O obalaniu komunizmu
Pierwszym krokiem, jaki musimy wykonać, by odkłamać historię współczesnej Polski, jest oddzielenie tejże historii od historii innych krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Jakąś nieznośną manierą się stało traktowanie przemian związanych z „demontażem” sowieckiego systemu jako nie tylko przebiegających równolegle w wielu krajach, ale i na podobnych, głębokich poziomach. O ile bowiem przemiany w Niemczech można nazwać poważnymi i głębokimi, o tyle przemiany w Polsce miały charakter medialno-propagandowy i powierzchowny, zachowywały bowiem wyróżniony status całej załganej i zbrodniczej „klasy politycznej” peerelu wraz z jego służbami bezpieczniacko-wojskowymi, co przełożyło się na sferę zarówno gospodarczą, jak i polityczną.
Pieriestrojka po polsku zadziałała więc w dwóch kierunkach – po pierwsze, jak już wielokrotnie wspominałem, to była legalizacja peerelu, partii komunistycznej oraz komunistycznej „praworządności”, po drugie zaś było to zapewnienie czerwonym – całkowicie bezprawnie - wyróżnionego miejsca w nowej rzeczywistości ekonomiczno-politycznej. W sytuacji więc, gdy należało zatrzymać procesy uwłaszczeniowe obejmujące nomenklaturę, Bezpiekę i wojskówkę, a rozpoczęte przez czerwonych „reformami kapitalistycznymi” w drugiej połowie lat 80., ludzie ze styropianu nadali tymże procesom jeszcze większy rozmach, uznawszy, iż lepiej jak się czerwoni nakradną w ramach rekompensaty za „utratę władzy” aniżeli, gdyby trzeba było się jeszcze z czerwonymi jakoś mocować. Oczywiście o żadnym mocowaniu nie mogło być mowy, bo czerwoni już mogli się skryć za różowych i mówić, że to różowi dokonują w stosunku do obywateli „terapii szokowej” - "nie my" – wobec tego frustracje społeczne kanalizowano w idealny sposób. W tym więc względzie byli czerwoni jak zwykle parę kroków dalej aniżeli ci, z którymi paktowali przy okrąglaku, co też sobie błyskawicznie zdyskontowali w 1993 i 1995 r. Oczywiście dla ludzi ze styropianu tryumfalny powrót komuny nie był niczym szokującym, gdyż o wiele bardziej bali się „wojny domowej”, czyli nadejścia „zoologicznej prawicy”, która za pomocą sądów kapturowych będzie pozbywać się przeciwników politycznych masowo i bezwzględnie, a służby więzienne nie nadążą z zapełnianiem cel. Michnik jeszcze do dziś śpi niespokojnie wiedząc, że widmo antykomunizmu krąży po świecie, a zwłaszcza nad Wisłą.
Od samego początku (pomijam już kwestie „legitymacji społecznej” dla negocjatorów przy okrąglaku i kwestie „kontraktowania” wyborów) dokonywało się więc bezprawie i wołająca o pomstę do nieba niesprawiedliwość (której dokonywali ci, co z hasłami o solidarności szli do władzy przecież). Nikt o zdrowych zmysłach bowiem nie spodziewał się, wychodząc jeszcze w 1989 r. na ulice, że obalanie komunizmu polegać będzie na tym, że to czerwoni staną się milionerami, a obywatele pariasami. A tak się przecież stało! Gdyby tego było mało, od razu uruchomiono jazgotliwą medialną osłonę tych wszystkich procesów, zagłuszającą jakiekolwiek głosy protestu wobec procedur uwłaszczania nomenklatury i bagatelizującą patologie towarzyszące tymże procedurom (afery do dziś właściwie nie wyjaśnione, a ci, co usiłowali je wyjaśnić, albo ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, albo zostali zepchnięci na margines). Nie zdelegalizowano partii komunistycznej, a przecież w ogóle od tego należało zacząć „obalanie komunizmu”, nie zdelegalizowano mediów komunistycznych – ba pozwolono im zupełnie swobodnie działać, tak więc do dziś wychodzą rozmaite komunistyczne szmatławce. Nie rozprawiono się ze służbami specjalnymi peerelu. Nie oczyszczono sytuacji na uczelniach i w instytucjach kulturalnych. Słowem – przejechano z grubsza zmiotką pośrodku pokoju – zamiast dokonać remontu całego mieszkania! I to ma być nazywane obaleniem komunizmu? Owszem, można to tak nazwać, ale wtedy wchodzimy w obszar nowomowy komunistycznej, w której słowo „demokracja” znaczy zupełnie co innego aniżeli w wolnym świecie, podobnie „praworządność” czy „obywatelskie swobody”.
Dzisiaj np. biadoli się nad stanem polskiej nauki, szkolnictwa itd. - oczywiście mam na myśli przedstawicieli establishmentu (nie zaś ludzi racjonalnie kwestionujących ten system, jak konserwatyści), którzy nadziwować się nie mogą, że jest coraz gorzej, a rozwiązanie tych problemów widzą w pompowaniu coraz to większej ilości pieniędzy w „polską naukę”. Nic bardziej błędnego. Jeśli na uczelniach zasiadają postmarskistowskie barany tudzież ich tępi uczniowie, a tak przecież jest w większości przypadków, to ładowanie pieniędzy podatników w patologiczną strukturę nie ma najmniejszego sensu. Barany zmarnotrawią tylko jeszcze większe fundusze i tyle. Wprost przeciwnie, należałoby jeszcze bardziej odcinać pieniądze od tychże środowisk, wspierając finansowo wyłącznie (wyłącznie, podkreślam) te środowiska, które z komuną nie miały i nie mają nic wspólnego. Rozpoznanie takich środowisk przez ewentualnych donatorów wcale nie jest trudne. W ten sposób można by dotkliwie osłabić peerelowskie złogi w świecie nauki i edukacji. Oczywiście bez porządnej procedury dekomunizacyjnej sytuacja nigdy (nigdy, podkreślam) nie ulegnie zmianie ani tym bardziej poprawie.
W przypadku służb należałoby zastosować desowietyzacyjną opcję zerową i zbudować je od początku (z pomocą np. Amerykanów – do Niemców raczej nie miałbym zaufania, z oczywistych względów, dla Niemców bowiem im słabsza Polska, tym lepsza), tak jak przynajmniej usiłowano zbudować SKW, dopóki władza w kraju nie została przejęta przez gabinet ciemniaków wspierany przez posowieckie środowiska bezpieczniacko-wojskowe zainteresowane konserwowaniem peerelu. W przypadku mediów należałoby znieść system koncesjonowania i w ten sposób umożliwić wejście na rynek mediów nie związanych z neokomunistycznym status quo, które absolutnie zdominowały rynek. Przy okazji lustracji majątkowej całej nomenklatury komunistycznej i styropianowej, należałoby się krytycznie przyjrzeć też majątkom i powiązaniom właścicieli największych koncernów medialnych w Polsce (tudzież innych wpływowych „ludzi mediów”) i w ten sposób dokonać deoligopolizacji rynku medialnego. Ze skonfiskowanych majątków nomenklaturowych zdobytych w nieuczciwy sposób należałoby utworzyć fundusz emerytalny i w ten sposób spożytkować odebrane złodziejom w białych kołnierzykach (i/lub czerwonych krawatach) pieniądze. Jednocześnie należałoby utworzyć taki nadzór finansowy, który dokonałby gruntownej analizy działania GPW i innych instytucji związanych z obiegiem pieniądza, na ile procedury funkcjonujące w tych obszarach nie służyły nielegalnemu wzbogacaniu się rozmaitych przedstawicieli nomenklatury, a więc czy nie dochodziło do poufnego handlowania informacjami ekonomicznymi oraz sterowania rozmaitymi wskaźnikami etc. w celu sztucznego tworzenia popytu i w ten sposób stymulowania zakupu na coś, zakupu umożliwiającego nielegalne wzbogacenie się tym czy innym współczesnym bonzom korzystającym z konfitur władzy (politycznej lub ekonomicznej).
Obalenie komunizmu dopiero jest przed nami, powtarzam. I do dokonania tego potrzeba jest wielka determinacja nie tylko ludzi dobrej woli, ale ludzi mądrych, uczciwych oraz merytorycznie przygotowanych do przeprowadzenia sanacji Polski.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2275 odsłon
Komentarze
Re: O obalaniu komunizmu
10 Listopada, 2009 - 11:33
Wnioski i postulaty jak najbardziej słuszne . Realność realizacji watpliwa.
Każda ekipa mająca podobny program jest skazana na klęske z powodu braku społecznego poparcia w wymiernej postaci .
Ludzie czerpiąc "dobra" na różnych płaszczyznach sprawnie jednoczą się w obronie ich "wartości"
Przykład miejskich rozporządzeń w/s: piesków , małolatów wałęsających się po 21.
Wszystkie te działania poniosły klęske . czemu?
Robiąc porządek na ulicach , nastąpi kolejny ruch .
W kogo uderzy ?
Torpedować , torpedować - to jest praktyka układu .
Potrzebne są JOW
11 Listopada, 2009 - 08:25
Ordynacja proporcjonalna powoduje, że nowi politycy są KOOPTOWANI do klasy politycznej i w ten sposób układy trwają, nie dopuszczają nikogo nowego, scena polityczna jest zabetonowana. Dopiero wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW) stworzy możliwość, że do klasy politycznej WYBIERZEMY osoby spoza układów.
Bacz
Pozdrawiam. Bacz
FYM, tylko opcja zerowa!
10 Listopada, 2009 - 17:01
pzdr
antysalon
Szanowny FYM
11 Listopada, 2009 - 01:56
Diagnozę, którą przedstawiłeś słyszę/czytam od 1989 r. tj. 20 lat. Słyszałem ją gdy Wałęsa startował do wyborów na Prezydenta, gdy obalono rząd Olszewskiego, gdy SLD przejmowało władzę, gdy AWS przejmował władzę, gdy PiS przejmował władzę i słyszę teraz. W tym czasie sytuacja się zmieniła. Brakuje mi tego w Twoim opisie.
Brakuje mi np. zróżnicowania tego co wynika z natury ludzkiej, od tego co wynika z dziedzictwa po komunie,
od tego co wynika z globalizacji. Do obrazu, który przestawiłeś brakuje mi barona Munchausena, wyciągającego się za włosy z bagna. Wydaje mi się, że potrzebne SĄ inne ujęcia tematu, żeby ruszyć z impasu.
pzdr
Milton