Dom Elżbiety XVIII, XVIII i XIX
Część XVII
Andrzej zatrzymał się przed domem Eli, jego twarz była wyraźnie spięta, jakby atmosfera z kawiarni i dobry humor uleciał z niego, jak z pękniętego balonu.
- Dzięki za podwiezienie – powiedziała Ela, przyglądając mu się – wcale nie zrobiło się chłodniej, prawda? Przecież już prawie siódma – spojrzała na wyświetlacz komórki.
- Cholera, rzeczywiście – potwierdził Andrzej, dziwnym, schrypniętym głosem. Tyle, że nie była pewna, czy zgadza się co do czasu, czy też wyraża aprobatę do pogody.
Trzymał zaciśnięte ręce na kierownicy i wpatrywał się tępo przed siebie, mimo, że od jakiś trzech minut stali przed dębową aleją prowadzącą do domu Elżbiety.
- No to się chyba pożegnam – Powiedziała i nacisnęła klamkę by wyjść. Klamka nie ustąpiła.- Chyba musisz mnie wypuścić – spojrzała trochę zaniepokojona na Andrzeja.
- Za chwilę – mówił nadal nieswoim schrypniętym głosem – za chwilę, najpierw…- zacisnął rękę na jej ramieniu, aż ją zabolało. – Najpierw muszę ci coś powiedzieć.
- Słucham? – zapytała ostrożnie, próbując uwolnić ramię z jego uścisku. – Co chcesz mi powiedzieć?
- Wszyscy znają historię o tej twojej krewnej, o tej Mioduckiej. I ja i matka, no i na pewno Piotr, tyle, że nikt o tym nie chce mówić. ROZUMIESZ! – krzyknął na nią. – To była bardzo zła kobieta, zła jak diablica, była jak wcielony diabeł. Niszczyła ludzi dla przyjemności, nikt nie mógł czuć się bezpieczny…no poza jej powiernicą, czarownicą. Nie pytaj się już nigdy, nikomu o nią, dobrze? Zwłaszcza matki, bo ona jest naprawdę bardzo chora. – Kropelki potu wystąpiły mu na czoło i ciężko dyszał, jakby biegł gdzieś bardzo daleko, jakby to wyznanie kosztowało go mnóstwo energii.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi tego za pierwszym razem? Pytałam ci się przecież o nią. To ty odesłałeś mnie do swojej mamy.
- Bo…bo, cholera, ja wiem jak ta Mioducka wyglądała, widziałem jej portret, za nim pani Karska kazała go zniszczyć.
- I?
- To jakby ty, tylko ona miała długie włosy.
- Jestem do niej podobna?
- Jesteś identyczna! To dlatego twoja babcia bała się z tobą spotkać. Powinienem ci to powiedzieć. Twoja babcia porównała twoje zdjęcie z jej portretem, potem kazała portret spalić.
- Czy babcia komuś wspominała o srebrnym kluczyku?
- A masz go?
- Tak. To on mi otworzył pamiętnik Mioduckiej.
- Jezu – jęknął Andrzej – więc matka miała rację.
- W czym? Nie rozumiem.
- Twoja babcia zniszczyła wszystko co tej Mioduckiej dotyczyło. A kluczyk zachowała, co prawda nie była pewna, czy należał do tej Zofii, ale moja matka to przewidziała. Zawsze mówiła, że ten klucz, otwiera jakąś puszkę Pandory.
- Znaczy, że zawsze był taki zimny?
- Właśnie! Wiesz, jeszcze ci muszę co powiedzieć…tylko nie wiem jak. Widzisz losy tej Mioduckiej skrzyżowały się z losami rodziny Pawlickich.
- Znaczy krewnych Piotra?
- Tak, dokładnie z pra, pradziadkiem Piotra. Piotr ci tego nie powie, wiesz, podobno na ich rodzinę rzuciła klątwę.
- Pytałam się Piotrowi o Mioducką.
- I co?
- Powiedział, że sprawdzi w księgach parafialnych, że nic nie wie, ale uwierzył mi, gdy mu powiedziałam, że napis na lustrze jest jej dziełem. Opowiadał też coś o tym, że szukaliście czarownicy w dzieciństwie. Ze poszliście do tego lasu…
- Napis na lustrze?
- Chcesz go zobaczyć? Nadal tam jest, napisała, czy nie jestem ciekawa, czemu ona stała się potworem. Chce chyba, bym przeczytała jej zapiski.
- Piotrek wie o pamiętniku?
- Tak, nawet wyraził chęć studiowania go ze mną.
- No rozumiem go, zwłaszcza, że ta klątwa – Andrzej zastrzygł palcami nad głową po słowie klątwa. – Coś w tym jest. Wiesz, nie mają szczęścia do kobiet. O Piotrze już wiesz, a jego ojca, żona zostawiła zaraz po tym jak Piotr się urodził. Dziadek miał jeszcze gorzej, bo babcia Piotra oszalała gdy urodziła jego ojca. Podobno biegała nago po całej wsi, wreszcie gdy ją dziadek Piotra znalazł, stała przy niej kolejka chłopów, a ona leżała z rozłożonymi nogami…rozumiesz. Zresztą wkrótce po tym umarła. A prababkę…no po urodzeniu oczywiście syna, bo, w ich rodzinie rodzą się tylko synowie jedynacy, zgwałcili i zamordowali pijani, ruscy żołnierze, Tylko ten, który został przeklęty, ten pra, pradziadek Piotra, miał tyle szczęścia, że żona mu ani nie oszalała, ani nie uciekła. Nie zgwałcili jej też ruscy sołdaci. Podobno po tej klątwie, przestała mówić, nie odezwała się do śmierci. Nie boisz się? – Nagle Andrzej zmienił temat.
Cześć XVIII
- Nie, czemu mam się bać? A swoją drogą nie rozumiem, czemu te tajemnice. Czemu twoja mama mi tego od razu nie powiedziała? Czemu, gdy powiedziałam ci o tym, że Kanusia zasłabła, bo zapytałam się o Mioducką, ty zrobiłeś zdziwioną minę. Jakbyś nic, kompletnie nie rozumiał. Albo Piotr, czemu mi choć nie zasygnalizował, że wie, kto to ta Zofia? Rozumiem, że nikomu nie zapisała się dobrze w pamięci…a moje podobieństwo? Przecież jest moją krewną, mogłam odziedziczyć jej urodę. Nawet własnej babci nie rozumiem. Myślałam, że to ze względu na moją matkę nie chciał się ze mną skontaktować…
- Wiesz, ty jesteś z zewnątrz, tu ludzie żyją od pokoleń. Każdy pewnie we wspomnieniach rodzinnych ma tą twoją pra, prababkę jako swego rodzaju złe fatum. Dzięki Bogu już nie pamiętają jak wyglądała, raczej straszy się nią niegrzeczne dzieci. A twoja babcia też była stąd, mimo wszystko. Zwłaszcza, że wtedy, za Mioducką, wasz dom, to była posiadłość, wszyscy tu mieszkańcy byli jakby ludźmi dworu, a ta twoja pra, prababka…trudno mi o tym mówić z kobietą.
- No, co ona takiego zrobiła? Zaprzedała duszę diabłu? Zjadała niemowlęta? Czy piła ludzką krew?
- Wszystko po trochu…wybacz, nie ciągnij mnie już więcej za język. Z tego co wiem, nie powinnaś czytać tego jej pamiętnika, wyrzuć, spal…i zapomnij. Słyszałem, jak mama mówiła, że będzie chciała tobą manipulować, matka ma rację. Nie rozkopuj grobu, bo tam może czaić się coś strasznego…wiesz, dziś gdy przyszliście z Piotrkiem, no jak mieliśmy jechać do szpitala, przez moment słyszałem podszept w mojej głowie, chciałem uderzyć Piotra, bo szedł z tobą. Czy to nie oznacza, że ona już próbuje tych swoich gierek? Fakt, jesteś bardzo atrakcyjna…ale ja mam Marylę. Czemu opadła mnie taka zawiść? To jej sprawka, zwłaszcza, że Piotrek czuł to samo, sam mówił.
- No fakt, też zauważyłam tą waszą wrogość, ale…no nie, nie wierzę, że to jej sprawka. Czasem instynkt pracuje szybciej niż rozum. Poza tym, jaki w tym by miała interes?
- Chcesz to dalej ciągnąć? Zapytałaś się o tą czarownicę i o tą naszą wyprawę w dzieciństwie. Wiedz, że to Piotr nas wtedy do tego namówił, to on chciał tą czarownicę najbardziej znaleźć i to jego prawie zamroziło, przy prawie trzydziestu stopniach ciepła. Gdyby nie Lisiecki świętej pamięci, mąż tej, co do niej dziś Piotr szedł z wizytą, pewnie byśmy nie wyszli z tego żywi. Zabawne, bo gdy nas znalazł, byliśmy już na skraju, a nam się wydawało, że jesteśmy gdzieś w samym środku lasu. Wołaliśmy o pomoc, bo Piotr tracił przytomność, był zimny jak lód, pokrywał go szron…a upał był wtedy straszny!
- A co ma wspólnego ta czarownica z Mioducką?
- To jej pokojówka i przyjaciółka, obie były takie same…dobra, muszę już uciekać. Ostrzegłem cię, bo mnie matka prosiła. Chciała ci to sama powiedzieć, ale jej nie pozwoliłem, boję się o nią.
- Rozumiem. Wiesz, na początku pamiętnika napisała „w Bogu nadzieja”, może to swojego rodzaju spowiedź?
- Albo sidła, w które chce cię złapać. Proszę, nie grzeb się w przeszłości, bo nie wiadomo co odkopiesz. Wiedz, że przy niej sinobrody, to dobrotliwy dziadek. – powiedział i odblokował drzwi samochodu. – wybacz, ale naprawdę muszę się zbierać i tak Maryla zmyję mi głowę, miałem wrócić przed zamknięciem sklepu, powynosić skrzynki, a już jest po ósmej.
-Jasne – otworzyła drzwi i zsunęła się lekko z siedzenia, wyskakując z samochodu. – Dzięki za wszystko. Przepraszam, że przeze mnie będziesz miał nieprzyjemności. Uściskaj Marylkę. Dobranoc. – zatrzasnęła drzwi.
Andrzej pomachał jej i odjechał. Stała przed aleją dębów, zachodzące słońce zmieniło koloryt i aleja nabrała różowej barwy. Pomyślała, że szkoda, że nie ma Karoliny, bo po opowieści Andrzeja, wolałaby, żeby ktoś z nią był.
Wreszcie ruszyła po żwirowej alejce…
Część XIX
Gdy weszła do domu, uderzył ją silny zapach…pomieszanie piżma z imbirem. Odruchowo, zaczęła szukać przełącznika do światła, mimo, że na dworze jeszcze było całkiem jasno, przedpokój był pogrążony w mroku. I ten zapach, nie przykry, ale zupełnie odurzający, gęsty i ciężki. Jakby ktoś wylał cały flakon perfum.
Pomyślała o otwarciu okna i w tym momencie usłyszała jak okno w sypialni się otwiera.
Dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Ktoś tu jest? – Zapytała głośno i w tym momencie zadzwonił telefon w bibliotece. Aż podskoczyła. Szybko pobiegła do biblioteki, cieszyła się, że ktoś się tam odezwie. Podniosła słuchawkę.
- Elżbieta Loretańska, słucham. – Tu Piotr, – odezwał się mile w jej uszach brzmiący głos Piotra – wybacz, że dzwonię. Mam ten numer jeszcze od twojej babci. Dowiedziałem się od Kanusi, że już wiesz…
- Co?
- No, o tej Mioduckiej. Chcieliśmy ci wszyscy tego oszczędzić.
- Nic nie rozumiem, o co tu właściwie chodzi? Andrzej straszy mnie tą Zofią jak samym diabłem, nawet mnie przeraził. Ja zaczynam mieć omamy, czuję zapachy, okna się otwierają.
- Zapachy?
- Tak.
- Piżmo i imbir?
- Skąd wiesz?
- Słuchaj, spróbuje sobie załatwić jakieś zastępstwo i przyjadę do ciebie. Nie wychodź z biblioteki, ok.?
- OK.
Piotr rozłączył się nagle, a ona naprawdę zaczęła się bać. Zamknęła drzwi do biblioteki i usiadła pod nimi, serce waliło jej jakby się chciało urwać. A w głowie kołatało pytanie „O co tu właściwie chodzi?”
Potem usłyszała jakby ktoś zbiegał ze strychu i śmiech, dziewczęcy, ale czaiło się w tym śmiechu coś strasznego. Bała się, zaciskała pięści i siedziała skulona pod drzwiami w bibliotece nie mogąc się ruszyć.
Po chwili poczuła, że po tamtej stronie drzwi ktoś skrobie, jakby paznokciem…i szept, ale raczej w jej głowie „tyle na ciebie czekałam”.
Elżbieta, była sparaliżowana ze strachu, jeszcze bardziej skurczyła się w sobie i w duchu modliła się, by Piotr przyjechał. Potem usłyszała delikatny trzask, taki, jakby ktoś łamał zapałkę, spojrzała w okno, na zachodzące coraz bardziej słońce i…zobaczyła malujący się mróz na szybach. Wstrząsnął nią prawdziwy dreszcz strachu, chciała wybiec, ale lęk tego co ujrzy w przedpokoju paraliżował ją jeszcze bardziej.
Zacisnęła powieki, żeby nie widzieć mrozu, który malował fantastyczne wzory na oknie, choć przecież było lato.
Usłyszała gdzieś w oddali, chyba u siebie w sypiali wołanie, jęk, prośbę,“pomóż mi” siłą otworzyła powieki…malunki mrozu z szyb zniknęły. Poczuła się jakby pewniej. Rozkurczyła dłonie, które zaciskając, wyżłobiły głębokie znaki na wewnętrznej części dłoni.
Odetchnęła głębiej, karcąc się w duchu, że uległa omamom i panice.
Wiedziała, tak, teraz wiedziała, że nie powinna się o nic nikomu pytać, powinna przeczytać to, co zostawiła jej Zofia. To jej krewna, jej historia. Najlepiej dowiedzieć się u źródła, co takiego wydarzyło się ponad sto lat temu.
Wstała…prostując się, napłynął na nią błogi spokój, już się nie bała, nawet wydawało jej się śmieszne, że przed chwilą kurczyła się pod drzwiami ze strachu.
Wiedziała, ze zapach imbiru z piżmem jest tym, co uwielbia, że ból i poniżenie rodzi zemstę i zniszczenie. Tak, zawsze powinna pamiętać o zemście, o tym, że słabość i uległość przezwycięża się cudzym bólem…
Elżbieto! usłyszała wołanie jakby z końca świata. –Ela, to ja Piotr!
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 538 odsłon
Komentarze
10 jak zwykle
24 Lutego, 2010 - 23:06
dlatego nie lubię seriali, bo trzeba czekać.
Marika
Wiesz, to nie serial
25 Lutego, 2010 - 00:10
tylko, że wklejenie całości byłoby po prostu zbyt męczące. A tak masz przyjemność (czy nie)czytać to co napiszę, na bieżąco.
I dzięki za tą dychę.
" Upupa Epops ".
" Upupa Epops ".