Węgierska duma, arabska odwaga i polska bierność

Obrazek użytkownika Warszawa1920
Blog

Pierwszy ambasador Węgier w Polsce po roku 1989 r. (w latach 1990 – 1995), Ákos Engelmayer, wspominając okoliczności rozpoczęcia Powstania Węgierskiego przeciwko Sowietom w 1956 r., samemu będąc tego Powstania uczestnikiem, wypowiedział znamienne słowa:

Ponieważ wiedzieliśmy, że Warszawa jest otoczona czołgami radzieckimi, wiedzieliśmy o wizycie Chruszczowa, zadecydowano, że odbędzie się demonstracja solidarnościowa z Polską. Flagi polskie, węgierskie. Najpopularniejszym hasłem tego dnia było: „Minden magyar együtt halad, kövessük a lengyel utat”, czyli: „Wszyscy Węgrzy chodźcie z nami, pójdziemy za Polakami”; i wielki napis „przyjaźń polsko – węgierska”.

 

Kiedy Węgrzy w 1956 r. chwytali za broń i kierowali ją przeciw komunistycznym zbrodniarzom, czynili tak także niesieni polskim przykładem. W Polsce dogasał zbrojny opór, ale budził się nowy w sercach rzekomej ostoi totalitarnej władzy – robotników. I ci robotnicy, żądający po prostu chleba, ale zarazem wolności i powrotu do odwiecznego, katolickiego charakteru własnej Ojczyzny, głośno wykrzykujący sprzeciw wobec bolszewickiej, rosyjskiej władzy, zadość uczynili polskiej tradycji: ukazywania, że w życiu prawdziwie wielkich narodów wolność jest najważniejsza.

Pragnienia naszych braci Węgrów Rosjanie utopili w morzu krwi, pacyfikując ten dumny Naród w sposób tak barbarzyński, że porównywalny być może jedynie z apokalipsą niesioną wcześniej przez Niemców. (Historia, zaiste, nie ma końca i tako samo ze sobą nie niesie – zmian na lepsze.)

 

Do 1989 r. Węgry pozostawały krajem całkowicie zniewolonym, nad którym trauma hekatomby ofiar 1956 r. rozpostarła nieprzenikniony pancerz bierności. W Polsce jeszcze parokrotnie potem zrywali się i robotnicy, i chłopi, i inteligencja do czynnego, choć już nie zbrojnego, oporu przeciw bolszewii. Wybuchła ”Solidarność”, Karol Wojtyła karmił się Polską, by potem Polska oddychała duchem z Jego papieskich homilii, a Nasza Ojczyzna stała się synonimem ziemi ludzi miłujących wolność myśli, niepokorność w działaniu i suwerenność swej obywatelskości. Wydawać by się mogło, że na dziesięciolecia ukształtuje się w naszej części Europy podział na narody powolne innym i takie, które hardo bronią swojej podmiotowości. Siebie widzieliśmy wśród tych drugich.

Przyszedł rok 1989. I nastąpiła, chyba niespodziewana dla ludzi zwykłych, tzn. nie uczestniczących w układach władzy z komunistami, zapaść moralna w realizowanych wizjach odradzania państw dotychczas stanowiących kolonie rosyjskie. Pozornie było prawidłowo, demokracja, wolności, NATO, integracja z Europą Zachodnią, gospodarka rzekomo rynkowa, rozwój, pokój. Tak naprawdę jednak za fasadą bezkartkowych sklepów z kolorowymi towarami, krył się rzeczywisty demiurg nowych porządków politycznych – sowiecka bezpieka, czego widocznymi znakami były cykliczne zwycięstwa wyborcze i powroty do rządzenia komunistów.

Mijały lata w już niby niezawisłych państwach Europy Środkowo – Wschodniej, z dłuższymi (Węgry, Czechy) lub krótszymi (Polska) okresami prób przywracania elementarnych norm, zasadniczo jednak naznaczone piętnem symbolicznej i dosłownej korupcji (post)komunizmu. Stan taki stabilizowało włączenie tych państw do Unii Europejskiej, struktury noszącej wszelkie cechy republiki radzieckiej, przy tym co najmniej wyrozumiałej wobec współczesnego rosyjskiego reżimu. Z nielicznymi wyjątkami (np. czeskie przepisy dekomunizacyjne), nasza część Europy pogrążała się w ułudzie kłamstwa mówiącego, że można odejść od komunizmu nie odchodząc od komunistów.

 

I nadszedł rok 2011. Rok niezwykły pod względem skali i miejsc wystąpienia ruchów wolnościowych o charakterze społecznym, ale i narodowym.

Oto tam, gdzie rządziły bardzo brutalne, żeby nie powiedzieć ludobójcze dyktatury, ludzie wyszli na ulice i zaczęli głośno domagać się chleba i wolności. Tak stało się w tej części świata, którą tenże sam świat, zdaje się, uznał za na wieki straconą dla demokracji. Jeszcze z końcem 2010 r. powstała Tunezja, a ślad za nią w styczniu 2011 r. przeciwko swym rządom wystąpili m. in. Egipcjanie, Libijczycy, Jordańczycy, Jemeńczycy, wreszcie Syryjczycy. Owszem, społeczeństwa te zostały doprowadzone na skraj możliwości materialnej egzystencji, ale nikt chyba nie będzie bronił tezy, iż demonstrowanie w tych krajach było całkowicie bezpieczne i wynikało ze zwykłej realizacji, oczywistych w tamtych warunkach ustrojowych, swobód obywatelskich. Ludzie, przyłączając się tam do protestujących, nie wiedzieli, czy nie idą po prostu na śmierć. I w trakcie tych protestów ludzie faktycznie ginęli. Byli jednak tak zdeterminowani, że przestali się bać. Do tego stopnia, iż podejmowali zbrojny opór, by dopiero w warunkach wojny domowej dobijać się swojej wolności. Zagrożenia ze strony władzy, urzeczywistnione chociażby poprzez niezwykle krwawe próby pacyfikacji przeciwników, a przecież i rodaków, przez tyranów Libii i Syrii, przestały mieć dla walczących z tymi reżimami znaczenie. Z drugiej strony musimy także pamiętać, że w tych zmaganiach z totalitaryzmem, ludzie gotowi byli podejmować jednostkowe działania destrukcyjne. Początkami masowych protestów w szeregu państw arabskich były samospalenia. Możliwe, że to forma sprzeciwu w jakiś sposób wynikająca z tamtejszych uwarunkowań kulturowo – religijnych. Ma ona jednak także – a może przede wszystkim – wymiar po prostu ludzki, ponadczasowy i ponadprzestrzenny: są wartości, wobec których fizyczne trwanie w niewoli traci sens.

Równocześnie, w innym miejscu świata, w centrum Europy i w Unii Europejskiej, nastąpiło zjawisko zupełnie niespodziewane dla, wydawać by się mogło, ostatecznie i niepodważalnie ugruntowanego porządku politycznego tejże Unii. Obdarzony w wyborach parlamentarnych, w roku poprzednim, ogromnym zaufaniem społecznym Viktor Orban, zdynamizował wdrażanie swojego, swojej partii (Fidesz), ale zwłaszcza Węgrów programu budowy i rozwoju Ojczyzny. I chociaż nie zaproponował nic, co byłoby sprzeczne z zasadami demokracji, z uczciwością, czy nawet ze zdrowym rozsądkiem, został okrzyknięty, nie przymierzając, epigonem XX – wiecznych führerów i duci. Zrobił bowiem coś, co miało być już na zawsze wymazane nie tylko z zapisów prawa „nowej” Europy, ale szczególnie z ducha europejskiego myślenia, z mentalności zbiorowej, ze świadomości obywatelskiej. Wprowadził poprzez zmiany formalne, konstytucyjne INNE umocowanie życia państwowego Węgrów. Wywodząc z tradycji historycznej podstawy tego życia, jego pierwotny, najważniejszy fundament, uświęcił bowiem niejako, usankcjonował literą prawa i przywrócił na pierwszoplanowe miejsce w hierarchii wartości w myśleniu narodowym Węgrów, odwołanie do religii, do chrześcijaństwa. Stało się tak, gdyż nie zagubił – tak, jak czynili to wcześniej różni „mędrcy” Europy – nierozerwalnej więzi pomiędzy uwarunkowaniami politycznymi początków i rozwoju naszego kontynentu, a wiarą w Jezusa Chrystusa. NIE BAŁ SIĘ powiedzenia, że myśleć odwiecznym duchem NARODU, nie jest SKUTKIEM zacofania, ale POCZĄTKIEM rozwoju. W faktycznym totalitaryzmie europejskiej urawniłowki, oddzielił ziarno od plew. I na autentycznym ziarnie rozpoczął odbudowę swojej Ojczyzny, zrujnowanej przez rządy skosmopolityzowanych tzw. lokalnych socjalistów, choć będących właśnie doskonałym przykładem członków paneuropejskiej sitwy politycznej o „moralności” rodem z kołchozu. Dał Węgrom godność w działaniu i w myśleniu, odzyskał dla nich podmiotowość, takim pojęciom, jak suwerenność, niepodległość, racja stanu, interes państwowy, swoboda gospodarcza, innowacyjność, działania rozwojowe na powrót nadał ich normalne znaczenie. Przede wszystkim jednak odwrócił dotychczasowe myślenie, że to ludzie (bo przecież nawet nie obywatelami można nas już dziś nazywać ...) są dla rządu, a nie sługa – jak w języku łacińskim znaczy minister – jest dla pana, czyli społeczeństwa. Zdiagnozował kluczowe problemy swoich rodaków i zaczął je rozwiązywać. Prawdziwie zjednoczył się z Narodem. Tak, właśnie z NARODEM, nie jakimś pokracznym europejskim społeczeństwem, ale z NARODEM, który jest TU i TERAZ, ma taką, a nie inną HISTORIĘ, wierzy w BOGA, dąży do życia w WOLNOŚCI, PRAWDZIE, UCZCIWOŚCI i SPOKOJU, a swoją emanację widzi w TRADYCYJNEJ RODZINIE. Wiktor Orban nie wstydził się powiedzieć donośnie i z całym przekonaniem, że dobre jest jedynie to, co służy lepszej przyszłości Jego Narodu i tego Narodu Rodzinom. Pokazał zatem, że można żyć INACZEJ. Pokazał i Węgrom, i ludziom w innych krajach Unii. I to zwłaszcza wywołało tak wściekły atak ze strony całej europejskiej, także z Polski, skomunizowanej kasty politycznej.

 

Gdzie zatem jesteśmy my, Polacy? Czy widzimy nie to tylko, co robi Orban, ale przede wszystkim to, że takie działania są MOŻLIWE? Czy nie potrafimy dostrzec, że Węgrzy – jako Naród – popierają przecież swojego premiera? Pomimo tak strasznej, antywęgierskiej w swej istocie, rozlewającej się w całej Europie propagandy, setkami tysięcy wychodzą na ulice i place swojej stolicy, by zamanifestować prosty komunikat: JESTEŚMY Z PANEM, PANIE PREMIERZE ORBAN, WIERZYMY PANU I CHCEMY BY DALEJ KIEROWAŁ PAN NASZĄ OJCZYZNĄ!

 

Powstańcy z państw arabskich ryzykowali i wciąż ryzykują życiem w walce o wolność i godność swoją i swoich rodzin. Jednocześnie, jako naprawdę nieliczni w dzisiejszym świecie, gdy zwyciężają wierzą w słuszność sprawiedliwego ukarania zbrodniarzy. Nie traktują ich jako dyskutantów przy fałszywych „okrągłych stołach”, ale kierują do więzienia lub do piachu. Przynajmniej w tym nie różnią się od Izraelczyków, którzy za miarę swojego honoru narodowego poczytali sobie odszukanie i rozliczenie niemieckich ludobójców.

Póki co, w Polsce nikt jeszcze życia narażać nie musi by głosić swoje poglądy polityczne. Jak widać jednak, czegoś Polakom jeszcze brakuje do jawnego wypowiedzenia naszym okupantom posłuszeństwa. Właśnie na ulicach i placach. Może odpowiada nam trwanie w sytuacji, w której, jak to trafnie ujął Wiktor Orban, „starszym demokracjom wydaje się, iż mają prawo pouczać kraje, które przez wiele lat cierpiały przez sowiecką dyktaturę”?

Mamy w swojej historii przykłady walk o wolność w sytuacjach być może nawet nieporównanie gorszych od tych, w których przyszło dziś zmagać się powstańcom syryjskim. Dlaczego z tych lekcji mamy nie skorzystać? Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale jednak poprzez donioślejszy protest. Jestem przekonany, że brakuje nam dzisiaj właśnie radykalizacji działań. Dajemy się spychać do już nawet chyba nie drugiego, a szóstego obiegu. Pozwalamy by jawnie fałszowano rzeczywistość prezentując skandowanie niedawnych wyborców platformy przeciwko ACTA jako cudowny objaw społecznego, oddolnego (?) buntu. Jako rodzące się „nowe” zjawisko wspaniałej demokratycznej aktywności „nowych” młodych, wykształconych, z dużych miast, teraz dodatkowo – „świetnie radzących sobie w świecie nowoczesnych technologii”. Kim są ci ludzie? Owszem, to nasi rodacy, ale przeciw czemu wykrzykują słowa swego gniewu? Własnej politycznej głupocie? Intelektualnej bezczynności? Czy tłumaczą, jak to mogło się stać, że WYBRANY WSZAK PRZEZ NICH ICH RZĄD chce im ograniczyć wolność działania? I na czym ma polegać masowość ich protestu? Na tym, że są przedmiotem „masowej” prezentacji w obecnych gadzinówkach? Gdzie wreszcie jest ukryty ten ubecki wzorzec masowości z Sèvres, który liczone w tysiące uczestników pochody pamięci Ofiar 10 Kwietnia 2010 r. i demonstracje w narodowe rocznice 11 listopada, czy 13 grudnia zbywa kilkunastosekundową wzmianką (bardziej: wzgardą) w głównych programach i gazetach informacyjnych salonu, zaś gromadzące co najwyżej paręset osób pikiety internautów, raczej zaciekawionych takimi akcjami niż będących w pełni świadomymi swoich racji, stają się idée fix tegoż salonu?

Cała sprawa buntu wobec ACTA to zwykła hucpa. Już naprawdę pomijając wszystko, włącznie z tym, czy umowa ta sama w sobie w ogóle spowodować może zmiany w polskim prawie, a jeśli tak – jakie, proszę, niech mi ktoś wyjaśni, w czym jest ona dziś groźniejsza od jak najbardziej realnego projektu zmiany w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną, który przewiduje możliwość zablokowania przez usługodawcę tzw. bezprawnych treści zamieszczonych w sieci Internet po niczym innym, jak zwyczajnym donosie osoby fizycznej, osoby prawnej lub jednostki organizacyjnej nieposiadającej osobowości prawnej, która posiada informację o takich właśnie bezprawnych treściach? Projekt już czeka na rozpatrzenie przez Psi rząd (]]>Jak PZPR-O naprawdę walczy z wolnością słowa w Internecie]]>). W jakim miejscu medialny humbug pod tytułem ACTA bardziej zagraża wolnościom obywatelskim niż zgłoszony przez rezydenta projekt zmiany ustawy o zgromadzeniach, znajdujący się już w Sejmie przed II czytaniem i zakładający – ni mniej ni więcej, ale właściwie całkowity – zakaz zgromadzeń. Jako powód do odmówienia zgody na przeprowadzenie „zgromadzenia” lub do jego rozwiązania w trakcie, wprowadza ta nowela bowiem okoliczność „posiadania materiałów pożarowo niebezpiecznych lub innych niebezpiecznych narzędzi”, równocześnie nakazując organizatorom, także pod sankcją administracyjnego przerwania np. pochodu, wcześniejsze zgłoszenie „udziału w zgromadzeniu osób, których rozpoznanie z powodu ubioru, zakrycia twarzy lub zmiany jej wyglądu nie będzie możliwe”. Przecież to są wymagania nierealne do spełnienia. Czy tu nie mamy do czynienia z rzeczywiście totalitarnymi metodami rodem z PRL? Ten z kolei projekt jest na jeszcze lepszej drodze do wprowadzenia. Sejm, działając tym razem w zgodnym porozumieniu PZPR-O, PSL, SLD, ale i części Solidarnej Polski, uchylił bowiem wniosek by projekt „arystokraty” z Ruskiej Budy został odrzucony w I czytaniu (]]>rezydenta wojna z wolnością zgromadzeń w Polsce]]>).

Raz traktuje się nas jak głupców, którzy manipulację rzekomym protestem społecznym wezmą za prawdziwy i obiektywny przekaz mediów, by w innym przypadku uznać nas ... znowu za idiotów, którzy nie potrafią dostrzec skutków wprowadzenia zmian w prawach obywatelskich. Oto prawda o nas.

 

Na co jeszcze czekamy? Kiedy obudzimy się prawdziwie wielkim Narodem? Czy dojrzeliśmy wreszcie do podpisania się pod słowami dzisiejszego węgierskiego męża stanu: „Dla nas wolność i demokracja są ważne jak powietrze”?

Kiedy wyjdziemy na ulice miast Polski?

 

Niedługo 1 Marca. Święto Naszych Bohaterów. Żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego z lat 1944 – 1956. Wcześniej kolejny 10 dzień miesiąca. Gdzie się odwracamy szukając wzorców? Jak znajdujemy autorytety naszych państwowotwórczych działań? Dlaczego w tych dniach nie wyjdziemy zamanifestować swojej pogardy dla okupantów? Czy nie jesteśmy godni tego, by pokazać, że wyrośliśmy nie soli i nie z roli, ale z tego, co nas boli?

 

 

O Polsce warto myśleć. I dla Niej pracować.

Brak głosów

Komentarze

Dziękuję za bardzo prawdziwy i trafnie określający sytuację tekst.
**********************************
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
[ts@amsint.pl]

Vote up!
0
Vote down!
0

********************************** Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

#220323

 z tym opisem przemian w Libii czy Tunezji to oczywiscie taki zart?  Nedzarze wyjechali na ulice toyotami land cruiser (ok 200tys pln) z karabinami i dzialkami p-lot ?  to wersja dla ogladajacych dobranocki.

Vote up!
0
Vote down!
0
#220355

Niech Pan/Pani napisze więc, czy pieszo wyjdzie demonstrować przeciwko platformie, ale nie ze względu na umowę ACTA, ale dlatego, że Polska ginie na naszych oczach.

P.S. Rozumiem, że Pan/Pani ogląda "inny rodzaj przekazu" niż dobranocki. Prośba więc o podzielenie się swoją wiedzą na temat FAKTYCZNYCH inspiratorów przemian w Libii czy Tunezji.

 

Pozdrawiam,

Warszawa1920

Vote up!
0
Vote down!
0

Warszawa1920

#220375

Eee,
chyba nie.

O ile sie nie myle,
to
on mieszka troche daleko :-)

Gdyby wogole doszedl,
to byloby po demonstracji ;-)

pzdr.

Vote up!
0
Vote down!
0

chris

#220395

My teraz mamy podobnie jak w przeddniach Powstania Warszawskiego...

A do tego mozesz dodac dzisiejsze komentarze do owego faktu wielu roznych madrali...np.

czy Powstanie bylo potrzebne???

Piekny Kwiat Polskiej Inteligencji zginal...
i takie tam...

Ale w rzeczy samej istnieja dzisiaj "rownolegle"...
do Powstania Warszawskiego...

Ta sama potrzeba "Krzyku o Wolnosc"

Podobna determinacja niektorych srodowisk
i...NIEWIADOMA odnosnie rostrzygniecia tej ZADYMY.

A moze WIADOMA??? ...

pzdr.

Vote up!
0
Vote down!
0

chris

#220403

Fajnie jest sobie wszystko poukładać po białych i czarnych szufladkach, miło, wygodnie i przyjemnie się wtedy ocenia pewne zjawiska, ale rzeczywistość jest chyba nieco bogatsza.
Czy przypadkiem te służby, banksterzy, "eurokraci" i media głównego nurtu, które szczują na Orbana, to nie te samy podmioty, które szczuły na różnych kadaffich [którzy w jakimiś sensie są tyranami i "złymi facetami", ale chyba niegorszymi (a może pod niektórymi względami bardziej ludzkimi dla swych obywateli) niż król Maroka, władcy Mauretanii, że o szefach "jedynej demokracji na Bliskim Wschodzie":)), czyli państwie opartym na otwarcie (bo jest to usankcjonowane w systemie prawnym) etniczno-rasowych zasadach, nie wspomnę.:]. Przy czym jakos tak się składa, że w naszym kraju, wszelkie siły polityczne z tych liczących się w walce o stołki, chocby i oficjalnie żarły się między sobą także w sprawach polityki zagranicznej, to w przychylaniu nieba Izraelowi, nie dają się nikomu wyprzedzic:)

Co nie znaczy, że wszystko co w krajach arabskich sie stało jest spiskiem "wiadomych sił",  nie znaczy, że nie było tam powodów do rozpaczy i protestów. Były, ale gdzie indziej, także w innych krajach arabskich, też są powody, gdzieś jednak pojawia się wsparcie "szczerych demokratów" (tych samych lub z kręgów zbliżonych co plują dziś na Węgry), gdzie indziej nie.

Rzecz jasna nie wszytko jest pod jedno kopyto, liczba interesów na świecie jest zbyt wielka: padają nie tylko wrogowie "jedynej demokracji na bliskim wschodzie", ale także i jej  przyjaciele (przynajmniej oficjalnie) jak  Mubarak - co tam się stało, może za jakiś czas się dowiemy, jednak zrzucanie tego na karb "upodmiotowienia społeczeństw arabskich" (jak twierdzą niektórzy publicyści) oparte jest na przesłankach tak "mocno" zakorzenionych w rzeczywistości,  jak twierdzenie, że w Unii europejskiej istnieje "bezwzględne umiłowanie zasad demokracji i wolności obywatelskich" :))))



Vote up!
0
Vote down!
0
#220411

dostrzegam, ze Szanowny Autor, raczej z tych "nowoczesnych" "prawicowców":)), neokonowych. O Izraelu wyłącznie z sympatią, no i jak widzę nie ma już Żydów, tylko Izraelczycy:))). Czy Autor ma na myśli też tych Arabów, którzy są  obywatelami Izraela, choć obywatelami 3 kategorii?:)))))) (nie chodzi o Palestyńczyków, lecz o obywateli wspomnianego państwa). Im też chodziło o ukaranie Niemców za wszelka cene?:))))))))

 

Vote up!
0
Vote down!
0
#220413

Tak ja, zaś, widzę, że Pan/Pani, z kolei, z tych "nie doczytujących", a "z góry wiedzących" i "się autorytatywnie wypowiadających" ... Bez "doczytania" ...

Przyznam szczerze, że już odpowiadając na komentarz Pana/Pani "darek123", miałem na końcu ... klawiatury, jak mi się wtedy wydawało – złośliwe, pytanie o to kto był prawdziwym kreatorem owego „szczucia na różnych kadaffich” i dlaczego byli to "znowuż" Żydzi, dlaczego tym razem inspirowali wydarzenia w krajach arabskich. Myliłem się. Tego rodzaju pytanie byłoby jak najbardziej, wśród Was, Panowie/Panie, dyskutantów, na miejscu.

Nie chcę wchodzić w te jałowe (?) spory o rolę "światowego żydostwa" w kształtowaniu porządku politycznego kuli ziemskiej. Pragnę jednak zauważyć, że takie właśnie tłumaczenie "wszystkiego, wszędzie i zawsze" spiskiem służb, banksterów (pisownia według oryginału - Warszawa1920), <<eurokratów>> i media głównego nurtu, ktoś może uznać za dokładne i wierne opisanie stanu, w którym, jak był Pan/Pani łaskaw/łaskawa nadmienić: Fajnie jest sobie wszystko poukładać po białych i czarnych szufladkach, miło, wygodnie i przyjemnie się wtedy ocenia pewne zjawiska. 

Nic nie róbmy, bo i tak utoniemy w kreciej robocie wiadomych, pejsatych służb. Siedźmy, miło, wygodnie i przyjemnie, komentując (bez doczytania) innych, którzy może chcieliby, żeby NIE SIEDZIEĆ, teoriami o tym, że decyzje i tak zapadają w Mossadzie. Oto postawa godna pochwały.

 

Zza biurka z komputerem, w ciepłych kapciach, fajnie jest sobie wyjaśnić ludzką aktywność gdzieś tysiące kilometrów dalej prowokacją żydowską. Robi się nawet miło i przyjemnie, gdy z lekceważącą wyższością teoretyka prawdziwych demiurgów polityki światowej, uzna się śmiertelną walkę sponiewieranego społeczeństwa za bezrozumne działanie na rzecz żydostwa.

 

Na marginesie, gdyby Pan/Pani był/była jednakowoż łaskaw/łaskawa "doczytać", stwierdzić by Panu/Pani chyba przyszło, że w tekście pisze się o niektórych krajach arabskich. „Niektórych” nie oznacza, jak sam źródłosłów logicznie sygnalizuje, że wskazuje się „wszystkie” kraje objęte powstaniami. Jakie ma w kontekście całego tekstu znaczenie, że nie wymienia się np. Maroko, czy Mauretanii? Ten tekst jest o czymś INNYM niż okoliczności wybuchu i przebieg arabskiej tzw. Zimy Ludów. Nie będę teraz powtarzał o czym, to można przeczytać w nim samym. O ile się doczyta ...

P.S. Eichmanna, czy Mengele ścigali, owszem, Żydzi, ale przede wszystkim jednak już obywatele nowego państwa, państwa Izrael. I robili to w takim samym poczuciu obowiązku wobec dopełnienia elementarnej sprawiedliwości, jakiego nam, Polakom, bardzo brakuje, gdy trzeba ścigać takich zbrodniarzy narodowości żydowskiej, jak Michnik, Wolińska, czy (skądinąd w Izraelu skutecznie ukrywający się przed osądzeniem za zbrodnie ubeckie, aż do swojej podłej w tym uciekaniu śmierci) Morel.

 

Pozdrawiam,

Warszawa1920

Vote up!
0
Vote down!
0

Warszawa1920

#220642

Jedną z rzeczy którą wytresowanym zdołali narzucić tresujący we wspomnianym temacie, to stosowanie przez wytresowanych wobec adwersarzy, sposobu "argumentacji " tresujących (nie chcę nikogo urażać, tresura jest faktem, uważam, że ja np. osobiście ulegam w niektórych tematach tresurze i manipulacji, jednak dobrze sobie z tego zdawać sprawę). Co mam na myśli? Sprowadzanie rzeczy do absurdu, zamiast polemiki w jakiś sposób dotyczącej tematu. "Wyśmiewanie" "poszukiwaczy żydowskich spisków", nota bene w sposób identyczny jak lemingi "wyśmiewają" osoby mające zarzuty co do postępowań oficjalnych w katastrofie smoleńskiej czy w ogóle przeciwstawiające się "salonowej"i "słusznej" wizji świata. Tresura jak widać działa tu i w przypadku lemingów i "prawicowych blogerów", temat "antysemityzmu" jest przez nich traktowany prawie identycznie.

Tu jeszcze Autor: Pan/Pani Doczytany, miał jeszcze jakieś podstawy, by "wyśmiewać", bo wspomniałem o przyjaciołach Iz-la, choć przede wszystkim pisałem o "wspomagaczach demokracji". Nieco bardziej godne "wyśmiania" - moim skromnym zdaniem - były te stwierdzenia w artykule o spontanicznej walce z tyranami w krajach arabskich, ale mniejsza z tym. Jednak często spotykałem się z zarzutami o "szukaniu spisków" ze strony "prawicowych blogerów" w sytuacjach całkowicie nieusprawiedliwiających stawianie takiego zarzutu. Podobnie zresztą jest tu, zarzut pełni rolę obucha mającego zmieść adwersarza (czyli mnie) i wykazać mój prymitywizm, ale jak wspomniałem, Pan/Pani Doczytany miał przynajmniej jakieś nikłe podstawy.

O co mi chodzi? Np. o wyciąganie wniosków ze spraw całkowicie jawnych, nie tajemnych. Np jesli w pewnej gazecie, moim zdaniem antypolskiej, mamy olbrzymią większość etniczną wśród wiodących osób, a w kierownictwie wręcz wyłączność tej etny, to możemy się zastanawiać czy istnieje jakaś korelacja między etnicznością i poglądami czy nie ma żadnej?:)) Oczywiście "prawicowi" blogerzy - w przypadku tej etny - nigdy nie widzą takiej korelacji :)), a jakieś wątpliwości w tym zakresie kwitują "wyśmiewaniem poszukiwaczy spisków".

Taka postawa i lemingów i "prawicowych" blogerów, wynikająca moim zdaniem z zastraszenia (to chyba  widoczne), ale i z wytresowania ("wyśmiewający" "poszukiwaczy spisków" dostają - w swoim   mniemaniu, a media ich w tym utwierdzają - przepustkę do świata ludzi światłych i inteligentnych, nieulegających "antysemickim" przesądom), powoduje,że nie istnieje praktycznie w dyskursie publicznym temat wpływu lobby "korzennego", zorganizowanych - w sposób bardziej lub mniej widoczny-grup tej nacji, na naszą rzeczywistość. A jest ona niemała - w moim, chyba uzasadnionym mniemaniu.

Brakuje nam konsekwencji w sprawach Wolińskiej itd? A ja bym się zapytał, ile jest w tym co stwierdził L. Cichy kiedyś z GW w swoim wywiadzie, tym już "nieprawomyślnym".Czy na działanie "aparatu sprawiedliwości" czy administracji publicznej ma wpływ to że jego pracownicy obawiają się podejmować dzialania czy ferować wyroki, które mogą być uznane przez kogoś (kogo, jak spisków nie ma :)) za "antysemickie? Czy nie było "pochopnych" przekazań kamienic właścicielom "słusznego" pochodzenia? I trudno tu doszukiwać się prorosyjskości, lewactwa czy komunistyczności polskich decydentów. Nie wykluczałbym - ale to wszak nie może stać się przedmiotem dyskusji, co najwyżej "wyśmiewania":)) - że brak konsekwencji w ściganiu wspomnianych zbrodniarzy, ma nie tylko przyczyny w lenistwie, ewentualnej  solidarności zawodowej ze "ściganymi", ale i przyczyny bardziej etniczne. I nawet nie chodzi o pochodzenie etniczne pracowników "sprawiedliwości" - choć w wolnym społeczeństwie nie powinno być to tematem tabu, zwłaszcza, że wiedza o solidarności tej etny nie jest wiedzą tajemną - lecz, ze być może zostali skutecznie zastraszeni przez lobby, (które nie to nawet że straszy bezpośrednio, ale stwarza klimat wyjątkowo lizusowsko-służalczego filosemityzmu i filoizraelskości) . Nota bene istnieje zdaje się pojęcie "zbrodni komunistycznej", zapewne jest tu działanie prawa wstecz, jak w przypadku tzw.  zbrodni hitlerowskich, ale wydaje się, że były jakieś możliwości użycia tego. Tymczasem formułowano zarzuty łatwe do udowodnienia, ale niezbyt przekonujace,  nie o jakieś zabójstwa sądowe, lecz o naruszenie przepisów ówcześnie obowiązujacych, głównie proceduralnych, typu wydanie decyzji o przetrzymanie w areszcie. Aż się prosiło, by takie wnioski ekstradycyjne odrzucić.

A jeśli chodzi o "Izraelczyków", to jeśli wierzyć ksiązce b. agenta Mosadu Ostrovskyego, we wszelkich tajnych działaniach  państwa Izrael, w tym w sciganiu zbrodniarzy niemieckich, ma diaspora żydowska, czyli nieIzraelczycy.  Twierdzenie o tych działaniach, choć dość zrozumiałe, jest niezwykle "antysemickie" pono. Dociekanie na ile obywatele państwa X słusznej etny, są lojalni wobec tego państwa a ile wobez Iz. czy międzynarodowej zbiorowości żydowskiej - jest b. niedobre, oszołomskie,świadczy o ograniczeniu pytającego itd:)))). A może pytanie jest logiczne, a unikanie zadania go wynika z zastraszenia i wytresowania?

Przy czym Autor dostrzega fałszywą spontaniczność protestów w sprawie ACTA i podbijanie tematu przez media (ja mam podobne wrażenia). Wszak to domniemanie spisku, oczywiście słuszne domniemanie - spisek może być lewacki, medialny, partii miłości, ruski, kgbowski itd, natomiast nigdy (nie chodzi mi tu o ACTA) nie może mieć najmniejszych korelacji z pewna etną:)))).

Pozdrawiam i nie przeszkadzam wiecej

Vote up!
0
Vote down!
0
#221363