CZY NIEMCY SĄ KRAJEM EUROPEJSKIM?
ZDAJE SIĘ, ŻE JUŻ TYLKO GEOGRAFICZNIE. W TYM SAMYM SENSIE, W JAKIM AUSCHWITZ MA BYĆ POLSKIM OBOZEM ZAGŁADY.
Podczas, gdy w niemieckich mediach trwa kanonada oskarżeń wobec Polski i Węgier o antyeuropeizm i zdradę europejskich wartości, nie ma kraju stwarzającego większe zagrożenie dla przyszłości Unii Europejskiej niż Niemcy. Po paryskiej rzezi polityka imigracyjna rzadu Angeli Merkel budzi w państwach sąsiadujących z Republiką Federalną powszechne przerażenie. Wydaje się, że wszyscy poza samymi Niemcami zdają sobie sprawę z jej fatalnych konsekwencji. Nie ma natomiast jasności, o co właściwie Niemcom chodzi, co chcą osiągnąć ściągając na cały kontynet islamskie zagrożenie? Argumenty o zapewnianiu sobie siły roboczej, czy też uleganiu politycznej poprawności są na tyle miałkie, że nie warto się przy nich zatrzymywać.
Warto natomiast zastanowić się nad poważnymi politycznymi skutkami niezrozumiałej postawy Angeli Merkel i wspierających ją niemieckich elit. Jako najbardziej oczywiste narzucają się dwa, oba wpływające na europejską geopolitykę. Po pierwsze: dalsze osłabienie, i tak już słabnących z powodów ekonomicznych struktur europejskich, co grozi pojawieniem się nowych głębokich rys i podziałów wewnątrz Unii - z realną możliwością jej rozpadu. Po drugie: Oczywistym beneficjentem narzuconego przez Berlin rozwoju wydarzeń jest putinowska Rosja, zwłaszcza w bieżącym kontekście ukraińskim, a w dłuższej perspektywie w kontekście środkowoeuropejskim - wobec słabnącej roli i pozycji Brukseli. Trudno nie zauważyć, że z punktu widzenia Berlina gra na ponowne rozbicie Europy jest co najmniej ryzykowna - wszak właśnie po dekadach usilnego niewychodzenia przed szereg i na wyrost ostentacyjnego respektu dla Francji Republika Federalna osiągnęłą w Unii Europejskiej status prymusa, quasi-hegemona. Skoro Niemcy tak wiele osiągnęli w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci, powstaje pytanie, dlaczego mieliby rezygnować z tak skutecznego dotychczas unijnego wehikułu i ryzykować tak wiele. No właśnie, jak wiele?
Z Euro, czy bez Euro, gospodarcza pozycja Niemiec wydaje się absolutnie niezagrożona. Na tym polu Niemcy są światowym potentatem i nie zmienią tego żadne przewidywalne perturbacje w polityce europejskiej. Poza Europą rozwijają się coraz bardziej znaczące rynki, gdzie, tak jak w przypadku, Rosji zobowiązania unijne Niemiec mogą wręcz ograniczać ich ekspansję. Zresztą, sieć wzajemnie korzystnych powiązań ekonomicznych w ramach samej Unii jest już tak silna, że zapewne przetrwa nawet krach politycznego projektu Zjednoczonej Europy. Jeżeli prawdą jest, że pieniądz rządzi światem, to także w ponownie podzielonej Europie (bez Unii) i tak rządzić będą Niemcy.
Zauważmy, że jak dotąd pomimo otwarych granic w strefie Schengen, tudzież mimo istnienia milionowej mniejszości muzułmańskiej w samej RFN nie doszło tam do wybuchu islamskiego terroryzmu. Na pewno to nie sprawa szczęśliwego przypadku. Być może do pewnego stopnia jest to kwestia lepiej (niż np. we Francji) zorganizowanych i funkcjonujących służb. Jednak wśród imigrantów w Niemczech muzułmanie wcale nie stanowią większości, a i wśród nich zdecydowanie dominują Turcy, nie Arabowie, co czyni różnicę. Zresztą i samym Arabom ani niemiecka rzesza, ani niemiecka republika, nigdy nie dały szczególnego powodu do nienawiści. Już tylko w tej perspektywie (nie mówiąc o aspekcie ekonomicznym czy geograficznym) lokowanie dalszych tysięcy imigrantów będzie dużo większym problemem dla Francji, Belgii, Włoch czy Hiszpanii niż dla Niemiec. Jeżeli niemieckie elity rządowe rozważają posłużenie się falą imigrantów do "wygaszania" Unii Europejskiej, to tego typu rachuby zapewne brane są pod uwagę.
Tyle o niebezpieczeństwach dla samych Niemiec prowadzonej przez Berlin polityki imigracyjnej. Teraz o jej teoretycznych długofalowych korzyściach i możliwych motywach - dodajmy - jeżeli prawdziwych, to oczywiście głęboko skrywanych.
Na początek, wybiegając w przyszłość i przewidując rozkład dotychczasowych struktur europejskich, próba naszkicowania najbardziej prawdopodobnego pounijnego pejzażu. Wielka Brytania pozostaje odosobnioną wyspą jako polityczny byt tradycyjnie asertywny i samoistny. Kraje basenu Morza Śródziemnego: Francja, Włochy, Hiszpania, Portugalia, Grecja tworzą geograficzno-kulturową wspólnotę na pierwszej linii islamskiego zagrożenia. Dalej, grupa państw dobrobytu, tzw. kraje "nordyckie" skupione wokół Niemiec, do których zaliczam państwa Beneluxu, Danię i warunkowo pozosałe kraje skandynawskie. I wreszcie cała, skupiona wokół krajów Grupy Wyszehradzkiej środkowoeuropejska "szara" strefa, czyli hisoryczna wspólnota byłych państw socjalistycznych wraz z pozostałościami po byłej Jugosławii. Dla Niemiec z punktu widzenia geopolitycznego zasadnicze znaczenie ma ostatnia z wymienionych kategorii państw. Tu można liczyć na największe gospodarcze i polityczne zyski, tu niemiecka potęga budzi największy respekt i tu w końcu jest dla niej potencjał do awansu do wyższej ligii światowych mocarstw. W niemieckiej grze o Europę Środkową i Wschodnią, zresztą prawie jak zawsze, szczególne miejsce przysługuje Rosji. Z jednej strony jest to rola partnera, a z drugiej straszaka. Partnera gospodarczego, ale i geopolitycznego w powolnym emancypowaniu się spod amerykańskiej kurateli. Straszaka - względem opornych sąsiadów ze wschodu, którzy po "wygaszeniu Unii" zostaną postawieni przed brutalną polityczną alternatywą: sprawdzony "europejski" partner - Niemcy czy azjatycka barbarzyńska Rosja. W efekcie docelowo powinno dojść na tym terenie do podziału strefy wpływów pomiędzy obu partnerami: Moskwa miałaby zaspokoić się byłymi sowieckimi republikami, czyli Ukrainą, Białorusią i być może państwami bałtyckimi, zaś Berlinowi przypadłby protektorat nad bliskimi mu kulturowo i gospodarczo krajami tworzącymi dziś wschodnie rubieże Unii Europejskiej.
W obecnym stanie rzeczy tego typu niemiecka rozgrywka jest trudna do wyobrażenia, czy wręcz niemożliwa. W Unii w każdej sprawie obowiązują uciążliwe wspólnotowe procedury, a więc wieczne uzgadnianie stanowisk wszystkich z wszystkimi i na każdy temat. Co by nie powiedzieć, wszyscy mają tu wciąż prawo głosu, który owszem może zostać zignorowany, ale zawsze będzie usłyszany. Jak w takich warunkach prowadzić skuteczną politykę narodową ? Oczywiście, nie da się. No i do tego jeszcze ta europejska poprawnościowa ideologia braterstwa i równości - cały ten obezwładniający szlam, trudny do zaakceptowania dla tak ambitnego, świadomego swojej wartości i potencjału państwa jak Niemcy. Jest wielce prawdopodobne, że RFN po dziesięcioleciach tkwienia w unijnym czyśćcu i mozolnego odbudowywania swojej europejskiej pozycji przechodzi właśnie do uprawiania aktywnej "blitzpolitik", to jest nowej polityki - otwarcie narodowej, nastawionej na szybsze osiąganie założonych celów, nierzadko metodą faktów dokonanych. Będzie to oznaczało, że w przyszłości sprawy dotyczące interesów wielu państw europejskich, takie jak choćby budowa rurociągu Nord Stream, będą uzgadniane wyłącznie na poziomie stosunków niemiecko-rosyjskich. Czy z pozoru irracjonalna przychylność Angelii Merkel dla islamskich imigrantów jest początkiem niemieckiej blitzpolitik?
Śpieszmy się kochać Niemców, tak szybko mogą sobie przypomnieć, że są Niemcami...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1669 odsłon
Komentarze
Po przestudiowaniu
13 Grudnia, 2015 - 22:06
założeń filozofii Heideggera (nie, ja nie, to "mój" Duńczyk) memu Mężowi nasunęły się dwa wnioski, z tej filozofii wypływające.
Pierwszy - że Niemcy, jako nacja i Państwo, miały/mają poczucie "misji dziejowej". Gdy już ostatnio były tak bliskie osiągnięcia celu swojej "misji" - ci źli Alianci uniemożliwili jej realizację.
Natomiast drugi - że Merkel właśnie podjęła ową niemiecką misję - jej celem miałby być europejski chaos, który wreszcie Niemcy, na swoich warunkach, czy zasadach, mogliby "ostatecznie uporządkować" ("ostatecznie rozwiązać").
Mam nadzieję, że po raz kolejny - Niemcy "przejadą się" na swoich dążeniach czy marzeniach. Powinniśmy "pomóc im" przewieźć się!
_________________________________________________________
Nemo me impune lacessit - nie ujdzie bezkarnie ten, kto ze mną zacznie
katarzyna.tarnawska
dewianci
22 Grudnia, 2015 - 23:11
Niemiaszki to dewianci ,pozbawieni kregoslupa politycznego i moralnego,byc moze?, moslemy przywolaja ich do porzadku np.w kwestii rozwiazlosci seksualnej ,na kazdej ulicy sex shop(wlasne obserwacje na przestrzeni 9 lat w tym kraju!).Merkel ten problem zapewne zna,zatem ,nie dziwota z jej strony uklon dla islamistow!.
rach