o trudnych skojarzeniach

Obrazek użytkownika Andrzej Tatkowski
Blog

Adwent jest (a w każdym razie był) czasem nadziei i oczekiwania na Przyjście Mesjasza, którego wyobrażano sobie różnie w różnych polskich domach, lecz powszechne było przekonanie że przyjdzie On z Nieba - i do tych, co śpiewają na roratach "Spuście nam na ziemskie niwy Zbawcę z niebios", i do tych co ryczą : "z własnej woli sam się zbaw !" na jakichś niezbyt legalnych wiecach.

Pamiętam, jak pojawiła się nowa, świecka alternatywa polskiego adwentu (nie czterotygodniowego, niestety) i uczestniczyłem w kolejnych fazach tego kilkudziesięcioletniego oczekiwania nie na PRZYJŚCIE jakiegoś ziemskiego wyzwoliciela, ale na ODEJŚCIE OBCYCH ciemiężycieli - bo taka była istota nadziei, wiązanych czy to z Andersem czy z Mikołajczykiem, czy potem z Gomułką i z Gierkiem, czy wreszcie z Wałęsą i Mazowieckim przez tych, którzy tak jak ja, czuli się w Polsce u siebie - ale "nie do końca".

Czekanie z nadzieją na jedyną prawdziwą Paruzję nie jest łatwe a teraz komplikuje je przebieg tego świeckiego adwentu, który właśnie wkroczył w jakąś kolejną, nie bardzo zrozumiałą fazę - bo oczekiwanie na "odejście" wydaje się powszechne, ale kto mianowicie powinien odejść, nie jest jasne - bo kto tu teraz "swój" a kto "obcy" nie bardzo wiadomo, skoro nie ma Hitlera ani Stalina i nawet w narodowej reprezentacji piłkarskiej czy w polskim Sejmie widoczny jest etniczny pluralizm.

Grzesznik, który nie chciałby stracić szansy zbawienia a nakaz miłości bliźniego traktował poważnie już na wiele lat przed panowaniem Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego, napotyka na poważne trudności w praktykowaniu miłości i zgody, których pan premier i pan prezydent są wprawdzie głosicielami oraz orędownikami ale niestety nie wzorami, albowiem sami stanowią przeszkody na drodze pojednania Polaków.

Partia Donalda Tuska i środowiska opiniotwórcze zaprzyjaźnione z Bronisławem Komorowskim zajmują się szczuciem na oponentów politycznych Platformy Obywatelskiej już od lat, niekoniecznie bezinteresownie; nie sądzę, by po odejściu premiera i zmianie prezydenta szczuć przestały, ale premiowanie najaktywniejszych szczwaczy państwowymi synekurami trudno mi uważać za przejaw troski o dobro wspólne; łatwiej za nadużycie.

Nadużywanie zdobytej władzy nie jest niczym niezwykłym, bo żądza władzy bywa silniejsza od szacunku dla prawa a politycy ambitniejsi od jurystów; manifestacyjna pogarda dla pryncypiów prawnych i moralnych - aż po (czasem aż przesadnie skuteczne) eliminowanie ich wyznawców i obrońców, to jednak już opresja, która musi wywoływać reakcje obronne - także destrukcyjne.

Gniew i nienawiść nie są wytworami intelektu; bywają niekiedy zupełnie bezrozumne, ale zawsze ich przyczyną jest cierpienie doznane od kogoś, a bywa że przezeń zadane.

Wiedział o tym doskonale minister Jerzy Urban, wiedzą treserzy bestii politycznych i ambitni twórcy, wiedzą też wyrobnicy PR zajmujący się zaśmiecaniem internetowych forów i portali - bo umiejętność wyprowadzania przeciwnika z równowagi bywa dziś przydatniejsza i intratniejsza od umiejętności przekonywania.

Pan redaktor Tomasz Lis świadkiem, że posadzenie za plecami kandydata na prezydenta gromadki klakierów jego kontrkandydata może wpłynąć na wynik wyborów głowy państwa - tak, jak wywiad ("telemost") z Janem Tomaszem Grossem na wzrost sprzedaży jego antypolskiego paszkwilu - i wzrost nastrojów antysemickich.

Nie wiem, czy rekomendowanie telewidzom najnowszego filmu reżysera Pasikowskiego jako wartościowego dzieła, które obejrzeć powinni wraz z dziećmi, pozostaje w jakimś związku z zatrudnieniem pana Lisa przez niemieckiego wydawcę - ale TVP nie wydaje mi się właściwym kanałem dla promocji produktów propagandy antypolskiej - a sam Tomasz Lis właściwym doradcą
w kwestiach wychowania (patriotycznego ?) polskiej młodzieży.

Za zarządzanie emocjami obywateli za pośrednictwem telewizorów nie tylko w czas Adwentu odpowiada z nominacji pana prezydenta prezes Jan Dworak, który zapewne kiedyś odejdzie, ale do zgody narodowej wszak nie dojdzie przy obecnym stanie estetycznym i etycznym "niezależnych mediów", ani pod innym szyldem, ani bez szyldu, dopóki żerować będą na takich emocjach, wśród których gniew i nienawiść mogą uchodzić za szlachetne.

Pozostaje mi czekać z nadzieją na rozmaite odejścia, ale mam świadomość, że czekają też inni, na zupełnie inne, może nawet z jeszcze większą niecierpliwością.

Pan Marszałek Wenderlich na przykład (a nie jest on sam wśród
obecnych i byłych marszałków) z okazji dzisiejszego jubileuszu Radia Maryja był uprzejmy ustosunkować się w tym kontekście do "Rydzyka" - podczas gdy ja wolałbym w tym samym kontekście wspomnieć raczej pana marszałka Wenderlicha (i nie tylko jego).

Czekanie dłuży się człowiekowi, i bywa że przychodzą mu na myśl
przykre wspomnienia i trudne skojarzenia - trudniejsze, niż p. Millera z p. Palikotem, więc chciałby sobie trochę ponarzekać albo to i owo nazwać po imieniu, póki pamięta właściwe słowa.

Ot,choćby wczorajszy interview pani Barbary Czajkowskiej z panem Adamem Michnikiem wiele obudził wspomnień i bardzo mnie zainspirował - a przy okazji odświeżył znajomość zapomnianych słów, które obecnie mi się cisną - i mógłbym je tu zanotować.

Nie uczynię tego jednak, bo trwa Adwent a ja boję się zarzutów prokuratorskich - jeszcze bardziej niż pomysłów pana ministra Boniego, bo nie jestem osobą konsekrowaną.

Raczej odwrotnie : coraz częściej diabli mnie biorą..

Brak głosów