Nie będzie naszego Orbana. Nie odejdzie nasz Gyurcśany

Obrazek użytkownika Jaku
Kraj

Po wczorajszym wystąpieniu sejmowym premiera, Sepioł porównał go do Piłsudskiego. Na Wawelu z rozbawienia zatrzęsły się sarkofagi, a najmocniej dwa ostatnie, w najgłębszej komnacie. Sam słyszałem, bo przechodziłem dziś nieopodal idąc do pracy.

Nie będę się podejmował analizy ostatecznego upadku wizerunkowego człowieka, który swoimi uczynkami doprowadził się na skraj niebytu moralnego. Nie będę odnosił się do skowytu jego obrońców, którzy powzięli tytaniczny wysiłek zagadania kompromitacji polskiego premiera, jego rządu i majestatu RP na który pozwoliła obecna ekipa, a co wyszło na jaw właśnie wczoraj.

W tej debacie świetnie odnajdują się komentatorzy w mediach tradycyjnych i niekonwencjonalnych z obu stron barykady. Istotny jest jednak fakt, że jest to, umownie nazwijmy go tak, dialog, wewnątrz pewnej hermetycznej grupy, którą nazwijmy, znów umównie, elitą narodową.

Tak, tak proszę państwa. Elitą nie jest jedynie Jarosław Kaczyński ze swoim chwalebnym orszakiem, jak chciałaby jedna ze stron konfliktu, ani Michnik z usłużnym dworem zbieranym tu i tam przez dziesięciolecia. Elitą są zarówno uczciwi, pełni miłości do ojczyzny i zawsze zapracowani politycy, jak i mendy, które sięgnęły po mandat, żeby dorobić sobie do zasiłku z KRUS-u i pracy na czarno u kolegi. Elitami są dziennikarze podwyższający stale poprzeczkę poziomem swoich tekstów, jak i sprzedajne pismaki, które prostytuują się wraz ze swoją twórczością dla pieniędzy lub innych korzyści. Elitami wreszcie są przedsiębiorcy uczciwie wyrabiający większą część polskiego PKB, opłacający za pomocą danin państwowych socjalistyczne molochy, jak i krętacze zarabiający ciężkie pieniądze na przekrętach podatkowych i wyszukiwaniu luk prawnych.

Tu nie ma miejsca na złudzenia. To ci ludzie pełnią dziś rolę elit - wszyscy oni bez względu na moralną ocenę podejmowanych przez nich działań. Liczy się to, że to oni mają dostęp do debaty publicznej i zazwyczaj chętnie biorą w niej udział. Słuszność ich opinii przedstawianej w toku dialogu jest tu drugorzędna.

Jednak poza tymi umownymi elitami istnieje jeszcze prosty lud polski, który tak naprawdę nie wie o co ,,im'' - elicie - chodzi. Strzępki informacji wymieszane w melasie dezinformacji spływają z Olimpu na pola głupoty i ignorancji, odbijając się o niezniszczalny mur swojskiego tumiwisizmu. Oczywiście jest to pewne uproszczenie, ale ów schemat funkcjonuje od wieków. Jaśnie wielmożne elity decydujące o losach państwa, które posługują się niezrozumiałym dla prostego człowieka językiem z jednej strony, a z drugiej skupione na własnych interesach masy zwykłych ludzi, którzy codziennie próbują przeturlać swój los nieco do przodu.

Ci ludzie nie interesują się wielkimi tematami, narzucanymi w debacie publicznej. Ich interesuje dzisiejsza pogoda, cena ziemniaków i wysokość zasiłku. Paradoksem demokracji jest jednak to, że to właśnie tych ludzi politycy wszelkimi dostępnymi środkami pędzą do urn, aby ci zagłosowali, jak należy zapewniając przetrwanie na kolejne kilka lat owym politykom i zagonom tych, którzy przysłużyli się w jakiś sposób w walce o zwycięstwo. Przyciśnięty w ten sposób prosty człowiek, może i powtórzy jakiś frazes z mediów (żeby była jasność - jakichkolwiek mediów), może zakrzyknie głośno hasło zasłyszane w wystąpieniu któregoś z polityków. Ale w głębi duszy cały ten spektakl będzie miał gdzieś - zrobi, to co od niego oni - czyli elita - chce i wróci do swoich prostych zajęć.

Dlatego też, w tak skonstruowanym systemie, który rządzi dziś polską rzeczywistością, nigdy nie uda się dokonać zmian siłując się w walce o wartości. W dawnym społeczeństwie była taka możliwość, ponieważ elity były podporządkowane ściśle określonemu kodeksowi etycznemu. Dziś, kiedy członkiem elity może stać się każdy, kto czasem przeczyta gazetę i nie boi się krzyknąć co też tam ciekawego przeczytał, ten kodeks nie ma już żadnego znaczenia. Zatem w ramach elit nie da się wyłonić obiektywnie kto ma rację w toczącym się dyskursie.

Jeśli elity nie są w stanie ustalić, gdzie jest racja (np. racja stanu), a zatem w jakim kierunku powinna podążać polska polityka i o czym powinniśmy rozmawiać, to prosty człowiek, którego głos decyduje o zwycięstwie lub przegranej politycznej przedstawicieli owych elit nie ma skąd usłyszeć, jak powinien głosować. Zazwyczaj decyduje wtedy wizerunek i pozytywne skojarzenia.

Sytuacja zmienia się dopiero wtedy, gdy zostają zakwestionowane podstawowe potrzeby, na których spełnieniu prostemu człowiekowi zależy zawsze, w odróżnieniu od niektórych przedstawicieli elit. Kiedy zaczyna brakować na chleb, kiedy marna rencina na której prosty człowiek bazował swoją egzystencję nie idzie w górę, lub co gorsza jest dewaloryzowana, kiedy w garze zaczyna prześwitywać dno. Wtedy prosty człowiek się denerwuje. Wtedy prosty człowiek wskazuje winnych i rozlicza ich swoim głosem. Tylko wtedy demokracja naprawdę działa. Wszystkie narracje i konstrukcje wizerunkowe są niczym, wobec burczącego brzucha przedstawiciela mas.

Do czego doszliśmy w debacie z przyjacielem, świetnym przykładem jest tak zwana rewolucja roku 56' w Polsce. Przecież powodem pojawienia się pierwszych protestów i wystąpień była podwyżka cen mięsa. Pierwsi strajkujący odważnie kroczący po ulicach Poznania marzyli o taniej szynce, nie o wolnej Polsce. Gdyby nie za droga szynka, to rewolucji roku 56' być może by nie było.

I dopóki nie powtórzą się nieznośnie dla prostego człowieka warunki, jak te z roku 56', dopóty nie będzie podobnej rewolucji, jak wtedy. Dopóty nie będzie naszego rodzimego Orbana, dopóty nie odejdzie nasz rodzimy Gyurcśany. Żaden Smoleńsk nie pomoże, bo Smoleńsk prostego człowieka nie interesuje i jego prostej egzystencji nawet nie muska.

Brak głosów