o wykluczaniu

Obrazek użytkownika Andrzej Tatkowski
Blog

W okresie kampanii, kiedy wyborcy, których na to stać, leżą sobie na piaseczku albo przedzierają się przez młodniaki, wypatrując w trawie brązowych czy czerwonych kapeluszy, strudzeni przedstawiciele naszej klasy politycznej walczą resztkami sił o zajęcie godnego miejsca w historii, najpierw na listach, potem w ławach.

Hasłem kampanii jest tym razem wykluczenie.

Zamiast biernie czekać, kto kogo wykluczy w dniu wyborów (które, jak wiadomo, na tym w istocie polegają), aktywiści przystąpili do wykluczania przedwyborczego, żeby wyborcom było łatwiej i nie musieli się zbyt długo zastanawiać, co zawsze jednak wiąże się z niepotrzebnym ryzykiem.

Po wykluczeniu wstępnym, przeprowadzonym wedle kryteriów terytorialnych i branżowych, uwzględniających nową mapę okręgów wyborczych i dawne więzi towarzyskie, przystąpiono do wyboru harcowników mających zajmować się wykluczaniem poza własną formacją.

Pierwotny projekt zakładał wykorzystanie w tym celu osób i grup na tyle już wykluczonych, że nadających się do użycia jedynie w charakterze dowodów rzeczowych, ale zarazem na tyle jeszcze sprawnych, żeby wyrażać własne opinie zgodnie z otrzymanymi wskazówkami.

Projekt ten został odłożony, choć zeń nie zrezygnowano, bo żadna kampania wyborcza bez użycia emerytów i rencistów udać się nie może; pojawiła się jednak nieoczekiwanie nowa szansa eliminacji konkurentów z pomocą prostego kamuflażu, z której natychmiast skorzystano.

A było to tak, że lider rządzącej partii wyzwał lidera partii opozycyjnej do walki - twarzą w twarz.

Zanim jeszcze otrzymał odpowiedź, pojawili się przebrani za wykluczonych harcownicy partii nieco mniej opozycyjnych i jęli się domagać równego statusu, pomstując na krzywdę, jaka ich spotyka, bo też by przecie chcieli wziąć udział, a tymczasem niedemokratycznie się ich wyklucza.

Dobrze, że w gabinecie premiera jest specjalny minister do tych spraw, bo prostemu wyborcy zaczyna być coraz trudniej pojąć, kto właściwie jest dziś wykluczony, a kto nie.

Przed wyborami powinien się tego dowiedzieć, żeby dobrze wykluczyć - tfu, wybrać.

...

Pomysł debaty Tusk - Kaczyński nie jest specjalnie świeży,
ale wystarczająco zabawny, by go skomentować.

Oglądałem wszystkie spotkania obu panów, które dostępne były telewizyjnej gawiedzi, w tym również ich wczorajszą wymianę zdań (Tusk mówił z trybuny sejmowej, Kaczyński replikował w kulurarach).

Z całym szacunkiem i nie bez rosnącego współczucia dla pana premiera pozwalam sobie stwierdzić, że ich rozmowa przed kamerami nie ma najmniejszego sensu.

Skoro w bardziej sprzyjających warunkach niż te, jakie stwarza studio telewizyjne, w ramach sformalizowanej tak regulaminem, jak tradycją parlamentu, debaty, rzeczowa wymiana myśli urzędującego szefa rządu i lidera opozycji jest dziś niemożliwa, należy chyba oszczędzić obywatelom dalszych pokazów -być może jeszcze bardziej gorszących-
owej komunikacyjnej impotencji na politycznym szczycie.

Czym grozi kontynuowanie politycznych gier i zabaw, za które płacimy wszyscy, pokazał nieoceniony poseł Kalisz, zgłaszając natychmiast swój udział w kolejnym spektaklu, przystrojony w błazeński kostium "wykluczonego".

Nie moje to zmartwienie, jaką twarz chce dziś pokazywać wyborcom "formacja lewicowa"; bardzo telewizyjny format pana Kalisza i znane zaangażowanie w sprawy wykluczonych uzasadniają zapewne jego obecność w życiu publicznym nie mniej przekonująco, niż miejsce otrzymane na partyjnej liście w stolicy, ale - pojedynek z premierem nie będzie chyba toczony na ringu, a i "ustawka" nie wchodzi w grę.

Trochę bardziej martwi mnie kondycja emocjonalna prezesa Rady Ministrów; wiem, że czas jest trudny a prezydencja kłopotliwa, ale nie wszystkie wystąpienia publiczne muszą być przecież wygłaszane z głowy, jeśli ma się na niej za wiele spraw; kancelaria zatrudnia ludzi biegłych w piśmie.

Skoro o tym mowa - czy nie czas, żeby pretendenci do ław poselskich i rządowych foteli, zrzeszeni w polityczne partie, zaprezentowali w możliwie jednolitej, zwięzłej formie pisemnej te "programy", z którymi do wyborów idą, które podobno chcą realizować, i o których mówią wiele, ale zbyt niejasno ?

Przypuszczam że to możliwe, a przynajmniej niewykluczone, bo niby - przez kogo ?

Brak głosów