Uwaga oszustwo w narracji – cz.2.

Obrazek użytkownika miarka
Kraj

"Jeżeli prawo i sprawiedliwość są w konflikcie, musimy wybrać sprawiedliwość i nieposłuszeństwo wobec prawa.”

 

Nadrzędne źródło prawa.

Dziś „W unii europejskiej, podobnie jak w innych wielkich instytucjach międzynarodowych, nadrzędnym źródłem prawa jest norma produkowana przez prawodawcę” – a więc norma wyprana z ludzkich wartości, norma nie tylko antydemokratyczna, ale i antyrepublikańska, norma motywowana interesem, prywatą i ideologią.

Takie pojmowanie prawa (którego najwybitniejszym teoretykiem był w XX wieku austriacki prawnik Hans Kelsen (1881-1973)), legitymizuje porządek legislacyjny jedynie "wydajnością prawną" danej normy bądź praktyką jego stosowania. Znaczy to tyle, że wpisuje się tylko w jakąś ciąglość, jakiś stan chwilowy trwania przemożnej siły która go stanowi. Prawodawstwo więc, które za tym idzie ma tylko moc dyktatu bandy rozbójniczej na obszarze i w czasie trwania jej terroru.

Świat z tego tytułu już dawno „stawał na głowie”, niestety wciąż staje. Pierwsze haniebne tu kroki w XX wieku ten system czynił w legitymizacji eugeniki w USA. Dziś usiłuje legitymizować depopulację całej Ziemi pod obłąkańcze plany globalistów.

Benedykt XVI w swoim orędziu wygłoszonym w niemieckim parlamencie 22 września 2011 roku skrytykował wprost pozytywizm prawny Kelsena, wskazując, że z tej właśnie koncepcji wyrósł narodowy socjalizm.

Rozdzielenie jurysdykcji od moralności jest niezgodne z prawem naturalnym i prowadzi zawsze do krzywdy bezbronnych” ponieważ odbywa się „w imię partykularnych interesów wybranych grup społecznych” (Paulina Gajkowska) – a więc nie tylko prowadzi do niesprawiedliwości, ale i niesprawiedliwości szczególnie wynaturzonej, szczególnie nagannej.

Kiedy tak się dzieje, podlega więc wypaczeniu wszystko w dziedzinie moralności, a więc i prawości, i sprawiedliwości – cały ład życia publicznego. Postępuje demoralizacja i deprawacja – niezdolność do samoobrony i przeżycia.

Najpierw ulega wtedy degeneracji wszystko, co się wiąże ze sprawiedliwością, zaczynając od wolności, równości , braterstwa i odpowiedzialności, bowiem w myśleniu lewackim i masońskim postrzegane są one jako wartości same w sobie, funkcjonujące niezależnie i definiowane przez nich samych według ich podwójnych standardów moralnych. Tymczasem w sprawiedliwości wspólnotowej wolność, równość , braterstwo i odpowiedzialność koniecznie postrzegane i kultywowane muszą  zawsze wspólnie, zawsze razem, zawsze w harmonii i zgodzie, zawsze w służbie jedności wspólnoty, zawsze stwarzając możliwość dogadywania się samych zainteresowanych bez potrzeby jakiegokolwiek pośrednictwa.

Tak więc zostaje wtedy zaburzony cały automatyzm regulujący i korygujący ich zależności, umożliwiajające bezkonfliktowe trwanie demokracji.

To rozregulowanie niestety latwo przenosi się na całe życie społeczne – na wszystko, co dotyczy ustanowienia  i praktyki stosowania demokracji jako ustroju państwa (dobra wspólnego narodu, którego to państwo jest, narodu historycznie i kulturalnie wiodącego w tym państwie). Dotyczy cnót i czystości indywidualnych relacji międzyludzkich, włącznie z „cnotami wielkimi” typu wiara, nadzieja i miłość (zwłaszcza tu trwa największy atak kłamstw, manipulacji i przedefiniowań – bo to jest sfera styku tego co chronimy dla siebie i swoich bliskich z tym co dajemy z siebie swoim bliskim i innym, sfera zmagań o motywację dla duszy i ducha, sfera szczególnego ryzyka osobistego i szczególnej wrażliwości, sfera serca z jego rozumem uczuciowym wyznaczającym w prawdzie i sumieniu uczuciową płaszczyznę decyzyjną dla naszej ludzkiej woli, płaszczyznę uczciwości i zaufania, wolną od chciejstw myślenia magicznego i nademocjonalizmu), po samą prawdę jedyną  jako podstawę sprawiedliwości prawdziwej, niesubiektywnej, nieinteresownej - skałę, z którą trwale spojonym musi być fundament sprawiedliwości w ogóle.

Podlega to więc nie tylko wynaturzeniu i wypaczeniu, ale i przedefiniowaniu na użytek chwili bieżącej i w tej chwili silniejszych, włącznie z ich naciskami propagandowo-manipulatorskimi na społeczność, aby „oddolnie” wymuszała takie, a nie inne rozumienie fundamentów życia społecznego - a więc i zostaje dokonany również zamach na ludzką  prawość, w tym jej podstawę – na samą naturę rzeczywistości, na nasze ludzkie poczucie realizmu, roztropność i trzeźwość, czujność i przezorność, logikę i dalekowzroczność, na całe nasze myślenie przyczynowo-skutkowe.

Zarazem jest to zamach i na naukę o rzeczywistości i szkolnictwo, i całe zasoby ludzkiej mądrości, ludzkiego doświadczenia w tym tradycji pokoleń odchodzących przekazywane z najwyższą miłością, z najlepszą życzliwością pokoleniom obejmującym władzę nad rzeczywistością w formie PRZYKAZAŃ. A więc jest to zamach na naszą ludzką świadomość – podstawę dla dokonywania naszych ludzkich wyborów, wejście w zniewolenie od tych, co mieliby dość świadomości, by decydować również za nas. Zarazem więc to i zamach na naszą ludzką wolę, na samo nasze „ja” – „ja” naszego ludzkiego ducha i jego relację do „ja” naszej ludzkiej duszy nieśmiertelnej.

 

Spoiwo naszej rzeczywistości.

Szczególnie tu trzeba korygować błąd który popełniają opisujący rzeczywistość w „narracji przez prawo” twierdzący, że to prawo jest spoiwem naszej rzeczywistości.

Otoż to – to nie „prawo” (choćby w sensie szeroko rozumianego prawodawstwa) jest spoiwem społeczności, a moralność. Dopiero moralność (a więc i prawość, i sprawiedliwość) daje legitymizację prawodawstwu. Moralność, którą można zdefiniować jako oparty o prawość (świadomość dobra i zła, i wola czynienia innym uczestnikom życia w społeczności tego, co jest dla nich dobre – bez względu na ich pozycję społeczną czy siłę, a ze względu na samą swoją i ich  ich ludzką naturę) zespół cnót chroniących naszą  ludzką i wspólnotową tożsamość, nasze dziedzictwo, nasze powołania Boże i misje oraz przyszłość swoją i tego, co chronić mamy jako wartość godną szlachetnych ofiar i poświęceń.

Dopiero wokół moralności tworzy się ład życia publicznego. Dopiero funkcjonujaca moralność sama widziana od strony ducha jako nadrzędna nad prawością, a razem z nimi nad sprawiedliwością stoi na straży nadrzędności sprawiedliwości nad prawem stanowionym, czyli prawodawstwem ustanawiającym sprawiedliwe zależności praw i obowiazków.

Dopiero w ten sposób rozumiane prawo stanowione służy sprawiedliwości, w tym sprawiedliwości wspólnotowej, czyli demokracji.

To „narracja przez prawo” naszej rzeczywistości, w której żyjemy, i jako ludzie moralni chcemy żyć, narracja zaś w gruncie rzeczy nieludzka i antyżyciowa, bo nastawiona na interes tych, którzy czynią ją swoim narzędziem spowodowała śmierć moralności europejskiej. Sednem tej naszej demoralizacji jest zatrata wspólnej tożsamości tej, którą gruntuje system wspólnych wartości, a nie prawo.

 

„Narracja przez prawo” jest też manipulacją i źródłem bezprawia.

Sugeruje że czyjeś świadczenie (przedmiot prawa) jest już pewne, wręcz zmaterializowane, że da się przeliczyć na gotówkę, że „można nim handlować” (a prowadzi to do gigantyznych oszustw - jak np. handel „kwotami limitów” CO2, czy „prawami „patentowymi” zawłaszczającymi np. „patent Boży genomu”, formułę naukową opisującą rzeczywistość w której żyjemy, dobro wspólne Narodu, kultury, czy sztuki, czy dotyczące dóbr wolnodostępnych, jak nauka, czy mądrość lub powietrze i woda oraz las dla realizacji potrzeb osobistych, (a powinna być nim powszechnie uznana i ziemia dla każdego kto chce ją uprawiać dla żywności  - w ramach dóbr wspólnych własnego narodu), czy handlować „prawami autorskimi” do znanych już dzieł kultury narodowej itp. już dawno przez twórców upublicznionych lub celowo nie chronionych przez twórców, by lepiej służyły ludzkości. Tu nawet nasze „Czerwone maki na Monte Cassino” zawłaszczone zostały dla praw patentowych przez kancelarię adwokacką z Berlina, która zrobiła sobie z tego źródło zysków i trzeba im płacić żeby je odtwarzać).

Chodzi też o dobra, które są z natury swojej dobrami wspólnymi narodu i ze swojej natury prywatyzacji nie podlegają jako jego niezbywalna własność (mimo upoważnienia władz państwowych do dysponowania nimi ma to być „roztropna troska” o nie, aby w nie gorszym stanie jak je sami odziedziczyliśmy trafiły do daszych potomków) – np ziemia, lasy, woda, czy kopaliny, rynki i przestrzenie, zabytki i dobra kultury...

Tymczasem „narracja przez prawo” sugeruje że prawodawca może ingerować totalnie we wszystko ( – To chyba ten właśnie punkt był punktem kreatorskim niemieckiego narodowego socjalizmu), że może zawłaszczać wszystko (nawet prywatyzować na swoją rzecz wszystko i dawać to komu chce), dawać  jako jego „prawo”, a więc i narzucać na pozostalych obowiązek respektowania tego „prawa”.

Sugeruje, że prawodawca może stawiać na głowie cały system sprawiedliwości, który wymaga, by ten, kto otrzymuje do czegoś prawo najpierw spełnił swój ściśle określony, gwarantujący sprawiedliwość obowiązek.

Perfidia tej „narracji przez prawo” polega na tym, że prawodawca stawia się na pozycji ponad zasięgiem prawodawstwa – jak dyktator na czas wojny obronnej (póki ona trwa), a faktycznie zajmuje pozycję herszta bandy działającego poza wszelką moralnością, a całego społeczeństwa nawet nie informującego, że swoją własność, wolność, czy powołanie Boże, które wciąż chcą realizować utracili, a prawodawca który im to w swojej niczym nieskrępowanej samowoli odebral dał to komuś innemu w formie jakichś jego „praw”, a mógł nawet mu pozwolić na odbieranie komuś życia. Tak stanowione „prawa” stają się tylko zasłoną dla faktycznego bezprawia.

Powtórzę tu:

„W unii europejskiej, podobnie jak w innych wielkich instytucjach międzynarodowych, nadrzędnym źródłem prawa jest norma produkowana przez prawodawcę

To musi być odwrócone – to zbrodnia. Prawodawstwo państwa nie może nadawać żadnych praw, których prawodawca nie ma. Państwo nie może być państwem rozbójniczym. Państwo musi kierować się moralnością.

 

Co jest prawem?

Jeszcze tu podkreślę: nie dajmy się nabierać „prawnikom” na wieloznaczność słowa „prawo”. Czym innym bowiem są Przykazania Boże, Przymierza, czy Testamenty (razem „prawo Boże”) stojące u żródeł naszych „praw człowieka” i to zwykle z lewacką manipulacją opartą o „prawo kaduka” aktualnego kacyka w randze „prawodawcy”, a wraz z nimi i naszych „praw stanowionych”, czyli naszego prawodawstwa. To wcale nie są prawa – to są tylko „prawniczo” motywowane, a złodziejskie wybiegi, „narracje przez prawo”, narracje uzurpatorów pozycji panów wobec niewolników (zwykłych obywateli), kierowane w gruncie rzeczy do niewolników, a nie ludzi wolnych, narracje „nadludzi”, kierowane do podległych sobie „podludzi”, a więc w samozwolnione z odpowiedzialności za słowo, a nawet logikę.

Prawem jest tylko to, co w ramach świadomej i dobrowolnej umowy otrzymujemy w zamian za uprzednie wykonanie umówionego, a spełnionego obowiązku.  W każdym innym znaczeniu użycie słowa „prawo” zawsze wymaga uzupełniania go przymiotnikiem jednoznacznie zrozumiałym.

Prawdziwą rolą naszego prawodawstwa jest pilnowanie, aby te nasze umowy były proste i jednoznaczne, nie wymagające żadnych pośredników i interpretatorów, oraz wykonywane z przestrzeganiem zasady, aby każdy otrzymywał to, co mu się sprawiedliwie należy.

Tu uwaga, że nasze prawa polityczne mogą wykraczać poza nasze obowiązki już spełnione przez nas samych, ale i dotyczą spadku, dziedzictwa po naszych przodkach, którzy nam naszą Ojczyznę pozostawili wraz z całą narodową misją polegającą na obowiązku, by przekazywać ją następujących po nas pokoleniach w nie gorszym stanie, jak ją przejmowaliśmy.

 

Prawodawstwo a prawo

Obowiązywać w państwie, to może prawodawstwo, a nie prawo. Prawo to to, co mi się należy, kiedy spełnię umówiony obowiązek. Wzorcowym jest tu prawo do wynagrodzenia za dobrze wykonaną pracę, albo prawo do towaru kupowanego w sklepie dopiero po spełnieniu obowiązku związanego z zapłatą.

Prawodawstwo określa co jest normą i nazywa odchyłki od norm – zarówno te naganne – karalne, jak i te tolerowane, dopuszczalne jednakże w ściśle określonych granicach motywowanych istnieniem w nich społecznej użyteczności danej osoby.

Prawodawstwo może też nazywać co jest wolnością czy inną ludzką wartością, lub powołaniem Bożym (czy ludzkim powołaniem człowieka), byleby nie nazywało tego np. „prawem do wolności”, czy „prawem do życia”,  bo to bełkot znaczący tyle co „prawo do niepodlegania prawodawstwu”, czy „prawo do tego, by mnie nie zabito”, a nawet np. „prawo do tego by to prawodawstwo chroniło niepodleganie zwyklych obywateli  pod wpływ prawodawstwa w danym zakresie” – a więc byleby nie ograniczało niczym tej wolności, czy tego życia (od naturalnego poczęcia do naturalnej śnierci, a także truciu, czy innej formie pozbawiania życia w jego trakcie) – byleby nie sprowadzało danej wolności, wartości, czy powołania do rangi tolerancji zarówno przez prawodawcę, jak i innych, silniejszych – czy to wrogów wewnętrznych, czy zewnętrznych.

 

Tolerancja a wolność.

Warto tu zauważyć, że również tolerancja, tak dziś forsowana przez UE na jej „wartość” jest tak samo tylko prawem, prawem odstępstwa od uznanych standardów i norm, prawem które przysługuje każdemu członkowi społeczności, ale dopiero po spełnieniu określonego obowiązku względem wspólnoty, czy społeczności (w usprawiedliwionych przypadkach (np. starzenie lub zużycie) już w ich trakcie), a nawet wszystkich ich zainteresowanych członków i nie może przekraczać ściśle określonych granic „od-do” w których to spełnianie obowiązków w ogóle zachodzi, a więc i nie zachodzą pasożytnictwo i przestępstwa typowe dla wyjścia poza ład życia publicznego (do pasożytnictwa i przestępstw nikt nie ma prawa).

Tolerancja dotyczy  swobody ruchów nie zagrażającej niczym złym innym obywatelom (a nawet „osobom ludzkim” tam, gdzie prawodawca chce się odnosić do odwiedzających nasz kraj przybyszów), ale przysługuje dopiero po uprzednim wypełnieniu obowiązków dobrego człowieka, dobrego członka społeczności, a więc i zaangażowanego w moralność i trwałość ładu życia publicznego naszego kraju.

Tolerancji (jak i żadnych innych praw) nie można mylić z wolnością, bo ta ze swojej definicji jest wartością, bytem duchowym  któremu to my służymy, bo poszerza nasze ludzkie możliwości czynienia dobra, a więc podejmowania działań konstruktywnych dla naszego życia i naszego przeżycia dla przyszłości, nadto chroni oraz wspiera  wyższego od niej rzędu nasze inne ludzkie wartości, a więc i naszą kulturę i nasze bezpieczeństwo.

Trzeba bardzo tu uważać na lewackich demoralizatorów, którzy zmierzają do takiego przedefiniowania tolerancji i wolności, bo tolerancją nazywać to, co do tej pory nazywano wolnością (choć z pozbawieniem  jej atrybutów związanych z konstruktywizmem dla życia społeczności ludzkiej), a wolnością (przysługującą normalnym). Nazywać wolnością  to, co do tej pory potępiano jako grzeszne rozpasanie, swawolę i deprawację, oraz zgorszenie maluczkich i demoralizację całego życia publicznego z demontażem jego ładu, czyli anarchią. Jednocześnie wszelkie tu wątpliwości lewactwo chce rozstrzygać samo na drodze „ręcznego sterowania”, z użyciem „podwójnych standardów moralnych” - czy to na drodze „poprawności politycznej” czy innych zabiegów medialnych (w szerokim sensie), policyjnych, oraz prawniczych i sądowniczych, a nawet przez prawodawstwo karne ogłaszające przywileje dla wybranych (zawsze mniejszości, zawsze z promocją ideologii destrukcyjnych wobec idei którym nominalnie służy państwo) w randze praw.

Sytuacja kiedy wolnością  lub prawem zostanie nazwane to, co do tej pory potępiano – jest wprost satanizmem, zaś nazywanie tego stanu „prawem do wolności” jest perfidnym lewackim oszustwem i manipulacją zmierzającą do obciążenia odpowiedzialnością samych obywateli (którzy mogą o tym jeszcze nie wiedzieć, ale wkrótce mają ponieść bolesne koszty zaistniałego stanu rzeczy) za prawodawstwo, które ten stan rzeczy sankcjonuje – wszak to ich „demokratycznie wybrani prawodawcy” ten stan usankcjonowali.

A te koszty są niebagatelne – zagrożony jest cały nasz byt nie tylko narodowy, ale i jako ludzi, którzy dla bycia w pełni ludzmi w swojej naturze potrzebują zachować swój atrybut wolności, wolności w pierwszym rzędzie jako cnoty wspólnotowej.

Do wolności powołał nas Pan – Ga 5, 13: „Wy zatem, bracia, powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie!”.

Zwłaszcza to „hołdowanie ciału” jest tą wolnością źle rozumianą, którą lewactwo dziś szczególnie intensywnie lansuje jako nasze „prawo”, a w zdradzieckiej intencji naszej demoralizacji.

 

Zostajemy bezbronni.

We wcześniejszym tekście: „Reforma sprawiedliwa i demokratyczna cz. 2”, w kontekście już długo trwającej próby zdominowania demokracji przez oligarchię i finansowanej przez oligarchię demoralizacji narodów celem pozbawiania ich siły duchowej i czynienia bezbronnymi piszę:

„Ten stan zagubienia moralnego skutkiem błędnego wyniesienia prawa ponad moralność tak w życiu osobistym, jak publicznym dotyczy nie tylko Polski, ale i UE i całej cywilizacji zachodniej - powoduje w ogóle jej wciąż narastającą niezdolność do przetrwania w nadchodzącej  konfrontacji z cywilizacjami mniej zaawansowanymi i duchowo, i technicznie, ale zachowującymi zdolność do działań wspólnych”.

Te „działania wspólne” to samo sedno naszej zdolności do samoobrony i przeżycia, naszej „niebezbronności”. Agresja muzułmaństwa odbywa się tu właśnie wprost na życzenie „naszej” oligarchii, która już od dawna dąży do tego, byśmy byli bezbronni wobec jakichkolwiek zagrożeń  i nie chodzi tu tyle o naszą kontrolę styku wewnętrzne-zewnętrzne, czyli nad armią i policją, czy służbami granicznymi, czy celnymi, albo prawnymi, czy ideologiczno-ideowymi, ale wprost kontrolę tożsamości, spójności, integralności i bezpieczeństwa wewnętrznego, naszego morale wspólnotowego.

Przy „narracji przez prawo” widzianej przedchrześcijańsko nie mamy szans w konfrontacji z jakąś z kultur konsekwentnych moralnie, a więc i nie podlagających asymilacji kulturalnej, nie dających się więc demoralizować - typu chińską, arabską, czy żydowską.

„Narracja przez prawo” bowiem jest zachętą do robienia interesu z każdym i na wszystkim a więc i „wolnego od rygorów moralnych” (typowym przykładem jest tu sprzedaż broni komuś, kto ma wobec nas wrogie zamiary), w więc i zdrady tożsamosci wspólnotowej i osób na nią się składających i państwa, a nawet samej zdolności do przeżycia.

 

Przyjemności, czy konsumpcje zawsze wiążą się z egoizmami i wypaczonym ibdywidualizmem, nieumiarkowaną zachłannością, konkurencją do dóbr, rozszerzaniem po absurd granic swoich potrzeb i zrywaniem więzów społecznych. Bez nich jesteśmy zdemoralizowani, czyli niezdolni do zorganizowania się w obliczu zagrożeń.

Jeśli by się zdarzyło, że oddalibyśmy tu lewactwu inicjatywę, bylibyśmy już bezbronni.

Narracja przez prawo” dostarcza argumentów tylko idiotom przekonanym, że jesteśmy ze wszechstron bezpieczni i możemy już spokojnie robić interesy z każdym.

Jest tu wielki błąd przypisywany nieistniejącej kulturze judeochrześcijańskiej, a próbującej opisywać rzeczywistość świata w którym żyjemy w „narracji przez prawo”.  To, co moralne nie da się w żaden sposób zadekretować, ani w ogóle opisać literą, cyfrą, czy symboliką prawa – to wciąż się bowiem zmienia, bo żyje i to żyje niezależnie od woli człowieka. Bóg istnieje nawet niezależnie od tego, czy w niego wierzymy, czy nie. Szatan też.

Narracja przez prawo” to wielki błąd, bo w chrześcijaństwie obowiązuje patrzenie na wszelkie prawodawstwo od strony sprawiedliwości, prawości, moralności, a nawet duchowości i to jednoznacznie wyrażanej duchowości związanej z duchem dobrym. Prawodawstwo to tylko narzędzie służebne człowiekowi na drodze ładzenia życia publicznego spajanego moralnością wspólnoty.

 

Kwestia rozdzielenie prawodawstwa i jurysdykcji od moralności.

Zwłaszcza rozdzielenie prawodawstwa ijurysdykcji od moralności jest niezgodne z prawem naturalnym i prowadzi zawsze do krzywdy bezbronnych” (Paulina Gajkowska).

Cały wysiłek czekającej nas reformy prawodawstwa i sądownictwa musi pójść w kierunku trwałego umocowania tu pozycji moralności jako narzędnej nad całym procesem sprawiedliwości.

Samo sformułowanie „niezgodne z prawem naturalnym” popularne już we współczesnej literaturze nie musi zawierać słowa „prawo” – to jakiś nieuzasadniony ukłon w stronę cywilizacji stosujących tą narrację, w tym zwłaszcza znanej nam żydowskiej.

Przecież natura nie kieruje się prawem, tylko powołaniem. Prawa są tu tylko opisem funkcjonowania natury, a nie ich przyczyną. Samo życie jest powołaniem. Starczy więc powiedzieć: „niezgodne z naturą”, albo dokładniej: „Rozdzielenie jurysdykcji od moralności jest niezgodne z naturą samej moralności, która dotyczy osób żywych, która wpisuje się w naturę życia ludzkiego („cywilizację życia”), w przeciwieństwie do jurysdykcji, która dysponuje sztywnością zasad litery i cyfry prawa mającą wymiar cywilizacji śmierci zawsze, kiedy kreowana zostaje na byt samoistny, jako „wartość samą w sobie” - i prowadzi zawsze do krzywdy bezbronnych”).

Tym „niebezbronnym” pozostaje w dzisiejszych „prawniczych” okolicznościach „rozdzielenia prawodawstwa i jurysdykcji od moralności” jedynie oligarchia mająca dość siły, by wymuszać (siłą, agenturą lub korumpowaniem niższej rangi oligarchii ulokowanej w prawodawstwie i sądownictwie).

Jej wtórną siłą staje się stanowienie i respektowanie jej litery, cyfry i symboliki prawa jako obowiązującej powszechnie. To znaczy więc, że „niebezbronnymi” pozostają dziś tylko osoby i ich związki wyprane z moralności, gotowe nieustannie zmieniać wszelkie reguły postępowania, a w szczególności prowadzić wojnę wszystkich ze wszystkimi, a więc dążące do uzyskiwania swoich przewag „za wszelką cenę” bestii w ludzkiej skórze.

W tej sytuacji zwykły człowiek pozostaje bezbronnym. Przestanie nim być, jak odzyska i zachowa siłę moralną, siłę usposabiającą go do działań wspólnotowych.

 

W zakończeniu szczególnie podkreślę, że samo pilnowanie by nie doszło do  rozdzielenia prawodawstwa i jurysdykcji od moralności to jeszcze mało.

Prawodawstwo owszem, trzeba mieć i znać, ale i trzeba pamiętać, że  jego stosowanie zaczyna się dopiero po uregulowaniu spraw moralnych, spraw prawości i sprawiedliwości – kiedy możemy stwierdzić, że tu wszystko mamy już uporządkowane.

Zależności prawa i sprawiedliwości idzie sobie poukładać na sposób chrześcijański jako logicznie powiązane, natomiast wychodząc od prawodawstwa, dojść do sprawiedliwości nie sposób. W czasach przedchrześcijańskich człowiek sprawiedliwy był rzadkością (Sodoma mogła nie ulec zagładzie, gdyby się tam znalazło 10 sprawiedliwych). W chrześcijaństwie sprawiedliwość to już stan normalności. Owszem, są trudności wdrożenia tego w sprawiedliwość życia publicznego, demokracja będąca wyrazem sprawiedliwości wspólnotowej ma zajadłych wrogów, ale potrzeba i wola, oraz świadomość jak to ma wyglądać, wciąż rośnie.

„Prawo” nie może mieć znaczenia „aktu prawodawczego”, określającego prawa i obowiązki – choć tak bywa w mowie potocznej między niewolnikami a nawet ich panów do nich – wtedy to wyraża  akceptację ich skrótowej, nieprecyzyjnej mowy, przy całej świadomości, że wszystko to wiąże się z obowiązkami niewolnictwa.

Wytłumaczyć te sprawy „prawodawcom”, oraz wdrożyć do mowy potocznej Narodu, to dziś wielkie wyzwanie, ale podjąć go trzeba. Wcześniej, czy później prawda zwycięży. Żeby jednak koszty dla ludzkości trwania w tych fałszach narracyjnych nie okazały się zbyt wielkimi, pracę tu trzeba podejmować niezwłocznie.

 

Wielką pracę w temacie podporządkowania prawodawstwa względem sprawiedliwości wykonał Mahatma Gandhi twórca skutecznej bezkrwawej rewolucji w Indiach, przeciw globalistycznemu Imperium Brytyjskiemu.

Mądrość, która go tu prowadziła, to: „Każdy, kto podporządkowuje się niesprawiedliwemu prawu, ponosi odpowiedzialność za to wszystko, co jest tego konsekwencją. Toteż, jeżeli prawo i sprawiedliwość są w konflikcie, musimy wybrać sprawiedliwość i nieposłuszeństwo wobec prawa.

 

 

Twoja ocena: Brak Średnia: 2.8 (3 głosy)