykowała feministyczną "Zadrę". Nie, nie było to nic wielkiego. Drobiazg właściwie. Kazimiera powiedziała, że okładki "Zadry" sprawiają, że feminizm może się postronnej publiczności jawić, jako coś bardzo ponurego. Dodała też, że jej zdaniem "Zadra" wygląda jak "pismo stowarzyszenia wędkarzy". Mało? Wystarczyło. Do porządku przywołała Kazimierę sama redaktor (ka?) naczelna "Zadry", pani Beata Kozak. "Czy nie jest ci głupio obrabiać "Zadrze" tyłek w ogólnopolskim, ogólnoludzkim piśmie? - zapytała Kazimierę pani Beata na łamach "Zadry" (nr.23) i radziła: - Jeśli nie podoba ci się wygląd "Zadry", to czy jako wieloletnia koleżanka-feministka nie mogłaś choćby zadzwonić i powiedzieć: "Słuchaj, Kozak, zrób coś z tym syfem, bo mi się nie podoba"?". Pani Kozak podkreślała, że chodzi jej o "coś, co szumnie się nazywa kobiecą solidarnością", szczególnie zaś bolało ją, że "patriarchat" wywiad z Kazimierą "przeczytał i pewnie się z satysfakcją obśmiał" (to - akurat - prawda, choć może nie do końca, bo "patriarchat" obśmiał się dopiero czytając "Zadrę"). Kazimiera ze swojej strony tłumaczyła, że "Zadrę" krytykowała "z wielkimi zastrzeżeniami", a przy tym szło jej o dobro ruchu feministycznego. Liczyła bowiem, że "takie obrobienie tyłka" rozbudzi oklapłe feministki. Nie pomogło. Pani Kozak uznała, że "pomysł na takiego rodzaju szum w eterze, na to, żeby jako feministka dokładać feministycznemu pismu na łamach ogólnoludzkiej prasy, jest kompletnie chybiony". Kazimiera broniła się jak mogła, przyznając jednak, że "walić w szczękę" rzeczywiście nie powinna. Tłumaczyła, że chciała tylko wywołać dyskusję, bo rozmawiać przecież warto. "Rozmawiać warto - nie ustępowała pani Beata- ale obranianie "Zadrze" dupy nie było żadną rozmową, ani zaproszeniem do niej". Można by jeszcze długo cytować smakowite kawałki tej rozmowy dwóch pań, ale i to, co już zacytowano wystarczy, by zorientować się jakiego rodzaju stosunki panują w środowisku postępowych kobiet wypisujących na sztandarach hasła otwartości i tolerancji, tudzież sławiących zalety bezkompromisowego krytycyzmu. Dodam, że kiedyś odnotowałbym ze zdziwieniem fakt, iż w rozmowie dwóch intelektualistek pojawiają się stwierdzenia w rodzaju: "obrabianie dupy", "zachowałam się jak luj", czy "dzwonię do ciebie z kosą", ale dziś wszyscy jesteśmy po lekturze większej ilości zapisów rozmów przedstawicieli elit III RP, i wiemy, że grypsera jest po prostu "językiem wewnętrznym" w tych kręgach. Dajmy więc spokój językowi. Zauważmy za to, że delikatna uwaga na temat okładek środowiskowego pisma miała ponoć... „wywołać dyskusję”, więc ożywić środowisko intelektualnie. Tyle o intelektualnej wartości feminizmu polskiego...
OK. Zmierzajmy do puenty. Całe powyższe pisanie służyć miało ilustracji tezy: Szczuka nie zasłużyła na pozycję, którą zajmuje. Powróćmy więc do pytania: skąd wzięła się Kazimiera Szczuka? Otóż, kilkanaście lat temu ,w Agorze postanowiono wylansować środowisko feministyczne. Akcję przeprowadzono planowo: najpierw wybuchła "spontaniczna" dyskusja o feminizmie(nawiasem mówiąc, uruchomił ją kuriozalny tekst Agnieszki Graff, w którym było o "Solidarności" jako "męskim rytuale przejścia", i tym podobne rewelacje...), wkrótce potem ruszył "kobiecy" dodatek do "GW", czyli - "Wysokie Obcasy". Są tacy, którzy uważają "Wysokie Obcasy" za pismo feministyczne, a nawet radykalnie feministyczne. Świadczy to jednak tylko o tym, że nie wszyscy mieli okazję zetknąć się z radykalnym feminizmem. "Wysokie Obcasy" są - najwyżej - pismem feminizującym, bo i takim być mają. Celem dodatku jest miękkie wprowadzanie w feminizm, a nie straszenie czytelniczek radykalnymi odlotami. Jest to zwykła taktyka propagandowa, stosowana dawniej - chociażby - przez komunistów. Aleksander Wat w rozmowie z Miłoszem wspominał, że towarzysze z KPP ostro go sztorcowali, gdy "Miesięcznik Literacki" za mocno komunizował, i nie wykluczam, że patroni z "Agory" też trzymają podopieczne z "WO" na podobnej smyczy. Ale w sumie Agora robi feministkom dobrze. Co ciekawe - nie rozumieją tego same feministki. Czytałem feministyczne analizy "WO", z których wynikało, że jest to kolejne pismo "systemowe" szerzące "terror urody" i tym podobne trucizny, co z kolei świadczy tylko o tym, że feministki-analityczki nie były zbyt lotne i nie złapały o co w tym wszystkim chodzi. Wracajmy do operacji "lansujemy feminizm". Otóż, właśnie na fali tej operacji wypłynęło kilka pań, między innymi - Kazimiera Szczuka. A jeśli udało się wylansować kogoś takiego, to można – każdego... Kiedy prawica będzie miała aparat zdolny strugać publicznych intelektualistów z patyka?
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 6447 odsłon
Komentarze
Celne! Cytat:Pan Godzic,
3 Maja, 2009 - 12:31
Celne!
[quote]Pan Godzic, medioznawca, uważa że Szczuka to wręcz prawdziwy fenomen: intelektualistka, która odnalazła się w świecie kultury popularnej.[/quote]
O mariażu polityki i popkultury pisałem ostatnio na temat potencjalnych szans Palikota w wyborach na prezydenta. Nie ma się z czego śmiać, media to potęga, przynajmniej w oswajaniu publiki do pewnych rzeczy wcześniej nie akceptowanych...
pan Godzić jest wyjątkowym palantem!
3 Maja, 2009 - 14:24
To mydłek i karierowicz. Dlaczego nie przyjmuje żadnych oficjalnych funkcji, choć miał propozycje? Może boi się obowiązkowej lustracji?
------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"
doktor no
3 Maja, 2009 - 15:43
Palikot może i tak, ale gdzies za 10 lat (moim zdaniem) i musiałby jednak nieco przemdelować swoją kreację. z jednej strony na wyborczy rynek wchodzą coraz nowe roczniki nasączone popkulturą, ale - z drugiej strony - poważny odstetek elektoratu widzi urząd prezydenta w mocno nie pasujący do palokotowego imidżu sposób.
tad9
Re: Szczuka w szarym sosie (o sukcesie pewnej inżynierii społecz
3 Maja, 2009 - 15:44
W sposób "ogólnoludzki" oświadczam, że jest to fenomenalny tekst o autentycznym Ciemnogrodzie. Po prostu - szamaństwo postępujące. Dużo gwiazdek za ten opis.
Piotr W.
Piotr W.
]]>Długa Rozmowa]]>
]]>Foto-NETART]]>
tad9 - gdzie można Cię
3 Maja, 2009 - 17:07
tad9 - gdzie można Cię jeszcze poczytać, oczywiście oprócz blogosfery?
tekst jest "zaj..."
pamiętacie może salonowe notki i komentarze Szczuki? - jak na krytyka literackiego, to palce lizać, nie? :)))
wiele razy próbowałem wsłuchać się w wypowiedzi Szczuki nt. książek ( http://www.tvn.pl/program/60/view ). moja konkluzja: szkoda czasu na bełkot.
Re: Szczuka w szarym sosie (o sukcesie pewnej inżynierii społecz
3 Maja, 2009 - 19:51
Zużywasz pan talent na Szczukę. Może to tylko gimnastyka?
Jeśli tak, to dajże jeszcze coś poczytać.
Pozdrawiam
dobre
3 Maja, 2009 - 23:34
Dobry tekst, prosimy o wiecej.