O różnicy między deliberowaniem a debatowaniem

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Idee

Wiedząc (por. komentarz poniżej), że prof. W. Sadurski już szykuje się do skręcania bicza na moją osobę, chcę uprzedzić jego ewentualny cios poniżej pasa niniejszym wywodem, w którym odróżniam deliberowanie od debatowania, mimo że słownikowo zwykle się te terminy traktuje jako synonimiczne. Moje życiowe obserwacje prowadzą do wniosku, że lingwiści nie zawsze mają dobre wyczucie języka, ponieważ więcej czasu spędzają na polach semantycznych aniżeli na badaniu świata, ale to tak na marginesie.

Otóż deliberowanie kojarzy mi się ze swobodnym przekomarzaniem się inteligentów (rozmaitego typu, mogą to być nawet ćwierćinteligenci), z których jeden mówi: „Pan, panie Władku, ciekawie tutaj ujął esencję sprawy, jednakowoż ja od siebie dorzuciłbym parę groszy, wskazując na, jak mniemam, inny relewantny aspekt całego problematu”, na co Włodek odpowiada: „W rzeczy samej, spodziewałem się, iż pan, panie inżynierze, nie omieszka uzupełnić mojego wywodu jakąś celną uwagą merytoryczną, proszę jednak nie zapominać, że zastosowane przeze mnie rozstrzygnięcia terminologiczne są dla mnie punktem wyjścia do jakiejkolwiek rzeczowej dyskusji na zaproponowany przeze mnie temat”. Na co pan inżynier rzekłby: „Panie Włodku, nie możemy się sztywno trzymać takich dystynkcji, wszak w ten sposób możemy dojść do kołowacizny polegającej na ciągłym spieraniu się o to czy właściwie interpretujemy naszą aparaturę pojęciową – to bardzo jałowe, jak pan doskonale wie”. I w ten deseń przy kawce i papierosku.

Deliberowanie ma na celu czasem bezstresowe bredzenie ludzi, którzy się może nieco oczytali, może o coś ważnego otarli, ale generalnie ze swoją wiedzą nie potrafią zrobić żadnego sensownego użytku. Przypominają bezrobotnych stojących na placu targowym, czekających aż ktoś przyjedzie i ich zatrudni, aczkolwiek złych na cały świat, że ich nikt nie docenia (nawet ten, który ich przyjeżdża wziąć do roboty, bo bierze na krótko, a płaci za mało). Bezpłodność intelektualna takich ludzi polega więc na tym, że sami z siebie nic dać nie mogą, a jednocześnie mają złudne wrażenie, że coś z siebie dają, brylując swoim deliberowaniem wśród ludzi, co o wiele mniej w życiu przeczytali i połowy uczonych terminów nie znają. Deliberowanie polega na tym, by właśnie zabłyszczeć intelektem, by pokazać swoją przewagę nad „prostaczkami”, by umocnić się w przekonaniu, że jest się ponad szarą masę. Ale nie by dojść do prawdy. Na dochodzenie do prawdy taki deliberator nie ma ani czasu, ani sił, ani ochoty. Prawda z reguły bywa dla niego nudna, banalna, prostacka. Samo deliberowanie jest o wiele ciekawsze.

Natomiast debatowanie rozumiem jako właśnie dyskursywne (racjonalne i w miarę możliwości precyzyjne) i zarazem intersubiektywne dążenie do prawdy. Rozumiem je normatywnie, w tym sensie, że prawda jest zobowiązująca i dla mnie, i dla mojego interlokutora, to zaś z kolei znaczy, że w sytuacji, w której dostrzegam jakieś błędy w moim rozumowaniu, dokonuję rewizji terminologicznej lub rewizji mojego myślenia (zmieniam pogląd na jakąś sprawę), a w sytuacji, w której dostrzegam błędy w rozumowaniu mojego interlokutora, to po ich wykazaniu, oczekuję od niego podobnej zmiany postawy. Debatowanie więc od deliberowania różni się przede wszystkim tym, że strony są otwarte na wzajemną krytykę, a zarazem gotowe do rewizji swoich poglądów. Jeśli tego nie ma, debata zamienia się w wesołe deliberowanie, w którym Władek lekko sztura intelektualnie Dziunka, a ten z kolei odwzajemnia się grożeniem paluszkiem Władkowi.

Na tym jednak nie koniec. Debatowanie wiąże się też ze sferą społeczną. Jeśli dostrzegam zło moralne i na ten temat debatuję, to nie po to, by zająć komuś czas rozmową lub eseistyką, lecz po to, by wywołać pewien społeczny efekt w postaci jakiegoś wspólnego przeciwstawiania się złu. Innymi słowy poważna debata wynika nie tylko z przesłanek intelektualnych, ale moralnych. W przypadku rozważań o charakterze politycznym, te przesłanki mogą mieć charakter patriotyczny, po prostu. Nie godzę się na jakiś stan rzeczy w mojej ojczyźnie i otwarcie o tym się wypowiadam, do czego mam święte prawo, bez względu na to, czy rządzi czerwona hałastra z moskiewskiego nadania, czy tęczowa koalicja pookrągłostołowa. Ludzie polityki i ludzie władzy powinni mieć bowiem świadomość podległości obywatelom – służby obywatelom, mówiąc ściśle, nie zaś świadomość górowania nad obywatelami i bezkarności.

Spieranie się, czy pewnych słów wolno używać do opisu pewnych zjawisk jest drugorzędne w stosunku do kwestii, czy te zjawiska faktycznie się pojawiają, czy nie. Jeśli więc Polska w 20-leciu dokonała takiego skoku cywilizacyjnego, który zamienił ją w kraj europejski na zachodnim poziomie, z zachodnią infrastrukturą i zachodnim modelem praworządności (mam na myśli pewien ideał aniżeli konkretne państwo, czyli np. Wielką Brytanię), jeśli posowieckie służby specjalne nie mają żadnego wpływu na polskie życie gospodarcze i polityczne, jeśli talenty i przedsiębiorczość są podstawowym kluczem do kariery w każdej dziedzinie życia, to faktycznie należy miarkować słowa i nie przykładać peerelowskich etykietek w stosunku do tego, co nas otacza, a szczególnie w stosunku do demokratycznie wybranego, pro-wolnorynkowego rządu D. Tuska. Jeśli jednak to wszystko, co napisałem w poprzednim zdaniu nie jest prawdą? To co? Nie nasuwają się wtedy żadne skojarzenia?

Debatowanie więc to także jest walka ze złem. Ja bardzo poważnie traktuję debatowanie, zwłaszcza jeśli do dyskusji ze mną włączają się porządni, myślący i zatroskani o Polskę ludzie (różnych zawodów, z różnymi doświadczeniami), wiem bowiem, że słowo jest jak miecz obosieczny. Gdy zaś widzę, co ludzie zakłamani i aroganccy wyczyniają z moim krajem, to biorę ten miecz w dłonie i zaczynam siekać. Mam do tego święte prawo właśnie jako obywatel. Jako wolny człowiek, a nie numer w szeregu statystycznym, na który patrzy sobie jakiś premier czy po prostu baran w drogim garniturze paradujący po korytarzach sejmowych jak basza po swoim dworze. To i tak zresztą jest na razie forma łagodnego sprzeciwu wobec neopeerelu, nie krzyczę bowiem jeszcze z ulicy, jak to robiłem przed „upadkiem komunizmu” - ale zapewniam nie tylko prof. Sadurskiego, że zbiera mi się na ten krzyk już od wielu lat i codziennie zaciskam pięści.

http://freeyourmind.salon24.pl/136720,przysypani-gruzem-muru#comment_1888136
http://freeyourmind.salon24.pl/136720,przysypani-gruzem-muru#comment_1888152

Brak głosów