Sześciolatki na emigrację
Wpychanie sześciolatków do szkół, by o rok wcześniej weszły na rynek pracy, przypomina powoływanie pod broń kolejnych roczników dla uzupełnienia strat na wyniszczającej wojnie.
I. „Koniec kryzysu”
Ober-Matoł na Forum Ekonomicznym w Krynicy ogłosił „zakończenie kryzysu”, co radośnie odnotowały reżimowe mediodajnie. Głupszą pijarowską ściemę trudno sobie wyobrazić, toteż Jarosław Kaczyński błyskawicznie odpowiedział, że o „końcu kryzysu” będziemy mogli mówić dopiero, gdy ludzie przestaną zasypywać biura poselskie prośbami o załatwienie pracy. O kondycji gospodarki świadczą bowiem nie tyle „wskaźniki”, które można podrasować różnymi sztuczkami, ile powstające miejsca pracy i związany z tym poziom życia obywateli. Od siebie dodam ponadto, że w dobry stan naszej gospodarki uwierzę dopiero, gdy tendencja demograficzna wyjdzie ze stanu obecnej zapaści. Nie jest bowiem tak, że o spadku dzietności decydują „przemiany społeczne”, co niekiedy próbuje nam się wmówić. W Polsce, na szczęście, „modernizacja obyczajowa” nie poczyniła póki co aż takich spustoszeń jak na Zachodzie, o czym świadczyć może chociażby fakt, iż statystycznie najwięcej dzieci rodzi się wśród polskiej emigracji zarobkowej na Wyspach. Innymi słowy, Polki wciąż chcą rodzić dzieci, tylko w kraju nie mają ku temu warunków – rodzą więc za granicą i będzie to najprawdopodobniej drugie, stracone dla Polski pokolenie.
II. Klajstrowanie dziury demograficznej
Tymczasem, Dyktatura Matołów, by jakoś zaklajstrować grożącą nam w najbliższej przyszłości dziurę demograficzną, twardo upiera się przy posłaniu do szkół sześciolatków, tak by za kilkanaście lat na rynek pracy trafił dodatkowy rocznik, mający utrzymać rosnącą rzeszę emerytów. Jest to piramidalna bzdura i głupota, o ile nie coś więcej. Załóżmy optymistycznie, że te sześciolatki, po przejściu zafundowanej im obróbki edukacyjnej na coraz to niższym poziomie, faktycznie znajdą pracę. Na ile to wystarczy? Czy te obecne sześciolatki z kolejnych roczników przygniecione horrendalnymi składkami na ZUS będą chciały mieć własne dzieci? A jeśli nie, to co? Poślemy do szkół pięciolatków? Ale powyższa wizja dodatkowych roczników zasilających w przyszłości system ubezpieczeń społecznych, to i tak mrzonka. Jeśli bowiem utrzyma się obecna tendencja, to dzisiejsze sześciolatki pracy najzwyczajniej w świecie nie znajdą, albo w najlepszym razie wylądują na głodowych „śmieciówkach” - z mizernym pożytkiem dla państwowych zobowiązań egzekwowanych w ramach tzw. „umowy międzypokoleniowej” (pracujący utrzymują emerytów).
Sytuacja bowiem przedstawia się tak, że to właśnie wśród młodego pokolenia, ponoć najlepiej wyedukowanego w historii (w co zresztą wątpię, niezależnie od „wskaźnika skolaryzacji”), panuje masowe bezrobocie i brak perspektyw – i to niezależnie od powierzchownych oznak koniunktury, czy „zielonych” strzałek PKB. Przypomnijmy, że jeszcze przed wybuchem obecnego kryzysu z Polski wyjechało ok 2 milionów w większości młodych i dynamicznych ludzi, gdy tylko pojawiła się taka możliwość. I jakoś nie chcą wracać. Przeciwnie – ściągają rodziny, bądź zakładają je na obczyźnie, ze szczególnym uwzględnieniem Wielkiej Brytanii i Irlandii, które kryzys doświadczył ponoć o wiele boleśniej, niż „zieloną wyspę” Tuska. Dodajmy, że mimo tego upustu krwi, bezrobocie wśród polskich absolwentów jak było, tak jest nadal.
W tej sytuacji, posłanie sześciolatków do szkół zakrawa na zbrodniczą głupotę. Ludzie ci bowiem wypuszczeni na rynek pracy albo zasilą szeregi bezrobotnych – czyli będziemy mieli dodatkowe roczniki bezrobotnych na utrzymaniu opieki społecznej finansowanej z podatków pracującej reszty i zadłużającego się państwa, albo powiększą szeregi tzw. „working poor” („pracującej biedoty”). Zaś najbardziej aktywni i zdeterminowani wybiorą to, co ich dzisiejsi odpowiednicy – zarobkową emigrację, z której już nie wrócą.
III. Rezerwuar taniej siły roboczej
No i w ten sposób dotarliśmy do punktu, w którym trzeba zadać pytanie: czy obserwowane dziś wpychanie kolanem sześciolatków do szkół jest wynikiem jedynie głupoty, czy czymś więcej? Oficjalną argumentację, polegającą na ustawianiu dzieci w roli ostatniej deski ratunku dla systemu ubezpieczeń społecznych, mającej załatać nadchodzącą „dziurę demograficzną” na rynku pracy, obaliliśmy powyżej. Skoro zatem skazani jesteśmy na domysły o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi, bo nikt nam tego uczciwie nie powie, to podomyślajmy się w najlepsze – dlaczego nie?
Ja na przykład podzielę się spiskowym domysłem, że mamy tu do czynienia ze spłatą jakichś zobowiązań sprowadzających się do tego, że Polska stanowić ma w połączonych naczyniach europejskiej gospodarki rezerwuar taniej siły roboczej. A że w dzisiejszych czasach nikt nie załaduje pracowników pod karabinem do bydlęcych wagonów, bo nieładnie by to wyglądało i budziło złe skojarzenia, więc opracować należy „miękkie” sposoby wyrzucania z kraju najbardziej pożądanych za granicą jednostek, czy wręcz grup społecznych. Jest to zresztą zjawisko charakterystyczne dla ogółu byłych demoludów przygarniętych do Unii Europejskiej – nie za darmo przecież. Pracownicy z naszego regionu są, patrząc z perspektywy „Starej Europy”, bliżsi kulturowo i cywilizacyjnie niż Pakistańczycy, Turcy, czy mieszkańcy krajów Afryki. Łatwiej się asymilują, nie tworzą zamkniętych enklaw bezprawia, nie wrzeszczą o dżihadzie i lepiej pracują za stosunkowo niskie stawki. Czegóż chcieć więcej?
Może zatem zachodni stratedzy od gospodarki uznali, że w perspektywie kolejnych dekad nadal będą potrzebowali u siebie tanich robotników, bo nie wszystko da się opędzić półniewolniczą produkcją w krajach azjatyckich. A ponieważ w międzyczasie w Polsce jakoś tak się stało, że na skutek nadmiernej materialnej eksploatacji zasobów ludzkich przestały rodzić się dzieci, to komuś tam zaświtał pomysł, że skoro tak, to warto by wypchnąć „na rynek pracy” nieco wcześniej kolejne roczniki, które nie znalazłszy w Polsce niczego do roboty, naturalną koleją rzeczy zasilą zachodnie gospodarki, przyczyniając się do wzrostu tamtejszego dobrobytu.
IV. Neokolonialna eksploatacja zasobów ludzkich
Aby ten scenariusz miał szanse na realizację musi zostać oczywiście spełniony podstawowy warunek: Polska i inne kraje w podobnej sytuacji nie mogą ekonomicznie „dogonić Europy”. I póki co, nie doganiają, chory system gospodarczy ulega petryfikacji, czemu dodatkowo sprzyja postępująca zapaść szkolnictwa obezwładnianego kolejnymi reformami, sprowadzającymi się do konsekwentnego zaniżania standardów edukacji na wszystkich etapach. Oczywiście, „ministerki” Hall i Szumilas nie zostały wprowadzone w tak doniosłe ustalenia – bo i po co? Im całkowicie wystarczy zaczadzenie zachodnimi, postępowymi nowinkami, by wszystko toczyło się w kierunku pożądanym przez właściwych decydentów. Weźmy np. fetysz „modelowania kształcenia pod kątem potrzeb współczesnego rynku pracy”. Przepraszam, a skąd nasze „ministerki” wiedzą jak będzie wyglądał „rynek pracy” około 2030 roku? Na jakie zawody, na jakich specjalistów będzie zapotrzebowanie? Efekt? Kształci się niedouczonych, pozbawionych elementarnej wiedzy, za to obrobionych ideologicznie „lemingów” - idealny materiał na tanią siłę roboczą, o której jest tu mowa.
Może zresztą nikt nikomu nie nakazywał niczego wprost. Może po prostu na jakimś euro-szczycie szepnięto naszym mężykom stanu coś w tym guście: „Damy wam jakieś eurofundusze ekstra, będziecie mieli się czym pochwalić, tylko wiecie, niepokoi nas wasza sytuacja demograficzna i jej konsekwencje dla stabilności gospodarczej i finansów publicznych. Zastanówcie się, czy nie warto by zainterweniować i powiedzmy, wypuścić na rynek dodatkowego rocznika. Przemyślcie sobie tę sugestię...” Albo wyglądało to jeszcze inaczej. W każdym razie, za ten obłęd przyjdzie nam niedługo słono zapłacić. To trochę jak w kraju pogrążonym w wyniszczającej wojnie, gdy pod broń powołuje się coraz młodszych rezerwistów dla uzupełnienia strat. Tyle, że ci „poborowi” będą służyli komu innemu, w innej gospodarczej „armii”. Ot, taka neokolonialna eksploatacja zasobów ludzkich. Prędzej czy później skończy się to katastrofą na wszelkich możliwych poziomach.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3580 odsłon
Komentarze
Re: Sześciolatki na emigrację
5 Września, 2013 - 00:34
Jeszcze nie dawno przeðłużanie edukacji pozwalało zmniejszyć bezrobocie....
@Gadający Grzyb - to porażające...
5 Września, 2013 - 02:04
Wygląda więc na to, że moim dzieciom (obecnie 9-latki) szykowany jest los "białego murzyna", który będzie posługiwać zachodnim panom i pompować socjal dla coraz bardziej rozwydrzonej klienteli ośrodków pomocy społecznej na Zachodzie, którzy już dawno wymówili bycie "czarnymi" i "oliwkowymi" "murzynami".
A że czas nie stoi w miejscu, owa rozwydrzona klasa próżniacza, która co jak co, ale przywileju prokreacji sobie nie odmawia, przejmie jedno, drugie, trzecie państwo i okaże się, że moje dzieci są "niewiernymi czarnuchami", którym wyznaczy się właściwe w hierarchii miejsce.
Bo o ile mi wiadomo, a i sam o tym nie wspominasz, Zachód nie planuje tym zabiegiem zutylizowania zasobów Europy wschodniej wybielić swojego stanu posiadania ? To znaczy nie widać żadnych zapowiedzi doprowadzenia Europy do niegdysiejszego statusu kontynentu białego człowieka ?
No to ja tylko mogę Raczkowskim pojechać...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
@Adam Dee
5 Września, 2013 - 17:20
Wybielenie - Warto zauważyć, że Polacy na Wyspach się mnożą, choć "beżowych" raczej nie przebiją. Ale mogą nieco podreperować statystykę.
pozdrowienia
Gadający Grzyb
pozdrowienia
Gadający Grzyb