Poznański Czerwiec 1956 roku oczami dziecka

Obrazek użytkownika bambi441
Historia

Poznański Czerwiec 1956 roku
widziany oczami mojego dzieciństwa.
W dniu 28 czerwca 1956 roku mieszkałem na Osiedlu Warszawskim, w rodzinie tzw. „inteligenckiej.” Z racji zawodu jaki wykonywał wówczas mój ojciec - był dziennikarzem w Głosie Wielkopolskim - mieliśmy w domu telefon, dlatego też o rozruchach na ul. Armii Czerwonej (obecnie ul. Świętego Marcina) przy Zamku i przy domu partii (siedzibie Komitetu Wojewódzkiego PZPR) moja mama dowiedziała się bardzo wcześnie rano poprzez wiadomość telefoniczną przekazaną jej z redakcji od ojca.
Po tej wiadomości a właściwie już pod koniec jej przekazu, cała sieć telefoniczna została przez bezpiekę wyłączona. Moja mama po rozmowie z ojcem, nie powiedziała nam, swoim dzieciom co się stało, tylko wraz z sąsiadką w trosce o bezpieczeństwo swoich mężów, dopóki jeszcze jeździły trolejbusy, natychmiast wyjechały do miasta.
Dziecięcy instynkt podpowiadał mi, że zachowanie matki nie było normalne a znając opowieści rodziców z czasów okupacji podejrzewałem, że za tym kryje się jakaś bardzo ważna sprawa, tym bardziej, że obie kobiety, bardzo zdenerwowane tą sytuacją, rozmawiając ze sobą zapomniały, że są obok nich dzieci. Ze strzępów tej rozmowy, jedyne co zdołałem wówczas zrozumieć to fakt poczucia strasznego zagrożenia życia ojca.
Zaraz po wyjściu matki z domu, ubrałem się (było to jeszcze na pewno przed godziną 10 rano) i wybiegłem zwołując swoich rówieśników (miałem już 10 lat) i wspólnie z nimi wyruszyłem wzdłuż ulicy Warszawskiej w kierunku Śródki starając się jak najszybciej dotrzeć do centrum Poznania. Po drodze, dowiedzieliśmy się od innych dorosłych, że w mieście są poważne rozruchy.
Zanim zdołaliśmy dotrzeć do Komandorii (jeszcze przed Śródką) musieliśmy z szosy Warszawskiej w popłochu uciekać w pole ogrodnika, ponieważ z dużą szybkością od strony Antoninka (od drogi wylotowej na Warszawę) pędziła w kierunku Śródki liczna kolumna pancerna z rosyjskim wojskiem (nie ma mowy o pomyłce, na burtach pojazdów pancernych, i ciężarówkach mieli czerwone gwiazdy.)
Miałem od małego dziecka wpajany patriotyzm i obowiązek nawet wymagający oddania życia za ojczyznę czy ratowania życia człowieka, szczególnie poświęcania się dla najbliższych, co często pojawiało się przy słuchaniu opowiadań dorosłych o czasach koszmarnej wojny.
Nikt jeszcze wtedy nawet nie pomyślał o jakichkolwiek humorystycznych o niej opowiastkach w stylu angielskiego „Alo Alo” bo zbyt boleśnie tą wojnę odczuła każda polska rodzina i nieuchronnie choć nie celowo koszmar ten przenosił się i na nasze powojenne pokolenie, które na własne oczy oglądało zburzony Poznań.
Po przejechaniu rosyjskiej kolumny pancernej wraz z kolegami dotarliśmy jedynie do Komandorii, gdzie drogę zastąpiła nam milicja. Próbowaliśmy naiwnie tłumaczyć, że musimy iść do rodziców, bo tata i mama są w mieście i są w niebezpieczeństwie a my musimy im pomóc.
Natychmiast, zanim jeszcze zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, z krzykiem, że nasi rodzice to bandyci, milicja (która wobec nas małych dzieci bezceremonialnie i boleśnie użyła pałek bijąc gdzie popadnie) zawróciła nas w kierunku Osiedla Warszawskiego. Nie dając za wygraną próbowaliśmy przekraść się wzdłuż jeziora Maltańskiego (wtedy jeszcze były to dzikie okolice a jezioro nie było uregulowane) ale niestety przy Poznańskich Zakładach Monopolowych wszystkie przejścia też były już obstawione.
Gdybym na tym skończył swój przekaz z tamtych trudnych dni, to większość czytelników zirytowałby fakt, że skoro właściwie nic nie widziałem to po co zabieram w tej sprawie głos?
Dom w którym mieszkałem w dzieciństwie a właściwie jego szczególni lokatorzy i moja późniejsza praca już jako dorosłego młodzieńca w Zakładach Przemysłu Metalowego im. Hipolita Cegielskiego sprawiły, że mam bardzo wiele prawdziwych wiadomości, pochodzących od autentycznych uczestników tamtych zajść, nie skażonych żadnymi publikacjami gloryfikującymi dzisiaj bohaterów tamtych czasów, przekazywanych mi przez nich jeszcze w okresie rozkwitu socjalizmu, gdy za samo ich opowiadanie niewłaściwym osobom, mogli za to pójść na długie lata do więzienia.
Że była to prawda nigdy nie wątpiłem, bo dopiero po kilku latach wspólnej pracy, gdy dobrze znali moje poglądy odważyli się na szczerą rozmowę, za którą nie czekała ich z mojej strony żadna nagroda a która mogła oznaczać na nich wyrok.
Zacznę od domu mojego dzieciństwa, który był istną polityczną wieżą Babel.
Dom a raczej skromna nie otynkowana willa w której mieszkałem należała do prywatnego właściciela, którego w czasie wojny wysiedlili hitlerowcy i przekazali ją Niemcom. Zaraz po wojnie, administracja zakwaterowała tam Polaków (tzw. mieszkania kwaterunkowe z przydziału) a ja wraz z rodzicami i starszą siostrą dostaliśmy przydział w tej „willi” na dwa pokoje i skrytkę na pierwszym piętrze.
Mąż mojej najlepszej sąsiadki, mieszkający na tym samym piętrze w jednoosobowym pokoju był z przekonania jeszcze przedwojennym komunistą i pracował w elektrowni jako monter usuwający awarie energetyczne, podłączając prąd do domów i wchodząc na drewniane słupy ze specjalnymi hakami na nogach (z tzw. słupowłazami)
Jego przekonania i działalność komunistyczna przed wojną (udział w strajkach) skutkowały bezrobociem i rodzinę musiała utrzymywać wtedy żona.
Po wojnie za zasługi i przekonania polityczne, dostał ciężką pracę w elektrowni i przydział w naszej willi na jeden pokój (o łącznej powierzchni poniżej 20 metrów kwadratowych) a jego rodzina była już wtedy czteroosobowa. Wspominam o tym dlatego, że dzisiejszemu pokoleniu usiłuje się wmówić, że wszyscy komuniści po wojnie to była krwiożercza bogata zaraza.
Otóż ten przedwojenny komunista bardzo szybko po wojnie zweryfikował swoje poglądy, gdy chcieli go wciągnąć na kapusia. Dla zachowania pozorów lojalności co najwyżej w święta państwowe wywieszał biało czerwoną a nie czerwoną flagę - wtedy wszyscy musieli to robić i wierzcie mi że tak robili, bo sam na własne oczy to widziałem.
Następnym ciekawym typem był mój drugi sąsiad o dziesięć lat starszy ode mnie, który z babcią, matką i sześcioosobowym rodzeństwem zamieszkiwał na tym samym piętrze w pokoju z kuchnią i małym korytarzykiem (łączna powierzchnia poniżej 30 metrów kwadratowych)
Obowiązkową służbę wojskową odbył on w KBW (Korpusie Bezpieczeństwa wewnętrznego,) który zaraz po wojnie został sformowany do walki z bandami UPA i niestety również z polskim zbrojnym podziemiem – a w tamtych czasach nikt nie miał żadnego wpływu na to do jakiej jednostki skieruje go komisja poborowa.
Tam zrobiono mu pranie mózgu, wmawiając, że biedzie jego rodziny winni są wrogowie socjalizmu i że będzie ścigał i zwalczał bandytów i szpiegów, wrogów państwa polskiego, dlatego wstąpił do UB (urzędu bezpieczeństwa publicznego)
Już po upływie niecałego roku (ale jeszcze w czasie obejmującym tzw. „wypadki poznańskie” z Czerwca 1956 roku,) kilka miesięcy później z płaczem wrócił do domu w szoku, mojej mamie opowiedział jak bardzo go oszukali i do jakich strasznych rzeczy był zmuszany (ja niestety nie znam szczegółów tej rozmowy, widziałem tylko jak płakał, zaraz po tym mama kazała mi wyjść natychmiast z domu i o tym co piszę dowiedziałem się dopiero po kilku latach od mojej mamy, dawno po jego zniknięciu bez śladu)
Jego zniknięcie było wynikiem załamania nerwowego i dezercją ze służby w UB (odmówił dalszej współpracy.) Nigdy później już nikt go nie widział ani o nim nie słyszał, nawet jego rodzina.
Trzecią postacią jest rówieśnik tego nieszczęsnego ubowca, który wraz z babcią, matką i braćmi zamieszkiwał na drugim piętrze w mieszkaniu przerobionym ze strychu.
Był z zawodu konduktorem w MPK i niegroźnym dla nas typem ogólnie mówiąc lubiącym wypić a jeśli nie miał na wódkę to zwykle bił swoją babcię do skutku, aż dała mu z renty na jabola (tanie wino tzw. patykiem pisane.)
I ten właśnie „wzorowy obywatel” ma bezpośredni związek z „pseudobohaterami” wydarzeń poznańskiego Czerwca 1956 roku.
Podczas gdy robotnicy z HCP wspólnie z robotnikami z Zakładów Remontowych Taboru Kolejowego i innych zakładów szli upomnieć się o swoje prawa do godnego życia postanowił szybko się dorobić metodą powojennych szabrowników!
Skąd o tym wiem, skoro nie było mnie wtedy w mieście?
Była tam moja mama, która próbowała pieszo dostać się do redakcji w której pracował mój ojciec i która akurat wtedy przechodziła przez Stary Rynek przy ulicy Paderewskiego i na własne oczy widziała jak ten nasz sąsiad uciekał kradzioną ciężarówką załadowaną towarem wyniesionym z ekskluzywnego na owe czasy sklepu odzieżowego z miejsca przestępstwa a uzbrojony milicjant po ostrzeżeniu postrzelił go z pistoletu w nogę, zanim ten zdążył się schować w kabinie i odjechać.
Milicjant niemal natychmiast został otoczony, rozbrojony i pobity przez rozwścieczony tłum, który nie miał zielonego pojęcia kogo bije i za co a kogo broni, wystarczył mu fakt noszenia przez niego munduru i to że strzelał do „cywila”. Nikt z tłumu nie słuchał mojej mamy, że milicjant nie jest winien a wręcz zaczęto i jej grozić, dlatego szybko musiała z tego miejsca uciekać.
Wiadomość o tym wydarzeniu usłyszałem na własne uszy jak moja mama opowiadała ojcu o tym fakcie jeszcze w tym samym dniu wieczorem po powrocie do domu z miasta!
Następnego dnia już wszyscy mieszkańcy domu wiedzieli (nie od mojej mamy) że postrzelony w nogę leży w swoim mieszkaniu. Jego rodzina nie wezwała karetki pogotowia ani też nie zawiozła go do szpitala, bo znając fakty i przypuszczając, że wszyscy dookoła najbliżsi sąsiedzi mogą znać prawdę, (bo w miejscu przestępstwa sprawca widział moją mamę) liczyli się z faktem, że szpital musiałby zgłosić ranę postrzałową, co musiałoby się dla niego skończyć śledztwem, przesłuchaniem w UB i kryminałem.
Do domu w pełnej konspiracji przed obcymi i „władzą” lecz za ogólnie dostępną wiedzą sąsiadów przed którymi przy takim zagęszczeniu osób nie dało się nic ukryć (przecież zapomniałem, że dla tych wszystkich osób była na naszym piętrze tylko jedna toaleta!) przychodził leczyć rannego w nogę złodzieja prywatny lekarz. Jego leczenie skończyło się dla tego „pacjenta” gangreną a próby konspiracyjnego dalszego leczenia jakkolwiek zakończyły się uratowaniem jego nogi, to spowodowały jego częściowy paraliż i poważną utratę słuchu.
Kilka miesięcy później dostał rentę inwalidzką i do dzisiaj nie wiem kto i jak mu to załatwił.
Nikt z sąsiadów, którzy nawet własnym dzieciom pod przysięgą kazali o tym milczeć, nie wyłączając komunisty i ubowca, nie doniósł ówczesnej bezpiece o tym zdarzeniu, chociaż wszyscy znali go z jak najgorszej strony!!!
Spytacie państwo jak to jest możliwe i dlaczego tak postąpili?
Kto nie żył w tamtych czasach nawet będąc dzieckiem, kiedy radia „wolna Europa” czy „Londynu” słuchano z uchem przyłożonym do głośnika radia (tak było to nie przenośnia) w obawie, żeby nawet dzieci nie wiedziały czego słuchają, nie jest w stanie zrozumieć strachu jaki wywoływała możliwość jakiegokolwiek kontaktu z UB.
Nie było istotne, czy trafi się tam poprzez informację przekazaną do UB przez sąsiada, czy przez milicję.
Jeśli ktoś już tam raz trafił nawet jako świadek (a tak byłoby w przypadku zgłoszenia tej sprawy) to w UB zawsze ktoś chcąc się wykazać robił z niego wspólnika przestępcy, który nie chce wszystkiego im powiedzieć a trzeba wiedzieć, że bicie przesłuchiwanych w trakcie ich śledztwa było u nich normą a nie wyjątkiem, co wiem bezpośrednio od mojej mamy, której zwierzał się ów sąsiad nieszczęsny ubowiec, który jak wcześniej już zaznaczyłem również nie doniósł na rannego.
Zwykli kryminaliści, jeśli nie można było z nich zrobić wrogów ludu i socjalizmu, ogólnie mówiąc wcale UB nie interesowali, chyba że mogli ich wykorzystać w roli aktywnych informatorów.
Dlaczego o tym piszę w kontekście wydarzeń Czerwca 1956 roku?
Otóż z Głosu Wielkopolskiego, ponad pięćdziesiąt lat od tamtych wydarzeń, w 2007 roku, dowiedziałem się z opublikowanego w nim artykułu, że to indywiduum miało czelność wystąpić do sądu o odszkodowanie za postrzelenie go w czasie uczestniczenia w manifestacji jako strajkującego a artykuł był napisany w formie wielkiego larum, że Sąd mu nie przyznał żądanego (kilka milionów !!!) odszkodowania uzasadniając to zbyt późnym terminem jego wystąpienia o to roszczenie!!!
Doskonale wiem dlaczego zrobił to tak późno. Liczył, że moja mama już nie żyje i nie ma żadnych prawdziwych świadków tamtego zdarzenia.
Z tego samego artykułu dowiedziałem się, że na szczęście (zdaniem dziennikarza) Wojewoda Poznański, ze specjalnej puli przeznaczonej prawdopodobnie dla prawdziwych kombatantów, udzielił mu kilkutysięcznej zapomogi!!!
Jak sądzicie drodzy czytelnicy, jaka mogła być na ten fakt moja reakcja?
Natychmiast wykonałem telefon do redakcji Głosu Wielkopolskiego i skontaktowałem się z redaktorem publikującym ten artykuł.
Moja przekazana mu prawda o tym „bohaterze” początkowo bardzo go zainteresowała. Po mojej informacji, że mój ojciec pracował w Głosie Wielkopolskim jako dziennikarz i że zarówno mama jak i ojciec jeszcze żyją i są pomimo już podeszłego wieku wiarygodnymi świadkami tamtego wydarzenia, obiecał nawet przysłać do domu innego dziennikarza, który zajmuje się tego typu sprawami.
Oczywiście nikt się do nas nie pofatygował i pomimo moich kilkudziesięciu monitów i osobistej wizycie w tej redakcji, nikt nie sprostował tamtego artykułu ani nie podjął tego tematu.
Dzisiaj z perspektywy czasu zrozumiałem jedno, każdej redakcji zależy wyłącznie na podlizywaniu się za wszelką cenę władzy i nikt nie odważy się powiedzieć wojewodzie jakiemu złodziejowi dał zapomogę.
Im potrzebni są bohaterowie tamtych czasów, choćby byli popierającymi swoje osiągnięcia kuplami z kryminału a nie prawdziwi świadkowie, którzy obniżają rangę ich „pseudopatriotów” i przedstawiają ich w niekorzystnym świetle a przecież w sądzie żądając tak wysokiego odszkodowania musiał siłą rzeczy podać nazwiska świadków!
Najnowsza bardziej współczesna historia głoszonych przez rząd w propagandzie ideałów Solidarności też jest tego najlepszym dowodem.

ps. W najbliższym czasie w następnym artykule o prawdziwym, żyjącym jeszcze bohaterze wydarzeń Czerwca 1956 roku.

Brak głosów

Komentarze

Dziękuję za ten tekst.
Czekam na obiecany następny.

Vote up!
0
Vote down!
0
#93161

W najbliższych dniach będzie na pewno.
Muszę tylko dochować dziennikarskiej rzetelności (choć sam nie jestem przedstawicielem tego zawodu) i spróbować uzyskać zgodę bohatera tamtych dni na publikację jego obecnie aktualnego zdjęcia i zamieszczenie ewentualnie jego danych osobowych (nie anonimową, bo to całkowicie mijałoby się z celem i sensem głoszenia prawdy o tamtych dniach i mogłoby przypominać bełkot kogoś kto coś kiedyś od kogoś usłyszał.) Ze swej strony zapewniam, że jest to postać która została sfotografowana w tamtych czasach a której zdjęcie (wśród grupy manifestujących) było zamieszczone w książce o Poznańskim Czerwcu 1956 roku.
Pozdrawiam
niezależny Poznań

Vote up!
0
Vote down!
0

niezależny Poznań

#93279

Na ciąg dalszy. Oby z happy endem. A tak poza tym to raczej niewiele można się dowiedzieć o tamtym Czerwcu, nie ma ani filmów , ani książek ( przynajmniej ja nie spotkałam się z nimi ) o tej tematyce. Pewnie dlatego , że byłyby politycznie niepoprawne.

Vote up!
0
Vote down!
0
#93368

 i 54 lata później -  kontynuacja

"Wojewoda Poznański, ze specjalnej puli przeznaczonej prawdopodobnie dla prawdziwych kombatantów, udzielił mu kilkutysięcznej zapomogi!!!"

       Na prawdę w mediach nie ma co liczyć, moralne dno.

 , Komu Wojewoda Poznański wyjaśni, dlaczego zapłacił gnidzie, skoro nikt nie zapyta, chyba, że prokurator :) 

10,

czekam na   Pana  artykuł o prawdziwym, żyjącym  bohaterze, z nadzieją (dla pokrzepienia serc ) że nie został pokrzywdzony

Vote up!
0
Vote down!
0

prowincjuszka

#93191