Plac Niepodległości - dyskusja w "Stolicy"
W najnowszej Stolicy – Warszawskim Magazynie Ilustrowanym nr 4 (2205) kwiecień 2009 ukazały się na str. 55/56 listy w sprawie Placu Niepodległości wraz z odpowiedzią redakcji. Oto tekst w rubryce „Czytelnicy piszą – Stolica publikuje”:
Dyskusja o placu Niepodległości
Droga Redakcjo,
niezmiernie się cieszę, że po latach nieobecności powróciła „Stolica” – gazeta znakomita, najbardziej warszawska, której bardzo warszawiakom brakowało. W ostatnim czasie pojawił się pomysł wskrzeszenia koncepcji stworzenia placu Niepodległości na Mokotowie – idei prezydenta Stefana Starzyńskiego. Według mnie pomysł zagospodarowania terenu między ulicą Racławicką a Antoniego Odyńca jest godny uwagi, tym bardziej iż są tam obecnie ogródki działkowe, a sami działkowcy wyrażają chęć przeniesienia się na obrzeża Warszawy. Uważam, że ten plac – miejsce wypoczynku mieszkańców – powinien powstać jak najszybciej, by nie wyprzedziła go budowa kolejnego osiedla. Plac Niepodległości mógłby stać się zieloną enklawą w sercu Mokotowa (podobnie jak parki: Dreszera i Jordanowski), miejscem imprez masowych, np. koncertów. (…)
Mam nadzieję, że Szanowna Redakcja „Stolicy” zwróci uwagę na tę znakomitą koncepcję.
Z wyrazami szacunku,
Mateusz Szczepaniak
twórca blogu z historią w tle:
naszastolica.blox.pl
Witam!!!
Chciałbym zainteresować Państwa inicjatywą pewnej grupy mieszkańców Mokotowa, do której się zaliczam. W latach 30. XX w. obok innych planów rozwoju stolicy stworzono projekt utworzenia na Mokotowie między ulicami Racławicką i Odyńca – placu Niepodległości. Główną osią placu miała być aleja Niepodległości. Projekt ten jednak nie został zrealizowany, bo wybuchła wojna. Po jej zakończeniu władze PRL z wiadomych przyczyn nic w tej kwestii nie zrobiły. W rzeczonym miejscu obecnie znajdują się ogródki działkowe (w dość dużej części zdewastowane) oraz szpetne baraki i budki różnych służb miejskich. Nauczeni historią innych warszawskich ogródków działkowych zaniepokoiliśmy się, że jeżeli nic się nie zrobi, to za kilka lat wyrośnie tam kolejne blokowisko albo apartamentowiec. A co z tak potrzebną warszawiakom zielenią? Będzie, oczywiście, ale w kilku donicach. Tym samym postanowiliśmy odkurzyć pomysł jednego z największych prezydentów stolicy i reaktywowaliśmy ideę placu Niepodległości. Miałoby to być miejsce centralne dla mieszkańców całego Mokotowa, a przy tym przyjemna „baza” rekreacyjno-kulturalna. Miejsce, w którym odbywałyby się imprezy o skali dzielnicowej, gdzie ptaszki radośnie pluskałyby się w fontannie, a starsi mieszkańcy naszej dzielnicy mogliby przysiąść na ławeczkach. Miejsce, gdzie studenci na łonie przyrody mogliby „pozakuwać” do egzaminów, a matki z dziećmi oraz osoby niepełnosprawne mogłyby uczęszczać na przykład na warsztaty plastyczne lub muzyczne.
Więcej informacji na temat naszej idei można znaleźć na: www.petycje.pl. Mokotów potrzebuje takiego miejsca, potrzebuje swojego centrum.
Z wyrazami szacunku,
Łukasz Polak
Odpowiedź redakcji
Zawsze z satysfakcją przyjmujemy przejawy społecznego zainteresowania kształtem naszego miasta, ale tym razem proponowany plac budzi nasze wątpliwości. Za prezydentury Stefana Starzyńskiego koncepcja tego placu była mglista (między 1935 a 1939 r. zmieniał on w planach nawet rozmiary) i odnoszona do bliżej niesprecyzowanej przyszłości, w której centrum Mokotowa przesunie się na zachód. Tak się jednak nie stało ani przed, ani po wojnie i do dziś rejon skrzyżowania ulic Racławickiej, Ursynowskiej i Odyńca z al. Niepodległości to miejsce o typowej dla peryferii martwocie, bo za przejaw wielkomiejskiego życia nie można przecież uznać potoku samochodów przewalających się al. Niepodległości. Czy po wybudowaniu placu na osi tej alei samochody w cudowny sposób znikną i miejsce to stanie się ulubionym miejscem rekreacji mieszkańców Mokotowa? Szczerze w to wątpimy. Nie bardzo też rozumiemy, co „zielona enklawa w sercu Mokotowa” ma wspólnego z miejskim placem, który skupia funkcje handlowo-usługowe w połączeniu z mieszkaniowymi i komunikacyjnymi, zieleń zaś jest w takim wnętrzu tylko ozdobnikiem. Obawiają się Panowie, iż powstanie tu nowe blokowisko czy apartamentowiec. Dlaczego nie? To właśnie domy kształtują przestrzeń miejską, w tym obudowę placów, rzecz tylko w tym, aby zachować dyscyplinę przestrzenną, a od tego są plany miejscowe zagospodarowania przestrzennego. Dlaczego Panowie nic o takim planie nie wspominają? Przecież trzeba od tego zacząć i w odpowiednim momencie zgłosić uwagi do wyłożonej do wglądu, roboczej wersji dokumentu. Czy inicjatorzy akcji sprawdzili, na jakim etapie znajduje się proces planistyczny? Jeśli nawet w planie plac zostanie uwzględniony, to przecież jego obudowy nie będzie tworzyć miasto, tylko właśnie dysponujący odpowiednim kapitałem deweloperzy. To, co Panowie proponują, to park, zieleniec, a nie plac, coś najzupełniej sprzecznego z funkcją jaką pełni al. Niepodległości – ważna, międzydzielnicowa arteria tranzytowa, część Trasy N-S! Planiści doby socrealizmu uraczyli już miasto wieloma takimi placami i parkami kultury, w których jakoby spontanicznie miała się gromadzić ludność. I co? I nic, nie można bowiem w sposób sztuczny wykreować miejsca, szczególnie peryferyjnie położonego, które zostanie ożywione jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wielkomiejskie place funkcjonują tylko tam, gdzie wokół toczy się wielkomiejskie życie, a tego brak nie tylko w tej części Warszawy, ale i niemal w całym mieście.
Na koniec przypominamy, iż pl. Niepodległości nie był jedynym, który przed wojną zaprojektowano na Mokotowie. Przy ul. Puławskiej, między ulicami Różaną i Szustra (dziś Dąbrowskiego), powstał na krótko przed 1939 r. plac gen. Juliana Stachiewicza. Nazwę w czasach PRL-u wprawdzie wymazano ze spisów i świadomości mieszkańców, ale plac istnieje po dziś dzień jako zielony skwer otoczony pierzejami kamienic. Trwa w samym sercu dzielnicy, zlokalizowany o niebo lepiej niż wirtualny pl. Niepodległości, ale jakoś trudno go nazwać „miejscem centralnym dla mieszkańców całego Mokotowa”. Drugi podobny plac, dawniej rynek miasteczka Mokotów w dobrach Narbuttów, to dzisiejszy skwer Antoniego Słonimskiego na osi ulicy Narbutta. Wszystko tam jest na swoim miejscu – kamienice, kino Stolica, zieleń, tylko życia jakoś brak, a i z bezpieczeństwem nie najlepiej.
W al. Niepodległości istniał przed wojną zarys innego placu, nazwanego Narodowym i zlokalizowanego między ulicami Madalińskiego i Ligocką. Kolejny, półkolisty plac istniał u zbiegu ul. Malczewskiego i Puławskiej, a następny – eliptyczny – projektowano na osi ul. Malczewskiego, po zachodniej stronie al. Niepodległości. Dlaczego po wojnie tereny większości tych placów zabudowano albo zaniechano ich realizacji? Ze względu na nazwy? Nie, to demagogia! Nazwy zawsze można było zmienić, a przecież miano al. Niepodległości pozostało. Po prostu place te były niepotrzebne w strukturze spauperyzowanego, okaleczonego miasta, które stało się sypialnią dla „ludu pracującego”. I stan ten niewiele zmienił się do dziś. Jeśli mieszkańcy Mokotowa nie będą w stanie dźwignąć do wielkomiejskiego życia placów już na terenie dzielnicy istniejących, to z pewnością nie uda się to z placem, który nigdy nie powstał.
Z pozdrowieniami,
Jarosław Zieliński
A to jest moja - nieopublikowana jeszcze nigdzie - odpowiedź na tekst p. Jarosława Zielińskiego
Nie mogę zgodzić się z logiką wywodu zademonstrowaną w odpowiedzi redakcji na listy czytelników. Sprowadza się ona do następującego toku myślenia: skoro miejsce jest peryferyjne, nie ma co na siłę czynić z niego wielkomiejskiego, musi pozostać peryferyjne, cóż innego pozostaje? To myślenie permisywne i defensywne: jeśli coś jest brzydkie, to po co czynić zeń miejsce ładne, znacznie łatwiej pozostawić brzydkie… O jakich peryferiach mówimy? W topograficznym sensie to sam środek Mokotowa, i gdyby przyznać temu miejscu miano peryferii, to cóż dopiero trzeba by powiedzieć o dziesiątkach kilometrów miasta oddalonych jeszcze dalej od centrum?
Po wojnie tereny większości placów zabudowano lub zaniechano ich realizacji, jak pisze p. Jarosław Zieliński. W innym miejscu autor pisze, że socrealni projektanci kreowali w sposób sztuczny place, które się nie przyjęły… Oto właśnie chodzi: ludzie odrzucali place pozbawione historii, bo to miejsca bezduszne, a naszym zamiarem jest odtworzenie właśnie przedwojennej historycznej idei. Zabrano im place przedwojenne, a dano takie, których nie chcieli…
Te zaniedbane miejsca, o których pisze autor, relikty przedwojennych zamierzeń, np. przy Różanej, to są skwery, zarówno skalą, jak i funkcją. Tam sikają pieski wyprowadzane na spacer. Trudno, by tam akurat zaczęła tętnić życiem największa dzielnica Warszawy…
Tkanka miejska wbrew pozorom jest arcydelikatna i jej kształtowanie nie polega ani na całkowitym zasypaniu historii, jak próbowali to czynić „planiści doby socrealizmu”, ani też na pozostawianiu wszystkiego własnemu losowi, jak chciałby autor publikacji.
Jeśli al. Niepodległości pełni funkcję międzydzielnicowej arterii tranzytowej, to nie oznacza to wcale, że liczni mieszkańcy, którym przyszło wzdłuż niej mieszkać, mają skapitulować i uważać się jedynie za jakiś nic nieznaczący dodatek do tej jezdni, łaskawie posadowiony na jej poboczu.
Planu miejscowego zagospodarowania przestrzennego dla tej okolicy nie ma, mimo że właściwie cała dzielnica posiada takowe na rozmaitych etapach – w zależności od fragmentu – wcielania procedury zagospodarowania: albo w fazie planu, albo w fazie konsultacji, albo wdrażania. A w miejscu, o którym mowa – czarna dziura. Jest wprawdzie studium zagospodarowania, ale wiemy, że nie obliguje ono władz samorządowych do respektowania. Studium to zalecenie. Można od zalecenia odejść. W studium teren jest przeznaczony pod zieleń, czyli można bez końca w tym miejscu tolerować „ogródki działkowe”.
Plac Niepodległości, to wspomnienie pewnej szczytnej idei. Po to, by zainspirować projektantów, urbanistów, mieszkańców. Wiadomo, że w dzisiejszych czasach nie wytycza się już placów w formie tradycyjnej. Takie myślenie jest anachronizmem. Place współcześnie to przyjazna przestrzeń publiczna, zagospodarowywana oryginalnie, w zależności od potrzeb i możliwości. Współczesnego placu nie muszą ograniczać pierzeje kamienic, ale na przykład bufory zieleni, oddzielające plac od ruchliwych arterii. Można sobie też wyobrazić plac ulokowany w sercu parku. Bo współczesny plac jest założeniem rekreacyjno-reprezentacyjnym i jego sensem jest udane połączenie obu tych funkcji. Plac usadowiony wśród zieleni, otoczony drzewami, może sąsiadować ze skateparkiem, muszlą koncertową, fontannami, ogródkami kawiarnianymi, czy też niską zabudową użyteczności publicznej o charakterze kulturalnym. Można zatem swobodnie odwrócić proporcje i uczynić plac miejscem jak najbardziej tonącym w zieleni, wewnątrz parku.
Wmawianie ludziom postawy kapitulanckiej jest czymś niestosownym w mieście, które zasłużyło sobie na nazwę zwycięskiego. Kiedy ludzie widzą ogródki działkowe i użytkowników snujących się w rozciągniętych majtasach – w środku miasta, odechciewa im się jakiejkolwiek inicjatywy i machają ręką zasklepiając się w czterech ścianach. Ale kiedy słyszą z ust autorytetu bądź co bądź, że nie zasługują na wielkomiejskość, bo to są przecież peryferie i takie pozostaną, a ponadto nie potrafią zadbać o skwerki, więc nie mogą się domagać za karę niczego ponad to, co już mają, to jest komunikat demoralizujący, który ewidentną krzywdę przeinacza w niezrozumiałe poczucie winy i niższości…
Przemysław Wiszniewski
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 997 odsłon
Komentarze
Szacowna redakcjo, nie tak szybko...
20 Kwietnia, 2009 - 01:02
No to czeka szanownych Entuzjastów kilka niespodzianek. Ż 6 lat temu szykowałem papiery pewnej Pani, do której ojca należał narożnik Odyńca/Niepodległości(ten gdzie dziś są ogródki). Pani ta, bezdzietna, swoje roszczenia ofiarowała Kościołowi. Bardzo lubię patrzeć, jak opadają szczeny ludziom, którzy cudzym gospodarują się jaka swoim.