nudności, czyli o tym, co się komu odbija

Obrazek użytkownika Andrzej Tatkowski
Blog

Eksperyment Stańczyka, który dowiódł, że najwięcej jest w Polsce lekarzy -a ściślej biorąc, że prawie wszyscy Polacy znają się na medycynie- przeprowadzony został na początku XVI. wieku, gdy komunikacja społeczna odbywała się oraz obywała bez zapośredniczających środków technicznych, bo wiek to był złoty i nijakich "mediów" nie było.

Minęło od tamtych czasów z pięćset lat, podczas których dokonywał się i trwa nadal niezmierny postęp cywilizacji.

Pisać umieją prawie wszyscy (choć niektórym tak się tylko wydaje), więc komunikacja społeczna odbywa się oraz obywa bez nawiązywania bezpośrednich kontaktów międzyludzkich, przy pomocy różnych wyrafinowanych instalacji i aparatów, a znajomość medycyny powszechna jest nawet wśród dziatwy, której nie są obce aktualne osiągnięcia tej dyscypliny - od aborcji po eutanazję, nie bez transplantologii - jak również postępy w pokrewnej dziedzinie farmakologii.

Lekarzy w Polsce musi być wielu, skoro w warunkach bardzo racjonalnego zarządzania zasobami ludzkimi stanowią ważny element eksportu (niekiedy, na szczęście, wewnętrznego) a najwybitniejsi powoływani są na odpowiedzialne stanowiska w służbie publicznej, ale eksperymentu Stańczyka powtarzać dziś nie warto gdyby chciało się dowiedzieć czegoś więcej.

Inne jest wszak, nowoczesne, społeczeństwo i indywidualne reakcje na widok spuchniętego celebryty z obwiązaną gębą mogą być inne, mniej życzliwe niż bywały za Jagiellonów, skoro np. gipsowy kołnierz na ponętnej szyi pana Roberta Biedronia nie wywarł latoś większego wrażenia ani odruchów współczucia.

W związku z upowszechnieniem wiedzy o chorobach nieznanych
dotąd medycynie, czasem rzadkich a czasem epidemicznych, które udaje się wykryć przy pomocy nowoczesnej aparatury i dopisać do urzędowego rejestru przyczyn zgonu, pojedynczy przypadek fluksji czy drobnego urazu, nie mówiąc o małym odchyleniu od normy (która też bywa zmieniana), nie robi dziś większego wrażenia.

Powszednieją nawet zgony, choćby nagłe i niespodziewane, ponieważ jest ich o wiele za wiele; jeszcze tylko niektóre pogrzeby cieszą się niejakim zainteresowaniem obywateli bardzo już zobojętniałych czy znieczulonych na rozmaite cudze dolegliwości, bo dość mają własnych, czytujących więc i komentujących głównie albo wyłącznie nekrologi.

Obok pogrzebów okazjonalnie ożywiają społeczną komunikację także funeralne rocznice, przyczyniające się nie tylko do wzrostu popytu na znicze (i być może sponsorowane przez lobby ich producentów), ale i do intensyfikacji kontaktów bezpośrednich (tak zwanych interakcji) między obywatelami i funkcjonariuszami demokratycznego państwa prawnego.

O sponsoringu tych interakcji nic nie wiadomo, stanowią jednak zbyt wartościowe źródło informacji o aktualnych nastrojach społecznych, by nie mogły uchodzić za twórczą adaptację idei eksperymentu Stańczyka do współczesnych potrzeb, nawet jeśli są czysto spontaniczne.

Zarządzanie takimi interakcjami jest niewątpliwie trudne,
nie mówiąc o takim, właściwym wyborze ich miejsca i czasu, by pozyskana eksperymentalnie wiedza mogła pojawić się w społecznym obiegu wraz z niezbędnym kontekstem, nierzadko międzynarodowym albo nawet międzypaństwowym, co stwarza dodatkowe trudności i czyni sprawę niezmiernie delikatną.

W miniony weekend nie można było poświęcić uwagi rocznicy rzezi na Woli, nie robiąc nikomu przykrości; podobnie ma się rzecz z rzezią wołyńską, której sierpniowa faza może się niebawem komuś przypomnieć, a tuż przed nami przecież rocznica Cudu nad Wisłą, nie mówiąc o narodzinach NSZZ "Solidarność" i poprzedzającym je stanie błogosławionym, jak niegdyś, bynajmniej nie żartobliwie, w Polsce mawiano.

Nie bardzo wiadomo w jakim obecnie stanie - niewątpliwie wszak odmiennym - jest polskie państwo i społeczeństwo, ale czy to ciąża histeryczna, czy historyczna, nie wypada orzekać, dopóki nie wiadomo czy, kiedy, i co się urodzi.

Na razie muszą wystarczyć pogrzeby, podczas których takt i roztropność nakazują milczenie.

***

Z wieloma innymi sprawami jest podobnie, więc gdyby jakiś Stańczyk próbował uciec się do takiego fortelu, który dziś nazywa się dziennikarską prowokacją, niewiele by usłyszał od zwyczajnych ludzi - a może nic zgoła.

Są oczywiście i ludzie niezwykli, na przykład eksperci; ot, właśnie indagowano byłą panią prezes Narodowego Banku Polskiego, obecnie inne ważne piastującą stanowisko, co mają czynić obywatele zainteresowani kursem waluty małego ale dzielnego państwa europejskiego, w której spłacają kredyt (odpowiedź brzmiała : "Zacisnąć zęby i czekać."), ale nie każdy może mieć szczęście obcowania z autorytetami tej miary i zadawania im pytań, cóż dopiero uzyskania od nich równie uniwersalnej dyrektywy życiowej.

Tymczasem wiedza nie o tym, co mniema ekspert, ale o tym, co sądzi lud, bardzo ceniona jest przez władców od czasów Haruna al Raszyda, zwłaszcza w okresie przedwyborczym.

Nic więc dziwnego, że badania opinii publicznej prowadzi się coraz bardziej nowoczesnymi metodami i nie zajmują się tym, uchowaj Boże, amatorzy, ale wybitni profesjonaliści, wyposażeni w nowoczesne instrumentarium.

Wyniki tych, a czasem też innych, badań prezentowane
są następnie w formie ustnej lub pisemnej zainteresowanym (to znaczy tym, którzy mają w tym jakiś interes) a nieco później szerszemu kręgowi ciekawych tego, co myślą, mówią albo piszą inni, zwykle w formie nazywanej "prezentacją", bo polski równoważnik - "przedstawienie" - brzmi zbyt dwuznacznie.

Prezentacja może mieć formę solenną, niczym nowa matura (z którą łączą ją i inne cechy), ale jej praktyczne znaczenie nie zależy ani od formy, ani od treści; decyduje miejsce prezentacji oraz osoba prezentującego, nie bez znaczenia jest scenografia, tło akustyczne, rekwizyty oraz kostiumy.

Doprowadzenie informacji, które powinny dotrzeć tam oraz pozostać jak najdłużej, w przepastną głębię świadomości albo i podświadomości informowanych (nie piszę "w głąb", żeby nikogo nie urazić), czyli "praktyczne znaczenie" prezentacji, uwarunkowane jest wprost jeszcze czymś innym.

Decydujące znaczenie ma środek łączności, zwany "medium" mogący równie dobrze służyć transmisji rzetelnych danych jak wywoływaniu duchów, unicestwianiu albo kreowaniu tzw. "faktów społecznych".

***

Nie czas myśleć o Stańczyku w czasach, kiedy Środek staje się Początkiem i przestaje służyć, a zaczyna władać.

Przykład stacji telewizyjnej, która bez ostentacji i pompy podobnie jak rówieśna jej "Samoobrona" świętuje właśnie swoje dziesięciolecie jest znamienny i pouczający.

Przeobraziła się ona z firmy usługowej w ważną instytucję opiniotwórczą, i jest pozakonstytucyjnym organem władzy o porównywalnej z "Gazetą Wyborczą" skali oddziaływania - i porównywalnej szkodliwości.

Nie jest jedynym instrumentem systematycznej dewastacji polskiego "naturalnego środowiska" duchowego, pustoszonego nie od dziś, nie tylko przez specjalistów od dezinformacji i deprawacji, ale odgrywa zbyt ważną, destrukcyjną, rolę, by uniknąć odpowiedzialności.

Myślę o tym z przykrością.

Przykro mi zawsze, ilekroć konstatuję, że uroda, wdzięk i elegancja, inteligencja, wrażliwość i wykształcenie, nie są efektownym opakowaniem, lecz - towarem.

O handlarzach nie potrafię myśleć bez nienawiści, ale to nie ja, lecz oni, bodaj ich piekło pochłonęło, są za nią odpowiedzialni.

Przyjaciół kiedyś przecie im braknie; nie może być inaczej !

A obojętnych jest coraz mniej,
przybywa natomiast znudzonych
a z nudów, Wysoki Sądzie,
różne głupstwa przychodzą człowiekowi do głowy..

Co widać powyżej.

Brak głosów

Komentarze

 Ostatnio jedna z firm sondazowych przeszła samą siebie, bowiem jej Prezes nie tylko prezentował uzyskane wyniki, ale zarazem interpretował je podając, co jest przyczyna, iz PO wzrosło a PiS zmalało. I nie było to bynajmniej wynikiem jego ankiety - bo roumiem - pyta sie dlaczego Pan/Pani zagłosuje na PO a odpowiedź brzmi - bo Tusk zlikwidował Pułk Specjany, bo pokazał jaki jest kozak, bo dotychczas nic nie wiedział ale jak się dowiedział to ho, ho ... natychmiast podjął ostre dzialanie. Taka była  interpretacja pana Prezesa jego badań, chociaz media pisały że to była decyzja nowego Ministra, ale co tam, Prezes wie lepiej, nawet nie pytając ankietowanych. Chyba mógłby sam te ankiety wypełniac, skutek byłby zbliżony. No i żeby chociaż PiS-owi padło z 10 pkt, ale zdaje sie ze ujawnił zmiany w zakresie błędu pomiaru, ale jak Pan pisze, co miało dotrzec, jakie przeslanie, to trzeba było wyartykułowac.

Vote up!
0
Vote down!
0
#176295