Wakacyjne wyjazdy, część 5, ostatnia
Samochód jechał jakieś dziesięć minut przez las i zatrzymał się przed płotem z siatki. W płocie była brama, obok bramy stał niewielki barak a przed nim siedziało na krzesłach dwóch starszych panów w kamizelkach z napisem "Patałach - ochrona".
- Witam - dziadek energicznie wyskoczył z szoferki. - To ja. Dzwoniłem wcześniej. Czy wszystko gotowe?
- Tak - jeden ze starszych panów podniósł się z trudem. - Dzisiaj firma nie pracuje. Mają wolne za święto Odsieczy Wiedeńskiej. Cały teren dla państwa.
- Jaki teren? Jaka firma? - pytali Hiobowscy. Dziadek nie odpowiadał tylko kazał zaparkować koło baraku, wziąć plecaki i iść za nim. Las kończył się już po kilkunastu krokach i otwierała się wielka przestrzeń zamknięta od góry niebem a od dołu solidną dziurą.
- Żwirownia! - jęknęła babcia i złapała się za głowę. - Czyś ty, stary, oszalał?
- Dziadek obiecał nam góry - protestował Łukaszek.
- To prawie jak góry - pokazał ręką dziadek. - Obiecałem, to prawda, ale kryzys okazał się większy niż sądziłem. Zamiast w góry przyjechaliśmy tu. Poza tym sami stwierdziliście, że w tym terminie nie da się załatwić noclegu. No to o co chodzi? Plecaki na plecy i ruszamy!
Doprowadził ich na krawędź żwirowiska i kazał zejść na dół, po ścianie żwirowiska na dno. Kiedy zeszli, kazał im wejść na górę. Kiedy weszli, kazał im zejść na dół... Po godzinie zbuntowała się mama Łukaszka.
- Dziadek chyba oszalał! Co to jest, to mają być góry?
- A pamiętacie rok temu? - odparł dziadek. - Cztery godziny szliśmy lasem pod górę. To wyglądało prawie dokładnie tak samo! Las, piach i pod górę!
- Ale na górze były widoki!
- Widoki też będą. Obiecuję! - rzekł z emfazą dziadek. - A teraz jazda na dół!
Dwie godziny później zasłabła babcia. Stwierdziła, że ma już dosyć i wraca.
- Teraz jesteśmy w górach - przypomniał jej dziadek. - Ale pozwolę ci zejść ze szlaku jeśli podpiszesz to... - i podsunął jej jakiś papier wyjęty z plecaka. Babcia podpisała nawet nie czytając i z ulgą zdjęła plecak.
- Nawet babcia nie przeczytała co podpisała?! - krzyknął tata Łukaszka.
- A co mi tam - jęknęła babcia.
- Co to było? - zapytała zaciekawiona mama Łukaszka.
- Rachunek za ratowników i za użycie śmigłowca. Przypominam, że jesteśmy w górach - dziadek był bezlitosny. - A teraz migiem mi na dół!
Kiedy dziadek uznał wreszcie, że weszli na szczyt zawołał ich do siebie. Rozłożył na kolanach album z fotografiami Tatr i zaczął go kartkować.
- To mają być te widoki??? - tata Łukaszka nie krył zdumienia.
- Przecież obiecałem! Zresztą w prawdziwych Tatrach, ze szczytu widać tylko kawałek okolicy, a my możemy sobie obejrzeć całe Tatry naraz. Jaka oszczędność! A teraz wszyscy powtarzamy to - i podsunął im pod noc kartkę.
Wszyscy zgodnie wyrecytowali:
- Jak w tych górach pięknie!
Mama zaproponowała, że na dziś tych górach wystarczy i żeby wracali.
- Proszę bardzo. Wchodziliście cztery godziny, to na zejście... powiedzmy trzy. Jazda na dół!
Hiobowscy posłusznie drapali się w dół lub w górę żwirowego zbocza. Babcia leżała w cieniu drzew i głośno sapała. Słońce mocno przypiekało i siostra Łukaszka w pewnym momencie stwierdziła, że wypiła cały zapas wody, jaki wzięła ze sobą.
- Nie ma sprawy - dziadek wyjął z plecaka butelkę zimnej wody. - Ja będę schroniskiem. Kosztuje... - i podał trzykrotność ceny sklepowej.
- Dziadek chce mi ją sprzedać? - zdumiała się siostra. - I to za taką kasę?
- Jesteśmy w górach, przecież wam obiecałem!
Siostra milcząc ponuro zakupiła u dziadka wodę i popijała ją bardzo oszczędnie.
W końcu dziadek uznał, że zeszli z gór. Zapakowali się do samochodu, opatrzyli odciski i ruszyli do domu.
- Popatrz tylko Stasiu, jak to ludzie urlop spędzają - powiedział jeden pan ochroniarz do drugiego zamykając bramę za autem Hiobowskich. - Mają urlop, to płacą grubą kasę, żeby się męczyć i kaleczyć.
- Może szef będzie więcej takich cudaków zapraszał? - zafrasował się Stasio. - Wygląda to na całkiem niezły interes...
Hiobowscy wyjechali z lasu na drogę. Opalonej pani już nie było.
- Mogliśmy jednak jechać nad to morze - powiedział słabym głosem tata Łukaszka.
- Nad morze też mogę wam zorganizować - dziadek dumnie wypiął pierś. - Kto chce?
- E tam, miało być jak w górach... - mruknęła zniechęcona siostra Łukaszka.
- No co, nie było? Było prawie-prawie! To co z tym morzem? Obiecuję, że będzie jak nad morzem! - oświadczył dziadek.
- No skoro dziadek obiecuje to ja się zgadzam - powiedziała mama Łukaszka.
- A będzie plaża? - zapytała siostra Łukaszka i też się zgodziła, gdy dziadek jej tą plażę obiecał. Babcia również się zgodziła pod warunkiem, że nie będzie dla niej żadnych dodatkowych opłat, jak tu w przypadku zejścia ze szlaków. Dla innych mogą być...
- Ja się absolutnie nie zgadzam - powiedział tata Łukaszka. - Dziadek ma u mnie taką krechę... Ja już dziadkowi w tej kwestii nie wierzę!
- Ja w ogóle dziadkowi nie wierzę. Dorosłym nie można - wciął się Łukaszek. - Nie chcę z wami nad żadne morze. Wolę pograć z chłopakami w nogę.
- To co z tą wycieczką? - zapytała mama Łukaszka.
- Nie będzie. Rozmyśliłem się - powiedział dziadek i założył ręce za głowę. - Ale warto było spytać.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 816 odsłon
Komentarze
Dobre to, ale przewija się w bardzo wielu sytuacjach,
13 Sierpnia, 2009 - 09:49
ludzie chyba chcą być oszukiwani, a jak już dadzą się nabrać, to nigdy w życiu nie chcą się do tego przyznać, mało tego włażą w to gó... z entuzjazmem ponownie.
Pozdrawiam
szczesny
szczesny