Imigracja

Obrazek użytkownika Traczew
Kraj

Problem imigracji w Europie nabrzmiewa od wielu lat, czyli od momentu kiedy rządy krajów zachodnich otworzyły granice dla imigracji z Afryki i Bliskiego Wschodu w celu pozyskania taniej siły roboczej. Najwcześniej miało to miejsce w RFN, w latach 60-tych, kiedy imigracja najpierw z Włoch i później z byłej Jugosławii już nie wystarczała, to sięgnięto po Turków. Oczywiście była to imigracja kontrolowana, kandydat na gastarbeitera musiał najpierw starać się o wizę, potem, po przyjeździe, dostawał ofertę pracy, także małą pomoc socjalną na parę miesięcy. Kiedy owa kontrolowana migracja za chlebem osiągnęła wielkość paru milionów, w RFN zaczęto pozbywać się przyjezdnych, oferując kwotę 2000 marek "pożegnalnego", ułatwienia w przeprowadzce do Turcji, pomoc w przewozie nabytych dóbr trwałych, gwarancją dla oficjalnego i bezpiecznego transferu zarobionych pieniędzy. Na miejsce wyjeżdżających, przybywali nowi imigranci, którym ułatwiano aklimatyzację, a po 5-7 latach pobytu "zachęcano" do powrotu do swego kraju. Obywatelstwo przyznawano bardzo oszczędnie, dostęp do świadczeń socjalnych też był ograniczony. Politykę, opisaną powyżej, prowadził udanie rząd Helmuta Schmidta (SPD) wspierany koalicyjnie przez FDP. Była to polityka rozsądna i można zapytać "komu to przeszkadzało". Okazało się, że przeszkadzało to niemieckiemu biznesowi, Przemysłowcy wskazywali, że nabycie kwalifikacji przez imigrantów trwa pewien czas, no i kosztuje i szkoda pozbywać się fachowego pracownika, bo nowego trzeba znów uczyć itd. A więc pojawiła się tendencja do stabilizacji życiowej imigrantów, czyli sprowadzanie rodzin, świadczenia socjalne, itd. Należy podkreślić, że turecka imigracja do RFN, obejmowała wprawdzie w 100% muzułmanów, ale przyjeżdżających z państwa świeckiego, bo takim była ówczesna Turcja. Konflikty religijne tej mniejszości z rodowitymi Niemcami były wtedy rzadkością. W miarę upływu czasu, część imigrantów wrastała w niemieckie społeczeństwo, niektórzy awansowali na drabince społecznej. kończyli studia, posługiwali się biegle niemieckim i dawali nadzieję, na choć częściową integrację z ludnością miejscową. "Wprawdzie jestem Turkiem, ale pracuję w niemieckiej firmie, płacę podatki, kupiłem dom, moje dzieci kończą studia, głosuję na SPD, oglądam ARD, czytam Bilda". Część imigrantów nie integrowała się jednak, tworzyła getta, poszła w przestępczość, ale sytuacja byłą pod kontrolą i obecność obcej cywilizacyjne ludności nie wywoływała niezadowolenie miejscowych.. 

W pierwszych latach po zjednoczeniu imigracja nieco przyhamowała, gdyż tani robotnik był Niemcem z NRD, którzy przeprowadził się do Westfalii czy Hesji. Pod koniec ostatniej dekady XX wieku imigracja znów przyśpieszyła, a po wojnach na Bliskim Wschodzie i rozwaleniu Libii i Syrii, Iraku, w Niemczech pojawili się w większej liczbie Arabowie. Równocześnie bogate państwa Zatoki Perskiej zwiększyły pomoc finansową dla ludności muzułmańskiej w Europie (meczety, ośrodki kultury, nieoficjalna pomoc finansowa dla drobnego biznesu) dążąc do stworzenia muzułmańskich suburbiów, w których mieszkańcy żyją "z obsługi" swych braci w wierze. Powstały całe dzielnice najpierw z dużą ilością muzułmanów, które w miarę upływu czasu stawały się coraz bardziej kolorowe i islamskie (za tym poszły żądania budowy meczetów, antychrześcijańskie demonstracje, próby legalizacji szariatu i egzystencja poza państwowym systemem prawnym).. Jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku był to proces jako tako kontrolowany, większość imigrantów przyjeżdżała legalnie, z wizą itd. Mimo to, w 2010 roku Merkel publicznie stwierdziła, że polityka "otwarcia" na imigrację z Bliskiego Wschodu poniosła porażkę. Dlaczego więc pięć lat później, "otwarła" Niemcy na masową imigrację nielegalną? A ponadto żądała od innych państw UE, również "otwarcia" i relokacji? To ciekawe pytanie i jeśli będziemy odporni na "teorie spiskowe" to rozsądnej odpowiedzi nie ma. 

Proces islamizacji innych krajów Europy zachodniej, biegł nieco inaczej. Migranci z byłych kolonii brytyjskich, francuskich czy holenderskich byli przyjmowani bądź to w związku z lewicowymi "wyrzutami sumienia", za kolonializm, który podobno te kolonie zrujnował, ale ważne było również uzupełnienie siły roboczej. Grało też, wtedy jeszcze, przekonanie, o "wyższości cywilizacji" Brytyjczyków, czy Francuzów. Mówiono: "proszę, Algierczyk, Marokańczyk, Senegalczyk, czy Pakistańczyk, Hindus czy Kenijczyk, żyje z nami w Paryżu czy Londynie jak rodowity Francuz czy Anglik, a to oznacza, że przyjął nasze wartości i niczym od nas się nie różni, poza kolorem skóry". Do pewnego czasu można było ten proces imigracji tolerować, ale po przekroczeniu masy krytycznej (chodzi o liczbę kolorowych) miasta brytyjskie czy francuskie wyglądają tak jak wyglądają. Inaczej przebiegał proces islamizacji Szwecji. Dokonała się ona (i dokonuje się nadal) z powodów ideowych. W latach 70-tych rządzący socjaldemokraci uznali, ze muti-kulti jest cool, no i zaczęło się za rządów Olafa Palmego. 

Po co wszystko piszę? Są to znane sprawy i ująłem problem imigracji dość powierzchownie i w pewnym uproszczeniu. Napisałem to, ponieważ, jak się wydaje, nasze państwo jest obecnie na etapie, które RFN przerabiała w latach 60-tych. Okres dobrej koniunktury spowodował, że bezrobocie w Polsce drastycznie spadło w ostatnich latach, a 500+ dało kobietom kiepsko wynagradzanym w Lidlu czy Kauflandzie, perspektywę pozostania w domu i wychowania np. 2 czy 3 dzieci, a nie siedzenie przy kasie w markecie z pieluchą w majtkach za 1600 zł. W każdym razie pracy jest więcej, ale stawki wynagrodzeń w Polsce są daleko niższe niż w Niemczech czy W. Brytanii i o powrotach do kraju ludzi, którzy z Polski wyjechali tam za chlebem nie słychać i jeszcze tak pozostanie. Mamy więc w kraju imigrantów z Ukrainy, ale i z Białorusi i z Rosji, którzy wypełniają lukę po 2-2,5 mln Polaków, którzy pojechali pracować na Zachodzie. Mimo licznych imigrantów ze wschodu, którzy u nas pracują, firmy większe i mniejsze naciskają na rząd w sprawie ułatwienia zatrudniania obcokrajowców. Nie widziałbym w tym nic złego, jednakże od paru miesięcy mnożą się w przestrzeni publicznej wypowiedzi wręcz niebezpieczne. Po zmianie rządu i zastąpienia Beaty Szydło, przez Mateusza Morawieckiego (z biegłym angielskim), parę tygodni później głos zabrał "stary" Morawiecki, stwierdzając, że powinniśmy "przyjąć te 7 tys uchodźców z Bliskiego Wschodu i przerobić ich na Polaków". Nie będziemy analizować głupoty tego pomysłu, ale w necie pojawiły się podejrzenia, że wypowiedź Kornela była sondażem i miała zbadać, jaka będzie reakcja na pomysł, "przerabiania" na Polaków Syryjczyków czy Afganów. Oczywiście blogerzy nawymyślali Kornelowi - całkiem słusznie. Gdzieś w maju o konieczności "otwarcia się na imigrantów" wypowiedział się min Kwieciński, argumentując, że w 2030 roku brakować będzie w Polsce 1,5 mln pracowników, no więc "jeśli chcemy utrzymać tempo naszego rozwoju, to imigracja jest koniecznością". Dodał wprawdzie, że chodzi głównie o imigrację ze wschodu, w domyśle Ukraińców i Białorusinów, ale imigracja jest konieczna. Parę tygodni później, w tym duchu wypowiedział się wicemin rozwoju Paweł Chorąży, dodając, że powinniśmy brać pod uwagę imigrację z krajów nam bliskich kulturowo, a relokacja za którą optowała KE i Berlin "nie była do końca przemyślana". To znaczy, że była tylko "trochę" niedobra. Panie Chorąży! Kto wymyślił ten relokacyjny nonsens. Selmayer, Niemiec, wówczas szef gabinetu Junckera. W koncepcji tej brakło jedynie obowiązku tatuowania numerów powyżej łokcia! Kto to jest Chorąży, proszę przeczytajcie w Wikipedii. Na milę cuchnie nadgniłą kapustą brukselką i smrodem po zdechłej Unii Wolności. O konieczności otwarcia się na imigrantów mówił też Goliszewski, prezes Business Centre Club, podkreślając, że chodzi również o imigrantów z Bliskiego Wschodu, "bo tam też jest wielu specjalistów, których potrzebuje nasza gospodarka". Ten specjalista od imigracji zapomniał, ze wśród  muzułmańskich imigrantów z Syrii, Libii, czy Iraku, najczęściej spotykaną specjalnością są fizycy jądrowi, eksperci od relacji międzypłciowych, którzy chętnie "badają" eksperymentalnie miejscowe kobiety. Durnota tego ględzenia jest zastraszająca.

Wprawdzie wicemin Szwed (MRodzinyPiPS) zaprzeczył, że Polska "otwiera się na imigrację zewsząd", gdyż NOWE PRZEPISY ograniczane będą do przybyszów, z Ukrainy, Rosji, Białorusi, Mołdawii, Gruzji, Armenii i dodał, że jego resort będzie szukał równowagi, aby napływ imigrantów nie wpłynął na zahamowanie wzrostu płac, ale potwierdził, ze prace nad nową ustawą o zatrudnianiu cudzoziemców trwają. Co nowego mają zawierać owe NOWE PRZEPISY. Przede wszystkim ułatwienia administracyjne, planuje się też wydłużenie ważności zgody na zatrudnienie do jednego roku (z 6 miesięcy), wprowadzenie automatyzmu w przyznawaniu zgody na zatrudnienie żonie, czy mężowi, jeśli małżonek taką zgodę uzyskał wcześniej, ułatwienia w osiedlaniu się w Polsce na dłużej, dostępu do szeregu świadczeń socjalnych (w 2017 roku już do imigrantów trafiło 25 mln złotych). 

Wygląda na to, że presja ze strony wielkich i średnich firm w sprawie braków na rynku pracy, jest tak duża, że rząd ustępuje. I ustępstwa idą w złym kierunku. Zakładając bowiem, że dobra koniunktura skończy się, zacznie wzrastać bezrobocie to co wtedy? Biznes przestanie szukać tańszego pracownika? Przecież tańszym pracownikiem zawsze będzie Ukrainiec czy Białorusin. A więc jest konieczne posiadanie instrumentu administracyjnego, aby napływ imigrantów móc zmniejszyć. Projekty wydłużenia zezwoleń dla pewnych kategorii imigrantów do 5 lat, a o tym się mówi, jest złym pomysłem. Podobnie jak zachęty do osiedlania się. Teraz będzie dotyczyć to Ukraińców, ale jak PO do władzy powróci, bo przecież tego wykluczyć nie można i "otworzy" się na imigrację z Bliskiego Wschodu to wjedzie do Polski chmara Arabów. W necie są i dziś relacje, że "biedni uchodźcy" zarejestrowani w Niemczech i opłacani tamże, mieszkają w Polsce, gdzie życie tańsze.

Premier Mateusz Morawiecki (ten z biegłym angielskim) pytany o imigrantów zarobkowych, mówi wiele o zapotrzebowaniu gospodarki na wolne ręce do pracy, ale jakoś nie wiąże tego z ochroną rynku pracy i wzrostu wynagrodzeń, mimo że narzeka że są one niskie. Poza tym jakoś mniej się pisze teraz o repatriacji Polaków ze wschodu. W zeszłym roku podawano takie informacje częściej i były relacje TV ze spotkań premier Szydło (bez biegłego angielskiego) z Polakami z Kazachstanu czy z Syberii którzy wrócili. Teraz o tym cisza, a wicemin Chorąży na pytanie, czy repatriacja Polaków ze wschodu nie może osłabić deficytu siły roboczej w kraju, odpowiedział, że nie, bo to kosztowna operacja. No jak miły gość! Wsparcie dla imigracji proszę bardzo, ale ściąganie Polaków z Kazachstanu i Syberii to droga zabawa!. Jednocześnie ujawnił, że zgodę na pracę i pobyt uzyskują obywatele Wietnamu, Uzbekistanu, prowadzi się rozmowy z Filipinami w sprawie ściągania pracowników stamtąd. Mówi się też o Nepalu i Bangladeszu. No szkoda, że Chorąży nie planuje też zatrudniania Eskimosów z Grenlandii.

Moim zdaniem źle wyglądają sprawy imigracyjne. Jakoś wolałem, jak za te sprawy odpowiadała, jako premier, Beata Szydło (bez biegłego angielskiego), niż premier Morawiecki i wicemin Chorąży (obaj z biegłym angielskim). Polska nie prowadzi więc polityki imigracyjnej jak RFN z czasów Schmidta, lecz jak "złota Pani Aniela" z czasów przed 2015 rokiem.

Twoja ocena: Brak Średnia: 4.2 (3 głosy)

Komentarze

 „Polska stała się największym importerem cudzoziemskiej siły roboczej na świecie. Większym niż Stany Zjednoczone. Pokazują to jednoznacznie niedawno opublikowane dane OECD” 

http://www.wykop.pl/ramka/4402497/polska-juz-nie-jest-jednolita-sciagamy-wiecej-imigrantow-niz-usa-zle-to-sie-sk/

PS

"Dzięki takim Januszom biznesu i naszym politykierom mamy w kraju syf, biedę i niedługo afrykańską dzicz."

~  Amon

A "klioes" stawia tezę: "wszędzie są też białe lemingi":

Mikrocefale vel lemingi

Mikrocefle vel lemingi
Prenumerują wciąż „Wybiórczą”
Stąd wiedzą, jakie Doda stringi
Ubrała oraz jak się kurczą
Mięśnie miednicy przy orgaźmie…
A neurony zaś są w spaźmie!

Lemingi vel mikrocefale
Nie mają neuronów wiele.
A te, co mają, często wcale
Myśleniem się nie męczą. Cele
Wskroś postępowe są lemingów:
Jak żreć i ciupciać się bez stringów.

O'le.

Pozdrawiam

Vote up!
1
Vote down!
0

casium

#1572024