Deus ex machina po polsku.
Po raz pierwszy na narty w Dolomity wyjechaliśmy w roku 2009.
Kilometry tras rozciągające się jak okiem sięgnąć, żadnych kolejek na wyciągi, dzień w dzień trasy ubite ratrakiem, słońce i mróz. Żyć, nie umierać.
Ostatniego dnia, zgodnie ze zwyczajem, zaliczaliśmy Sella Ronda w tę trudniejszą stronę.
Do południa pogoda była jak złoto, ale po południu – jak to w górach – znienacka się pogorszyła. Skończyły się widoki na ciągnące się na wszystkie strony masywu łańcuchy górskie, Potrafiło zamieść drobnym śniegiem, na trasach porobiły się muldy, mróz stężał, bo zbrakło słońca. W dodatku w szarówce muldy porobiły się niewidoczne.
Koło 15-ej już prawie zamykaliśmy objazd. Wjechaliśmy na Arabbę i zaczęliśmy zjazd czarną trasą.
Początek to prawie pionowa stromizna, więc zaliczaliśmy ją zakosikami klejąc się mocno do stoku.
Znienacka lewa narta wryła się w nie przyuważoną muldę, szarpnęło mną, po czym wykonałam efektowne salto mortale i wylądowałam dobry kawał poniżej.
Otrząsnąwszy się ze wstrząsu spróbowałam powstać. Lewa noga była w porządku, ale na prawą stanąć się nie dało, bo się jakoś dziwnie zapadała.
Spróbowałam jeszcze zjeżdżać na jednej nodze, ale nie każdy urodził się w cyrku, więc po chwili padłam. W pachwinie zakłuło jak diabli i z dalszych sztuk zrezygnowałam.
Zadzwoniłam na 112. Odebrał Włoch, ale zanim znalazł kogoś mówiącego po angielsku połączenie zerwało. Z trudem schowałam komórkę, bo mi zdążyło zamrozić na kość nieosłoniętą rękawicą rękę.
Przejeżdżający snowboardzista wezwał ichni GOPR i dosłownie po minucie spadli z góry chłopcy z akią.
Zapakowali mnie do akii, narty dotroczyli i runęli na krechę w dół.
Spodziewałam się, że będziemy lecieć jak po kartoflisku, ale lecieliśmy jak po szosie, więc wyjrzałam, jakim cudem to osiągnęli. A oni po prostu akię cały czas trzymali nad trasą! Nie wiem, jak to robili - w końcu, nie czarujmy się, akia nie piórko, ja następne 55kg, dotroczone narty kolejne kilogramy - przeciez nie da się zwozić kompletu elementów wagi przeciętnej lodówki w powietrzu na krechę czarną trasą! A oni to zrobili. I jeszcze prowadzili ze mną konwersację polegającą na ustaleniu, czy wciąz dobrze się czuję?
To była piękna jazda, tylko ponieważ byłam związana jak baleron, nie mogłam odebrac telefonu, a ten dzwonił i dzwonił. Odebrałam go wreszcie w karetce i okazało się, że to po raz dwunasty dzwoni 112. Uspokoiłam ich, że nie umarłam, tylko nie mogłam odebrać.
Z pękniętą miednicą umieszczono mnie w szpitalu w Agordo. Okazało się, że mam również pęknięte ramię.
Jako że miałam swego czasu nieprzyjemność przebywać w szpitalach polskich, pobyt w Agordo zaliczam do sanatoryjnych i edukacyjnych. Teraz już wiem, jak powinien wyglądać szpital, a także, jak powinna wyglądać opieka nad chorym.
Dwuosobowe spore pokoje z łazienkami. Ciche, z panoramicznym widokiem na góry.
Godzinami obserwowałam krązące w kominie powietrznym wieszczki alpejskie.
Przepyszne jedzonko, w dodatku tak ustawiona dieta, żebym dostawała w potrawach niezbędne do zrastania kości minerały.
Z lekarstw tylko codzienne przeciwzakrzepowe zastrzyki.
Przemiła i ogromnie życzliwa obsługa.
W krótkich abcugach nauczyłam się też, że prawidłowa odpowiedź na pytanie, gdzie się połamałam brzmi: Arabba, pista nera. W żadnym wypadku nie należało wskazywać na miednicę czy ramię. To wiedzieli sami.
I z tego rajskiego zakątka piątego dnia firma ubezpieczeniowa zabrała mnie karetką na leżąco do Polski.
Ratownicy byli bardzo sympatyczni, ale w starym fordzie klimatyzacja była zepsuta, zielone, jednorazowe prześcieradła używane chyba od roku, a jedzenie kupione w jakimś pubie przy stacji benzynowej sprawiło, że odbyłam dodatkowo szybki lot do Rygi.
Tym niemniej po 21 godzinach bezustannej jazdy karetka stanęła na podjeździe szpitala miejskiego w Gdyni.
I tu się zaczęło!
Pani w rejestracji oświadczyła, że mnie nie przyjmie, bo nie mam skierowania.
Skierowanie miałam w komplecie dokumentów ze szpitala w Agordo, ale okazało się, że nie chodzi o to, że ona nie zna włoskiego. To miało być skierowanie wydane przez Szpital Miejski w Gdyni!
Zrezygnować z ich parszywej opieki szpitalnej i pojechać do domu nie mogłam, bo – jak mi wyjaśnili ratownicy – oni muszą mnie przekazać do szpitala, na oddział ortopedyczny – taki jest rygor.
Baba w rejestracji mogłaby zagrać bez charakteryzacji kapo w k.l.Auschwitz – widać było po niej, że nie ustąpi i że sprawia jej to olbrzymią satysfakcję.
Sytuacja była patowa.
I tak bym pewnie po dziś dzień tkwiła na noszach w przedsionku szpitala z wbitym we mnie nienawistnym wzrokiem baby, gdyby nie przywołany na pomoc - jak to w porządnej tragedii antycznej - deus ex machina.
Rodzina bowiem, jak tylko otrząsnęli się z osłupienia na wieść o tutejszych porządkach, zadzwoniła do zaprzyjaźnionego ordynatora. Tenże zaś błyskawicznie uruchomił machinę piekielną dalej. Po kwadransie zszedł na dół lekarz dyżurny z ortopedii, przejrzał zdjęcia i dokumenty mojego przypadku, wypisał dokument przyjęcia do szpitala oraz wypisu ze szpitala oraz skierowanie na dalsze leczenie do domu – czyli te bezcenne papiery, bez których ciąg dalszy mojego zycia nie mógł się toczyć dalej i o które cały czas prosiłam.
Dlaczego było to niemożliwe uprzednio – po dziś dzień się zastanawiam.
Ale morał z tej historii jest jeden – najwyższy wyrok w Polsce to trzy lata bez znajomości.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1556 odsłon
Komentarze
Re: Deus ex machinae po polsku.
30 Stycznia, 2012 - 20:00
świetnie się czytało (mimo dołującego zakończenia); ode mnie 10
Wuj Mściwój,
30 Stycznia, 2012 - 20:58
Dziękuję i pozdrawiam:)
Sigma
Morał.
30 Stycznia, 2012 - 20:32
Szkoda, że te emocjonalne, ekstremalne przeżycia nie wyzwoliły w Pani odrobiny szczerości aby wyznać, że po wyjściu ze szpitala zagłosowala Pani na Patologię Obywatelską (PO), tak jak robi wiele osób w tym kraju, dotkniętych syndromem sztokholmskim. Pozdrawiam!
Van
30 Stycznia, 2012 - 21:00
Słuchaj, trolu - myśmy całorodzinnie głosowali na PIS.
Ale rozumiem, że każdy sądzi po sobie.
A teraz - spadaj z mojego bloga!
Sigma
31 Stycznia, 2012 - 09:39
Mam nadzieję, że wróciłaś do pełnego zdrowia mimo pobytu w gdyńskim szpitalu....
A Van chyba jednak naprawdę żartował, tylko może trochę zapętlił pointę. Może trochę pospieszyłaś się z tym trollem.
Pozdrawiam serdecznie,
Iranda
Iranda
Iranda
31 Stycznia, 2012 - 20:56
Przeczytałam teraz komentarz Vana i chyba masz rację;)
On tylko żartował. Głupio mi, że się tak zirytowałam ;(
Ile razy ostatnio mam jakąś ważną notkę (energetyka jądrowa, szczepionki) na niezaleznej, tyle razy mam tam tak paskudne komentarze troli, że przestałam być na to odporna.
W Szpitalu Miejskim w Gdyni spędziłam tyle tylko czasu, ile trzeba, żeby wypisać wpis do szpitala, wypis ze szpitala i skierowanie na dalsze leczenie i rehabilitację.Czyli jakieś półtorej godziny. I dzięki temu już po miesiącu chodziłam:)
Pozdrawiam
Sigma
sigma
31 Stycznia, 2012 - 21:27
złamana miednica... brrrr... Gratuluję powrotu do zdrowia.
Iranda
Iranda
Iranda
1 Lutego, 2012 - 13:25
Nie złamana, tylko pęknięta. To duża różnica;) Dziękuję!
Pozdrawiam
Sigma
@ Sigma...
31 Stycznia, 2012 - 21:55
Witaj Sigmo.. jak fajnie,że napisałaś ten ostatni komentarz.
To miłe z Twej strony.
Zastanawiam się, co by się stało ze mną, gdybym dzisiaj rano napisał :..., że to tylko Twoja wina, bo masz zachcianki , wyjazdów do Włoch.. To już nie ma " Górek" w Trójmieście ? :-)))
Ale dosyć żartów...czytając Twój post rozmarzyłem się bardzo :
//Dwuosobowe spore pokoje z łazienkami. Ciche, z panoramicznym widokiem na góry.// etc....
................................
A ja mam dwie sale "R" - 16 osobowe - bez widoku na Alpy :-)
Ale wiesz , pokazałem Twój post koledze z którym mam dyżur, jest z nami młodziutka 29 letnia Rezydenka i o co Ona zapytała ? : "ciekawe czy ten wspomniany Ordynator , jeszcze pracuje w tym szpitalu" ??
a mój kolega powiedził : i tak dobrze,że nikt z komentatorów nie posądził go ,że wzioł od ciebie.. no np. narty Fischera :-))
pozdrawiam
Marek
ps.
... naprawdę b. dobry wpis, a Van ...skorzystał z pierwszego refleksu myślowego - tak mu podpowiedziała logika.
wysyłam 10*
maruś
1 Lutego, 2012 - 13:35
Już nam nie żałuj tego pierwszego w (dość długim) życiu wyjazdu w Dolomity;)
Ta cisza panująca w szpitaliku w Agordo to było coś niewiarygodnego. Cicho zamykające się drzwi, cicho chodzące windy i podłoga z jakiejś elastycznej wykładziny tłumiąca kroki, no i nikt z lekarzy ani pielęgniarek nie latał w sabotach.
I tak się jakoś czułam traktowana jak człowiek;)
Zaprzyjaźniony ordynator jeszcze na szczęście pracuje i jest to Boży człowiek; dzięki niemu wciąż jeszcze wierzę, że zawód lekarza jest powołaniem.
Pozdrawiam
Sigma
Sigmo Szanowna...
1 Lutego, 2012 - 20:11
.... powiedz proszę ,co należy uczynić, jak obudzić to społeczeństwo ??
Ty opisujesz wydarzenie z miasta Gdynia. A teraz wyobraż sobie jak ta niby "szlachetna służba", wygląda w przysłowiowym Pcimiu Dolnym ?
Dobrze ,że wspomniałaś o tym Bożym człowieku -zaprzyjażnionym ordynatorze... nawet trudno uwierzyć , jak On się wstydzi za tę sytuację, / za stan i poziom./
Jestem ci bardzo wdzięczny za Twoje posty, na ten temat.
Zapewniam Cię Droga Sigmo, jest całkiem spora grupa lekarskiej Braci, którzy są bezradni w sprawach czysto administracyjno/menagerskich w służbie zdrowia.
pozdrawiam
Marek
maruś
1 Lutego, 2012 - 21:23
Nie wiem, jak obudzić społeczeństwo. Prof.Zybertowicz mówi, zeby przekazywac rzetelną informację - prędzej, czy później przestaną ją odrzucać i przyjmą.
Oby.
Jak byś to widział - ten zaprzyjaźniony ordynator próbował przemówić do sumienia tej baby w recepcji - a ta podstarzała dupencja potraktowała go mniej więcej tak samo jak mnie. Dopiero wtedy do mnie dotarło, ze w szpitalu nie rządzą lekarze, tylko wyawansowany managersko margines społeczny.
Zbliżony temat, ale bardziej aktualny.Iza Brodacka Falzman od paru dni szaleje próbując załatwić przedłużenie pobytu w szpitalu dziecięcym w Toruniu dziecku choremu na SMA. Wypisują je bez respiratora, czyli jest to po prostu eutanazja.Poszukujemy "zaprzyjaźnionego ordynatora" tamże;) Nie znasz przypadkiem kogoś?
To mi przypomina, że martwię się, jak tam Maciek, mąż Ossali, bo dawno żadnych wieści?
Pozdrawiam serdecznie
Sigma
Sigmo...
1 Lutego, 2012 - 19:46
[quote=maruś]Witaj Sigmo.. jak fajnie,że napisałaś ten ostatni komentarz.
To miłe z Twej strony.
Zastanawiam się, co by się stało ze mną, gdybym dzisiaj rano napisał :..., że to tylko Twoja wina, bo masz zachcianki , wyjazdów do Włoch.. To już nie ma " Górek" w Trójmieście ? :-)))
Ale dosyć żartów...czytając Twój post rozmarzyłem się bardzo :
//Dwuosobowe spore pokoje z łazienkami. Ciche, z panoramicznym widokiem na góry.// etc....
................................
A ja mam dwie sale "R" - 16 osobowe - bez widoku na Alpy :-)
Ale wiesz , pokazałem Twój post koledze z którym mam dyżur, jest z nami młodziutka 29 letnia Rezydenka i o co Ona zapytała ? : "ciekawe czy ten wspomniany Ordynator , jeszcze pracuje w tym szpitalu" ??
a mój kolega powiedził : i tak dobrze,że nikt z komentatorów nie posądził go ,że wziął od ciebie.. no np. narty Fischera :-))
pozdrawiam
Marek
ps.
... naprawdę b. dobry wpis, a Van ...skorzystał z pierwszego refleksu myślowego - tak mu podpowiedziała logika.
wysyłam 10*[/quote]