Zaginiony premier
Tata Łukaszka został wezwany przez swojego szefa.
- Ma pan poważne zadanie, panie Hiobowski - oznajmił szef. - Pojedzie pan na lotnisko po prezesa.
Tata Łukaszka napomknął dyplomatycznie, że w zakresie jego obowiązków nie ma wożenia tyłka prezesowi. Szef równie dyplomatycznie odparł, że obowiązku pracy nie ma.
- Ale nie może sam dojechać? - tata Łukaszka nie ustępował. - Przecież wystarczy wziać taksówkę...
- Tam nie ma taksówek.
- Jak to??? - tata Łukaszka zaskoczony zamrugał oczami. - Przecież zaraz koło parkingu...
- Ale on nie przyleci tutaj.
- Nie??? A gdzie???
- Do Pawełkowic.
- Do Pawełkowic???
- Hiobowski, co z panem? Nie rozumie pan po polsku?
- Rozumiem, ale... To w Pawełkowicach jest lotnisko?
- Skoro prezes przyleci to widocznie jest - rzekł z namaszczeniem szef. - Przecież otworzyli je w zeszłym tygodniu. Nie słyszał pan?
- Tyle tych lotnisk teraz otwierają... - tłumaczył się tata Łukaszka.
- I bardzo dobrze! Duża sieć małych lotnisk rozładuje korki na autostradach.
- Których? - spytał złośliwie tata Łukaszka. - Wszystkiego mamy raptem trzy...
- Autostrady to droga donikąd - rzekł szef i jego oko powędrowało na bilbord widoczny za oknem. - Nie róbmy autostrad! Budujmy lotniska! By latało się lepiej! Dzięki temu ile ślimaków przeżyje! Ile zaoszczędzimy na ekranach akustycznych! Tak, panie Hiobowski, latanie to jest przyszłość, a musimy o niej myśleć, jeśli chcemy dogonić tych, dla których nasza przyszłość jest teraźniejszością. Weźmie pan służbowy wóz i pojedzie pan... No i co się pan tak krzywi? Ma pan coś do roboty? Nie? No właśnie.
- Bo wszyscy tak jakoś... - tłumaczył się tata Łukaszka.
- Spokojnie - machnął ręką szef. - Wszyscy tak mają. To przez to, że premier zaginął.
- Jak to: zaginął???
- Hiobowski, bo panu gałki oczne wypadną jak będzie je pan tak wytrzeszczał. Przecież pan wie, że premier tradycyjnie wyjechał za granicę na początku kwietnia.
- Bo rocznica Smoleńska...
- Żadne takie! Niech pan sobie nie wyobraża, że głowa europejskiego państwa zlękła się grupki maniaków głoszącej, jakoby... No, sam pan wie co. Premier wyleciał dziesiatego rano właśnie z Pawełkowic i miał lecieć na Fidżi.
- Bezpośrednio???
- Nie, przez Kalwarię Zebrzydowską. Miał uzupełnić swoją kolekcję ośmiotysięczników.
- Nie wiedziałem, że premier jest alpinistą...
- Co? Acha, nie, nie - szef roześmiał się. - Ośmiotysięczniki to jego kolekcja konfekcji z podróży służbowych zagranicznych. Ma już osiem tysięcy czapek z różnych regionów świata, osiem tysięcy butów... Teraz zbiera spódniczki z trawy.
- I tylko po to...
- Nie, skądże, toczy z Fidżi bardzo ważne rozmowy odnośnie konsultacji w sprawie budowy metra.
- Na Fidżi???
- Nie, w Warszawie.
- Co Fidżi...
- Panie Hiobowski, my tu gadu gadu, a prezes niedługo wyląduje. Proszę się szykować do wyjazdu.
Kwadrans później tata Łukaszka wyjeżdżał spod firmy i kierował się w stronę Pawełkowic. Jechał takim tempem, że przyjechał sporo przed czasem i snuł się po terminalu lotniska napawając się wszechobecnym zapachem nowości. Niestety, kontemplację zakłócał mu ryczący na ścianie telewizor.
- Nie można tego ściszyć? Ale przełączyć? Albo nawet wyłączyć? - tata Łukaszka spytał jakąś panienkę w informacji.
- No wie pan?! - panienka posiniała z przerażenia. - Kto ma włączony inny kanał niż Najlepsza Telewizja, ten musi płacić Zaiksowi na tantiemy w ramach rozliczeń za pensje dla tych, którzy zrezygnowali z emerytur w ramach programu "dziewięćdziesiąt plus" i łatają drogi, żeby dzięki temu zaoszczędzić na dofinansowanie eutanazji w tych przedszkolach, w których rodzice dzieci nie zgodzili się na wcześniejsze zasilenie rynku pracy swoimi dziećmi!
- O - powiedział tata Łukaszka. - Czyli musi tak zostać?
- Tak, tak!
Tata Łukaszka zrezygnowany powlókł się w najodleglejszy kąt terminale. Co prawda i tam było słychać telewizor, ale ciszej. Obok stała grupka mężczyzn i jednemu z nich coś perorowała.
- Nie można dłużej zwlekać... Naprawdę... Kto to widział... Wstyd i tyle... Przesadza pan... No i co z tego, że powiedział... Nie, naprawdę nie ma się czego bać...
- Nie! Nigdy! Nie wsiądę do samolotu! Za nic!
Tata Łukaszka obejrzał się zaciekawiony i ku swojemu zaskoczeniu ujrzał, że namawianą osobą jest nie kto inny, tylko premier. Zmęczony, podkrążony, zarośnięty, wymięty i wystraszony.
- To pan?! - wykrzyknął tata. - Cały kraj pana szuka! A pan przecież poleciał na Fidżi!
- Nie poleciałem - wyjaśnił gorzko premier.
- Jak to?
- A tak to! Przez niego! - i premier gwałtownym ruchem wskazał telewizor.
Na ekranie zadowolony z siebie prezydent udzielał wywiadu. Reporter pytał go o kwestię przywództwa w partii rządzącej w świetle nadchodzących wyborów na jej szefa.
- Tak, premier ma największe szanse - przyznał prezydent. - Ale to nie oznacza przecież, że na pewno go wybiorą na szefa partii rządzącej. Przecież zawsze może coś się zdarzyć. Premier na przykład gdzieś poleci i wszystko się zmieni...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1522 odsłony
Komentarze
Re: Zaginiony premier
13 Kwietnia, 2013 - 03:38
Nic dodać nic ująć. Prosto, jasno, sugestywnie. Klasa. Dycha bez zastanowienia.
Pozdrawiam Marcinie.
******
"Not Every Conspiracy is a Theory"
******
Nie ufam Tuskowi i Putinowi
Mam plany na przyszłość.
Nie mam żadnych myśli samobójczych.
*****
...nie dość prawdy się dorobić, trzeba ją jeszcze obrobić i obronić, i piersiami zastawić, i pieczęć swoją jej położyć na piersiach. C.K.Norwid
****** "Not Every Conspiracy is a Theory" ******
@Popruch
13 Kwietnia, 2013 - 22:09
Dziękuję bardzo i pozdrawiam :)