Koniec karnawału?

Obrazek użytkownika Leopold
Blog

My - ludzie „Solidarności” kończymy już czas naszej aktywności społecznej. Możemy mieć satysfakcję, że Rewolucja Solidarności zapoczątkowana w 1980 roku została dokończona, choć dopiero po 35 latach. Cud roku 2015 zawdzięczamy tragedii smoleńskiej; ofiara życia 96 osób nie poszła na marne, ale u podstaw przemian, które wtedy nastąpiły, była ciężka praca rzeszy byłych solidarnościowców zorganizowanych w Klubach Gazety Polskiej, czy Rodzinach Radia Maryja. Ludzie ci bez żadnych Funduszy Norweskich, czy grantów od filantropa Sorosa, wykonywali „czarną” robotę przy wyborach zbierając podpisy, roznosząc ulotki, uczestnicząc w Ruchu Kontroli Wyborów itp. Niestety - istnieje realna perspektywa, że z trudem wywalczona polska podmiotowość może zostać z powrotem ograniczona i to nie przez zbrojną inwazję, lecz kartką wyborczą. Zdajemy sobie sprawę, że w naszym położeniu geopolitycznym utrzymanie stosunkowo dużego zakresu suwerenności wymagać musi wielkiej zręczności dyplomatycznej i stałej troski o bezpieczeństwo państwa.

Czy nasi sąsiedzi, którzy uzurpują sobie prawo do „opieki” nad Polską, będą na tyle uprzejmi, żeby spokojnie patrzeć na rozwój naszej gospodarki i poczekają na konsolidację państw Międzymorza?

Wiele niepokojących sygnałów wskazuje, że postanowili „rozwiązać kwestię polską” i właśnie przystąpili do działania. Rzecz ciekawa – kanclerz Merkel nigdy otwarcie nie występowała przeciw Polsce – w tym celu posługuje się ona swoim „personelem”. Dla Niemców Tusk jest niezwykle cennym "zasobem kadrowym", dlatego strzegą go jak źrenicy oka; został mu nawet przydzielony specjalny "opiekun"- P. Graś (postać analogiczna do "kapciowego" Wałęsy - Wachowskiego). Oprócz pochodzącego z Polski Tuska „właściwego”, Niemcy dysponują innymi podręcznymi Tuskami i właśnie użyli jakiegoś w konflikcie o kopalnie Turów. O ciągnących się od maja negocjacjach wiadomo tylko, że są „trudne”. Można odnieść wrażenie, że czescy „negocjatorzy” wykonują jakieś zlecone zadanie. Wbicie klina rozsadzającego Grupę Wyszehradzką jest na rękę niektórym państwom Unii. W tej sytuacji podjęcie retorsji np. w postaci kontroli BHP czy Sanepidu w czeskich kopalniach na terenie Polski było by najgorszą reakcją. Już w sklepach Bogatyni czescy klienci spotykają się z wrogością, a oni z kolei przypominają Zaolzie i polską inwazję z 1968 roku.
Kolejnym czeskim „Tuskiem” do ataku na Polskę jest wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Vera Jourova - odpowiedzialna za „wartości i przejrzystość”. Na „wartościach” zna się ona jak mało kto, bo jako przedsiębiorca była oskarżona o korupcję i spędziła jakiś czas w areszcie. Wszystkie rytualne zarzuty o „strefy wolne od LGBT”, czy o sądach, które „nie dają gwarancji niezawisłości” padły już wielokrotnie. Strona polska również wielokrotnie zapewniała, że nie istnieją w Polsce miejsca, do których nie mogą wejść osoby z przypadłością homoseksualną, a sędziów wybiera się dokładnie tak samo, jak np. w Hiszpanii, a w ogóle- to organizacja sądownictwa nie należy do kompetencji Unii. Oczywiście nie chodzi o żadne merytoryczne argumenty, tylko o tworzenie atmosfery niechęci i czarny pijar wokół Polski. Niebawem dojdzie nowy temat - „wolność mediów”.
Nie wydaje się, aby zamiarem Niemców było pozbawienie naszego kraju należnych funduszy europejskich – przecież pieniądze te w 80 procentach ostatecznie trafiają do Niemiec - ale fundusze mogą zostać „zamrożone” (jak wyjawił Trzaskowski) do czasu zmiany władzy w Polsce.
Największym zadaniem i osiągnięciem Tuska w „Europie” było uprzejme wyproszenie Wielkiej Brytanii z UE. Teraz, gdy Europa jest już w pełni niemiecka, Tusk w Brukseli nie jest już potrzebny; powierzono mu więc nowe zadanie - „wyzwolenia” Polski od „reżimu PiS”.

Jedną z postaci używanych do walki z tym „reżimem” jest „hiszpański Tusk” - wiceprzewodnicząca TSUE sędzia Rosario Silva de Lapuerta, która jednoosobowo "wyłączyła prąd" (wg. wskazań opozycjonisty Kramka) w kopalni Turów. Wygląda na to, że pani de Lapuerta specjalizuje się w tematyce polskiej, bo wcześniej zwalczała z pasją naszą reformę sądownictwa. Nie była ona nigdy sędzią, gdyż z uwagi na swoje zaangażowanie na rzecz pewnej postępowej partii, nie spełniała wymogu apolityczności obowiązującej sędziów w Hiszpanii. Natomiast w TSUE nie ma takich ograniczeń; nawet nie trzeba być zawodowym sędzią (wystarczy być prawnikiem), a może nawet słuszne zaangażowanie polityczne jest zalecane?
27 sędziów TSUE jest delegowanych przez rządy, a ponieważ tylko 2 kraje są rządzone przez konserwatystów, nietrudno przewidzieć sympatie polityczne niemal wszystkich nominatów.
Art. 253 stanowi:
„sędziowie i prawnicy Trybunału Sprawiedliwości zostaną wybrani spośród osób, które oferują absolutne gwarancje niezawisłości i które spełniają wymagane warunki do wykonywania wyższych funkcji jurysdykcyjnych oraz są prawnikami o uznanej kompetencji i randze w swoich krajach"

Podobnie jak pani Lapuerta, inny sędzia TSUE Marek Safjan – reprezentant Polski (!) w tym gremium, „oferuje absolutne gwarancje niezawisłości” i ma identyczne postępowe poglądy, jednak w przeciwieństwie do niej jest prawdziwym sędzią i profesorem prawa. Sędzia Safjan jest właścicielem posągowego wręcz życiorysu. Kiedyś najwyżej cenieni byli „internacjonaliści proletariaccy”, których ojczyzną był Związek Radziecki. Takim był ojciec sędziego - Zbigniew Safjan - uzdolniony literacko agent Informacji Wojskowej ps. „Żerań”, autor scenariusza do „Stawki większej, niż życie”, członek Komitetu Warszawskiego PZPR, członek władz Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, pochowany w Alei Zasłużonych na cmentarzu powązkowskim.
Dziś równie cenieni są internacjonaliści bezprzymiotnikowi, którzy są przeciwieństwem „nacjonalistów”. Poznać ich po znacznej ilości różnych prestiżowych nagród z wielu krajów . Właśnie takim internacjonalistą nowego typu jest sędzia Safian. Ponieważ nieżyczliwi ludzie sugerowali, że Marek Safjan swoją błyskotliwą karierę zawdzięcza nie tylko swoim zdolnościom, profesor wydał na łamach pisma „Przegląd” (zaprzyjaźnionego z internacjonalistami) oświadczenie, w którym „dał odpór” wyliczając nieprawdy na swój temat.
„Nieprawdą jest, że jakikolwiek sukces życiowy zawdzięczam swojemu ojcu.
Prawdą jest, że wychowywała mnie od 3. roku życia samotna, wyjątkowo biedna matka i babcia.(...)
Nieprawdą jest, że kiedykolwiek byłem komunistą lub choćby zbliżałem się w swojej działalności i wypowiedziach do tej ideologii.
Nieprawdą jest, że kiedykolwiek, w jakiejkolwiek postaci współpracowałem z władzami ani tym bardziej ze służbą bezpieczeństwa PRL.
Nieprawdą jest, że kiedykolwiek na kogokolwiek doniosłem władzom czy służbie bezpieczeństwa PRL.
Nieprawdą jest, że moja żona Dorota Safjan została wyrzucona z pracy w warszawskim ratuszu za machlojki reprywatyzacyjne.
Prawdą jest, że zrezygnowała sama ze współpracy z Lechem Kaczyńskim wobec zasadniczej różnicy co do sposobu zarządzania miasta”.
Nawiasem mówiąc ktoś lepiej władający jęz. polskim napisał by „zarządzania miastem”.

Lista tych „nieprawd”, które prostował profesor jest znacznie dłuższa, ale ponoć zawiera nieścisłości.
Prof Safian oznajmił także, że z ojcem dzieli go "radykalna różnica poglądów politycznych, oceny historii i rzeczywistości", tym niemniej publikował w redagowanym przez ojca w latach 2004 – 2007 miesięczniku „Słowo Żydowskie”, na łamach którego piętnował „polski antysemityzm”.

Marek Safian, jak łatwo się domyślić, działał w opozycji niewątpliwie demokratycznej, później związał się na długo z Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie – jak sam stwierdził – wykuwały się „struktury nowego, demokratycznego państwa”. Rzeczywiście KUL był wylęgarnią talentów politycznych (np. wiceprzewodniczący PO Janusz Palikot), choć niektórzy twierdzą, że katolicki szyld uczelni działał jako „uwiarygodnialnia”.
Talent Marka Safjana dostrzegł prezydent Kwaśniewski powierzając mu w 1998 roku urząd prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Wkrótce po ukończeniu 9 letniej kadencji na tym prestiżowym stanowisku profesor został oddelegowany jako polski przedstawiciel do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskie. W roku 2015, mając w perspektywie utratę władzy, niejako „rzutem na taśmę”, ferajna Tuska przedłużyła mu pracę w tej szanownej instytucji o kolejną 6-letnią kadencję. Wydaje się, że dopiero teraz możliwości prof. Safjana zostały w pełni wykorzystane. Profesor powagą swego autorytetu ma szansę wytłumaczyć innym sędziom TSUE na czym polega to zło, które „dzisiaj rządzi w Polsce” (D. Tusk: "To zło, które czyni PiS, jest tak ewidentne, bezwstydne i permanentne. Ono dzieje się każdego dnia w każdej właściwie sprawie. Może to taka bezwstydna determinacja w czynieniu złych rzeczy...).
Aktywność (czy raczej „nadaktywność”) prof. Safjana nie ogranicza się do działalności międzynarodowej - na bieżąco komentuje on wszelkie wydarzenia polityczne w swych ulubionych mediach - Gazecie Wyborczej i TVN.
Zdaniem europosłów PiS sędzia Trybunału Sprawiedliwości UE nie powinien komentować sytuacji polityczej w kraju członkowskim, gdyż jego rolą nie jest angażowanie się w spory polityczne, co podważa jego niezależność. Dlatego Ryszard Legutko oraz Tomasz Poręba skierowali list do prezesa TSUE Koena Lenaertsa w sprawie Marka Safjana , w którym napisali:
"Słuchając wypowiedzi sędziego niejednokrotnie ma się wrażenie, iż jest on politykiem reprezentującym stanowisko partyjne. W naszej ocenie jest to niedopuszczalne i koliduje z wymaganiami stawianymi sędziom Trybunału".

Właściwie od początków rządów PiS instytucje unijne angażują się w spór polityczny w Polsce będąc tą „zagranicą”, która obok „ulicy” (według kalkulacji Schetyny) miała obalić demokratyczną władzę w Polsce. Przeprowadzono znaczną ilość „wysłuchań” w sprawie Polskiej, uruchomiono art.7 traktatu z powodu „wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia przez państwo członkowskie wartości o których mowa w art.2”, przyjmowano z wielką atencją takie osobistości jak Ludmiła Kozłowska, Mateusz Kijowski, Bartosz Kramek, Marta Lempart , z których przynajmniej część okazała się przestępcami. Najmocniej przeciw Polsce występowali oczywiście polscy (?) europosłowie. Formalnie Polska ma tylko 2 europosłów mniej niż Niemcy, ale faktycznie niemal połowa z nich (25) zawsze wspiera przeciw Polsce interes „europejski” - przypadkowo tożsamy z niemieckim. Jednak teraz , wraz z powrotem Tuska, walka z polskim rządem weszła na zupełnie nowy poziom i toczy się wielotorowo - jesteśmy świadkami bezprecedensowej, poza traktatowej ingerencji instytucji unijnych w agresywne spory polityczne w naszym kraju.

Zagrożenia „wielowektorowe”
Cały legion postaci, od szemranych (czy wręcz szmatławych) aż po szacowne, nie ustaje w walce o „europejskie wartości”; czyli – o obalenie demokratycznie wybranego rządu. Na szczęście partie opozycyjne w Polsce nie mają wspólnego oficera prowadzącego, więc wykorzystując pewne różnice między nimi, wciąż istnieje możliwość w miarę skutecznego rządzenia. Niestety otwierają się nowe fronty – zapowiedź ustawy uniemożliwiającej raz na zawsze przekręty prywatyzacyjne i poza prawne roszczenia do „mienia bezspadkowego”, już wywołuje groźne pomruki ze Stanów Zjednoczonych i Izraela. Wydawało by się, że w tej sprawie powinna być ponadpartyjna zgoda, ale okazało się, że posłowie PO wstrzymali się od głosu wyraźnie sugerując, że „będą elastyczni” (jak zdobędą władzę). Co dziwniejsze, posłowie Konfederacji – ugrupowania najgłośniej gardłującego o „żydowskim niebezpieczeństwie”- także zrobili „unik”.

Bardzo aktywna (jak zawsze) na „odcinku polskim” jest „zagranica wschodnia”. Tysiące trolli zamulających prawicowe portale komentarzami typu „Kaczyński prowadzi nas prostą drogą do Polin”, cała potęga rosyjskiej internetowej machiny propagandowej jest skoncentrowana na elektoracie Zjednoczonej Prawicy. Co gorsza te działania przynoszą rezultaty.

Przygnębiającym faktem jest wielka niechęć do ekipy rządzącej gorliwych katolików i patriotów, szczerze przywiązanych do kultury i tradycji polskiej. To efekt oglądania hurrapatriotycznych internetowych telewizji i elokwentnych „kaznodziei youtubowych”.
Cała ta wojna wymierzona jest wyłącznie w wyborców PiS, którzy niestety chłoną jak gąbka serwowane im treści.

Niewątpliwie największym osiągnięciem zjednoczonych agentur jest trwały podział środowiska niepodległościowego. Przez ten podział nie mamy szans na zmianę napisanej sobie przez komunistów konstytucji, która zapewnia faktyczną bezkarność sędziów stojących na straży interesów postkomunistycznej oligarchii, a nas skazuje na „sądokrację”. Gdyby całe konserwatywno – patriotyczne środowisko miało jedną polityczną reprezentację, w Sejmie byłaby bezpieczna większość zapewniająca skuteczniejsze rządzenie. Dziś, gdy rząd „wisi” na 2 posłach przesądzających o większości sejmowej rządzenie ociera się o „administrowanie niemożnością” (słowa prezesa Kaczyńskiego). W dodatku widać rozchwianie emocjonalne wśród koalicjantów asekurujących się na wypadek jakiejś politycznej zmiany.

 

Covid, a sprawa polska

Dzięki synergii działań wojny informacyjnej w internecie z obrazem świata kreowanym przez wielkie media (mało polskie lub zgoła nie polskie), niekwestionowane osiągnięcia rządu Zjednoczonej Prawicy przekładają się na bardzo umiarkowane poparcie społeczne. Polacy nie pamiętają, komu zawdzięczają brak płonących na przedmieściach samochodów, czy wcześniejsze emerytury. Wiedzą natomiast, że jest źle, ludzie umierają, szaleje inflacja itp. Obok normalnego syndromu drugiej kadencji, gdy zazwyczaj pojawia się pewien spadek poparcia, dochodzi zmęczenie pandemią, która już na zawsze kojarzyć się będzie z rządami PiS. Covid i perturbacje z nim związane był dla opozycji darem niebios, bo gdyby nie pandemia, trzecia kadencja rządu Zjednoczonej Prawicy była by pewna. Dlatego opozycja pokłada ogromne nadzieje w spodziewanej czwartej fali pandemii.
Minister Niedzielski powiedział, że uczestnictwo w szczepieniach jest miarą patriotyzmu, bo jest prosta zależność między zachorowalnością, a szansą na utrzymanie władzy przez opcję niepodległościową. Czy propagując szczepienia minister zdrowia działał jako lobbysta koncernów farmaceutycznych i wykonywał polecenia jakiego tajemniczego gremium w postaci np. Grupy Bilderberg?
A może po prostu kierując się zdrowym rozsądkiem nie mógł postąpić inaczej - wbrew zaleceniom WHO i wbrew pragmatyce niemal identycznej we wszystkich krajach świata. Gdy pojawiła się epidemia nikt nie wiedział jak leczyć i jak zapobiegać rozprzestrzenianiu się choroby. Ludzie wymagali od rządzących szybkiego działania. Niektóre z tych działań dziś wydają się dziwaczne, jak polewanie ulic lizolem, czy okadzanie dymem. Nieskuteczne też były masowe testowania całej populacji, co przy wielkim nakładzie kosztów i wysiłku organizacyjnym „przetestowano” np. w Słowacji.
Mało jest ludzi darzących sympatią koncerny farmaceutyczne, ale nie ma innego wyjścia, jak korzystać z ich oferty, bo szczepionki okazały się po prostu skuteczne.

Na pewno część ludzi mimo szczepień zachoruje i z pewnością będą zdarzać się tragiczne skutki uboczne. Po każdym leku, takie wypadki się zdarzają (nawet po aspirynie). Wiadomości o tragicznych przypadkach rozchodzą się szybko i działają na wyobraźnie, natomiast udowodnienie, że dzięki szczepieniom miliony ludzi uniknęły choroby jest praktycznie niemożliwe.
Istnieją ludzie, którzy są przeciwnikami zarówno niszczących gospodarkę lockdownów, jak i maseczek i szczepionek, a jako cudowne remedium uważają amantadynę.
Ten lek chyba w wielu przypadkach pomaga, ale czy gwarantuje powrót do normalności?
Warto sobie uświadomić, że „polski” lockdown był bardzo delikatny w porównaniu do środków stosowanych w innych krajach. Dzięki temu nie odnotowaliśmy tak drastycznych spadków w gospodarce, ale też prawdopodobnie więcej ludzi zachorowało. Maseczki natomiast pomogły w niemal całkowitym wyeliminowaniu (i to w skali globalnej) znacznie mniej zaraźliwego wirusa grypy.
Wiemy, że ludzie lewicy i postępu się zaszczepili najszybciej jak to było możliwe, natomiast wśród wyborców prawicy jest wielu koronasceptyków i antyszczpionkowców. Wystarczy spojrzeć na mapę szczepień, która pokrywa się dokładnie z mapą preferencji wyborczych. Efektem prawdopodobnie jest nadumieralność elektoratu prawicowego. Może spełnić się życzenie jednego z ulubionych profesorów Gazety Wyborczej, że dzięki epidemii wyborcy PiS po prostu wymrą („jak dinozaury”). Internetowe trolle podrzucają narrację, że z prawej strony są "wolnościowcy i ludzie myślący", w przeciwieństwie do ulegającej propagandzie lewicowych „lemingów”. Wiadomo, że Rosjanie nie szczędzą środków na antyszczepionkową propagandę internetową. Można mieć wiele zastrzeżeń do szczepień, być może część z nich jest uzasadniona, ale każdy powinien zdobyć się na refleksję – dlaczego portale ewidentnie sterowane przez rosyjskich fachowców od wojny informacyjnej tak usilnie zniechęcają ludzi do szczepień? Czy naprawdę troszczą się o nasze zdrowie? Czy rzeczywiście zależy im na dobrostanie Polaków?
Jak widać przed rządem ZP piętrzy się ogrom trudnych problemów. Istniej poważna obawa, że „okienko możliwości” się zatrzaśnie i nasz eksperyment z niepodległością „wyczerpie swoją formułę”. Mieliśmy nadzieję, że po „maratonie wyborczym” nastąpi 3 – letni okres spokojnej pracy. Niestety, w naszym położeniu geopolitycznym na spokój nie ma co liczyć.

Brak głosów