Jak odnowiony marksizm wcielił się w doktrynę Franciszka
1. W jaki sposób papież znalazł się tam, gdzie jest, czyli na progu schizmy w Kościele tworząc "kościół progresywny" rzekomo „odmrażający" (wg słów S.Obirka) to, co zamroził kościół JP II i Josepha Ratzingera. Do tego potrzebne będzie skrótowe zarysowanie kilku głównych dogmatów teologii wyzwolenia, której skrytym wyznawcą zdaje się być Franciszek od pierwszych dni swojego pontyfikatu. Obecny kurs ideowy Franciszka to złagodzona wersja teologii wyzwolenia, teologia wyzwolenia w wersji "light", dziwna hybryda marksowsko-chrześcijańska, gdzie karabinem (bagnetem) jest słowo "miłosierdzie". Jak marksizm przeistoczył się w doktrynę Watykanu pokażę poniżej.
Dążenia i metody dojścia do celu teologii wyzwolenia – bez niepotrzebnego skrupulanctwa – można wyrazić jednym zdaniem (podobnie jak marksizmu). Idiotyzmy są proste, bo są dla idiotów. Posłuchajmy więc ideologa teologii wyzwolenia: „to, czego każda istota ludzka pragnie i co stanowi podstawową humanistyczną perspektywę socjalizmu: zniesienie wyzysku w perspektywie prawdziwego pojednania (społeczeństwo bezklasowe), co jednak koniecznie należy poprzedzić przeprowadzeniem zwycięskiej walki ze sprzecznościami teraźniejszości (walka klas)” [H. Assmann, Teologia desde la praxis de la liberacion, Salamanca 1973, s. 69].
I już wiemy wszystko. Wg instrukcji Izajasza z pantery zrobimy koźlę, z koźlęcia panterę a lew jak wół będzie jadł słomę. A osiągniemy to za pomocą zwycięskiej (co oczywiste) walki ze sprzecznościami. Tak właśnie wygląda myślenie niemowlęcia, co igra na norze kobry. Niemowlęcia o małym rozumku.
Jak wiadomo początkowoniemowlę porozumiewa się ze światem poprzez krzyk. Potem nadchodzi faza gaworzenia. I właśnie na etapie przejściowym pomiędzy tymi dwiema fazami jesteśmy tutaj. Przetłumaczmy więc te dźwięki:
- „zniesienie wyzysku w perspektywie prawdziwego pojednania (społeczeństwo bezklasowe)” nie oznacza tu niczego innego, niż podaje jedna z organizacji zajmujących się wyzwalaniem Afrykanów z Afryki (sorosowski Zielony AVAAZ): „jeden lud, jedno plemię”.
Oczywiście w tej wersji light marksizmu termin „wyzysk” – nie pojawia się, zamiast tego mamy „bieda” „głód.
- „prawdziwe pojednanie” – oznacza pojednanie islamu z chrześcijaństwem (poprzedzone inwazją setek NGO indoktrynujących chrześcijaństwo rozmywającym je dialogiem z dwoma najgroźniejszymi wrogami) oraz pojednanie tych, co rozparcelują ludziom ich własność z tymi, którym ją rozparcelowują.
„Społeczeństwo bezklasowe” – to dawna nazwa dzisiejszego zwrotu: „społeczeństwo multi-kulti”.
Zdanie: „co jednak koniecznie należy poprzedzić przeprowadzeniem zwycięskiej walki ze sprzecznościami teraźniejszości (walka klas)” oznacza narzucenie przymusu przyjmowania migrantów ekonomicznych. „Sprzeczności teraźniejszości” (sprzeczności klasowe) – oznacza niepożądane istnienie prawicowej opozycji i obiecuje jej ubezwłasnowolnienie.
Skoro już jesteśmy po skrótowym określeniu religii monarchów, panów, urzędników i księży (w istocie rzeczy w niej nic więcej nie ma oprócz... skrótu, propagując sakralne skracanie o głowę – sama nie jest niczym innym, niż skróceniem myślącego człowieka o głowę) – to możemy przejść dalej.
2.
Niewiele miesięcy po tym jak Franciszek został papieżem, przyjął twórców teologii wyzwolenia, Gustavo Gutierreza i Leonardo Boffa. Teologia ludu – bo tak ją nazywają w ojczyźnie papieża, Argentynie zaczęła stroić się w królewskie szaty na papieskim dworze.
Przyjaciel Fidela Castro i doradca byłego, lewicowego prezydenta Brazylii, Luli, pisarz i teolog brat Betto OP powiedział o teologii wyzwolenia:
„Ona się rozpowszechniła w Kościele, tak dziś nawet papież Franciszek mówi o kwestiach społecznych i politycznych. Niesprawiedliwość społeczna wciąż istnieje, dlatego teologia wyzwolenia jest nadal potrzebna – twierdzi o. Betto.”
JP II był nieugięty w stawianiu tamy herezji marksistowskiej teologii. W rozmowach (pouczeniach), których udzielał duchownym powtarzał nieodmiennie, że „trzeba się trzymać pryncypiów” aby uniknąć niebepieczeństwa popełniania błędów i zawsze – zgodnie z Ewangelią – zalecał wyjątkową rozwagę i umiarkowanie.
Gdy jedna z twarzy teologii wyzwolenia, abp Oscar Romero pojechał w 1980 r. po raz drugi do Watykanu, papież zalecił mu, że trzeba „myśleć nie tylko o sprawiedliwości społecznej i miłości do biednych, ale także o tym, że wyrównywanie rachunków przez lewicowy front ludowy może być równie niekorzystne dla Kościoła”.
Porównując ówczesne wyrównywanie nierówności z obecnym, trzeba powiedzieć, że teraz mamy wyrównywanie nierówności cywilizacyjnych poprzez niekontrolowane, masowe wciskanie biednych do bogatych miast uskuteczniane przez lewicowy front promigrancki. O ile tamto pierwsze mogło być niekorzystne dla Kościoła, to drugie zniszczy Kościoł w Europie. I nie ma na szczytach Kościoła nikogo, kto by tę prawdę – odważnie jak JPII tamtą prawdę – wyartykułował to. W Ameryce Łacińskiej księża uzbrajali najbiedniejszych w karabiny i sami je chwytali. Dzisiaj w Europie bojowników mających zaprowadzić powszechną równość nie muszą już księża wyznający teologię wyzwolenia uzbrajać. Oni już są uzbrojeni w swój fanatyzm... Niektórzy także w coś pozwalającego temu fanatyzmowi w pełni się zrealizować. A duchowni nie zarzucają, jak w Ameryce Łacińskiej, karabinu na plecy. Owszem, wycelowują w nas karabin, ale karabin, czy raczej bagnet słowa „miłosierdzie”.
Tamci księża – zgodnie z credo marksowskim – nasyłali biedotę na kapitalistów. Dzisiejsi, i świeccy i kościelni „teolodzy wyzwolenia i miłosierdzia” nasyłają nachodźców na burżuazję (ściślej, na mieszkańców miast i wiosek, którzy swoją pozycję, rangę, świadomość i własność budowali przez wieki). Też dobrze. Marks by przyklepał. Ziemię na naszych grobach...
Dowodem na braterstwo krwi teologii wyzwolenia i teologii migracji ekonomicznej może być to, że Gazeta Wyborcza tak pisze o teologii wyzwolenia, że nie wiadomo, czy o nią chodzi, czy o popieranie migracji ekonomicznej: „Stanowiła próbę odczytania sensu chrześcijaństwa i Ewangelii z punktu widzenia ludzi biednych, wyrzuconych na margines, wyobcowanych, nieszczęśliwych. Wyrosła w Ameryce Łacińskiej z religijnej i duchowej odnowy wśród biedoty oraz z inspiracji części kleru, natchnionej duchem II Soboru Watykańskiego: otwarcia na świat”. Jakżeż pięknie! Kościół otwiera się na świat. George Soros (w imię niejawnych i nienasyconych) otwiera społeczeństwa. Jaka symbioza i prekognicja! Teraz pozostaje tylko uchwycić się za ręce, utworzyć łańcuch rąk i wspólnie zatańczyć kankana albo jakiś taniec derwisza, który tak nam zakręci w głowie, że ujrzymy gwiazdy, 12 gwiazd przemieniających się w 12 plemion Izraela. Wykoncypowany przez spryciarzy powszechny łańcuch rąk kończy się globalnym łańcuchem na rękach. Albo jak to z wdziękiem i niczego się nie wstydząc wyjawiła jako swój cel jedna z przemycających ludzi fundacji Sorosa, prowadzi do tego, że staniemy się jednym plemieniem.
W Bogocie JP II przestrzegał przed wyborem siły jako metody walki o sprawiedliwość: "Wzywamy was, abyście nie pokładali nadziei w przemocy i rewolucji, jest to bowiem sprzeczne z duchem chrześcijańskim i może opóźnić, a nie przyspieszyć rozwój społeczny, do którego dążycie”. Przekładając to na realia dzisiejsze otrzymujemy porównywalną sytuację: Wyznaczanie państwom pod różnorakimi groźbami a społeczeństwom pod szantażem religijnym i emocjonalnym – jest to nic innego niż wybór siły jako metody walki o sprawiedliwość. Jest to posługiwanie się przemocą i rewolucją. Przemoc to islamizacja zagrożona sankcjami, wmuszana, sytuacja rewolucyjna zaś, to zalanie miast i wiosek chrześcijańskich setkami tysięcy fanatycznych "obcych".
Na III Konferencji CELAM w Puebli w 1979 r. JP II powiedział biskupom, że "koncepcja Chrystusa jako polityka i rewolucjonisty, jako buntownika z Nazaretu" jest sprzeczna z Ewangelią i sprowadza misję Kościoła na manowce. Koncepcja Chrystusa-Migranta jest koncepcją Chrystusa jako polityka i rewolucjonisty, czyli herezją najczystszej wody.
Z równą słusznością możemy powtórzyć tę diagnozę stosując ją do dzisiejszego „kryzysu imigranckiego”: Koncepcja Chrystusa jako imigranta ekonomicznego wyznającego agresywną wobec chrześcijaństwa wiarę, mającą jako swój doktrynalny cel tegoż chrześcijaństwa zniszczenie – jest sprzeczna z Ewangelią i sprowadza misję Kościoła na manowce. Filokratyczna (popierająca machinacje możnych tego świata) retoryka Franciszka, iż Chrystus (syn Boży!) to płynący na swej łodzi migrant ekonomiczny z Czarnego Lądu zahacza o obrazoburczość. Nie mówiąc już o tym, że płynie on tylko 8 mil morskich. Później przechwytują go sorosowe okręty fundacji biorących łapówki od mafii...
Przeciwnicy teologii wyzwolenia nazwali abpa Camarę takimi słowy: "rabin z Galilei w tunice Mao z ideologiczną brodą Fidela". Papież nie ma brody faktycznej, ale ideologiczną ma jak najbardziej. Może ten obrazowy opis Camary pasuje także do głoszonej dziś „wersji chrześcijaństwa”? Trzeba nad tym myśleć. Nic nas od tego nie zwolni. Oprócz ślepoty.
Camara wierzył, że barbarzyństwa socjalizmu rosyjskiego i chińskiego są tylko wypaczeniami „prawdziwego socjalizmu”, „są ciężkim uchybieniem przeciwko duchowi prawdziwego socjalizmu”. Mamy tu w ustach ikony teologii wyzwolenia starą śpiewkę: socjalizm tak, wypaczenia nie. Trudno się oprzeć wrażeniu, że papież Franciszek (na to wskazują jego słowa i czyny oraz niechęć do systemowego oglądu rzeczywistości) podpisałby się pod stwierdzeniem: Marksistowska teologia wyzwolenia biednych tak, lecz wypaczenia nie. Jak z nietajonym zachwytem ujął to komentator produginowskiego portalu: „Choć sam papież nie był związany z tym ruchem [teologią wyzwolenia], mowa której używa bardzo przypomina język księży-idealistów, działających w Ameryce Łacińskiej trzydzieści, czterdzieści lat temu”.
„W czasie pielgrzymki do Brazylii w 1980 r. JP II ponownie odciął się od teologii wyzwolenia. "Wyzwolenie chrześcijańskie - mówił w Brazylii do przedstawicieli CELAM - używa środków ewangelicznych i nie ucieka się do żadnej formy gwałtu ani dialektyki klasowej". Albowiem "walka klas nie jest drogą prowadzącą do ładu społecznego, ponieważ niesie z sobą ryzyko odwrócenia warunków przeciwników, stwarzając nowe sytuacje niesprawiedliwości".
Tak. Święte słowa. Walka klas w nowszej wersji, czyli walka skorumpowanych rządów z wolą społeczeństw nie chcących niechcianych intruzów obcej i wrogiej kultury oraz ew. przyszła walka kultury łacińskiej z mahometańską toczona na ulicach biednej Europy stworzy nowe sytuacje niesprawiedliwości. O niebo, czy raczej o piekło gorsze od tych, przed którymi naiwna litość chciała świat uratować.
Gdy chrześcijański marksista (kolejne kwadratowe koło) Ernesto Cardenal ukląkł przed JP II i chciał ucałować jego pierścień – JP II wyrwał mu rękę i pogroził palcem mówiąc: „Ułóż swoje stosunki z Kościołem!”. Zdjęcie obiegło prasę światową. Dzisiaj nie ma kto grozić palcem. Grożąc JP II miał na myśli między innymi takie wypowiedzi (wymysły) Cardenala jak ten: „marksizm uczy walki klas, chrystianizm - poszukiwania w świecie prawdy w imię interesów biednych. Nie ma tu zatem konfliktu.” Zaczynając demagogię w imię interesów biednych (obojętne czy robotników, czy migrantów) zawsze musimy dojść do marksizmu. Do Chrystusa Frontowego. A czy będzie on miał karabin na ramieniu (jak na słynnym obrazie artysty z Ameryki Łacińskiej), czy pas szachida na biodrach – to już lokalno-temporalne szczegóły.
3.
Bezcenny wgląd w umysły ludzi zaczadzonych retoryką Chrystusa-Imigranta, ukazanie w jakim kierunku musi pójść taka zwichrowana myśl b.dobrze pokazuje relacja Mario Vargasa Llosy o Ernesto Cardenalu: "Poszedłem posłuchać go do Krajowego Instytutu Kultury i do teatru Pardo y Aliaga (...) Zjawił się upozowany na Che Guevarę i odpowiadał na demagogiczne pytania jakichś prowokatorów z sali, wpadając w jeszcze większą demagogię. Zrobił i powiedział wszystko, by zdobyć sobie poklask i uznanie nawet tych najbardziej opornych. Nie ma żadnej różnicy między Królestwem Bożym i społeczeństwem komunistycznym; Kościół się skurwił, ale dzięki rewolucji znów stanie się czysty, tak jak się to dzieje właśnie na Kubie. Watykan to jaskinia kapitalistów, zawsze stawał w obronie bogaczy, a teraz jest w dodatku na usługach Pentagonu; to, że na Kubie i w ZSRR istnieje tylko jedna partia, znaczy, że elity służą za ferment masom dokładnie tak, jak - wedle zalecenia Chrystusa - Kościół miał służyć ludowi; krytykowanie obozów pracy przymusowej w ZSRR jest niemoralne (...)”.
Wprawdzie podczas wizyt JP II w Ameryce Płd roiło się od prowokacyjnych transparentów typu: „Witaj Janie Pawle II w Nikaragui wolnej dzięki Bogu i rewolucji” czy też: „Między chrześcijaństwem a rewolucją nie ma sprzeczności”, to odwieczny depozyt wiary był dzielnie broniony przez Wojtyłę i Ratzingera. Dwa dokumenty katolickiej Kongregacji Doktryny Wiary, z 1984 i 1986 roku – kierowanej przez kardynała Josepha Ratzingera napiętnowały jednoznacznie czerwone dewiacje Chrystusa Robotnika. skłoniły Jana Pawła II do ogłoszenia oficjalnego stanowiska w sprawie teologii wyzwolenia. „Kard. Ratzinger zwoływał też komisje doktrynalne episkopatów latynoskich, a tam, gdzie one nie istniały, zalecał rychłe ich powołanie. Komisje miały powiadamiać Kongregację o błędach doktrynalnych”. W "Instrukcji o niektórych aspektach teologii wyzwolenia" z 1984 r. Watykan rzucał gromy potępienia "na szkodliwe dla wiary i życia chrześcijańskiego dewiacje i ryzyko dewiacji, jakie niosą z sobą niektóre formy >teologii wyzwolenia<, uciekające się w sposób niewystarczająco krytyczny do pojęć zapożyczonych z różnych kierunków myśli marksistowskiej". Wojtyła i Ratzinger nie ustawali w walce przeciw „deformacji Słowa Bożego”. Jeszcze w 2009 r. w 2009 roku Ratzinger pisał, że teologia wyzwolenia „wywołała bunt, podziały, niezgodę, odszczepieństwo, obrazę i anarchię w Kościele”, a jej skutek to „zdrada sprawy biednych”. Dziś podczas drogi krzyżowej w Watykanie słyszeliśmy słowa 1. o przepraszaniu Izraela (którego? Tego historycznego, czy... dzisiejszego), była to stacja chyba IV Drogi Krzyżowej, oraz 2. słowa o tym, że Chrystus jest migrantem płynącym na łodzi. Na takie deformacje przesłania Ewangelii wygłaszane w czasie najważniejszego ze świąt i to w Watykanie – brak słów. Źle się dzieje w państwie... duńskim. Należałoby zamiast Izraela przeprosić migrantów ekonomicznych za... wyzwolenie u nich niemożliwych do realizacji marzeń, co także jest dużym wykroczeniem niepisanego kodeksu uczciwości. Marzeń tak niefrasobliwie przekraczających granice rozsądku, jak oni przekraczają granice nie życzących ich sobie państw.
Dzisiaj takiej gardy doktrynalnej brak. Herezji Chrystusa Migranta, dewiacji agitowania do ogólnoświatowej wędrówki ludów dziś nikt nie potępia. Herezja wpycha swe głowy w niezliczone szczeliny. „ "Misja apostolska" braci Cardenalów, podobnie jak cała rewolucja sandinistowska, nie rozwiązała ani kwestii biedy, ani niesprawiedliwości”. Zatruła tylko Kościół niespotykaną od wieków słabością. Osłabiła jego bariery immunologiczne w sposób niesłychany. Wplątała go w światowe gry wymyślane przez nienasyconych. Fernando Cardenal został wyrzucony z zakonu jezuitów w 1984 r. „Surowej krytyce poddano posługiwanie się przez niektórych teologów językiem marksizmu w opisie wyzysku i biedy. W opinii Rzymu prowadziło to do polityzacji twierdzeń wiary i ocen teologicznych.” Ale Rzym 30 lat temu a Rzym dzisiaj, to dwie różne sprawy.
Czy może powstać w Watykanie wewnętrzna „opozycja” względem socjalizującego Kościoła Franciszka, co zdaje się sugerować wypowiedź kardynała Roberta Saraha, prefekta Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów który mówi, że „Kościół popełnia błąd, kiedy sądzi, że jego podstawową misją jest zaradzenie problemom politycznym odnoszącym się do sprawiedliwości, pokoju, ubóstwa, przyjmowania uchodźców itp. przy jednoczesnym zaniedbaniu ewangelizacji”. Kardynał Sarah dodaje niezwykle ważną diagnozę i ostrzeżenie, cytując pewnego Włocha, który porzucił chrześcijaństwo na rzecz islamu: „Jeśli Kościół ze swą aktualną obsesją na punkcie sprawiedliwości, praw socjalnych i walki z ubóstwem zapomni w konsekwencji o swej kontemplacyjnej duszy, poniesie klęskę w swej misji i zostanie porzucony przez wielu swych wiernych, ponieważ nie będą już w stanie rozpoznać, co stanowi o jego specyficznej misji”.
Fernando Cardenal krytykował Watykan: "Jesteśmy w pełni świadomi naszej wyjątkowości i ocierania się o granice legalności w Kościele. Jednak misję apostolską pojmujemy w postaci kapłaństwa pozostającego w odwiecznej służbie ruchowi historycznemu, który (...) stanowi ruch humanitarny, a nasza rewolucja jest humanitarna, ponieważ służy biednym". To jest to słowo, którego nam brakowało w tym tekście: humanitaryzm. Humanitaryzm zabija jak czad. Jest to substancja bezwonna, bezbarwna, niezauważalna („bądźcie uważni”) i... skrajnie łatwo palna. Nawet nie zauważamy, kiedy nawdychamy się jej powyżej krytycznego poziomu.
30-40 lat temu zaślepieni księża-partyzanci doprowadzili do efektów... przeciwnych do zamierzonych. Jest to normą u lewicowców – osiągać... przeciwieństwo swoich celów. „Lewicowa partyzantka sprowokowała zamachy stanu w całej Ameryce Łacińskiej, które doprowadziły do władzy faszyzującą prawicę. Od 1964 r. do 1973 r. praktycznie na całym kontynencie miejscowe, słabe demokracje zostały zastąpione reżimami „bezpieczeństwa narodowego” (nb. przypominającymi permanentne, „bezpieczne” państwo stanu wyjątkowego kierowane przez posłańca Rotschildów, jakim może stać się już wkrótce Francja). Na lewicujących partyzantkach i księżach perorujących o pomocy biednym ciąży olbrzymia odpowiedzialność za „śmierć” słabych demokracji latynoskich i zwycięstwo zamordystycznych reżimów. Nihil novi sub…Leninem.
Podsumujmy:
Używanie przemocy (nacisku instytucjonalnego i finansowego na państwa narodowe oraz swoistego terroru moralnego), prowokowanie rewolucji (konflikty uliczne między europejczykami a islamistami),
Demagogia szybkiego i prostego zlikwidowania biedy, nędzy i głodu,
Demagogia łatwego „wyzwalania” świata od nierówności ekonomicznych poprzez przesunięcia całych grup cywilizacyjnych z jednego kontynentu na inny
- wszystko to wypełnia znamiona definicji konsekwentnej ideologii czerwonej.
Oparcie się na przemocy, demagogii szybkiej i łatwej likwidacji nierówności ekonomicznych, biedy i nędzy i wyzwolenia wszystkich daje nam klasyczny zestaw dań lewicy. Rokowania zaś wszelkich infekcji lewicowych są takie, iż doprowadzają w tempie przyspieszonym do tego, co zapowiadały, że zwalczą. Czego nie daj nam Boże.
4.
Niezaprzeczalnie warty przeczytania jest wywiad Cezarego Michalskiego dla Krytyki Politycznej przeprowadzony ze Stanisławem Obirkiem, teologiem i historykiem, który wystąpił z zakonu jezuitów w 2005 r., autorem m.in. książki „Umysł wyzwolony”. Jak widać mamy tu do czynienia ze specjalistą od „wyzwoleń” wszelakich i wszystkiego, włącznie z umysłem. Należałoby się więc spodziewać ciekawych objaśnień zmiany kursu Kościoła, tym bardziej, że wywiad jest zatytułowany: Obirek: teologia wyzwolenia znów jest w Kościele legalna.
S.Obirek zaczyna od tego, że Franciszek ma „nieukrywany pociąg nie tylko do ubóstwa, ale też do upraszczania różnych zewnętrznych form sprawowania władzy”. Jeśli chodzi o upraszczanie, to ja bym tu widział raczej istotniejszy mankament: pociąg do upraszczania złożonych problemów cywilizacji chrześcijańskiej, Europy i poszczególnych państw narodowych. Ale czytajmy dalej: Franciszek „widzi obecność Kościoła pośród ubogich bardzo dosłownie, w duchu teologii wyzwolenia (...) jezuici odwołują się do innej tradycji, do innego modelu Kościoła niż Jan Paweł II”. Mamy tu dwa, b.ważne stwierdzenia. Dobrze, że wypowiedziane przez kogoś, kto zna Kościół od wewnątrz – jest to więc świadectwo wiarygodne. Oczywiście, do tych samych wniosków można dojść drogą obserwacji i analizy wypowiedzi i działań Watykanu – ale zawsze to lepiej oprzeć się na „zeznaniach” naocznego świadka. Co mówi Obirek? Mówi, że nastąpiła ogromna zmiana w Kościele. Broniący tradycyjnie chrześcijańskich wartości Kościół przemienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (nb. kto machnął różdżką? Tylko proszę nie mówić, że macha nią duch czasu...). Przemienił się w model Kościoła hołdującego marksistowskiej teologii wyzwolenia. Obirek obiecuje Krytyce Politycznej, że i tak, to dopiero początek transformacji ustrojowej w Kościele: „Nawiązanie do teologii wyzwolenia, bez czego tzw. gestów Franciszka w ogóle nie sposób zrozumieć, pozwoli w przyszłości odczarować także inne pozycje, na których dzisiaj okopuje się Kościół”. No to wiemy już coraz więcej: „w przyszłości także INNE POZYCJE” i że Kościół się jeszcze OKOPUJE. B. cenne informacje.
Dalej jest równie ciekawie. „Kiedy Wojtyła wstąpił na tron (wow, cóż za sformułowanie!) cofnął błogosławieństwo dla teologii wyzwolenia a wręcz obłożył ją ekskomuniką”. Na szczęście Franciszek znowu ją pobłogosławił, przeciwnie do niecnego, tronującego Wojtyły, który „wolał słuchać innych doradców, którzy mu mówili o zagrożeniu” marksizmem i teologią wyzwolenia. Jaka była przyczyna „nieposłuszeństwa” Wojtyły i Ratzingera wobec lewicowych tendencji – według S.Obirka? Myślę, że część z czytelników już się domyśla punktu docelowego obirkowego sorytu (łańcucha skróconych sylogizmów). Tak, tą przyczyną wszelkiego zła Kościoła wojtyło-ratzingerowego był... etnocentryzm, czy jak to dzisiaj zwą nacjonalizm, faszyzm. I tu jesteśmy w domu, tzn. w jaskini zła Kościoła franciszkowego, którą jest obrzydliwy „stereotyp”, stereotyp patriotyzmu. Mamy więc tu autorytatywne wyjaśnienie, tego, że Franciszek nie porusza i nie rozumie problemów państw narodowych, kwestii np. agonii chrześcijaństwa we Francji, zagrożenia chrześcijaństwa w Polsce przez przymusowe, odrzucane przez społeczeństwo kontyngenty nachodźców. Nie rozumie i prawdopodobnie nie chce rozumieć, bo być może ktoś wielki mu szepnął (tak jak szepnęli Wałęsie), że już niedługo państw narodowych nie będzie i zostaniemy jednym, wielkim, szczęśliwym plemieniem. Jacy naiwni jesteśmy oczekując od Franciszka zrozumienia zagrożeń i bezsensu zalewania Europy nachodźcami. Obirek wyjaśnia tę naszą naiwność: „W tej tradycji oczywiste jest, że bogactwo jednego gromadzone jest kosztem drugiego”. Wszystko więc jasne. Jesteśmy (póki co) bogatsi od trzeciego świata? Jesteśmy. A więc musimy podzielić. Po równo. I najszybciej jak można. Swoim terytorium i swoją własnością. Biedni się niecierpliwią. Mogą się zdenerwować.
Dalej jest już klasycznie. Językiem Gazety Wyborczej i... Krzysztofa Mieszkowskiego z Nowoczesnej: Mamy wraz z Kościołem porzucić „język nienawiści” na rzecz „dialogu społecznego zamiast wyzwisk”, „wyjść z średniowiecza” a na koniec – jak jednym językiem mówią papież, prymas Polski i... Krzysztof Mieszkowski (kilka dni temu w TVPInfo) – jako chrześcijanie otworzyć drzwi swoich domów...
Franciszek, jak to S.Obirek prawie poetycko oznajmia, działa zdecydowanie w tym kierunku, „aby ten śnieg i chłód odpuściły – na powrót do reform i negocjacji z nowoczesnością”, bo po paru latach pontyfikatu Wojtyły „przyszedł zimny wiatr, który zmroził wszelkie pączki nadziei”. Przestrzegam przed zrzucaniem winy za te... brednie li tylko na Obirka. On tylko wypowiada na głos to, o czym w Watykanie i zaciszu gabinetu Franciszka mówi się od lat. (Słyszymy tu po prostu „vox populi Vaticani” bez osłonek. Nazywa się to naga prawda.) Konieczność „odmrażania” tego, co Wojtyła i Ratzinger „zamrozili”, aby Kościół mógł wejść w „dialektyczny spór ze światem”. Nareszcie! Wraz z tym czerwonym zaklęciem („dialektyczny spór ze światem”) jesteśmy w domu, tzn. w centrum Marksa i Engelsa. Dla nich, jak i dla franciszkowego Kościoła najważniejsza była „nędza” (nędza filozofii, nędza proletariuszy etc.). Uff! Wyczerpująca była ta eskapada wraz ze Stanisławem Obirkiem po komnatach obecnej ideologii Kościoła, ale sądzę, że... bardzo pouczająca wiele wyjaśniająca. Prośba do Krytyki Politycznej o więcej w przyszłości tego typu wywiadów. Wprawdzie trochę to głupio dowiadywać się od wroga, nad czym Nasi radzą w sztabach, ale zawsze lepsza świadomość tego na czym się stoi, niż słodki, dobroduszny sen.
5.
Papaaa Franceeesco! Papaaa Franceeesco! Fantastyczny jest ten widok milionów rdzennych mieszkańców Ameryki Łacińskiej wiwatujących na Twoją cześć. Kościół rośnie w siłę (40% katolików jest stąd) i chciałoby się, żeby im się żyło dostatniej. Z grzeczności nie powiem, że jest to raczej marzenie ściętej głowy, bo przecież islamu nie ma w Ameryce Łacińskiej, więc i ścinać nie ma komu. Wiem, że Papa ma duże serce. Wręcz ogromne. Z dużym i miękkim sercem czasem bywają duże kłopoty, o czym mówi wiele przysłów pobożnego ludu. Nie zawsze duże serce wystarcza, np. gdy się ma do rozwiązania zadanie domowe o wysokim stopniu złożoności. To zadanie może rozwiązaliby Wojtyła i Ratzinger. Ale tego pierwszego już nie ma, a drugi zmuszony został do tego, żeby udawać, że jest. Jak to jest napisane w księdze ksiąg: Bądźcie zatem uważni jak węże i czyści jak gołębie. Staram się więc być uważny. I ta uważność podpowiada mi, że może tych dwóch nie ma już dlatego, że starali się być i uważni i czyści. Zbyt uważni, dlatego zniknęli robiąc miejsce dla Papy. A Papy serce tak ogromne, tak wielkie, że siłą rzeczy już b.mało miejsca pozostaje na uważność. Coś kosztem czegoś. Ludzkie prawo. A człowiek nieuważny może narobić... rabanu. Uważność ewangeliczna we mnie podpowiada mi, że ci dwaj może mieli zniknąć, bo nie pasowali. Nie pasowali do układanki, którą zaplanowali synowie tego świata. Czasem mając mniejsze serce, łatwiej zniknąć. Duże serce w języku literackim zwane jest „nieroztropność”, lud nazywa tę charakterystyczną cechę krócej: naiwność. Za duże serce łatwo uchwycić temu, kto chce jego właścicielem pokierować w sobie znanym kierunku.
Mam zarzut do papieża Franciszka. O połowiczność i wybiórczość miłosierdzia. Dlaczego tylko mieszkańcy Afryki i tylko części Azji są zapraszani. To jakaś teoretyczna niesprawiedliwość. Antyhumanitarna dyskryminacja. Rezygnacja z chrześcijańskiej misji. W czym potomkowie indian Amazonii są gorsi od wyznawców Woodoo? Albo głodujący Chińczycy? Że niby za daleko? To pozorny problem. Skrzyknie się kilkanaście fundacji znanych filantropów pochodzących z narodu, który kultywuje przez wieki pamięć o swoim wyzwoleniu z Egiptu i o wszelkich wyzwoleniach – i zjawią się statki pod które podpłyną łodzie miejscowych mafii, które chwilowo się przebranżowią z handlu kokainą na handel ubogimi a busole okrętów nastawimy na kierunek Ziemia Obiecana miodem i mlekiem płynąca i po sprawie. Zaprośmy wszystkich, których dręczy głód, zmrożonych Eskimosów, przegrzanych aborygenów – mamy przecież w Europie klimat umiarkowany, pławimy się w jego rozkoszach. A oni: -40, albo +40. Jaka niesprawiedliwość społeczna! Jakie świadectwo o naszej niemiłosierności! Obojętność, egoizm i w ogóle wieczne potępienie. Wyklęty niech powstanie lud ziemi , naciągnie Adidasy, doładuje iphone`a i wsiądzie do pociągu byle jakiego nie dbając o bagaż i o bilet. A potem lud niech spojrzy przez okno, by zobaczyć jak wszystko zostaje w tyle – do czasu, gdy nie wyśle mu (temu zostającemu wszystkiemu) zaproszenia. Postawimy w stolicach europejskich 200-piętrowe drapacze chmur i tam ich pomieścimy. Szyitów, sunnitów, wyznawców woodoo i regionalnych szamanizmów. Będzie jak znalazł do Europy Regionów. A jak już posprowadzają rodziny i kolegów, to opustoszałe, za zimne i za gorące kontynenty zatopimy. Wszystko jest do zrobienia. Tylko: po co? Przecież mówi się, że każdy absurd ma swoje granice. Wystarczy tylko trzymać się tego, co napisał papież Leon XIII w swej encyklice Rerum Novarum.To Bóg — nauczał papież — oddał całemu rodzajowi ludzkiemu ziemię we władanie („zostawił przemyślności ludzi i urządzeniom narodów”), lecz nie należy tego rozumieć w taki sposób, iż byłaby to własność wspólna przypadająca ludziom w ogólności. I pamiętać o wyczerpujących argumentach, jakimi obudował potępienie socjalizmu, komunizmu i masonerii tenże Leon XIII w encyklice Humanum Genus. Niczego tu odkrywać nie trzeba na nowo.
Zróbmy pewien groteskowy, na pół humorystyczny eksperyment myślowy. Całą Afrykę, Amerykę Łacińską i pół Azji przenosimy pod sztandarem Janosika do Europy. Co będzie dalej? Większość europejczyków ucieknie. Dokąd? Tam gdzie zwolniło się miejsce. I oto owe nieszczęsne z powodu nadmiaru słońca kontynenty rozkwitną. Czarny ląd i Amazonię pokryją miasta. Rozkwitnie przemysł. A nasi uciekinierzy z depczącej im po piętach nędzy, co z nimi? Ano, to co zwykle. Doprowadzą Europę do stanu w jakim była kiedyś Afryka. I po krótkim okresie życia tym, co wypracowali „niewierni” i konsumowania tego – znowu... staną się biedni. I znowu ktoś zacznie wzywać zadomowionych już w Afryce, byłych europejczyków – by nie byli niemiłosierni i by wzięli do siebie, do... Afryki tych godnych współczucia biedaków, w czasach, w których nie było cenzury zwanych murzynami. I oni ulegną, przyjmą czarnych uchodźców z Europy, bo wiele autorytetów zacznie do miłosierdzia i otwarcia domów nawoływać. Szantażując czym się da (sankcjami, dotacjami, ewangelią, humanizmem). I co otrzymamy w efekcie? Ponieważ godni miłosierdzia przyniosą ze sobą swój fanatyzm, swych pogańskich bogów i swoją roszczeniowość oraz rozleniwienie ciągłymi dofinansowaniami dodane do wrodzonego lenistwa i wysokiej endogamicznej płodności – to byli europejczycy ponownie będą zmuszeni ewakuować się. Otrzymamy więc zdewastowaną Europę, Afrykę i Amerykę Płd. Co doprowadzi ludzkość do takiego stanu, że za niedługi czas z trudem znajdzie się na ziemi człowieka, który nie będzie potrzebował miłosierdzia (czy ściślej mówiąc: pomocy), tylko, że już nie będzie nikogo, kto byłby w stanie je dać. Tak się kończą utopie. I przerost serca nad rozumem sterowany ze swych drapaczy chmur przez nienasyconych.
Jeśli ubodzy intelektem tworzą ideologię dla ubogich duchem, to więcej stracą ci drudzy, bo stracą i intelekt i ducha, i wolność stracą w imię wolności i – bywa – życie.
Wolność i równość istnieją pospołu tylko w... raju. Jeśli stawiasz na jedno, ograniczasz lub likwidujesz drugie. Jeśli w imię marksowskiej równości otworzymy na oścież drzwi swoich mieszkań (w wersji wprowadzającej, wstępnej: drzwi swojej parafii) przed rozczarowanymi swym lądem (a może samymi sobą...) mieszkańcami Afryki, to najpierw my stracimy wolność, potem oni a na koniec oni stracą rozum a my życie. Tak się kończą bajki złych bajkopisarzy. Pojęcie wolności, w dzisiejszym, ograniczonym, socjalnym li tylko rozumieniu zrodziło się w opitej piwem głowie Karola Marksa, w przerwie między układaniem młodzieńczych, satanistycznych poematów a robieniem dzieci swojej służącej. Zaiste, mówienie, iż dzięki małżeństwom muzułmanów z mieszkańcami Europy uratujemy demografię kontynentu, jest czynieniem z królewskiej Europy – wykorzystanej seksualnie służącej i obdarzeniem jej bękartem pijanego, fanatycznego satanisty.
KONIEC
Biała flaga na czele oraz Czerwoni i Zieloni prowadzą Chrystusa na...
Źródła:
https://ekai.pl/kosciolowi-grozi-schizma/
http://niedziela.pl/artykul/106742/nd/Jan-Pawel-II-Franciszek-a-teologia
http://wyborcza.pl/1,75248,138183.html
http://krytykapolityczna.pl/kraj/obirek-teologia-wyzwolenia-znow-jest-w-kosciele-legalna/
http://ram.neon24.pl/post/138251,koscielni-zdrajcy-europy-od-bergoglio-po-biskupow
https://prawy.pl/9185-teologia-wyzwolenia-tajne-dzielo-kgb/ (link może trudno się otwierać)
http://www.nonpossumus.pl/encykliki/Leon_XIII/humanum_genus/hg.php
http://www.rtso.uni.opole.pl/pdf/33%20(2013)/20-WR%C3%93BEL.pdf
http://www.fronda.pl/a/kard-ratzingerowi-grozono-smiercia-chronili-go-wowczas-marines,91936.html
Youtube - (TED) Why the only future worth building includes everyone | Pope Francis
https://www.nytimes.com/2017/04/28/world/middleeast/pope-francis-muslims- egypt.html?_r=0
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2498 odsłon
Komentarze
Dziękuję za bardzo interesującą wypowiedź,
4 Maja, 2017 - 05:25
dotyczącą spraw arcyważnych dla nas, naszej wiary i przyszłości. Dawno już nie czytałam równie ciekawej i odważnej wypowiedzi. Chylę czoła przed intelektem piszącego i jego autentyczną troską o losy chrześcijan i chrześcijaństwa.W pełni podzielam spostrzeżenia i obawy piszącego. Dziękuję i pozdrawiam.
mika54
No to kiedy...
Ukryty komentarz
Komentarz użytkownika JSC został oceniony przez społeczność negatywnie. Jeśli chcesz go na chwilę odkryć kliknij mały przycisk z cyferką 2. Odkrywając komentarz działasz na własną odpowiedzialność. Pamiętaj że nie chcieliśmy Ci pokazywać tego komentarza..
4 Maja, 2017 - 07:17
akces do Polskiego Kościoła Katolickiego?
Ponadto uważam, że trzeba zrobić śledztwo w sprawie układu minusującego.
Obrażliwe treści zgłaszam do prokuratury.
Warto by spróbować zrozumieć
4 Maja, 2017 - 12:10
Warto by spróbować zrozumieć odmienną niż europejska u Franciszka optykę południowoamerykańską. Nie da sie tego zrozumieć bez znajmości rozwoju społeczno-politycznego w Ameryce Płd i Płn., której może dostarczyć lektura opracowania Acemoglu i Robinsona, ekonomistów z Harvardu, zatytułowanego "Dlaczego narody przegrywają". Dopiero na bazie takiej wiedzy da się zrozumieć radykalizm i ekstremizm pewnych środowisk w Ameryce.