Angela "Czyngis Chan" Merkel (o wyobraźni postkomunistycznej)
Wraz z listem wystosowanym przez jednego dementora i kilku byłych szpicli komunistycznej bezpieki kampania nakręcana wokół słów Jarosława Kaczyńskiego przekroczyła granice absurdu i pewnie poszłaby śmiało dalej – gdyby nie „cisza wyborcza”. Na marginesie całej tej „awantury o Merkel” dałoby się oczywiście snuć smętne konstatacje o stanie tzw. debaty publicznej, ale nie byłoby to nic odkrywczego, bo o stanie „debaty publicznej” w III RP powiedziano już wszystko... Co prawda ludzie lubią czytywać rzeczy oczywiste. Janusz Palikot, na przykład, wydał niedawno książkę o tym, że Platforma jest taka, na jaką wygląda, co nie jest specjalną rewelacją, a publiczność się ponoć rzuciła i czyta na potęgę... No, ale my nie jesteśmy Januszem Palikotem, więc zamiast klepać o tym, o czym i tak wszyscy wiedzą podejdziemy do rzeczy naukowo i analitycznie. Tak się bowiem składa, że wzbudzona niedawno histeria daje nam możliwość wglądu w psyche poskomunistycznego wyborcy. Ściśle rzecz biorąc idzie o jego wyobrażenia o świecie.
Już na wstępie wypada stwierdzić, że te wyobrażenia aktywowane są z zewnątrz - przy pomocy mediów. Weźmy takie przykłady: Donald Tusk, w czasie tzw. debaty z celebrytami poddał w wątpliwość demokratyczny charakter zachodnich partii politycznych politycznych sugerując, że jest idiotą każdy, kto uważa, że nie są to organizacje „wodzowskie”. Była to wypowiedź o równie „wielkim” ciężarze gatunkowym, co wypowiedź Kaczayńskiego o Merkel, ale ponieważ media nie zaczęły wtedy nakręcać histerii, więc żadnej histerii nie było... Albo: minister rządu PO na forum Parlamentu Europejskiego wspomina coś o możliwości wojny, co jest ewidentną manifestacją braku wiary w „projekt UE”, a trudno o większą herezją – i znowu nic (czy raczej niewiele – bo wypowiedź ministra wzbudziła pewne zainteresowanie, choć dalekie od gorączki...).
Wiemy już zatem, że u postkomunistycznego wyborcy wyobrażenia o świecie daje się dość swobodnie włączać i wyłączać. Ale jakie to są wyobrażenia? Otóż, nadzwyczaj osobliwe. Powiedzmy, że da się jeszcze jakoś obronić wiara w to, że przypadek rządzi wyborem głów państw nie bez racji uchodządzych za państwa poważne. Ostatecznie – na gruncie filozoficznym – można dowodzić, że przypadek, koniec końców decyduje o wszystkim (z początkiem Wszechświata włącznie...). Prawdziwy kłopot pojawia się z chwilą, gdy zaczniemy rozważać w jaki sposób postkomunistyczny wyborca postrzega Niemcy. Otóż, najwyraźniej widzi on w nich kraj groźny, barbarzyński i nadzwyczaj humorzasty... Trudno byłoby wszak znaleźć, nawet wśród dzikich plemion takie, którego polityczna elita gotowa jest zmieniać swoją politykę zagraniczną po jednej wypowiedzi przedstawiciela elity politycznej ościennego plemienia. A – zdaniem naszych postkomunistycznych „światowców” - Niemcy właśnie tacy są... Z tego wyobrażenia bierze się chyba przepis na politykę zagraniczną, który wygląda tak: siedźmy cicho, żeby nie wywołać u tych wariatów jakiegoś furious teutonicus, a jak się dobrze poprzymilamy, to może jeszcze podsypią nam pieniędzy (owe 300 miliardów euro). Słowem – w środku Europy, na początku XXI wieku polityka międzynarodowa wygląda gorzej, niż na dworze Czyngis-Chana (który zresztą nie był do końca taki, jakim go dziś malują...). Jest to jakaś wizja stosunków międzynarodowych, choć powiedziałbym, nieco archaiczna, tylko – kto tu tak naprawdę „boi się świata”?
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1777 odsłon