Czy uda się tym razem?

Obrazek użytkownika Leopold
Blog

Po I Wojnie Światowej mieliśmy tylko 20 lat i się nie udało.
Wskrzeszenie Polski na gruzach dziewiętnastowiecznej "pięknej epoki" było wydarzeniem graniczącym z cudem. Obok uporczywej walki pięciu pokoleń Polaków i równoczesnym rozpadzie wszystkich państw zaborczych, cud ten był możliwy także dzięki "wmieszaniu się" Stanów Zjednoczonych w sprawy Europy. Amerykanie zdali sobie sprawę, że są mocarstwem globalnym i poczuli się w obowiązku pomóc Europejczykom w takim urządzeniu kontynentu, by nie był on zarzewiem stałych konfliktów. W tym celu postanowiono nie dopuścić do odbudowy potęgi Niemiec i Rosji przez powołanie szeregu mniejszych państw według zasady "samostanowienia narodów". Największym i najważniejszym z tych państw była oczywiście Polska, ale jej powstanie wywoływało też największe sprzeciwy. W maju 1918 roku odbyła się potężna demonstracja w Nowym Yorku przeciw odbudowie Polski, w której brało udział 100 tys. Żydów.
Ówczesna koncepcja "trójmorza" nie okazała się stabilna, bo Amerykanie porzucili sprawy Europy, gdy tylko u nich pojawiły się kłopoty - kryzys gospodarczy i zagrożenie komunizmem.
Odtąd tendencje izolacjonistyczne w społeczeństwie amerykańskim pojawiają się od czasu do czasu, co może być powodem obaw sojuszników USA.
W książce "Fall of Germany 1945" jest ciekawa wiadomość. Otóż gen. Eisenhower po osiągnięciu Renu zamierzał zatrzymać się do maja ("by wody opadły") przed forsowaniem rzeki. Na dramatyczne ponaglania Anglików zatroskanych o przyszłość polityczną Europy, generał odrzekł w prostych, żołnierskich słowach: "Mam w dupie przyszłość Europy - chcę jedynie bezpiecznie doprowadzić do domu swoich chłopców". Gdy generał Patton będąc 90 km od Berlina chciał swoimi czołgami wjechać do miasta nie napotykając większego oporu, został zdymisjonowany.
Tak skuteczna była sowiecka agentura w USA. Trudno nam dzisiaj uwierzyć, że Amerykanie do lat czterdziestych ub. wieku praktycznie nie mieli kontrwywiadu, w instytucjach federalnych zostało zainstalowanych 400 sowieckich agentów, a dwoje z nich (Alger Hiss i Harry Hopkins) było najważniejszymi z doradców prezydenta Roosevelta. Jeden nawet mieszkał w Białym Domu (!), a drugi został sekretarzem generalnym ONZ - nowo powstałej organizacji mającej strzec pokoju światowego...
Obecna amerykańska administracja wydaje się być bardzo zmotywowana, by wbrew staraniom rosyjsko – niemiecko - francuskim, nie dać się „wyprowadzić” z Europy. Jest to dla nas szansa, gdyż interes amerykański pokrywa się z naszym - możliwe, że otworzyło się w polskiej historii „okienko możliwości”. Właśnie w tym kontekście należy rozpatrywać projekt Centralnego Portu Komunikacyjnego - inwestycji niezbędnej do budowy „trójmorza”. Wprawdzie są w Polsce politolodzy, którzy „naukowo”dowodzą, że „trójmorze” to mrzonka, ale trzeba do takich opinii podchodzić z rezerwą, bo trudno jest rozróżnić „realistę” od agenta wpływu...
Istnieje szansa na sprowadzenie amerykańskiego kapitału, który jest ewakuowany z Chin, a obecność tego kapitału w Polsce byłaby najlepszą naszą polisą ubezpieczeniową i gwarancją na wypadek, gdyby jakiś lokator Białego Domu „przestał się interesować Europą” (jak Obama).
Wiemy, że już od stu lat mamy w Ameryce wielu wpływowych nieprzyjaciół.
Wiemy też, że ci ludzie mają w Polsce swoich pomagierów, lub na odwrót – to mieszkający w Polsce wrogowie posługują się „zagranicą” do swoich celów. Niedawno przewodniczący komisji spraw zagranicznych Izby Reprezentantów Eliot Engel, domagał się, by Donald Trump odwołał zaproszenie dla prezydenta RP Andrzeja Dudy, bo:

" prezydent Duda i jego partia podkopali polski wymiar sprawiedliwości, zainstalowali lojalistów partyjnych na wpływowych stanowiskach w wojsku i sabotowali niezależne media. Ponadto prezydent Duda promuje przerażające homofobiczne stereotypy i polityki, które są sprzeczne z prawami człowieka".
Dlaczego jednak w Polsce tak dużo ludzi utyskuje na amerykańską obecność?
Chyba l
epsze są „okupacyjne” wojska amerykańskie niż jakiekolwiek inne. Ci zaś, którym nie podoba się rola Ameryki, jako żandarma światowego, powinni sobie uzmysłowić, że bez Ameryki pojawi się inny żandarm, z pewnością nie lepszy...
Niewątpliwa „dobra chemia” między prezydentami USA i Polski wynika z podobieństw sytuacji, w której znajdują się ci przywódcy. Obaj starają się o reelekcję i są równie intensywnie zwalczani przez elity medialne, kulturalne, intelektualne i finansowe. W Polsce mało znany jest fakt, że po zwycięstwie Trumpa odbywały się przez szereg tygodni ogromne demonstracje przeciw nowemu prezydentowi (znacznie przewyższające zadymy "kodziarzy"). W ten sposób najbardziej „światła” i „demokratyczna” część społeczeństwa amerykańskiego zareagowała na „niewłaściwy” ich zdaniem werdykt wyborczy.
Wielu z nas ma pretensje do prezydenta Trumpa, że deklarując się jako przyjaciel Polski podpisał ustawę 447. Ale czy mógł nie podpisać ustawy JUST o "Sprawiedliwości dla ofiar Holokaustu. którzy nie otrzymali rekompensat”?
90 procent amerykańskich Żydów, którzy są najbogatszą i najbardziej wpływową grupą etniczną - głosowało przeciw Trumpowi.
Ponieważ w Ameryce (podobnie jak w Polsce) niemożliwe jest rządzenie wbrew interesom mniejszości żydowskiej, umizgi Trumpa do tej grupy etnicznej są zrozumiałe. Stąd np. przeniesienie ambasady do Jerozolimy, uznanie wzgórz Golan za część Izraela, czy nawet wydanie córki za Kushnera. Wszystko nadaremno - wrogość mediów, elit i prawników się nie zmniejsza (tak samo jak u nas).
Mamy sytuację taką, że legalnie działają w kraju ośrodki dywersji ideologicznej docierające do milionów ludzi i kształtujące ich postrzeganie świata. „Rząd dusz” nad ogromnymi rzeszami Polaków sprawują ludzie, których nikt demokratycznie nie wybrał.
TVN podczas próby puczu w grudniu 2016 otwarcie wspierała puczystów i nadawała kłamliwe informacje. Rada etyki mediów ukarała stację karą 1.6 mln zł. Kara została uchylona przez interwencję ambasady USA broniącą "niezależności mediów". Czasem wygląda na to, że ambasador Mosbacher reprezentuje nie tyle administrację Trumpa, co koncern medialny Discovery, będący w rękach żydowskiego kapitału, który chce mieć narzędzia do wpływu na wewnętrzną sytuację w Polsce. Właścicielem stacji jest David Zaslav, człowiek o "polskich korzeniach", najlepiej zarabiający szef firmy (CEO) w Ameryce i aktywista "przemysłu Holokaustu" (szef Fundacji Pamięci o Shoah).

Nam jest trudno pojąć, dlaczego rząd polski będący strategiczny sojusznikiem USA jest tak intensywnie zwalczany przez „amerykański” koncern TVN?
Odpowiedź może być jedna - widocznie interesy lobby żydowskiego w Ameryce nie pokrywają się z interesami państwa amerykańskiego, a wpływ administracji kraju na to lobby jest ograniczony.
Może interesy pewnych grup górują nad interesami aktualnej administracji USA?

Geneza stacji TVN sięga lat osiemdziesiątych, gdy Jerzy Urban przedstawił gen. Kiszczakowi plan, by stworzyć służbę propagandową pod egidą MSW i zaproponował najlepszych fachowców, zresztą już współpracujących z komunistycznymi służbami – dziennikarza Mariusza Waltera (TW „Mewa”) i polonijnego biznesmena Jana Wejcherta (TW „Konarski”).
Pomysł Jerzego Urbana doczekał się realizacji dopiero w „wolnej Polsce”, przy wydatnej pomocy czynników zewnętrznych.
Mariusz Walter: „Gdyby nie pan Ronald Lauder i jego determinacja mam powazne watpliwości, czy TVN zaisniała by tak szybko i silnie” (Lauder jest prezydentam Światowego Kongresu Żydów).
Tak więc współpraca etnicznie sprofilowanych komunistów z podobnymi kapitalistami potrafi tworzyć wielkie dzieła – w 2017 roku wartość TVN wynosiła niemal 15 miliardów dolarów (za tyle kupił stację David Zaslav)
Tylko w tej grupie etnicznej ludzie o krańcowo odmiennych poglądach politycznych potrafią ze sobą harmonijnie współpracować, a nawet tworzyć udane małżeństwa. Takim jest małżeństwo prawicowego konserwatysty Roberta Kagana z lewicowo – liberalną Victorią Nuland. To ona, będąc szefową Biura ds. Europy i Euroazji w amerykańskim Departamencie Stanu, spotkała się podczas wizyty w Warszawie z przywódcą Nowoczesnej Ryszardem Petru. Po tej wizycie polityk oznajmił, że „będzie następnym premierem tego kraju”. Jednak ludzie, którzy zainwestowali w tego przywódcę stracili pieniądze – aby zarobić powinni raczej inwestować w TVN.

Ameryki nie można pokonać militarnie, jednak jak wykazała wojna wietnamska (która została przegrana w Waszyngtonie), można ją sparalizować od wewnątrz. Wiedzą o tym jej wrogowie. Obecne rasowe zamieszki oglądane w telewizji czy na YT robią wrażenie, że to kraj chylący się do upadku. Ale trzeba sobie uświadomić, że problem dotyczy tylko miast i stanów rządzonych przez lewicowych burmistrzów, czy gubernatorów. To nie jest cała Ameryka!
Kraj ma niewatpliwe problemy wewnętrzne, ale też ma ogromną siłę naprawczą, zdolność do regeneracji i wielkie rezerwy. Ci, którzy mówią o USA jako „mocarstwie schodzacym” są w błędzie, lub działają w złej woli.
Jednak jeśli którykolwiek z prezydentów – Duda, czy Trump – nie zdobędzie reelekcji, nasze szanse na podmiotowość gwałtownie się zmniejszą.
Przedstawiony zestaw doradców Rafała Trzaskowskiego nie pozostawia najmniejszych wątpliwości. Płk Pytel to były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego – jednostki powołanej przez A. Macierewicza i przejętej po wygranych przez PO wyborach. Pułkownik jako poważny człowiek, nie uznał za stosowne poinformować premiera Tuska (kompletnego figuranta – medialnej wydmuszki) o zawarciu umowy o „współpracy” z posowiecką służbą FSB, za co go teraz niepokoją prokuratorzy. Dzięki tej umowie nasze wojskowe służby używały rosyjskich serwerów, gen. Patruszew wizytował Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, a w pomieszczeniach SKW pisano interpelacje poselskie dla posła Brejzy.
Geostrateg A. Dugin, doradca prezydenta Putina i twórca koncepcji „Euroazji” („wspólnego europejskiego domu od Lizbony po Władywostok”), w rozmowie z polskim dziennikarzem powiedział otwartym tekstem: „Polska nie jest nam potrzebna, Polacy mogą tylko przyłączyć się do narodów słowiańskich”. Przyłączeni już byliśmy przez 200 lat.

My – pokolenie „Solidarności”, stopniowo kończymy swą propaństwową działalność. Niektórzy z nas odeszli już z ziemskiej służby. Osiągnęliśmy bardzo wiele, ale znacznie mniej niż zakładaliśmy. Widocznie tu i teraz więcej osiągnąć się nie dało. Myśleliśmy, że ci, których jedyną legitymacją władzy były działania pułkownika Arona Pałkina, który kierował sfałszowaniem wyborów 1947 roku, będą mieli więcej taktu, że usuną się w cień by spokojnie konsumować efekty swoich przywilejów. Ale ich następcy chcą wciąż wpływać na losy kraju i nie zamierzają się dzielić korzyściami. A może ktoś ciągle wymaga od nich służby?

Następcy solidarnościowców (jeśli tacy się znajdą) muszą nie tylko nie stracić tego, co jest, utrzymać gwarantujący nasze bezpieczeństwo sojusz z USA, ale także starać się o uzyskanie pełnej kontroli nad państwem, by nieformalne grupy czy mniejszości nie miały tak wielkiego wpływu na ważne obszary naszej państwowości.

 

Brak głosów