Lustrować to my ale nie nas
Historia bojów o lustrację w Polsce i bojów lustracyjnych to oczywista groteska. Choć bez dwóch zdań dotyczy spraw, które w żadnym wypadku nie powinny stanowić pola do kpin, żartów ani niepoważnych zachowań. Chciałem napisać, że to oczywiste ale chyba bym się wygłupił. Bo skoro oczywiste to czemu jest jak jest.
Znaczy ja wiem czemu. I pewnie nie tylko ja.
Bez wątpienia najbardziej żałosne ale i mające w sobie coś z najlepszych tradycji teatru absurdu były te sytuacje, w których przed oskarżeniami o niezbyt chwalebne postępki z czasów, gdy obowiązkiem było zachowywać się przyzwoicie, broniono się dzięki dość specyficznemu wsparciu. Kiedy ktoś, przypadkiem lub spodziewając się takiego efektu poszukiwań, w archiwalnych papierach znajdował jakieś ślady zachowania niezbyt przyzwoitego i dotyczyły one jakiegoś „niekwestionowanego autorytetu” lub osoby powiązanej ze środowiskiem „niekwestionowanych autorytetów”, okazywało się zaraz, że mamy do czynienia z ty, czym w zasadzie wyłącznie zajmowały się komunistyczne służby specjalne. Czyli z fałszerstwem i niecna próbą skompromitowania kolejnej krystalicznie czystej postaci. I, kiedy nie było już innej możliwości a media i publika nie kupowały ani robionych do kamer ocząt spaniela ani głośnego pokrzykiwania, szło się z tym do sądu. Powołując na świadka niewinności i masowego procederu fałszowania kartotek, funduszy operacyjnych i czego tam jeszcze nie dałoby się sfałszować, powoływano … autorów tych „fałszerstw”. Oni, mając świadomość wszystkich przedawnień, mogli mówić co im ślina na język przyniosła. Przyznam szczerze, iż dziwię się, że nie zarejestrowano ani jednego przypadku zgonu pod ze śmiechu któregoś z byłych esbeków dającego świadectwo cnoty kolejnemu „bohaterowi podziemia”.
W każdym razie utarło się, że papiery z SB to śmieć bez wartości. W ogóle można by uznać, że sensem istnienia tej tajnej służby było zapewnienie różnym wnikliwym spryciarzom z wspomnianego „podziemia” prowadzenie gier i gierek. Takie urozmaicenie ciężkiej, pełnej poświęceń, doli naszych bohaterów.
Jest oczywiście jasnym, że nie każdy miał do tego prawo. Aby prowadzić tę wspomnianą wyżej „grę”, trzeba było mieć prawo moralne! Nie jest, póki co, wiadomo, jak się owo prawo nabywało. Gdyby pójść dość prymitywnym, przyznaję, tropem dużo późniejszych publikacji poświęconych owemu „prawu moralnemu”, można by odnieść wrażenie, że takie prawo, post fatum, przyznawane było i jest przez koncern „Agora”. Kiedyś w zasadzie przez jej flagowiec czyli „Gazetę Wyborczą” ale czasy się zmieniają więc i portfel „Agory” jest coraz pakowniejszy w kolejne „tuby”.
W każdym razie „polityka historyczna” owego środowiska jest z pozoru pozbawiona konsekwencji. Gdyby sprowadzała się do tego, co napisałem wcześniej, czyli do pełnego zanegowania istnienia rzeczywistej agentury z czasów PRL można by jeszcze przyjąć to z jakimś tam szacunkiem. Nie twierdzę, że i z pełnym zrozumieniem ale jakoś dałoby się to wytłumaczyć.
Tyle, że od czasu do czasu, gdy okazuje się, że trzeba rozliczyć czy tam zwyczajnie
”załatwić” kogoś, kto nie jest albo już nie jest z „towarzystwa”, okazuje się, że przypisanie mu konszachtów z esbekami zaczyna być użyteczne. Oczywiście w takim wypadku absolutnie nie mamy do czynienia z żadną grą! Co to, to nie! To jest ordynarny przypadek „sypania”, donosu i czego tam jeszcze nie dałoby się takiej „swołoczy” dokleić.
Ostatnim przypadkiem jest kolejna odsłona „bitwy o Tygodnik”.
Momentami śmiać mi się chce gdy przypominam sobie intencje, z jakimi Roman Graczyk napisał swoją książkę. Chciał wywołać dyskusję.
W takich momentach trudno mi uznać, że Graczyk jest kimś więcej niż zwykłym głupcem. Naiwny to mógł sobie być młody magistrant Paweł Zyzak, wypływający dopiero na szerokie wody „wojen o prawdę historyczną” made in „Agora” ale nie facet, który „od kuchni” i „od podszewki” zdołał poznać tę machinę. I musiał zdawać sobie sprawę, jak ona mieli tych, co ważą się „spluwać na świętości”.
Tym razem nie chcę jednak wspominać o oficjalnej batalii z Graczykiem a takim bardzo osobistym epizodzie, w który zaangażował się nie tytuł prasowy ale człowiek z Czerskiej.
Jerzy Skoczylas nie bawił się w niuanse udowadniania Graczykowi, że ten źle rzecz widzi, interpretuje, rozumie. Że niewłaściwie stawia akcenty czy tam się zwyczajnie nie zna na esbeckim rzemiośle. Tu taka uwaga- pytanie o to, czemu do „jasnej Anielki” prawda o tajnikach działania a nawet schematów myślenia esbeków i całej służby mogła być poznana tylko przez ekipę z Czerskiej. Ale wrócimy do rzeczy. Wedle „Rzeczpospolitej” (nie udało mi się dotrzeć do tekstu źródłowego więc musze pozostać tylko z tym źródłem) na potrzeby tekstu „Cena trwania?” autorstwa Mariusza Kowalczyka, który opublikował ostatni numer „Press”, Jerzy Skoczylas stwierdził, że w 1984 roku, po zatrzymaniu przez SB, Graczyk wydał esbekom Skoczylasa. Oskarżenie poważne. Wedle Graczyka nie mające nic z prawdy. Co na dodatek można sprawdzić przeglądając protokoły tego przesłuchania znajdujące się w IPN. Niby zamyka to sprawę.
Tu jednak następuje modelowe i imponujące wręcz odwrócenie kota ogonem. Szef autora publikacji, na uwagę, że rzecz była do sprawdzenia oburza się na sugestię, że … „– Skandalem jest namawiać, by dziennikarz "Press" szedł do IPN lustrować Graczyka. My nie grzebiemy się w tych archiwach”. Po prostu poezja smaku! „Nie grzebiemy w archiwach!”. Tych czy tam innych to już inna sprawa. Widać natchnienie czerpią z powietrza. Albo z „muz” w rodzaju Skoczylasa. W ten sposób „Press” dołącza radośnie do wspomnianego na wtępie poziomu „lustracyjnej groteski”.
A pan Skoczylas, gdy wyszło na jaw, że nazwisko absolutnie nie padło… Nie! Nie pokajał się! Nie poczuł się wcale zobowiązany do zmiany stanowiska. Wysnuł za to taką „spójną dosyć” koncepcję, wskazującą, że choć Graczyk nie wyjawił jego nazwiska to jednak w zasadzie wyjawił. Nadto podał też Skoczylas powód swego zaangażowania w rozliczenie Graczyka. Otóż przyznał: „Za to, co zrobił Mieczysławowi Pszonowi w książce o "Tygodniku Powszechnym", mam ochotę dać mu w ryj”. Zatem był to taki „bardziej finezyjny” sposób dania w ryj. Bezpieczny o tyle, że nie rodzący zagrożenia, iż samemu można w ryj zaliczyć. Bo co z tego, że jakaś tam „Rzepa” czy ktokolwiek inny o tym napisze? A gdzie im do potęgi „Agory”?
Tedy nadal aktualne jest to, co napisałem w tytule. Lustrować to my, a nie nas!
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1756 odsłon
Komentarze
Początek lustracji
17 Kwietnia, 2011 - 12:02
Trzeba przypomnieć, że lustrację i to bardzo dziką zapoczątkowali właśnie ludzie Agory (Adaś Szechter i spółka), którzy otrzymali pozwolenie pana K. Kozłowskiego na bezczelne grzebanie w aktach MSW itd. A pan Kozłowski był związany właśnie z naszym ukochanym TP.
Manipulowanie Bolka ze swoimi aktami to pestka z tym co zrobiła spółka Kozłowski-Michnik.
@GAMA
17 Kwietnia, 2011 - 13:05
Warto również pamiętać, że jednym z wówczas grzebiących był peerelowski kapuś.
Okowita
Okowita
Była to tzw. "komisja semicka
17 Kwietnia, 2011 - 13:55
- Michnik, Ajnankel, Kroll, Holtzer - działająca na bardzo wątpliwej podstawie prawnej (zlecenie ministra Samsonowicza na "naukowe badanie archiwów MSW"). Po ponad 2 miesięcznej pracy, komisja wyprodukowała 2-stronicowy "raport".
Warto wiedzieć, że co najmniej jeden z członków komisji był tajnym współpracownikiem SB. Był nim prof Holtzer, który "leżakował" w "dojrzewalni - wylęgarni" przyszłych elit politycznych III RP - miejscu internowania w Jaworzu.
Trzeba sobie uzmysłowić, że w 1981 roku już były szykowane (uwiarygodniane) kadry "opozycjonistów", którym "przekazano władzę" w 1989r.
Leopold
Wspominalem juz tu nie
17 Kwietnia, 2011 - 20:47
Wspominalem juz tu nie raz!!,ze esbecy przygotowali cala kadre ,ktora z powodzeniem przejmie w PRL-u wladze i bedzie dbala o ich interesy. Zgadzam sie ,ze Bolek byl do tej roli przygotowywany no i oczywiscie .Michniki,Mazowieckie,Kuronie ,Niesiolowskie i ta cala banda sprzedawczykow tzw. okraglego stolu. A gdzie niby esbeki mialy szukac wykonawcow ich testamentu?? Wsrod bylych aparatczykow,ktorzy wylamali sie i stworzyli tzw. opozycje .Moim zdaniem to byl majsterstyk komuchow.Dlatego nigdy nie bedzie lustracji. W Rumuni zalatwili to odrazu ,choc ich sekretarz nie byl zbrodniarzem jak u nas cala rada ocalenia.Wraz z zona zostal postawiony pod mur. A co w Polsce? Takie zbrodniarze zyja nietykalni. Malo jeszcze jaruzel prezydentem,pozniej kwach.Teraz w telewizji nie dawno slyszalem wypowiedz jednego na temat ruskiego prezydenta .Miediejew ma ograniczone pole do dzialania ,bo w Rosji nie uporano sie jeszcze z komunizmem,a kto jest ekspertem tej wypowiedzi? S.Ciosek. I o co chodzi? Chichot losu.Powiem jedno ,ze jesli POlszewiki wygraja wybory ja sie zrzekam obywatelstwa polskiego.
Lustracja-fundamentalna sprawa dla przyszłości Polski.
17 Kwietnia, 2011 - 14:44
Na początek zacytuję fragment najnowszego opracowania, ksiązki dr Filipa Musiała "RAJ GRABARZY NARODU"
....W tym czasie czynna sieć agenturalna, czyli liczba aktywnych konfidentów była dość znaczna. Bowiem u schyłku 1988 r. SB miała "na kontakcie" 98 tyś. tajnych współpracowników(sic!TW).Do tej liczby należy dodać pozostałe kategorie osobowych źródeł informacji pionów SB działających w kraju(kontakty operacyjne(sic!KO),konsultantów),tzw. wywiadu MSW oraz służb wojskowych. Mówimy zatem o liczbie znacznie przekraczającej 100 tyś. osób, które w chwili wydarzeń 1989 r. tajnie wspierały komunistyczny aparat represji. Liczba ta nie jest wciąż ostateczna, bowiem musimy również uwzględnić wszystkie te osoby, które w 1989 r. nie utrzymywały już kontaktów z SB czy służbami wojskowymi, jednak wcześniej-z różnych względów, w różnych okolicznościach i w różnym zakresie- były uwikłane w tajne kontakty z komunistycznym aparatem represji. Ostrożnie szacując, mówimy zapewne o kilkuset tysiącach osób- m.in. reprezentantach ówczesnej opozycji, środowisk naukowych, twórczych, artystycznych, dziennikarskich itp…..
Dr Musiał nie uwzględnił jeszcze w swoich badaniach reprezentantów środowiska katolickiego, jednak liczbę tą, możemy znaleźć w badaniach dr Sławomira Cenckiewicza „OCZAMI BEZPIEKI” wyd. czwarte 2008 rok. Cytuję …..Przykładowo według danych z 1976 r. na 25174 polskich duchownych (biskupów, księży diecezjalnych i zakonnych, braci zakonnych, seminarzystów) z SB współpracowało 2309,czyli 9,17% ogółu duchowieństwa…… Konkludując w roku 1989 liczba ta zapewne nie była znacząco różna.
Jak widać z powyższego beneficjenci okrągłego stołu wywodzą się z różnych środowisk, jako spadkobiercy PRL zakorzenieni są i czerpią korzyści w wielu miejscach przestrzeni publicznej i jakiekolwiek upominanie się o lustrację grozi ich interesom, które przez 22 lata prowadzą bez udziału zmanipulowanego narodu.
zabawne sa te dintojry w semickim
17 Kwietnia, 2011 - 16:27
srodowisku. Niech sie targaja za pejsy ,mnie to nie przeszkadza.