Wspierajmy krasnoludki

Obrazek użytkownika Rafał Brzeski
Świat

Media informacyjne od dawna podawały komunikaty, że Kijowem wstrząsnęła seria wybuchów. Atak rosyjskich dronów odparto, ale szczątki zestrzelonych maszyn spadły na miasto powodując zniszczenia. Od kilku dni towarzyszą im wiadomości, że ukraińskie drony dokonały ataku na Moskwę. Atak odparto, ale  budynki biurowe zostały uszkodzone.

Komunikaty brzmią podobnie i rutynowo, natomiast w lokalnym odbiorze społecznym emocjonalna różnica jest ogromna. W 18 miesiącu wojny dla mieszkańców Kijowa nocny alarm i konieczność ucieczki do schronu to niemiły i drażniący nerwy, lecz zwykły element dnia. Dla mieszkańców Moskwy, nocne wybuchy są budzącym niepokój i strach wydarzeniem uświadamiającym, że wojna to jednak coś innego niż pokazywane w telewizji zwycięskie zmagania z “kolektywnym Zachodem”, gdzieś na krańcach imperium. “Po raz pierwszy się bałam” - wyznała reporterowi agencji Associated Press Jekaterina, mieszkająca nieopodal uszkodzonego przez dron moskiewskiego wieżowca IQ Kwartał. “Nie potrafię zrozumieć jak ludzie mieszkający w strefie wojennej jeszcze nie zwariowali.”

W Moskwie z zaatakowanego biurowca mieszczącego różne instytucje rządowe odpadło kilkanaście szklanych tafli na wysokości 20 piętra i wyfrunęły papierzyska. Nie było ofiar, ale dziura w elewacji stała się wyrwą w kremlowskiej propagandzie. Od ukraińsko-rosyjskiej granicy do Kijowa jest około 300 kilometrów, do Moskwy dwa razy tyle. Jak to możliwe, że ukraińskie drony się przedarły? Musiały przecież lecieć przez kilka godzin. Gdzie była ta wspaniała, opiewana w telewizji,  rosyjska obrona przeciwlotnicza? Co robi moskiewski burmistrz Sobianin, który ma budżet ponad 3 biliony rubli, ale “nie zadał sobie trudu zbudowania odpowiednika żelaznej kopuły na wzór izraelskiej” - grzmiał w komunikatorze Telegram popularny bloger Skurłatow sugerując stołecznemu notablowi dymisję.

Skurłatow nie jest w swojej krytyce odosobniony. Zdaniem brytyjskiego analityka Keir Gilesa z londyńskiego think-tanku Chantham House rosyjskiemu aparatowi propagandowemu będzie z każdym dniem coraz trudniej wbijać w głowy narrację o dalekiej „specjalnej operacji wojskowej” rozwijającej się zgodnie z planem i nie zagrażającej mieszkańcom stolicy oraz wielkich miast Wielkiej Rosji. Wystarczyły dwie noce ataków nielicznych dronów, a już pojawiają się wątpliwości, na które liczy Kijów. Doradca prezydenta Ukrainy Mychajło Podolak zapowiedział, że "Rosję czeka w przyszłości więcej ataków” a mieszkańcy Moskwy powinni “w przyspieszonym trybie przyzwyczaić się do pełnoskalowej wojny”, gdyż czeka ich “więcej nieokreślonych dronów, więcej zniszczenia, więcej konfliktów społecznych, więcej wojny”.

Słowa Podolaka są raczej oceną sytuacji niż komunikatem, gdyż władze w Kijowie nie przyznają się do autorstwa ataków. Powstrzymuje je alergiczna obawa części państw zachodnich, głównie Niemiec, przed przeniesieniem walk na terytorium Rosji, co Kreml mógłby - Boże uchowaj - uznać za eskalację uzasadniającą odwet, w tym nawet nuklearny, czym co chwila grozi kremlowski sowizdrzał, były prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew. Eksperci techniczni na przykład Justin Crump, z brytyjskiej firmy Sibylline, zapewniają na podstawie zdjęć szczątków, że latające nad Rosją drony są czysto ukraińskiej konstrukcji i produkcji. Są one wprawdzie zdolne dolecieć z Ukrainy do Moskwy, ale za cenę przeniesienia niewielkiej głowicy bojowej. Są raczej “ukłuciami” o znaczeniu propagandowym niż militarnym środkiem zniszczenia, ale alergię ciężko wyleczyć. Drony na Moskwę wypuszczają więc anonimowe krasnoludki. Jeden z nich wypominał ostatnio mamie, że krytykowała go za spędzanie długich godzin przed komputerem powtarzając, że “z tych gier wideo nie będzie miał w życiu żadnego pożytku”.

Co innego w drugą stronę. Zachodnie media nie grożą Moskwie atomową anihilacją w odwet za atakowanie ukraińskich miast dronami produkowanymi w Iranie, ani nawet nie grzmią na wieść, że Iran i Białoruś prowadzą negocjacje w sprawie produkcji irańskich dronów Szahid w białoruskich zakładach zbrojeniowych w Homlu, 500 kilometrów od Brześcia, czyli granicy NATO. Może więc warto otrząsnąć się z alergii i pomóc krasnoludkom?

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 4.8 (14 głosów)

Komentarze

Mnie w całej tej wojnie strasznie boli stronniczość stanów zyednoczonych i NATO.

Jak serbski prezydent Wuczić (Вучић) groził, zresztą jeszcze w tym roku pełnoskalową inwazyą na kosowo, to józio bidet odgrażał się, że zaatakują Serbię, itd.

Jak chińczyki grożą inwazyą na tajwan (tak swoją drogą, chińczyki na tajwanie mordują rodzimych mieszkańców wyspy) to znowu, józio bidet mówi, - to akurat pamiętam-  że oni własną piersią ich obronią.

Zaś gdy ruski napadł na ukrów i ich tam morduje, niszczy kraj itd, to "dawkujemy broń, by nie eskalować konfliktu". Absurd!

Ja rozumiem, że na tajwanie mikroprocesory itd, ale przecież kosowo to ostatnie zad*pie, na którym nawet przysłowiowy pieprz nie rośnie!

Zaś ukry podtrzymują przy życiu sporą część afryki.

To jest takie dwulicowe. Przecież serbia to tam psińco, i zresztą na razie tylko blokują tam drogi, a józio bidet nawet nie potrafi powiedzieć putinowi wprost, że go dojedzie!

Ja jestem raczej realistą, i uważam skrót "Najlepszy Atak To Obrona (NATO)" za niestety prawdę. Gdyby ruski najechał Polskę, to by nas nie obronili, nie łudźmy się.

Policjant potrafi zwalczać bandytów, ale tego nie robi, gdy dostaje łapówkę, i to się właśnie dzieje, bo bidet wygrał wybory (sfałszowane zresztą) dzięki wsparciu kremla.

Vote up!
3
Vote down!
0

Евросоюз, идите вы в жопу!

#1653598