Oktawa stanwojenek

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Dziadek sfrustrowany szedł przez osiedle, mruczał pod nosem niecenzuralne słowa i ciągnął Łukaszka za rękę. Wracali ze spaceru. Spacer przebiegał normalnie do momentu gdy dziadek zobaczył patrol policji czatujący z radarem na kierowców. Jeden policjant chował się za narożnikiem domu z radarem w ręku, a drugi grzał przy przenośnym ekokoksowniku na pelety. Dziadek wtedy uznał, że wracają do domu.
- To boli! - płakał Łukaszek i wyrywał się. No i stało się. Za którymś razem dziadek poślizgnął się na cienkiej warstwie świeżego śniegu i usiadł z rozmachem na chodniku. Łukaszek momentalnie przestał się wydzierać i zapytał z zainteresowaniem:
- Nic się dziadkowi nie stało?
- Rozczaruję cię, ale nie - zawarczał dziadek podnosząc się z trudem. - Niech no ja cię, huncwocie jeden...
Łukaszek wolał nie czekać aż dziadek dokończy i uciekł śmiejąc się bezczelnie. Miał do tego prawo - przecież dziadek powiedział, że nic mu nie jest!
Dziadek zrobił parę kroków w przód, zachwiał się i złapał drabiny.
- Skąd tu, na dworze, drabina? - pomyślał i się wystraszył.
- E, panie starszy! - doleciał głos z góry drabiny. - Nie trzęś pan!
Dziadek odskoczył jak oparzony i zobaczył, że na drabinie jakiś facet rozwiesza bilbord. Na afiszu widniała reklama telefonii komórkowej. Wielka czarna wrona w ciemnych okularach przegryzała zębatym dziobem druty telefoniczne. Obok wielki napis głosił: "Naszych rozmów nic nie rozłączy! Gdy się wetnie jakaś wronka, wnet ją smutny koniec spotka! Wszystkie rozmowy, SMSy i telefony za 0 złotych! Stanowojenna promocja!". Dziadek pokręcił głową z niedowierzaniem i próbował iść dalej, ale z powodu przeszywającego bólu kości ogonowej doczłapał tylko do osiedlowych pawilonów. Akurat zajechał jakiś autokar i wysiadała z niego grupa emerytów. Uwijał się wśród nich energiczny trzydziestolatek.
- Tak, proszę, zapraszam, chętnie, witam, proszę, zapraszam - krążył wśród emerytów zacierając dłonie. - Proszę prędko wejść do sali i zajmować miejsca, bo za chwilę zacznie się pokaz.
- Ale panie - powiedział jeden z emerytów. - Myśmy tu przyjechali pod dom generała, a nie na pokaz...
- Wycieczkę państwo kupili...
- Bo była tania. Na inną nas nie stać.
- Dlatego jest tania, bo jest w niej reklamowy pokaz garnków. Nie musicie oczywiście kupować. Potem jeszcze mamy pokaz wełnianej pościeli, potem pokaz termojądrowego mopa i pokaz tekturowej maty leczącej raka. A wieczorem was zawieziemy pod dom, żebyście mu mogli zapalić znicza.
- Ale my nie chcemy palić zniczy, wręcz przeciwnie, my go popieramy...
- To mu zapalicie coś innego. Mnie tam wszystko jedno. No, szybko, bo się spóźnimy!
Dziadek przeczekał aż wycieczka wejdzie do pawilonów, gdzie była sala osiedlowego domu kultury. Patrzył tak za nimi, patrzył, wzrok mu się ślizgnął, skoncentrował na czymś i dziadek nie bacząc na ból podreptał pod wystawę sklepu meblowego. A tam pysznił się pięknie urządzony pokój. Wygodny tapczan, szafa, stoliczek do pracy, komputer z internetem, kącik do przyjmowania gości. Kartka na stole głosiła: "Przecena! Zestaw mebli INTERNOWANKO".
Dziadek, głęboko wstrząśnięty cofnął się i zderzył z kimś. Tym kimś okazała się siostra Łukaszka.
- Co ty robisz w ciemnych okularach? - zdumiał się niepomiernie dziadek.
- A, bo ustawili parę dni temu stoisko okularami słonecznymi, tu pod sklepem. I bardzo tanie są - szczebiotała siostra podnosząc okulary na czoło. - Jest promocja z okazji stanu wojennego... Dziadkowi słabo?
- Powiedz mi, dziecko, bo ty się lepiej orientujesz w tym porąbanym świecie - dziadek pokazał wystawę kolejnego sklepu, na chodnicy migotały lampki w kształcie milicyjnych radiowozów. - Jak długo można świętować stan wojenny?
- Babcia mówiła, że trwał ponad półtora roku - przypomniała sobie siostra i widząc, że oblicze dziadka pokrywa się trupią bielą dodała prędko: - Ale przecież same stanwojenki to był jeden dzień, trzynasty grudnia, więc myślę, że tylko oktawa i koniec.
- I koniec - westchnął dziadek. Rozległ się tupot i koło nich zatrzymał się ośnieżony Łukaszek.
- Coś ty robił? - zapytał surowo dziadek.
- Lepimy z chłopakami bałwana, ale pan Sitko zabiera z nich węgiel i sprzedaje na lewo - i Łukaszek poprosił siostrę o ciemne okulary. Wziął je do ręki i popędził pod blok, gdzie na trawniku wśród grupki chłopaków stała niewielka śnieżna figurka. Łukaszek uroczyście założył okulary bałwanowi na głowę.
- Moje okulary! Łukasz!!! - zakrzyknęła wściekła siostra i ruszyła odzyskać swoją własność.
- Witam sąsiada - zza sklepu wyłonił się pan Sitko. - Co pan tak stoi?
- Bo mnie boli - i dziadek wyjaśnił, że nabawił się kontuzji.
- Odprowadzę pana - zaofiarował się pan Sitko, położył sobie dziadkową rękę na ramiona i zaczęli powolny marsz.
- No wiesz co! Dopiero ta godzina a ty już pijany! - pani Sitko zrównała się z nimi i opierniczyła męża.
- Jaki pijany?! - oburzył się pan Sitko. - To sąsiad jest kontuzjowany i dlatego ściąga na bok!
- A ty nic nie piłeś?!
- Mogę zrobić jaskółkę!
- No to zrób, proszę cię, zrób.
I pan Sitko odszedł lekko na bok po czym zaczął się kiwać. Pani Sitko pokazała dziadkowi Łukaszka gazetę "To, Co Jest". Na pierwszej stronie, zamiast tradycyjnego zawołania "Wszyscy umrą!!!" był sondaż. "Kto wprowadził stan wojenny?". I odpowiedzi. Niemcy - 52%. Rosjanie - 64 %. Żydzi - 117%.
- Gotowe - odezwał się z boku pan Sitko.
- Co gotowe? - ocknęła się pani Sitko.
- Zrobiłem jaskółkę - pochwalił się pan Sitko.
- Nie widziałam. Musisz jeszcze raz...
- Tam jest - pochwalił się pan Sitko i wskazał dłonią kilka żółtych zygzaków parujących na śniegu.
- Nie...! - dziadkowi Łukaszka zrobiło się słabo.
- Tyś chyba... - pani Sitko też była bliska omdlenia.
- Jaskółka - pochwalił się pan Sitko. - Jak żywa!

Brak głosów