Zamachowcy dostaną dożywocie czy premie i ordery?

Obrazek użytkownika Chłodny Żółw
Blog

 

Zgadzam się z Pawłem Grasiem. Sprawa wygląda na poważną.

Jeśli rzeczywiście powstała grupa zbrojna, która - przez rok po heroicznym meldunku żony jednego z zamachowców - wymykała się policyjnym pościgom i po przeprowadzeniu licznych próbnych eksplozji (gdzie była policja gdy detonowali 200 kg trotylu?) wyruszyła ciężarówką zapakowaną materiałami wybuchowymi w kierunku Prezydenta RP, rządu, sejmu i senatu.... to każdy z przestępców powinien dostać dożywocie.

Sprawa wygląda na poważną!

Skąd w takim razie informacje, że po zatrzymaniu tylko jednego z zamachowców zagrożenie dla świata nagle minęło?

Zamachowcy dostaną dożywocie, czy raczej premie i ordery?

 

W sprawach nośnych medialnie (jak np. Marsz Niepodległości), profesjonaliści nie powinni zostawiać wszystkiego w rękach amatorów. I nie zostawiają. Emocje podgrzewane są z niemal naukową precyzją. I przez dziennikarzy, i przez często bezimiennych, za to sumiennych funkcjonariuszy państwowych.

 

Tak było w czasie głośnych operacji przed Pałacem Prezydenckim. "Dziadek ze słokiem", "dziadek z granatem"... Kto dziś pamięta o ich ciężkiej, urzędniczej pracy?  Prawie nikt. Teraz podziwia się profesjonalistów skutecznie podpalających samochody (policjanci w tym czasie przypadkowo odwrócili głowy?!) i atakujących fotografa...

 

 

Nie wiem, czy analogia jest pełna, ale według mnie, przed Pałacem Prezydenckim było bardzo podobnie.

Poniżej, dla przypomnienia notka o ówczesnym podgrzewaniu emocji.

Od czasu słynnego wywiadu Prezydenta w Gazecie Wyborczej sytuacja stała się dynamiczna. Mimo, że z reguły trudno jest panować nad żywiołem ludzkich emocji, profesjonaliści i tym razem radzą sobie bardzo dobrze.

Popularyzacja "spontanicznej akcji młodzieży" dała wynik jeszcze lepszy niż sam wywiad. Później fachowemu podgrzewaniu atmosfery sprzyjało pojawianie się coraz to nowych medialnych hitów. Dziennikarze byli w swoim żywiole...  A przecież na placu ciągle nie było jeszcze Dody, Joli Rutowicz, ani "pana Kupy".

Mieliśmy za to dziadka ze słoikiem. Był dziadek z granatem. Na miejscu cały czas aktywnie działał szantażysta senatora Piesiewicza... Potem Gazeta Wyborcza dorzuciła do piecyka z emocjami oskarżycielsko popularyzując "obrońcę krzyża", który okazał się ojcem słynnej aktorki filmów porno, a jednocześnie byłej działaczki Unii Wolności. Profesjonaliści sumiennie wypełniają swoje obowiązki...

Wszystko funkcjonuje jak w starym szwajcarskim zegarku.

"Mężczyzna, który przyszedł z granatem w pobliże krzyża pod Pałacem Prezydenckim, nie stanie przed sądem. Prokuratura nie przedstawiła mu żadnych zarzutów" - poinformowała Wyborcza.

 

Zarzuty? Za dobrze wykonaną pracę? Panowie dziennikarze jak zwykle skorzy do żartów.

 

 

 
Brak głosów