Medytacje o dozowaniu wolności i o leworęczności

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Kraj

Z wolnością jest fajnie, byleby nie przesadzać”, rzekł dozorca zoo do tygrysa w klatce. „Z wolnością jest tak jak z solą – ważne, żeby nie zepsuć zupy”, oznajmił szef kuchni obozowej w trakcie wydawania więźniom głodowych racji.

I podobnie jest w III RP. Wolność słowa? Jak najbardziej, bylebyś, synku, uważał na to, co mówisz. A im więcej ludzi chce cię słuchać, kolego, tym bardziej musisz się pilnować, bo najważniejsza lekcja, jeśli chodzi o wolność słowa, to lekcja właściwego języka, tj. języka wolności. W tym względzie trzeba pobierać korepetycje u ludzi, co do wolności dojrzeli i którzy o wolności wiedzą najwięcej. Są jak mistrzowie sztuk walki lub też mnisi, co w długim kontemplacjach wgryźli się w ideę, jak glebogryzarka w ziemię pod budowę nowego świata. Tych, co do wolności dojrzeli rozpoznaje się po śladach styropianu na płaszczu lub we włosach. Jeśli, kolego, nie wiesz, co to styropian, zajrzyj do czasopisma „Murator III RP”.

Co taki mistrz może tobie lub twoim kolegom nieukom powiedzieć? Przede wszystkim to, że trzeba się wsłuchiwać w bicie serce mistrza. Jeśli jest niespokojne – niepokoić się. Jeśli spokojne – spać spokojnie. Kiedy serce mistrza jest niespokojne? Oczywiście wtedy, gdy wolność słowa – wywalczona w ciężkich ulicznych walkach przez mistrzów negocjacji z wilkami w mundurach – jest nadużywana. Kiedy zaś wolność ta jest nadużywana, chłopcze? Gdy jakiejś rzeczy nadajesz niewłaściwe słowo. O tym zaś, które słowo do jakiej rzeczy pasuje, decyduje mistrz, bo słów zna najwięcej i o świecie wie tyle, co nikt.

Problem jednak w tym, że mistrzowie słowa nie wydali żadnych podręczników dotyczących właściwego nazywania rzeczy, stąd też nieporadni uczniowie muszą się poruszać trochę po omacku i nazywają czasami coś po swojemu, ukazując w ten sposób swoją głupotę. Mistrzowie na szczęście są wyrozumiali, powiedzieli wszak już na samym początku budowania nowego świata, iż społeczeństwo nie dojrzało do demokracji. Mistrzowie nie stwierdzili jeszcze też, a mija, bogom transformacji niech będą dzięki, już 20 lat, czy społeczeństwo już dojrzało, czy też proces owego dojrzewania należy rozłożyć na dłużej niż dwie dekady – skoro zatem edukacja się jeszcze nie zakończyła, to każdy, kto sobie roi (roi, nie rości) prawo do korzystania z wolności słowa, powinien mieć świadomość, iż jest na etapie wprawek z kaligrafii i korzystania z brudnopisu. Na czystopis przyjedzie czas po zakończeniu edukacji. Oczywiście o końcu edukacji decyduje mistrz wystawiając świadectwo umiejętnego posługiwania się językiem wolności.

Ale nawet wprawianie się w pisaniu czy mówieniu tymże językiem, nawet bazgrolenie sobie w oblanym cienką herbatą i zatłuszczonym brudnopisie, wymaga czujnego oka mistrza. Jeśli bowiem ktoś sadzi kulfony, nauczyciel przychodzi i z ojcowskim spokojem koryguje błędy. Jeśli ktoś pisze nie tą ręką, co trzeba, mistrz z uśmiechem wzdycha i cierpliwie przekłada ołówek do lewej ręki. Pisanie nią pozwala koncentrować się na każdym słowie, a jednocześnie zasłaniać to, co już się napisało, każdy mańkut to wie. Język wolności bowiem jest subtelny, nie może być nagi, wyuzdany, jakiś taki pornograficzny, w którym wszystko jest pokazane aż do bólu oczu. Mistrz swoim mistrzowskim pędzlem potrafi słowa tak we wstęgi splatać, że powstaje niezwykła tkanina, w którą można opakować świat, tak że staje się on nawet piękniejszy niż był. Mistrzowska subtelność polega na tym, iż używa on wyłącznie tych słów, które są potrzebne, nie zaś sięga po każde głupie słowo, które może przyjść do głowy. Słowa bowiem trzeba umieć przesiewać, jak złotnik grzebiący z sitem w rzecznym piasku w poszukiwaniu tego, co najcenniejsze. Słowa trzeba umieć cyzelować, jak rzeźbiarz, co kolejne popiersie mistrza wykuwa.

Z tego też powodu dobrze byłoby w tych wciąż wczesnych, niedojrzałych latach uczenia się języka wolności w szkole wolności, domagać się od uczniów, zwłaszcza tych krnąbrnych, co w nauce są oporni, co mistrza tego czy owego się nie słuchają, co np. brzydko się odzywają czy na rozmaite impertynencje sobie pozwalają, nakładać śluby milczenia. W klasie w trakcie lekcji powinna być cisza. Jak makiem zasiał.

Każdy to wie.

(tekst ten dedykuję nie tylko p. K. Leskiemu, który z wielką czułością pochylił się nade mną, ale wszystkim mistrzom słowa, zdaję sobie jednak sprawę, iż nie spełnia on warunków przyzwoitej samokrytyki)

http://krzysztofleski.salon24.pl/138193,nie-porozmawiamy

Brak głosów