O sytuacji polskich dziennikarzy śledczych

Obrazek użytkownika Redakcja
Kraj

Rozmowa z Wojciechem Sumlińskim

Anna Łabieniec: - Został Pan aresztowany w 2008 roku pod absurdalnym zarzutem, sprawa odbiła się echem po całej Polsce. Aresztowanie miało związek z wykonywanym przez Pana zawodem dziennikarza. Jak Pan dziś, z perspektywy czasu, patrzy na tamte wydarzenia?

Wojciech Sumliński: - To było najtrudniejsze doświadczenie mojego życia, dla mnie i moich bliskich, które całkowicie zmieniło nasze życie - w wielu aspektach oczywiście na gorsze. Nie jestem już tym samym człowiekiem co 4 lata temu, ani moja rodzina nie jest taka sama. Jakoś funkcjonujemy, pracuję dalej w zawodzie, choć trochę odsunąłem się na bok, żeby być bliżej rodziny, trochę odreagować. Pracuję w regionalnym „Tygodniku Podlaskim”, którego jestem redaktorem naczelnym. To była wielka trauma, czas wielkiej weryfikacji dla wszystkich wokół nas. Moje aresztowanie wywołało też dobre sytuacje, bo poznaliśmy ludzi, który nas wspierali. Była to sytuacja, gdy ja i moja rodzina straciliśmy wiarę w polskie państwo.
Wcześniej byliśmy zwykłą rodziną, wierzyliśmy w sprawiedliwość, wierzyliśmy, że żyjemy w wolnej Polsce, dziś w to już nie wierzymy, razem z innymi śpiewamy: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”.

A.Ł.: Słowa o utracie zaufania do państwa słyszeliśmy także z ust rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. To co Pan mówi, może częściowo wyjaśnia fakt, że poza kilkoma próbami nie było poważnego dziennikarskiego śledztwa w sprawie tej katastrofy. Dlaczego kondycja polskiego dziennikarstwa śledczego jest dziś tak podła?

W.S.: A kto miałby to zrobić? Posłużę się takim przykładem: byłem w pierwszym w Polsce zespole dziennikarzy śledczych (dziś to brzmi paradoksalnie, ale w 1996 roku Tomasz Wołek wydawał się nam, ludziom pracującym w dzienniku „Życie”, który on prowadził, guru prawicowego dziennikarstwa). Pracowało tam wielu kolegów, którzy rozeszli się po innych redakcjach, pracują w „Uważam Rze”, „Rzeczpospolitej”, „Gazecie Polskiej”. W połowie lat 90. „Życie” pełniło taką rolę, jak te gazety dzisiaj. Wtedy w naszym zespole śledczym były 4 osoby - poza mną - Rafał Kasprów, Jacek Łęski, Jarek Jakimczyk, Dwaj pierwsi zasłynęli min. tekstem o rosyjskim agencie KGB, Auganowie, o jego spotkaniu z Kwaśniewskim w Cetniewie, Jarek Jakimczyk natomiast zajmował się wojskowością. Popatrzmy teraz, co stało się z moimi kolegami z tego zespołu: Jacek Łęski jest dzisiaj pijarowcem Donbasu, Rafał Kasprów założył firmę public relations, która niejednokrotnie broni tych, których kiedyś opisywał, a Jarek Jakimczyk - są poważne poszlaki, że jest związany z ABW. Ja zaś, z inicjatywy ABW, zostałem oskarżony. Takie są losy pierwszego polskiego zespołu dziennikarstwa śledczego. Uważam, że dziennikarstwo śledcze jest w Polsce martwe.

A.Ł.:Zadajemy sobie pytanie: dlaczego? Były przecież cięższe czasy, a ludzie publikowali choćby w podziemiu…

W.S.: Odpowiem na to słowami ks. Stanisława Małkowskiego, przyjaciela Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki: Dzisiejsze czasy są gorsze niż komuna. W latach 80. mogliśmy liczyć  na pomoc państw zachodnich, mieliśmy silne oparcie w Kościele, który był monolitem, była więź w społeczeństwie, wiedzieliśmy kim jesteśmy i kim są „oni”. Dzisiaj nie ma wsparcia z Zachodu, bo Europa Zachodnia dogaduje się za naszymi plecami z Rosją, Stany Zjednoczone wcale się Polską nie interesują, zwłaszcza odkąd prezydentem jest Obama. Kościół zaś jest bardzo podzielony. Należę do Krucjaty Różańcowej, która modli się o niepodległą ojczyznę. Tę krucjatę wsparło zaledwie 20 biskupów, a gdzie jest pozostałych 100? Jeśli ks. Małkowski jest wzywany i straszą go, że jak będzie chodził się modlić pod krzyż na Krakowskim Przedmieściu to zostanie ukarany suspensą… Jeśli arcybiskup Warszawy Nycz jest po imieniu z prezydentem Komorowskim i nie interesuje go los bitych ludzi, którzy bronią krzyża, tylko jego dobre stosunki z prezydentem… Kościół jest podzielony i nie daje odparcia.
Wiele się w Polsce zmieniło. Dla mnie też.
Co roku, w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego 1 sierpnia chodzimy z dziećmi na Powązki, spotykamy z jeszcze żyjącymi powstańcami, których jest coraz mniej i rozmawiamy z dziećmi na takie tematy. Do 2008 roku mówiłem im, że nie wyobrażam sobie, aby któreś z nich wyjechało z Polski, bo tu jest ich miejsce, ich dom. Po moim aresztowaniu w 2008 roku mówię im, by się uczyły języków obcych. Nie czujemy się w Polsce jak we własnym domu.
Rzeczywistość jest bardzo przytłaczająca - 90 procent mediów jest w rękach kłamców, cały majątek narodowy został wyprzedany - zostały jeszcze chyba tylko lasy państwowe, na które rządzący też mają ochotę - niedługo nic już nam nie zostanie. Czujemy się jak w kolonialnym kraju - z jednej strony rządzą nami Rosjanie i powiązane z nimi służby, z drugiej niemieckie, a Polacy mają się coraz gorzej i nikt nie wie, dokąd to prowadzi.

A.Ł.: Pod jakim zarzutem aresztowano Pana w 2008 roku?

W.S.: Minęły od tego wydarzenia 4 lata, wiele rzeczy zostało już wyjaśnionych - celem nie byłem tak naprawdę ja - zbyt wielkie środki zaangażowano - prawdziwym celem była komisja weryfikująca WSI Antoniego Macierewicza. Komisja weryfikacyjna była perełką PiS-u, pośrednio uderzono więc także w PiS. Chciano pokazać, że jest to komisja skorumpowana z wyciekającymi na zewnątrz informacjami. Pretekstem stałem się ja i byłem dobrym kandydatem - od wielu lat zajmowałem się służbami specjalnymi, miałem kilkudziesięciu informatorów, także w WSI. Moja działalność dziennikarska odbywała się także pod pseudonimem. W czasie gdy zajmowałem się mafią, przez pół roku miałem ochronę policyjną. Znałem i ludzi z WSI i z komisji weryfikującej WSI. Doskonale nadawałem się do roli, jaką dla mnie wymyślono. Byłem dobrym łącznikiem. Pracowałem dla wielu gazet i programów telewizyjnych.
Sprawa się jeszcze nie skończyła - proces jest w toku. Świadkami w moim procesie są: prezydent Komorowski, rzecznik rządu Paweł Graś, szef ABW Krzysztof Bondaryk, wiceszef Jacek Mąka i wielu innych. To jest gigantyczny proces, w którym wiele będzie ujawnione.
W zeznaniach złożonych podczas tego procesu ówczesny Marszałek Sejmu, a dzisiejszy prezydent Polski, przyznał się przed Prokuraturą do tego, że spotykał się z dwoma oficerami WSI, którzy obiecali mu dotarcie do aneksu do raportu w/s WSI -najbardziej tajnego z tajnych dokumentów w Polsce - w sposób nielegalny, a więc przestępczy. Ponieważ były wątpliwości, co do jego zeznań, został wezwany do Prokuratury kilka dni później, gdyż wyszło na jaw, że jeden z tych dwóch oficerów mógł być rosyjskim agentem. Padło pytanie: czy pan wiedział spotykając się z tym oficerami, że jeden z z nich mógł być powiązany z rosyjskim wywiadem?
I tu słowo wyjaśnienia, dlaczego w ogóle zadano takie pytanie panu Komorowskiemu. Wcześniej zeznawał Paweł Graś i bardzo bał się tej sprawy i na pytanie dlaczego sprawą zajęło się ABW - służby cywilne, a nie kontrwywiad wojskowy, skoro dotyczyło to spraw wojskowych, odpowiedział: „Zajęliśmy się tą sprawą, bo tu było podejrzenie o szpiegostwo i jeden z ludzi, którzy docierali do pana Komorowskiego, mógł być powiązany z rosyjskim wywiadem.”
To jest w aktach mojej sprawy. Wezwano zatem po raz drugi Komorowskiego i spytano, czy spotykając się z tymi ludźmi wiedział, że jeden może być powiązany z rosyjskim wywiadem.
Komorowski odpowiedział:
- Miałem takie informacje, ale nie potrafiłem ich zweryfikować.
To mówi Marszałek Polski, obecny prezydent! Przyznał, że spotykał się z oficerami, aby zdobyli w sposób nielegalny najbardziej tajny dokument i miał informacje, że jeden z nich może być rosyjskim szpiegiem.
Te zeznania w aktach mojej sprawy, to jest większa bomba niż spotkania Kwaśniewskiego z Auganowem w Cetniewie i Oleksego z Auganowem pod Białą Podlaską. Oleksy stracił za to stanowisko premiera, Kwaśniewski niemal stracił stanowisko prezydenta. A co się stało Komorowskiemu? Został prezydentem!
To pokazuje, jak gigantyczna osłona jest rozciągnięta wokół Komorowskiego, 1000 razy silniejsza niż wokół Kwaśniewskiego i Oleksego razem wziętych.

A.Ł.:Jak doszło do aresztowania?

W.S.: 13 maja 2008, gdy kończyłem książkę o służbach specjalnych dla wydawnictwa Fronda, przyszli do mojego mieszkania funkcjonariusze WSI i aresztowali mnie pod absurdalnym zarzutem, że oferowałem aneks do raportu WSI „Gazecie Wyborczej”. Domyśla się pani, że jest to ostatnie medium na świecie, z którym chciałbym mieć coś wspólnego. I nie jest to tajemnicą. Nic głupszego wymyślić nie było można, do tego stopnia, że nawet „Gazecie Wyborczej” dech zaparło i dwa dni po moim aresztowaniu słowem tego nie skomentowała. Ten zarzut zniknął następnego dnia - wymyślono go po to, by wejść pod tym pretekstem do mojego domu i domów moich krewnych, zrobić rewizję. Wyniesiono mi wszystkie filmy, komputery, dyski, notesy, zostałem bez dokumentów, materiałów, kontaktów. Nigdy ich nie odzyskałem. Straciłem cały dziennikarski dorobek. Gdy to zabrano, pojawił się inny zarzut - płatnej protekcji - miałem za pośrednictwem swego informatora oferować innemu funkcjonariuszowi WSI pozytywne weryfikowanie przez komisję Macierewicza. Szkopuł w tym, że zarzut oparto jedynie na twierdzeniu kolegi informatora, który znany był z tego, że wszystkie rozmowy nagrywał, a mojej oferty, którą miałem mu, jak twierdził, wiele razy składać, nigdy nigdzie nie zarejestrował. Nie miał żadnego dowodu. Uwierzono słowom człowieka, który inwigilował Kościół Katolicki, który był prowadzącym biskupa Petza, który próbował wmanipulować w ohydną prowokację biskupa Głodzia. Który oskarżał kilkakrotnie innych o przestępstwa, których nie popełnili, w stosunku do którego prokuratura wojskowa prowadziła dwa postępowania karne, w tym jedno o szpiegostwo.
Taki człowiek był na tyle wiarygodny dla ABW, że wszystkie jego sprawy wyczyszczono. Ten człowiek miał zeznawać w mojej sprawie i nie stawił się na 3 kolejne rozprawy, sąd postanowił go zmobilizować, bo był kluczowym świadkiem. Miał stanąć do konfrontacji z Komorowskim i Bondarykiem. I nagle zmarł podczas tańca na imprezie w Radomiu. Już nie odpowie na setki pytań. Wielu rzeczy się już nie dowiemy, był wielkim zagrożeniem.

A.Ł.:Ile czasu spędził Pan w areszcie?

W.S.: Zostałem zatrzymany na 48 godzin, po czym mnie wypuszczono. Ponieważ znaleziono u mnie wiele tajnych dokumentów, prokuratura zdecydowała, że trzeba je zweryfikować i posłać mnie na ten czas do aresztu. Wokół mnie roztoczono atmosferę inwigilacji, byłem bezustannie obserwowany. „Gazeta Wyborcza” się rozkręciła i zaczęła pisać artykuł za artykułem. Pisało zresztą wiele gazet, także chcąc mi pomóc.
W tym momencie dostałem informację, że mam iść do aresztu wydobywczego, z którego można wyjść i po 10 latach. Nie ma tam widzeń, bo jest śledztwo - generalnie chodzi o to, żeby aresztant skruszał. Widziałem, że moja żona sobie z tym nie radzi. Mieliśmy wówczas troje małych dzieci. Wiedziałem, że gdy mnie aresztują, moja rodzina będzie nękana i będzie to środek do złamania mnie. Gdy moi adwokaci zobaczyli, że w aktach nie ma żadnych dowodów mojego rzekomego przestępstwa, nic oprócz zeznań człowieka zupełnie niewiarygodnego, a z drugiej strony moi informatorzy i informatorzy moich kolegów ze służb tajnych radzili mi, żebym szybko pozałatwiał swoje sprawy, bo idę do aresztu może na lata, załamałem się i próbowałem wtedy popełnić samobójstwo. Chciałem to przerwać. Nie być dla moich bliskich obciążeniem.
Odratowano mnie i poszedłem na dwa miesiące na oddział psychiatryczny Szpitala Bielańskiego, gdzie dochodziłem do siebie. Trafiłem tam na wspaniałych lekarzy, księży, miałem czas na refleksję przemyślenie całego życia. Zrozumiałem, że muszę walczyć o rodzinę. Staramy się żyć normalnie. Nie otrząsnęliśmy się z tego całkiem, pamiętamy atmosferę zastraszenia, zaszczucia.

A.Ł.:Na jakim etapie jest prowadzone przeciw Panu śledztwo?

W.S.: Śledztwo w sprawie weryfikacji tajnych dokumentów trwało trzy lata. Zostało już zamknięte i umorzone. Sprawa rzekomej płatnej protekcji wobec funkcjonariusza WSI ciągle się toczy.

Rozmowa Anny Łabieniec z Wojciechem Sumlińskim ukazała się w torontońskim tygodniku "Merkuriusz Polski"
Była także opublikowana na stronie

www.marszpolonia.com

Brak głosów

Komentarze

Miej w opiece pana Wojciecha Sumlińskiego, jego rodzinę i Polskę!

______________________________________________

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

 
______________________________________________
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

#290907

Może chociaż kilka lemingów, które to przeczyta przejrzy na oczy.

Strasznie zasyfiono tą naszą Ojczyznę.

Vote up!
0
Vote down!
0
#290988

To wstrząsające...

Vote up!
0
Vote down!
0
#291049