Rok 1988 (na marginesie tekstu A. Ściosa)

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Historia

Rok ów był czasem, gdy komuniści zostali rzuceni na kolana i dalszy los czerwonej władzy zależał wyłącznie od „otwartości negocjacyjnej” strony solidarnościowej. Gdy pisałem tekst „Michnik i Urban jako mózgi ‘polskiej pieriestrojki’” zwracałem uwagę na pewną „ideową koincydencję” propozycji „zmian ustrojowych”, propozycji formułowanych mniej więcej w tym samym czasie w latach 80. przez „obie strony konfliktu”, ale też starałem się podkreślić innowacyjną rolę „Rudego 102”, czyli think tanku składającego się z S. Cioska, W. Pożogi oraz J. Urbana - stanowiącego w drugiej połowie najbardziej zaufane ciało analityczno-doradcze Jaruzela i opracowujące plany „ostatecznej dekompozycji opozycji”.

Otóż komunistyczni analitycy pisali tak (8 września 1987 r.):

„Stoimy przed największymi zagrożeniami i wyzwaniami w ciągu 5 ostatnich lat, to znaczy: sytuacja jest groźniejsza niż przez cały czas po 13 grudnia 1981 r. z wyjątkiem pierwszej połowy 1982 roku. Zarazem w kraju panuje spokój. Trzeba uprzedzać wydarzenia, nim zaczną się toczyć, nabiorą dynamiki, nie czekać, aż zostaną w naszej dyspozycji tylko schyłkowe, jak uczy doświadczenie kryzysów, nieskuteczne poczynania awaryjne.” (cyt. za Garlicki, Karuzela, Czytelnik, Warszawa 2004, s. 63).

Zwracam uwagę na to zalecenie „uprzedzania wydarzeń”, czyli mówiąc ściślej, prowokowania biegu rzeczy, a nie tylko sterowania tymże biegiem. Tak należy bowiem patrzeć na wszelką działalność komunistów, którzy w momencie doprowadzenia do przewrotu bolszewickiego w Rosji nabrali przekonania, że nad historią, nad dziejami ludzi można przejąć kontrolę.

Z kolei w styczniu 1988 r. think tank w następujący sposób diagnozował sytuację:

„Uwiąd zaufania i nadziei jest to tendencja falująca, ale stała. Ośrodki badawcze OBOP i CBOS potwierdzają ją. OBOP przy tym sygnalizuje narastający brak nie tylko zaufania i wzrost pesymizmu, ale zanikanie elementów pozytywnego kontaktu władzy ze społeczeństwem. Większość nie wierzy nam i nie słucha już tego, cokolwiek mówimy (…) Nastroje spadły poniżej czerwonej kreski, czyli przekroczony został wyliczony przez socjologów, a oparty o doświadczenie, punkt krytyczny wybuchu. Nie występuje on, gdyż skłonności wybuchowe są w społeczeństwie przytłumiane przez różne stabilizatory (doświadczenia historyczne, w tym głównie 13 grudnia 1918 r., rola Kościoła, spadek wpływów opozycji, apatia (…). Mieszanina zniechęcenia i napięć rychło uczyni więc sytuację dramatyczną, a napiętą przede wszystkim w zakresie stosunków wzajemnych społeczeństwa i władzy. Odbija się to już na nastrojach kadry, której znaczna część, jak zawsze w okresie schyłkowym, poczyna kwestionować przywództwo, intrygować, projektować przyszłe konfiguracje personalne. Z czasem zacznie spiskować.” (Garlicki, s. 80)

Jak trafne były te prognozy, nie muszę chyba nikogo przekonywać. Wiosną wybuchnie pierwsza poważna fala strajków w 1988 r. W owym styczniowym dokumencie pada też propozycja utworzenia rządu składającego się z komunistów oraz „działaczy katolicko-narodowo-prawicowych, przedstawiających siebie jako lepszych niż komuniści polscy gwarantów radzieckiej racji stanu” (Garlicki, s. 81). Co więcej, postuluje się utworzenie „stronnictwa chrześcijańskiego”:

„Stosunkową słabość nowej formacji politycznej zapewniałoby też możliwe do przewidzenia skłócenie wewnętrzne różnych nurtów i osób, które skupiałaby nowa partia (…) W razie nadmiernego rozwoju stronnictwa z dziecinną łatwością można by w nim prowokować secesje i awantury aż po zastosowanie wariantu, który proponujemy wobec OPZZ.” (Garlicki, 83)

No ale o tym wspominam bardziej w charakterze ciekawostki i jednocześnie pokazania, do jakiego stopnia komuniści uważali się za animatorów jakiegokolwiek obszaru życia politycznego, co warto pamiętać po dziś dzień. Już wtedy (styczeń 1988 r.) analitycy owi myśleli o modelu prezydenckim (z Jaruzelem na czele państwa, rzecz jasna), powołaniu senatu oraz, rzecz jasna, o zachowaniu wpływów czerwonej nomenklatury. W styczniu też zaczynają się ukazywać wspomniane przez Aleksandra Ściosa, reżimowe (PRON-owskie) „Konfrontacje” (naczelny Jarosław Goliszewski), mające pełnić rolę „forum, na którym spotkać by się mogli partyjni reformatorzy i umiarkowani opozycjoniści”, jak pisze Garlicki i dodaje: „W realizacji pomysłu dużą rolę odegrał płk Wojciech Garstka, wówczas rzecznik prasowy gen. Kiszczaka” (Garlicki, s. 84-85). Faktycznie też, jak podaje Ścios, już w lutym publikowany jest wywiad z B. Geremkiem (zarejestrowany w grudniu 1987 r.).

Tymczasem w marcu ’88 „trzej” (Ciosek, Pożoga, Urban) przygotowują kolejną analizę sytuacji. Ponownie postulują powołanie „stronnictwa katolickiego”, reformy gospodarcze oraz, by Jaruzel stanął na czele niezadowolenia społecznego i także reform politycznych:

„Niezwykle ważne jest, aby postacią centralną tych zmian był I Sekretarz KC, żeby zarysowany przełom tak samo kojarzył się z gen. W. Jaruzelskim, jak wprowadzenie stanu wojennego, aby inne osobistości nie dyskontowały zmian i nie stawały się ich bohaterami.” (Garlicki, s. 91)

Zdaję sobie sprawę, że brzmi to niemalże jak wyimek z któregoś rocznicowego artykułu publicystów „GW”, ale przypominam, że to tekst komunistycznych analityków sprzed 21 lat. W kwietniu rozpoczynają się strajki, a równocześnie (do tego wątku jeszcze wrócę) „kontakty na linii państwo-Kościół”. W maju 1988 r. w Nowej Hucie dochodzi do ostrej pacyfikacji protestujących i jest dosłownie parę dni po ogłoszeniu przez konferencję plenarną Episkopatu Polski komunikatu zachęcającego do dialogu „reprezentatywnych grup społecznych” z „władzami państwowymi”. W czerwcu w trakcie obrad „VII Plenum KC PZPR” Jaruzel wrzuca pomysł urządzenia „okrągłego stołu”.

W sierpniu, tuż przed wybuchem kolejnej fali strajków, think tank pracuje dalej (i to wyjątkowo ciekawy fragment):

„Uważamy, że już nie można uchronić obecnej ekipy od upadku, a być może nie można nawet odwlec przesilenia do końca 1989 roku ani że nie leżałoby to w interesie Polski i socjalizmu., Sądzimy także, że żadne kierownictwo PZPR nie może nadal zachować w ręku całej władzy i musi przystać na jej realny podział, a powinno tego dokonać na tyle wcześnie, aby móc zabezpieczyć pozycję dominującą PZPR w warunkach dokonanego i przekształcającego się potem podziału władzy. Czym wcześniej, tym lepiej, gdyż stale tracimy w realnym układzie sił. Przyzwolenie na podział władzy związane ze współodpowiedzialnością umiarkowanej opozycji i ludzi Kościoła może nas po pewnym czasie wzmocnić na tyle, że zdołamy zachować swój okrojony stan posiadania.” (Garlicki, s. 107)

Te ostatnie zdania są aktualne do dziś, można powiedzieć. W owej analizie postulowano zmianę modelu państwa na prezydencki, podział miejsc w sejmie i senacie, zmiany w ordynacji wyborczej (oczywiście w żadnym wypadku nie chodziło o wolne i powszechne głosowanie), proponowano też dymisję rządu (Z. Messnera) we wrześniu 1988 r., a nawet legalizację NZS-u. Wszystko to świadczyło, że czerwoni chcieli dokonać wyprzedzającego ruchu pozwalającego im stymulować dalszy przebieg zmian politycznych, choć, co warto podkreślić, czynili to już wtedy z pozycji przegrywających całą walkę. Co więcej, połowa sierpnia przynosi nową falę strajków w całym kraju i komuniści, jak wspomniałem na początku, są w tym momencie rzuceni na kolana.

Garlicki pisze, że 20 sierpnia:

„odbyło się posiedzenie Komitetu Obrony Kraju (KOK), na którym m.in. zapadła decyzja o rozpoczęciu przygotowań do wprowadzenia stanu wyjątkowego, a w nocy z 21 na 22 sierpnia obradowało Biuro Polityczne. Władze były zaniepokojone, jeśli nie wręcz przerażone rozwojem sytuacji.” (Garlicki, s. 111).

Możemy sobie przez chwilę wyobrazić, co by się stało z komunistami, gdyby wtedy faktycznie poszli na siłowe rozwiązanie takie jak w grudniu ’81. Zrealizowałby się wariant budapesztański, tj. wieszanie na latarniach, a tego czerwoni brali się najbardziej:

„…generałowie udali się na posiedzenie Rady Ministrów. W południe zatelefonował do Górnickiego Rakowski informując, że stanęła Stocznia Gdańska, że strajki rozszerzają się błyskawicznie i nie ma nadziei na ich powstrzymanie. Rakowski oceniał trwanie rządu na kilka dni. Powiedział też, że poprzedniego dnia zwrócono się do Wałęsy z propozycją rozmowy z Kiszczakiem. Wałęsa się zgodził, ale gdy usłyszał, że warunkiem jest niedopuszczenie do strajku w Stoczni, odmówił dalszych kontaktów i stanął na czele strajku. Rakowski odrzucił przypuszczenie, że strajki mogą same wygasnąć. Miał powiedzieć: „Tym razem cało z tego nie wyjdziemy”. Uważał, że wprowadzenie stanu wojennego będzie nieobliczalnie kosztowne.” (Garlicki, s. 111)

Nic więc dziwnego, że wnet nastąpił zwrot akcji i „gen. Kiszczak” w telewizyjnym wystąpieniu zaczął przebąkiwać o możliwości „rozmów”. Komunistom palił się grunt pod nogami z dnia na dzień, bo nawet OPZZ zaczynało się domagać ustąpienia rządu.

„Jak wynika z różnych źródeł państwowych i partyjnych, ów poniedziałek 22 sierpnia był dniem, w którym gen. Jaruzelski znajdował się na granicy załamania błędnie oceniając, że powtarza się scenariusz z sierpnia 1980 r.” (Garlicki, s. 113)

Przypomnę, że jest to dzień na jakieś trzy tygodnie przed rozpoczęciem „negocjacji” w Magdalence. Zresztą w rozmowie z Górnickim (24 sierpnia 1988 r.) sam Jaruzel powiada:

„nowym elementem, którego w 1980 roku nie było, jest wyraźnie rysujący się „sojusz tronu i ambony” (…), zapewne nie bez cichej aprobaty „Totusa” (potoczne dawne określenie Jana Pawła II, od jego herbowej dewizy papieskiej „Totus tuus”). Wówczas tylko Wyszyński próbował mitygować eksplozywne nastroje, zresztą bez rezultatów. Obecnie nie tylko Glemp, ale również Macharski i Gulbinowicz otwarcie wypowiadają się za normalizacją stosunków z państwem.” (Garlicki, s. 115)

No i jak wiemy, stopniowo mediacje z udziałem przedstawicieli Kościoła doprowadzają w końcu do zainicjowania szerszych „negocjacji”. To, że komuniści dążyli za wszelką cenę do zachowania władzy (i „twarzy”), widząc już na horyzoncie rychły swój koniec, gdyby konflikt społeczny się nasilił - to całkowicie zrozumiałe, gdyby bowiem protestujący nie poprzestali na strajkach, tylko zaczęli palić komitety partyjne, to na żadne paktowanie czerwoni już nie mieliby czasu, jedynie na ewakuację kukurużnikami do Moskwy, jeśliby zdążyli. Jednak były jeszcze dwa czynniki w ówczesnej sytuacji - „demokratyczna opozycja”, która dążyła do przejęcia władzy przede wszystkim na opozycji – czyli jakby przyznania sobie monopolu na możliwą opozycyjność (vs radykałowie, ekstremiści etc.) oraz Kościół, którego część hierarchów (także, sądzę, nieco na wyrost w stosunku do zachowań i oczekiwań Ludu Bożego), zaczęła pertraktować z czerwonymi na temat „porozumienia ogólnonarodowego”.

Zabrakło „non possumus”, które należało sformułować w „Memoriale do „generała Jaruzelskiego””, tak jak kiedyś (tj. w maju 1953 r.) hierarchowie pisali w memoriale do innego moskiewskiego agenta, czyli Bolesława Bieruta. To „non possumus” jednak powinno się było pojawić w październiku 1984 r. po zabiciu przez czerwonych ks. J. Popiełuszki. Wtedy Kościół w Polsce powinien był zerwać jakiekolwiek kontakty z komunistami, a przynajmniej nie próbować ich w żaden sposób normalizować. Tak się jednak nie stało.

W 1985 r. W. Kulerski przestrzegał: „W stosunkach z komunistami istnieje tylko jedna alternatywa: uległość, nieuchronnie prowadząca ku zniewoleniu aż do uprzedmiotowienia człowieka, albo walka pozwalająca człowieczeństwo ocalić lub choćby przechować”, a rok później pisał Cz. Bielecki w paryskiej „Kulturze”: „Polskiej polityce grozi dziś liberum mediato – wolność pośredniczenia, przetargów, którą przyznają sobie osoby i instytucje (…) Przetarg, w którym nie dzieli się władzy, zmierza tylko do pozbawienia słabszej strony autorytetu, pozbawienia go przy stole rokowań, skoro nie udało się to w społecznej konfrontacji.” (cyt. za Garlicki, s. 24 i 23).

Tego typu głosy jednak nie zdominowały postaw w środowiskach opozycyjnych. Po trójstronnych negocjacjach z lat 1988-1989 otrzymaliśmy w rezultacie na blisko 20 lat nową formułę wielopłaszczyznowego sterowania społeczeństwem nie zaś jego upodmiotowienie. Grupa „rządowa” i „opozycyjna”, jak wiemy, za jedno z podstawowych zagrożeń dla „demokracji” uznały „ekstremistów” i ich zwalczały, przy czym ekstremizm był rozumiany w zależności od aktualnej optyki – ekstremistami mogli być kontestatorzy okrągłego stołu, ale też nazbyt antykomunistyczni księża. W tym kontekście warto cały czas pamiętać, że jednym z pierwszych wyzwań „systemowych” było też zapobieżenie „klerykalizacji Polski”, czyli stworzeniu „państwa wyznaniowego”; zatem z jednej strony marginalizowano ugrupowania i środowiska domagające się rzeczywistego zerwania z peerelem i komunistami, a z drugiej (ku uciesze komunistów) wypychano Kościół ze sfery społeczno-politycznej. Taki stan rzeczy można z powodzeniem nazwać kontynuacją peerelu.

Nic zaskakującego nie ma w tym, że spora część obywateli ma poczucie wyobcowania w nowym państwie polskim; to wyobcowanie nie bierze się znikąd; państwo zbudowane na kłamstwie („obalenie komunizmu”), bezprawiu („zalegalizowanie peerelu”) i niesprawiedliwości („nierozliczenie komunistów”, uwłaszczenie nomenklatury), choćby nie wiem jak to kłamstwo, bezprawie i niesprawiedliwość były przypudrowane i choćby nie wiem jakie urządzano igrzyska, by zagłuszyć sumienia - nie może być krajem, z którym obywatelowi chce się utożsamiać. Dlatego też Polska potrzebuje radykalnej zmiany.

http://cogito62.salon24.pl/382360.html
http://polis2008.nazwa.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=224:michnik-i-urban-jako-mozgi-polskiej-pieriestrojkiq&catid=27:radio-tyrana&Itemid=13

Brak głosów