Szabadság znaczy wolność

Obrazek użytkownika Warszawa1920
Blog

Bardzo często słyszymy, bardzo często także sami mówimy, że kwintesencją polskości jest wolność. Czymś innym jest jednak przyjmować „na wiarę” pewne myśli, a czymś zupełnie innym jest – tych myśli „dotykanie”. Jadąc do Budapesztu, na węgierskie święto narodowe 15 marca, chyba nikt się nie spodziewał, że będzie to wyjazd, dla którego opisania zabraknie słów. Mi takich słów brakuje. Wszystkie są zbyt błahe, niewystarczające, powierzchowne. Nie można bowiem w żaden sposób oddać słowami autentycznie z serca wypływającej wdzięczności nie człowieka dla człowieka, ale – Narodu dla Narodu. Tam wydarzyła się rzecz, której znaczenia możemy się jedynie domyślać.

 

Już od przyjazdu z Węgier, od soboty 17 marca, próbuję opisać to, co przeżyłem w Budapeszcie. To wydaje się ponad siły. Zbieram w myślach wszystkie elementy, kolejne fakty, obrazy, gesty, słowa ... Jak jednak wyrazić radość, podziękowanie, płacz, ucałowanie polskiej flagi, jak?

 

Dopiero w drodze powrotnej, od jednego z Polaków, współuczestników wyjazdu, dowiedziałem się, że 15 marca rano, gdy wjechał na dworzec Budapest-Nyugati nasz pociąg Wielkiego Wyjazdu, Węgrzy otworzyli specjalnie dla przybyłych Polaków wyjątkowe wejście, na co dzień zamknięte, a historycznie otwierane wtedy, gdy do Budapesztu przyjeżdżali członkowie rodziny królewskiej. Przejście wyściełane było chodnikiem. Czekały już liczne autokary, które miały zawieźć poszczególne grupy Polaków z pociągu do miejsc ich noclegu (także potem usłyszałem, że István Tarlós, burmistrz Budapesztu i wspaniały przyjaciel Polaków, zarządził, iż podczas pobytu w Jego mieście, Polacy mogą jeździć komunikacją miejską za darmo). Ja byłem wśród rodaków, dla których Węgrzy zapewnili opiekę w prywatnych domach. I my pojechaliśmy wprost na uroczystości w ogrodach Muzeum Narodowego. Tam pierwsze porażenie: czy jesteśmy na węgierskim, czy polskim święcie? Tysiące Polaków, i wciąż nowi, i wciąż kolejni, morze flag, transparentów, banerów. Wszyscy zmęczeni podróżą, pociągiem, autobusami, samochodami osobowymi, ale to nic, to nieważne. Wszyscy bowiem radośni, pełni nadziei, z dumą niosący Ojczyste barwy, z podziwem, ale i wdzięcznością spoglądający na Węgrów, którzy – czy to z uwagi na wcześniejsze przyjście Polaków do ogrodów Muzeum, czy też raczej w geście podziękowania (takich będzie potem jeszcze wiele) dla nas – zajęli miejsca poza ogrodzeniem Muzeum, plac uroczystości pozostawiając głównie nam. Byli także i Litwini. I akord pierwszy święta. Węgierski hymn, uroczyste przemówienia, w tym (tłumaczone na język gospodarzy) Tomasza Sakiewicza, odtworzenie wystąpienia Sándora Petőfiego, tradycyjne pieśni i taniec. Wszystko we wspaniałej oprawie historycznych sztandarów, mundurów, kostiumów, węgierskiej muzyki. Patriotyczna uczta. I pierwsze widoki wzruszenia i przyjaźni Węgrów wobec Polski. A potem było jeszcze pięknej.

Po południu, przed wspaniałym Mostem Łańcuchowym im. Istvána Széchenyiego, włączamy się do schodzącego z Góry Zamkowej orszaku. Przemarsz otwierają konni huzarzy, ale tuż za nimi – Polacy. Węgrzy zdecydowali bowiem, że to polscy przyjaciele dostąpią zaszczytu przewodzenia temu uroczystemu pochodowi. Idziemy przez ten najstarszy most stolicy Węgier w biało – czerwono – zielonych barwach, wśród wypisanych na transparentach haseł, które tam, nad Dunajem, są realną polityką, a tu, w Polsce, jedynie naszym marzeniem. Po drugiej stronie rzeki doznajemy jakby mistycznego uniesienia. Węgrzy w wielotysięcznym szpalerze składają hołd wdzięczności Polskiemu Narodowi i Polskim sztandarom. Łzy w oczach, Węgier całujący Polską flagę, uściski i brawa. To nie jest tylko radość. To autentyczna narodowa przyjaźń. Twarze Węgrów pełne wzruszającej radości, ich – niezrozumiałe na pozór, ale duchowo nie potrzebujące tłumacza – kierowane do nas słowa, ramiona i ręce wyciągnięte, by tym najprostszym w cywilizacji ludzkiej gestem solidarności, gestem więcej mówiącym niż zapisy międzynarodowych umów i dyplomatycznych przemów, podziękować za przyjazd i za obecność. Może nawet nie na tym akurat święcie, choć to obecność więcej niż symboliczna. Ale za obecność wtedy, gdy ich ojczyzna przeżywa chwile niezwykle trudne, gdy jest sama, otoczona dosłownie i w przenośni przez ludzi złej woli, wrogich węgierskim pragnieniom życia według własnych zasad. Tych kilkadziesiąt minut przemarszu było warte wszystkiego. To przeżycie, którego nikt z uczestników nigdy nie zapomni. To był wspólny marsz prawdziwych przyjaciół z dwóch prawdziwych narodów ku prawdziwie dobrej przyszłości w Europie.

Na Placu Kossutha wspaniałe przemówienia. Jedyny chyba aktualnie w Europie będący u realnej władzy mąż stanu, Wiktor Orban, to polityk, który wobec bagna europejskiego lewactwa i bezideowości, wydaje się być z zupełnie innej galaktyki. Odwaga, która Go cechuje, to absolutnie nie jest zwyczajna polityczna kalkulacja, ale bardzo głęboko intelektualnie przeżywana, oparta na autentycznym patriotyzmie i zrodzona z ojczystej historii i tradycji emanacja najważniejszej idei rządzącej światopoglądem premiera Węgier: ma sens tylko takie działanie publiczne, które służy wolności rodaków, niepodległości ojczyzny i suwerenności narodowego państwa.

Wolność oznacza dla nas to, iż nie jesteśmy gorsi od innych. Oznacza też to, że i nam należy się szacunek. Oznacza, że pracujemy dla siebie i za siebie, i nie spędzimy naszego życia jak niewolnicy zadłużenia. Oznacza również i to, że nie można odbierać nam dachu nad głową, naszych domostw. Wolność oznacza, że i my mamy prawo do otrzymania szansy, byśmy sami mogli zapracować na swój rozwój. (...) Wolność oznacza to, że sami ustanawiamy prawa rządzące naszym życiem, że my sami decydujemy, co jest dla nas ważne, a co nie – według oglądu węgierskiego oka, według węgierskiego sposobu myślenia, idąc za rytmem węgierskiego serca. Dlatego to my sami piszemy naszą Konstytucję. Nie potrzebujemy kogoś, kto by prowadził nas jak osła. Nie potrzebujemy też niechcianej pomocy obcych, którzy prowadząc nas za rękę, chcą sterować naszymi poczynaniami. Dobrze znamy naturę nieproszonej pomocy towarzyszy. Umiemy ją rozpoznać nawet wtedy, gdy skrywa się ona nie za postawnym mundurem, ale dobrze skrojonym garniturem. Pragniemy, by Węgry mogły same zająć się sobą. Dlatego też obronimy naszą Konstytucję, która stanowi rękojmię naszej przyszłości. (...) Wszystko, czego pragniemy, wyrastać może tylko i wyłącznie z wolności. Taka jest zasada rzeczy. Wszystko inne jest iluzją i zwodzeniem samego siebie. To właśnie uzależnienie finansowe jest przyczyną trudności naszego codziennego życia. Bez wolności nasze życie nigdy nie będzie lepsze. (...) Ludzie zalęknieni nigdy nie będą odważnym narodem. Odwagą naszego narodu jest suma osobistej odwagi Węgrów. To właśnie o nich wszystkich myślimy, gdy oddajemy cześć odważnym. Myślimy o tych, którzy wytrwale staczają potyczki swej codzienności: wcześnie wstają, pracują, walczą o swe rodziny, są przedsiębiorczy, planują, szukają nowych dróg i przedzierają się, gdy brak wydeptanych ścieżek. Cokolwiek się zdarzy, ktokolwiek próbuje ich zniechęcić, namówić do kapitulacji, oni nie dają się zachwiać, oni wiedzą, że odejście stąd gdzieś daleko nie przyniosłoby żadnej odpowiedzi. To ci, którzy nie akceptują dryfowania, lecz podejmują decyzje i działają. Nie czekają, aż ktoś zdecyduje za nich. Mają swój pogląd na świat i swoje w nim miejsce, na swoje życie, i stają w ich obronie. Bronią siebie, swoich rodzin, swojego narodu. To ci, którzy od świata nie oczekują niczego innego, tylko prawdy. Prawdy dla Węgier! To oni zwyciężają bitwy na rzecz całego narodu. Tak było w roku 48, tak jest i dziś. Chwała odważnym!

(Fragmenty przemówienia Wiktora Orbana według tłumaczenia fr. Pawła Cebuli OFM conv zamieszczonego na stronie internetowej portalu „Fronda.pl” – ]]>Fronda.pl: przemówienie Wiktora Orbana z okazji Święta Narodowego Węgier 15 marca 2012]]>).

Któż z nas nie chciałby usłyszeć takich słów na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego? Czym jest odwaga w debacie publicznej w Polsce?

Całość uroczystości – wspaniała, budująca, niosąca nadzieje i wiarę w przyszłość. Polacy – możemy być dumni, jak wszak nieczęsto się nam to dziś zdarza. Węgrzy, którzy przybyli w liczbie przynajmniej ćwierć miliona (w samym państwie węgierskim mieszka ok. 10 mln obywateli, Budapeszt liczy niecałe 2 mln) – widocznie szczęśliwi i zafascynowani swoim wielkim przywódcą, ale także pełni wdzięczności dla Polaków, serdeczni, zatroskani, ale i uśmiechnięci. Wyobraźmy sobie przy tym, że – zachowując proporcje – na polskie święto narodowe przychodzi milion naszych rodaków, a choćby 250 tys. warszawiaków ... Kiedy w Warszawie będzie Budapeszt?

 

Tego dnia czekało nas jeszcze jedno nie do opisania przeżycie. Prywatne przyjęcie przez węgierskich przyjaciół. Najpierw podjęto naszą grupę kolacją. Tylko, że tak naprawdę nie był to zwyczajowy posiłek, ale prawdziwie narodowa wieczerza, w pełnym tego słowa znaczeniu. Cały mijający dzień przyniósł nam mnóstwo wzruszających chwil i doznań, ale – przyznam się Wam – gdy usłyszeliśmy przy tym węgiersko – polskim stole, odśpiewany przez gospodarzy, nasz narodowy hymn w wersji właśnie węgierskiej, kolana się pod nami ugięły, a oczy pokryły łzami. Usłyszeliśmy, specjalnie na tę okazję przygotowane, przemówienie, którego polskie tłumaczenie, razem z podpisami węgierskich przyjaciół, otrzymaliśmy potem na pamiątkę. Węgrzy poprosili, by wspólne spożywanie potraw rozpocząć modlitwą – odmówiliśmy ją w dwu językach. Gospodarze podali przepyszną zupę grzybową i doskonały gulasz z makaronem. Do tego czerwone wino. Wszystko tradycyjne, węgierskie, narodowe. Przygotowane specjalnie na przyjazd gości z Polski. Nie był to jeszcze koniec wrażeń, bo Węgrzy odśpiewali nam kilka patriotycznych, historycznych pieśni, a później dołączył do nas burmistrz dzielnicy, w której zorganizowano wieczerzę. Dowiedział się bowiem, że jesteśmy i nie mógł się z nami nie spotkać. W miarę językowych możliwości rozmawialiśmy, potem pamiątkowe zdjęcia i – Węgrzy nie byliby sobą, gdyby na tym poprzestali – kolejna niespodzianka: wycieczka prywatnymi samochodami gospodarzy pod Cytadelę, gdzie oglądaliśmy cudowną nocną panoramę Budapesztu. Stamtąd rozwieziono nas do mieszkań, w których przygotowane były noclegi. Ja wraz z dwoma kolegami trafiliśmy do niezwykle serdecznej starszej pani, która powitała nas nie tylko własną serdecznością, ale także małymi flagami Węgier i Polski, wbitymi w leżące na stoliku, tuż przy wejściu, jabłko, przy czym na fladze węgierskiej był dodatkowo napis: „WITAMY!”. Ten sam wyraz, także po polsku, był napisany w pokoju dziecięcym, na tablicy. Rano podjęto nas prawdziwie rodzinnym śniadaniem, które rozpoczęliśmy modlitwą. Wraz z naszą gospodynią były jeszcze jej dwie, równie ciepłe i serdeczne sąsiadki, wszystkie to Węgierki doświadczone dramatyczną, a często tragiczną historią swojego miasta i swojej ojczyzny. Były dumne, że mogły się nam odwdzięczyć osobistą gościnnością, były szczęśliwe, śmiały się, a myśmy wiedzieli, że ten domowy miód, ten domowy dżem, którymi nas raczyły, to były ich serca. Siedząc przy tym stole, patrząc na gospodynie, nie rozumiejąc ich języka, ale wiedząc, co czują, i czując dokładnie to samo, nie wiedzieliśmy, jak się pożegnać. Szczęścia i radości nie pozostawia się bowiem.

Wręczyliśmy drobne pamiątki, w tym czarno – białe zdjęcia Naszej Śp. Pary Prezydenckiej, i zrobiliśmy parę wspólnych zdjęć. Potem musieliśmy się rozstać. Wierzę, że jednak wiele pozostawiliśmy. A jeszcze więcej się nauczyliśmy i zabraliśmy do Polski.

 

Resztę dnia, 16 marca, do odjazdu pociągu do Warszawy, spędzaliśmy już bardziej w polskim gronie, pod pomnikiem gen. Józefa Bema oraz Katyńskimi pomnikiem i tablicą w Parku Męczenników Katynia. W naszych polskich tam modlitwach i śpiewaniach towarzyszyli nam także i Węgrzy. Przy tej okazji należy przypomnieć, że wnioskodawcą takiego hołdu dla pamięci o Zbrodni Katyńskiej w Budapeszcie był ówczesny radny, a dziś – jak już pisałem – burmistrz stolicy Węgier, István Tarlós (z partii Fidesz). To monumentowe założenie jest pierwszym w stolicach państw Europy Środkowo – Wschodniej (poza Warszawą) upamiętnieniem Zbrodni Rosjan na Obywatelach Polski w 1940 r. Ale na Węgrzech ma również swoją bardzo głęboką, inną symboliczną wymowę: w Charkowie i w Katyniu komuniści zamordowali także dwóch polskich oficerów pochodzenia węgierskiego – kpt. Emanuela Aladara Korompaya i kpt. Oskara Rudolfa Kühnela. Pomnika tego, w 70 rocznicę, nie dane już było odsłonić Śp. Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu ...

 

Ciężko było wyjeżdżać z tak serdecznych i gościnnych Węgier. Obejrzeliśmy jeszcze wcześniej ślady roku 1956 na Placu Kossutha, w tym postrzelane od kul sowieckich snajperów ściany, zwiedziliśmy wielką katedrę św. Stefana i – jak się okazało – ... to nie był koniec. Węgrzy przyjechali bowiem pożegnać nas na dworcu, wraz ze sobą przywożąc beczki wina. Gdy pociąg już odjeżdżał, stali na peronie, machając nam rękami, chcąc do końca okazać swoją wdzięczność. Kiedy przyjadą do Polski, a przyjechać obiecali już na 10 Kwietnia, czy będziemy potrafili, tym razem my im, się odwdzięczyć? Wierzę, że tak.

 

 

Narodowa radość i zwyczajne, prywatne szczęście Węgrów, choć doświadczających teraz niezwykle trudnej sytuacji gospodarczej, stały się dla nas lekcją patriotyzmu. W tych modlitwach, śpiewach, przemówieniach, w tych uśmiechach i łzach, gestach przyjaźni i solidarności, serdecznościach, podziękowaniach, wzruszeniach, w tym ucałowaniu polskiej flagi, w tym prostym, a wielkim: „WITAMY!” dla nas w prywatnym węgierskim mieszkaniu, Węgrzy ukazali swoją wielkość. Wielkość, o której być może nawet nie myślą w kategoriach relacji z innymi narodami. Zazdrość to podłe, złe uczucie. Tak, podłe i złe. Ale dziś to ono jest we mnie. Bo RÓWNIEŻ, jak Węgrzy, chciałbym żyć w WOLNEJ OJCZYŹNIE.

 

Żyliśmy, sądzę wielu z nas, nie wiedząc, że obok mieszka Naród tak kochający swoją Ojczyznę, tak miłujący wolność, tak przywiązany do tradycji, historii, idei suwerenności, tak bardzo pragnący żyć po swojemu. Tak umieć kochać swój kraj. Jak Węgrzy. Jak czasem – dlaczego nie zawsze? – Polacy.

 

 

Jak śpiewa Andrzej Kołakowski, dziś jesteśmy w Polsce „oskarżeni o wierność i cnotę”. Ale słyszymy w tej samej piosence, że „Duch Narodu nie umarł w nas jeszcze”. Dziękując Węgrom za pokazanie drogi działania, pamiętajmy, że zwyciężyć mogą tylko ludzie wytrwali i że najważniejsza jest wiara w prawdziwość wyznawanych idei. Tak postąpili i nadal postępują nasi przyjaciele Węgrzy. To z nich dziś powinniśmy brać przykład.

 

 

Kończąc, proszę Was, posłuchajcie tej przepięknej węgierskiej pieśni patriotycznej, z zapisem oryginalnego przemówienia Lajosa Kossutha. Tej samej, którą nasi wspaniali węgierscy przyjaciele odśpiewali nam również podczas wspomnianej uroczystej, narodowej wieczerzy:

Éljen a Haza!!! Niech żyje Ojczyzna!!!

 

 

O Polsce warto myśleć. I dla Niej pracować.

 

 

 

 

Brak głosów

Komentarze

DZIĘKUJĘ.

______________________________________________

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

 
______________________________________________
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

#238259

gość z drogi

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten,aldd meg a magyart/

10

Vote up!
0
Vote down!
0

gość z drogi

#238277

nem zsido, nem cigany csak Magyarorszagon

 

Ballago idö vagy Division 88 : " Skinhead vonat"..

 

;) 

Vote up!
0
Vote down!
0
#238344

Boże błogosław Węgry

Vote up!
0
Vote down!
0

Bóg - Honor - Ojczyzna!

#275927

gość z drogi

serdecznosci dla Wszystkich

10

Vote up!
0
Vote down!
0

gość z drogi

#276059