O heroizmie i postawach mniejszego formatu

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Idee

W sytuacji, gdy rozpoczęła się feta zwolenników zabijania dzieci, gdy komunista Napieralski kwiatami obsypuje osobę, która domagała się aborcji, a następnie odszkodowania za to, że tej aborcji nie dokonano – aż się prosi o wspomnienie matki, która świadomie podjęła decyzję o donoszeniu ciąży i urodzeniu dziecka, wiedząc, że może to spowodować jej śmierć. Wstrząsające słowa tejże matki: „Gdybym miała jeszcze raz wybierać, wybrałabym tak samo. Jestem szczęśliwa, odchodzę spełniona”, powinny stanowić drogowskaz dla ludzi dobrej woli, nawet niekoniecznie wierzących - przecież poświęcenie własnego istnienia po to, by ochronić czyjeś życie należy do najwspanialszych form heroizmu, który porusza serca i dodaje nam sił, gdy słabniemy i gdy wydaje się nam, że grzebią nas żywcem ci, co po śródziemnomorskiej cywilizacji chcą pozostawić gruzy.

Jest to zresztą przerażający paradoks naszych czasów, że ten niebywały skok technologiczny, jaki się dokonał w ostatnich dziesięcioleciach, nie przekłada się zupełnie na żaden skok etyczny. Z jednej więc strony mamy fenomenalną maszynerię medyczną czy metody leczenia pozwalające np. nie uznawać już nowotworów za bezwzględny wyrok śmierci (i wcześnie rozpoznany rak daje się w wielu wypadkach wyleczyć), a z drugiej ofensywę środowisk postulujących zabijanie osób „beznadziejnie chorych” jako najlepszą formę pomocy, jaką cywilizowany świat może im zaoferować. Z jednej strony mamy ludzi, którzy potrafią ratować wcześniaki i dokonywać skomplikowanych, ratujących życie operacji na dzieciach w stanie prenatalnym – z drugiej, ofensywę nieubłaganych zwolenników aborcji, którzy są ślepi na cud życia i głusi na jakiekolwiek argumenty.

Sam zadawałem sobie przed wielu laty pytanie, gdy moja żona była reanimowana po urodzeniu naszej córki, czy mnie Pan Bóg zostawi z dzieciną, a ukochaną kobietę po prostu wezwie do siebie. Bóg jednak sprawił, że wszystko zakończyło się szczęśliwie. Swoją drogą, iluż wokoło widzimy ludzi, którzy w młodym wieku tracą najbliższych i są w stanie zachować jakąś niesamowitą siłę duchową, częstokroć pozwalającą pocieszać tych, co przyszli ze słowami pociechy, a sami trzęsą się od łez.

Jest jakąś oczywistą prawdą to, że nasze życie jest jakoś splecione z istnieniem innych ludzi, a nawet nabiera większej wagi, im bardziej jest tym innym oddane. Ludzie, którym (jakąś mroczną) radość sprawia forsowanie aborcji, nie wiedzą i nie chcą słyszeć nic o poświęceniu. Co więcej, okrucieństwo towarzyszące aborcji zbywają wzruszeniem ramion, tak jakby chodziło o „zabieg” czy operację wycięcia czegoś. Po prostu ktoś się czegoś pozbywa i koniec. Innej drogi nie ma. Nie wchodzi w grę nawet coś takiego, jak urodzenie i pozostawienie niechcianego niemowlęcia w szpitalu dla tych rodziców, którzy gotowi są dziecko przyjąć i wychować (a wiemy, że wiele jest takich par).

Jakoś tak się składa, że jednocześnie zwolennicy aborcji, niezwykle uczuleni na punkcie specyficznie rozumianej wolności, są w stanie forsować takie formy jej realizowania, które mają łączyć filozofię przeciwną życiu z jakąś potworną zabawą czyimś istnieniem. Oto zatem od lat forsowany jest pomysł łączenia par homoseksualnych w małżeństwa oraz przyznawania im praw do adopcji dzieci. Czyż można sobie wyobrazić większą i bardziej ponurą kpinę z rodzicielstwa i macierzyństwa? Powiada się, że diabeł jest „małpą Pana Boga”, czyli że z jednej strony naśladuje Boże pomysły, z drugiej jednak nieustannie je całkowicie deformuje; odbija w zwierciadle, a zarazem wykrzywia. Idea rodziny tworzonej przez dwóch mężczyzn czy dwie kobiety – posiadających dzieci - jest takim ostentacyjnym szyderstwem z tego obrazu rodziny, który istnieje od wieków i ufundowany jest na ludzkiej naturze.

To szyderstwo jednak nie bierze się znikąd, jest bowiem logiczną konsekwencją wizji człowieka jako boga będącego panem własnego i cudzego życia. Oczywiście, już od wielu dziesięcioleci trwają spory wśród zwolenników absolutystycznie rozumianej wolności, spory, jak dalece dany człowiek może być panem życia innych ludzi i o których „innych” mogłoby chodzić. Innymi słowy ci, co wiernie podążają za hasłem pewnego brodacza, by nie tyle poznawać świat, co go zmieniać, oczywiście rewolucyjnie, gdyż innych dróg nie wynaleziono, a to wskazują „klasy”, które wymagają usunięcia, a to Untermenschów, a to znowu ludzi schorowanych (nie chodzi przecież wyłącznie o osoby w podeszłym wieku, a np. dzieci z zespołem Downa), a to wreszcie dzieci nienarodzone. Ciągle (w tej ponurej i okrutnej w istocie wizji) trzeba kogoś usuwać na drodze do pełnej wolności. Ciągle trzeba komuś zamykać usta, „resocjalizować” przez pracę (jak słusznie zauważyli realizatorzy filmu „The Soviet Story”, prześmiewcze hasło „praca” widniało i nad koncłagrami, i nad obozami hitlerowskimi) lub po prostu zastraszać, szantażować, zagłuszać krzykiem. Albo i pałować, żeby zrozumiał. Wszystko to, bo oto wolność idzie, wolność idzie i śpiewa, spowita w czerwone sztandary – albo z sierpem i młotem, albo ze swastyką. Czerwień krwi, w której pławi się totalitaryzm jest nieprzypadkowa, wszak nowy świat w wielkich bólach się rodzić musi i się rodzi. A czy ktoś widział poród bez krwi?

Heroizm życia. Są ludzie, którzy nam swoim heroizmem przypominają, że nie podążamy wyłącznie drogą w ciemność, że jest inna droga – i że jest Światło. 4 czerwca wspominaliśmy pierwszą rocznicę śmierci Agaty Mróz. O heroizmie tejże matki przypomnijmy sobie dzisiaj, gdy stajemy przed kolejną ofensywą zwolenników aborcji.

http://www.rp.pl/artykul/368305_Aborcja_po_hiszpansku_.html

Brak głosów

Komentarze

Co więcej, warto go promować, żeby jedyną współczesną świętą nie była baba ( "cały ogień na mnie"!:)), która "wpadła" i chciała się pozbyć dziecka, nie z powodu zagrożenia życia, tylko dlatego, że bała się "obniżenia jego standardów". O kilka miesięcy za późno zaczęła myśleć o odpowiedzialności

Vote up!
0
Vote down!
0

------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"

#32239