Czy Ukraińcy na terenach okupowanych podzielą los Polaków?

Obrazek użytkownika Leopold
Blog

Dzisiejsi sowieci dysponują wypracowanymi przez dziesięciolecia procedurami i sprawdzoną pragmatyką służbową na niwie narodowościowej, którą udoskonalano właściwie już od czasów carskich. Celem wszystkich działań była rusyfikacja licznych narodów zamieszkujących ogromne państwo, aby uniemożliwić w przyszłości pojawienia się dążeń separatystycznych grożących rozpadem imperium po „szwach narodowościowych”. Największym problemem byli (i są!) „od zawsze” Polacy. Drugi najliczniejszy naród – Ukraińcy nie stanowili aż takiego problemu, bo nie mieli nigdy organizmów państwowych i tradycji (Sicz Zaporoska była tylko namiastką państwowości), a pojawieniu się kultury i inteligencji ukraińskiej potrafiono skutecznie zapobiegać. W 1876 roku „oświecony” car Aleksander II wydał tajny tzw. edykt emski, który zabraniał całkowicie nie tylko druku prasy i książek w języku „małorosyjskim”, ale zakazywał ich wwóz z za granicy i zakazywał używania w przestrzeni publicznej nazwy „Ukraina”. Nauka w szkołach miała być prowadzona tylko w języku rosyjskim. Z bibliotek szkół wszystkich szczebli usunięto książki w „dialekcie małorosyjskim”. Nauczyciele i wykładowcy uniwersyteccy z 3 okręgów szkolnych (kijowskim, charkowskim i odeskim) zostali przeniesieni na terytorium wielkorosyjskie, a ich miejsce mieli zająć Rosjanie.
Źródłem kłopotów rusyfikatorów była Galicja Wschodnia – ten skrawek 12 % ogromnego terytorium Rzeczpospolitej, który zdołała sobie wyszarpać Austria. W latach 60 - tych XIX wieku, gdy w państwie Habsburgów nastąpiło odejście od polityki germanizacji, ta prowincja ze stolicą we Lwowie stała się „Piemontem” Polski, a także Ukrainy. Niestety, dążenia narodowe Polaków i Ukraińców stały na kursie kolizyjnym i ten fakt był zawsze i jest do dzisiaj wykorzystywany przez Rosjan. Pojawiają się opinie, że rzeź wołyńska była inspirowana i sterowana przez NKWD, będąc w istocie „operacja pod fałszywą flagą”.
Faktem jest, że Rosjanie mają długą tradycję skutecznego rozwiązywania problemów narodowościowych.
Duch edyktu emskiego jest stale obecny w mentalności rosyjskiej – Rosjanie wciąż uważają „dialekt małorosyjski” za zepsuty rosyjski i nie mogą zaakceptować istnienia narodu ukraińskiego. Dlatego obecna wojna cieszy się poparciem większości Rosjan.

W jednej ze swoich książek Wiktor Suworow opisywał starą już, ale stosowaną do dziś, pragmatykę zajmowania atakowanego terytorium. Wraz z wkraczającymi do zdobywanej miejscowości jednostkami liniowymi wchodzi OSNAZ i natychmiast - jeszcze w czasie walk - zaczyna budować zręby nowej państwowości. Funkcjonariusze tej służby dysponują spisem wszystkich mieszkańców i listami proskrypcyjnymi. Ci, którzy nie zdążyli się na czas ewakuować mogą się spodziewać przesłuchania przez fachowych śledczych, a potem ew. umieszczenia w obozie „filtracyjnym”, gdzie zostaną poddani dokładniejszym „badaniom”. Niektórych mordowano na miejscu, co wyszło na jaw po odbiciu Buczy, gdzie oprawcy nie spodziewali się, że zostaną wyparci z tej miejscowości.
Kadry do tworzenia nowej administracji są przygotowane już wcześniej spośród kolaborantów skłonnych do współpracy z okupantami (takich nigdy nie brakuje). Świadczy o tym szybkie wprowadzenie rubla jako waluty, zmiany kodów pocztowych i operatorów telefonii komórkowej, czy niszczenie książek ukraińskich w szkołach i bibliotekach. Później nastąpi tzw. „paszportyzacja” - złowrogi termin znany mieszkańcom naszych kresów - ci, którzy nie chcieli przyjąć obywatelstwa radzieckiego źle skończyli – w najlepszym razie pojechali na Sybir.
Można się spodziewać, że niebawem na „zdobytych” terenach odbędą się „referenda”, w których miejscowa ludność wyrazi wolę powołania Demokratycznej Republiki Ludowej, następnie niepodległe republiki wyrażą chęć przynależności do Federacji Rosyjskiej. Taki rytuał wynika nie tyle z troski o pozory demokracji, tylko służy przede wszystkim kontroli ludności.
Specyficzna sowiecka „praworządność” ma długą tradycję - o tym, jak wyglądały „referenda” za czasów sowieckich pisał kompozytor prof. Witold Rudziński. Kiedy sowieckie wojska wkroczyły na Litwę zaistniała konieczność, aby wyłonić nowe władze - bardziej postępowe i skłonne do przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Rudziński po latach odwiedził rodzinną Wileńszczyznę i pytał ciotki, dlaczego głosowały za przyłączeniem do ZSRR podczas „wyborów” w 1940 roku. Krewni opowiedzieli mu wiele szczegółów o tym wydarzeniu. „Wybory” te przeprowadzono z nadzwyczajną starannością – aby żaden głos nie został pominięty, dla obłożnie chorych wożono urny do domów (taką samą procedurę pamiętam z lat 50 we Wrocławiu, gdy do mojej babci przyjechała komisja z urną). Na Litwie w czasie głosowania w każdej komisji jeden z jej członków zajmował się tylko obserwacją, który z wyborców korzysta z kabiny. Przy nazwisku głosującego stawiał wtedy kropkę. Osoby w tej sposób oznaczone zostały wywiezione do syberyjskich łagrów.
Po wojnie polsko – bolszewickiej na Środkowej Ukrainie, w okolicach Żytomierza istniały zwarte skupiska ludności polskiej, która nie straciła świadomości polskiej (i wiary katolickiej) mimo pozostawania przez 160 lat - od I rozbioru w 1772 roku - poza obszarem państwowości polskiej. Powołano tu nawet w 1925 roku Narodowy Obwód Polski tzw. Marchlewszczyznę nazwaną na cześć Juliana Marchlewskiego – przeciwnika niepodległości Polski, który pierwszy wyartykułował ideę, by powołać Polską Republikę Rad w ramach Związku Radzieckiego. Analogiczny narodowy rejon polski o nazwie Dzierżyńszczyzna powstał na Białorusi, a w planach były dalsze – wszędzie tam, gdzie istniały duże skupiska ludności polskiej. Zamierzano przygotować kadry dla przyszłej Polskiej Republiki Rad na terenie dawnego „Kraju Przywiślańskiego”. Na Marchlewszczyźnie 70% ludności było Polakami, istniało 55 polskich szkół, wydawano gazetę w języku polskim, a stolicą było miasteczko Dołbysz, przemianowane później na Marchlewsk. Zamysł, by miejscowych Polaków kształcić na przyszłe kadry Polskiej Republiki Rad się nie powiódł – ludność była wyjątkowo odporna na kolektywizację i ateizację. Dlatego po 10 latach, w 1935 roku zlikwidowano oba obwody polskie, a w 1937 roku rozstrzelano ich twórcę i głównego ideologa – Tomasza Dąbala. Przystąpiono do bardziej radykalnych rozwiązań problematyki narodowościowej - organizując klęskę głodu. Kilka milionów ludzi zmarło z głodu na najżyźniejszej ziemi świata. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że wśród ofiar Hołodomoru było ok 10% Polaków. Opustoszałe tereny zasiedlono ludnością sprowadzoną z Rosji, tak więc sztuczny głód był elementem polityki narodowościowej.
W ramach „czyszczenia etnicznego” Ukrainy w roku 1936 polscy mieszkańcy mieli wybór - zadeklarować narodowość ukraińską lub białoruską, albo zostać usuniętym ze swoich rodzinnych wsi. Ci, którzy trzymali się narodowości polskiej i tak mieli dużo szczęścia, bo zostali wywiezieni do Kazachstanu i sporo ich przeżyło. Rok później problemy narodowościowe rozwiązywano już bardziej radykalnie - nie deportowano, tylko mordowano Polaków na miejscu, w ramach tzw. operacji polskiej – najskuteczniejszej postaci polityki narodowościowej.
Po zwycięskiej wojnie z bolszewikami Polska uzyskała granicę pokrywającą się z linią II rozbioru. Na terenach dalszych – do granicy sprzed rozbiorów pozostało ok. 1.5 mln Polaków. W ciągu kilkudziesięciu lat Rosjanie zdołali dokonać „ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej” na administrowanym przez siebie terytorium.
Być może o tym wszystkim wiedzą ukraińscy mieszkańcy okolic Chersonia i mają wielkie dylematy – już nakazano im składać podania o azyl, jeśli chcą pozostać na swoich rodzinnych terenach. Los Ukraińców na okupowanych terenach jest dramatyczny, a może być tragiczny, zbliżony do losu Polaków w ZSRR

Infrastruktura potrzebna do wielkich operacji inżynierii społecznej umożliwiająca deportacje całych narodów i wyniszczanie dużych grup ludności nadal istnieje, co znajduje potwierdzenie w doniesieniach medialnych („obrońców Azowstalu umieszczono w BYŁEJ kolonii karnej”). Do czerwca z terenów okupowanych wywieziono do Rosji już ok. 2 mln osób i nie było problemu z zakwaterowaniem. Do takich „operacji specjalnych” prawdopodobnie używane są tzw. „wojska konwojowe” (unikalna w skali świata formacja służąca do transportowania ogromnej ilości więźniów na tysiące kilometrów).
We wczesnych latach 80-tych izraelski ekspert Ewren Szafran opublikował przewodnik po sowieckich obozach koncentracyjnych, wymieniając ponad 1700 miejsc, gdzie są te obozy.
Istnienie nadal czynnych obozów potwierdził w 2005 roku angielski sowietolog Christopher Story, który mówił:
„Kilka lat temu uzyskałem listę obozów koncentracyjnych z bardzo wiarygodnego źródła. Spis zawierał dokładne pocztowe adresy obozów. Wśród nich jest kilka zupełnie nowych, utworzonych już za formalnie demokratycznych rządów Jelcyna, czyli rządy te w istocie stanowią kontynuację poprzednich władz”
Gdy o ustaleniach sowietologa wspomniałem parę lat temu w zacnym gronie profesorów z Akademickiego Klubu Obywatelskiego, spotkałem się z niedowierzaniem („co też Pan mówi”). Myślę, że dziś profesorowie byliby bardziej skłonni uwierzyć.
Christopher Story zmarł w lipcu 2010 roku na tajemniczą chorobę wątroby. To może świadczyć, że mówił prawdę i miał rację.


 


 


 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (9 głosów)

Komentarze

   W Polsce, też to przechodziliśmy. Sławne wyborcze 3 razy TAK, czyli jak sowieci przeprowadzili lufami, wybory w Polsce.

Vote up!
3
Vote down!
0

ronin

#1646750